„Ukochany zostawił mnie dla osiedlowej wywłoki. Szybko zatęsknił za moim seksapilem, a ja kopnęłam go w tyłek”

Kobieta, która zdradził chlopak fot. Adobe Stock, fizkes
„Czułam się zmęczona, i to nie tylko samym Jurkiem, w ogóle facetami, którzy przewinęli się przez moje życie. Sami egoiści, egocentrycy, narcystyczne typy albo nawet neurotyczne. Zapragnęłam samotności, żeby odpocząć, żeby się na nowo samookreślić”.
/ 16.12.2021 11:42
Kobieta, która zdradził chlopak fot. Adobe Stock, fizkes

Po raz pierwszy w życiu zostałam porzucona i znalazłam się naprawdę sama, bez faceta. Najwyższa pora na odmianę – myślałam ponuro. Ta scena wracała do mnie zbyt często, bym mogła ją była zapomnieć. I wystarczająco często, by ją bez końca analizować. Zwolnić film i śledzić klatkę po klatce:
W pokoju panował półmrok, ale twarz Jurka malowała się bardzo wyraźnie, bo stanął przy stole oświetlonym lampą. Twarz po męsku piękna, z reklamy wody kolońskiej – idealnie wykrojona i spokojna. Zero gorących emocji, jedynie zimna, zajadła, głęboko wżarta w spojrzenie nienawiść. Dlaczego wcześniej jej nie widziałam, byłam ślepa, nieuważna?

– Zamknij się, kretynko – wycedził przez zaciśnięte usta.

Chwilę wcześniej powiedziałam mu, że jest egoistą, że nie szanuje moich potrzeb, ba, nie zauważa ich, obojętne mu są moje pragnienia. Wyrzuciłam to z siebie bez krzyku i histerii, po prostu coś we mnie zawrzało i wreszcie się przelało. Oczekiwałam pytań, dyskusji, długiej trudnej rozmowy, byłam przygotowana nawet na ostrzejszą wymianę zdań, ale przecież nie na takim poziomie.

– Nigdy nikt nie odzywał się do mnie w ten sposób. Nigdy. Ty też nie. Za kogo nagle mnie masz? Jeśli jeszcze raz tak do mnie powiesz… – chciałam, żeby zabrzmiało to groźnie, uniosłam się w fotelu, by dodać sobie wzrostu i powagi.

– To co? – prowokujący uśmieszek, złośliwy, wstrętny.

– To… To się doigrasz!

Tylko właściwie czego?

– Ja się doigram? Ha, ha! To ty się doigrasz, idiotko. To ja mam dosyć twoich humorów, twoich ciągłych pretensji, „potrzeb i pragnień”.

Ostatnie dwa słowa wymówił z mocno prześmiewczą intencją, niczym komik na scenie. Czułam, że wściekłość za chwilę mnie rozniesie, rozwali na drobne kawałki.

–  Jak masz dosyć, to wyp…!

– Pięknie. Język prawdziwej damy, której tak przeszkadza kilka słów prawdy. Hipokrytka. Głupia gęś.

Autentyczna, absolutnie nieudawana pogarda w głosie. Jeśli to nie był sztylet, to na pewno gwóźdź w moim sercu. Odwrócił się na pięcie odzianej w skórzane buty. Wypolerowanym wolnym krokiem doszedł do drzwi i zamknął je za sobą. Nie trzasnął nimi, nie.

Cała się trzęsłam. Jego zimny spokój wydał mi się okrutny, strasznie mnie bolał. Oczywiście, że niejeden raz przedtem pokłóciliśmy się, ale nigdy przenigdy w ten sposób. Ta jego obojętność zestawiona z moją złością, desperacją, jakie to było nierówne, krzywdzące, niesprawiedliwe. Opadły mnie najgorsze przeczucia i nie pomyliłam się. Tej nocy Jurek nie wrócił do domu. Gdzie ją spędził? Przecież nie w hotelu, wszystkie pozamykane. Może u jakiegoś kolegi, myślałam z nadzieją, ale następnego dnia, pod moją nieobecność spakował rzeczy. Cała awantura, jeśli w ogóle można tak nazwać tę upokarzającą dyskusję, okazała się być mu na rękę. Zwyczajny pretekst – do rozstania. Bez słowa wyjaśnienia. Bo właściwie więcej już nie rozmawialiśmy, trudno uznać za rozmowę techniczne szczegóły dotyczące jego wyprowadzki.

– Tych kilka książek zostawiam tobie. No i płyty. Już i tak ich nie słucham. Muzykę mam w telefonie.

Przez gardło nie mogły mi przejść żadne ważne słowa. Czułam się jak ukamieniowana, zdolna jedynie tępo potakiwać głową. „Książki. Muzyka. W telefonie.” Podsumowanie prawie dwóch spędzonych razem lat. Kilka tygodni później siedziałam na balkonie z twarzą skierowaną ku wiosennemu słońcu i powtarzałam sobie: grzej, grzej, słoneczko, byle mocno. Roztop tę bryłę lodu, co się we mnie zbudowała z żalu, smutku, upokorzenia, poczucia beznadziei. Niech się to wszystko wytopi, wyparuje, niech zmyję to potem ze skóry – zabójcze toksyny.

Przez lata nieźle się bawiłam

Ciepłe promienie mnie rozleniwiły. Siedziałabym tak bez końca, bo przecież po co się odwracać? Za plecami miałam puste mieszkanie. Co z tego, że pozostały w nim designerskie meble i sprzęty, skoro pozbawione zostało samej istoty: miłości. Ukochanego mężczyzny, nie zaistniałej gromadki dzieci, dużej, głośnej, wesołej rodziny, do której – o ironio! – dojrzałam. Trochę późno, ale tak, Jurek wydawał mi się nareszcie „tym jedynym”.

Po raz pierwszy w życiu zostałam porzucona i znalazłam się naprawdę sama, bez faceta. Najwyższa pora na odmianę – myślałam ponuro, po raz setny, a może kilkutysięczny od chwili, gdy Jurek odszedł. Mimo że odmiana ta oznaczać miała samotność, której przez całe życie bardzo się bałam. Trzeba by się z nią wreszcie zmierzyć i oswoić, po latach gdy każdy nowy związek zaczynał się, zanim na dobre skończył się poprzedni.

Nizałam panów jak koraliki na sznurku, rozpuszczona pannica. Może błąd na tym właśnie polegał, że nigdy nie pozwoliłam sobie od nich odpocząć? Od ich efektownego, kuszącego – przynajmniej z początku – blasku? Nie pozwoliłam sobie usiąść leniwie twarzą do słońca i zastanowić się nad tym, co dalej. Czego chcę ja sama, gdy już nie niesie mnie fala?

Ja sama, nie moje odbicie w lustereczku próżności, profil na fejsbuku, zdjęcie na Instagramie: elegancka kobieta z pysznym ciachem przy boku. W Grecji albo na Karaibach, w ostateczności zaciszny pensjonat na wsi, krówki, kózki, domowej roboty ser: cena za dobę wyższa niż w Mariotcie.
Przez lata nieźle się bawiłam. Byłam niebrzydką dziewczyną i mężczyźni wyłuskiwali mnie z tłumu instynktem myśliwego. Z przyjemnością dawałam się uwodzić czułym spojrzeniom, obiecującym uśmiechom, wizjom życia, które jakoś nigdy nie potrafiły się spełnić. A raczej nie zdążyły, bo ja byłam już dalej. Zawsze dwa kroki do przodu – w kierunku czego? Tej przepaści, nad którą wreszcie się znalazłam.

Szczęściara –  mówią o mnie koleżanki

Ta to pożyje, zobacz, jaki przystojny ten jej nowy, jeszcze bardziej niż poprzedni, gdzie ona ich znajduje? Jak ona to robi? Sami się znajdowali. A poza tym to duże prostsze, niż się kobietom wydaje, instrukcja obsługi mężczyzny nie należy do skomplikowanych. Nakręca ich akceptacja, sprężynę napina pełne uwielbienia spojrzenie. Na późniejszym etapie nie zaszkodzi, gdy poczują się zagrożeni i zazdrośni. Stosowałam tę strategię z wielkim powodzeniem przez lata i oto nagle… Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

Tak, pora na odmianę. Grzej słoneczko, grzej, tylko ty sobie poradzisz z zimnem, które czuję na wspomnienie tamtej sceny. Jurek miał w sobie tyle ciepła, co pingwin na lodowcu. Niech się z nim męczy ta inna, kimkolwiek by nie była. Dobrze jej życzę, chociaż nie zazdroszczę. Wciąż jeszcze wszystko we mnie kipiało.

– Hanka, nie służy ci samotność…

Beata przypatrywała mi się badawczo, aż poczułam się głupio. No tak, brwi zarośnięte i potargane, tygodniami ich nawet nie tknęłam, makijaż skąpy, na „odczepnego”, że już nie wspomnę o paznokciach. Tak, tak – obgryzionych. Na wszelki wypadek schowałam dłonie pod stołem, sięgnę po kieliszek jak już przestanie mnie taksować swoim błękitnym spojrzeniem w ramie sztucznych rzęs.

– …chociaż ładnemu we wszystkim ładnie. Więc w jakimś sensie ci do twarzy z tymi podkrążonymi oczami. Dalej masz wdzięk, choć odrobinkę, że tak powiem, zdegenerowany.

– Zamknij się, kretynko.

Ależ to we mnie siedzi. Na wszelki wypadek roześmiałam się tyleż głośno, co nieszczerze. Beata zawtórowała dokładnie w tym samym tonie. Nasza rozmowa zaczęła się nieporadnie, do czego doprowadzi?

– Wyglądasz na cierpiącą, kochanie. Przestań już myśleć o tym łajdaku.

– Masz na myśli Jurka? – im więcej obojętności w głosie, tym lepiej.

– A kogoż by?

– Nie jest łajdakiem – zaskoczyły mnie moje własne słowa – po prostu się rozstaliśmy, bywa.

– Jak nie jest? Zostawić taką dziewczynę, jak ty, dla tej wywłoki.

– Jakiej wywłoki?

– Nie wiesz? Są z Jolką, to do niej przeprowadził się od ciebie.

– Z Jolką

Wyciągnęłam spod stołu obgryzione palce, już mi było wszystko jedno. Złapałam kieliszek i opróżniłam go jednym haustem. Jolka należała do mniej ścisłego kręgu moich koleżanek. Ktoś ją kiedyś przyprowadził na jakieś towarzyskie spotkanie i tak już została. Drażnił mnie zawsze jej styl – wyzywający, głośny, bezczelny. Nie jest nawet ładna, a już na pewno nie ma w niej odrobiny klasy. Przeklina bardzo głośno, demonstracyjnie. Zazwyczaj nosi leginsy, czarne albo nie daj Boże w kwiatki. Ohyda. Znowu stanął mi przed oczami Jurek. W garniturze i białej koszuli – wymagała tego stroju praca, ale też dobrze się w nim czuł, pewnie, swobodnie, nonszalancko.

– Dziwne, nie? Też mi para. Kto by się spodziewał? Ty, a potem ona…

Beata zamyśliła się, a we mnie wstąpiła dzika agresja.

– Wiesz co? Mam to gdzieś, z kim on jest i z jakiego powodu. Zupełnie, ale to zupełnie mnie to nie obchodzi. Rozstaliśmy się, ponieważ miałam go dość. Czułam się zmęczona, i to nie tylko samym Jurkiem, nie myśl sobie, w ogóle facetami, którzy przewinęli się przez moje życie. Sami egoiści, egocentrycy, narcystyczne typy albo nawet neurotyczne. Beznadzieja. Zapragnęłam samotności, żeby odpocząć, żeby się nad sobą zastanowić, żeby się na nowo samookreślić. Rozumiesz? Zacząć wszystko od nowa. Niech sobie Jurek będzie z Jolą, z Olą, a nawet… A nawet z jakimś Kolą, jeśli takie byłoby jego życzenie.

Przez chwilę zamilkłam, miałam ogromną ochotę nalać sobie drugi kielich wina, ale nie chciałam się z tym zdradzać.

– I powiem ci jeszcze, że samej jest mi cudownie. Świetnie sobie radzę i wreszcie czuję, że żyję. Nie dla kogoś. Dla siebie.

Popatrzyła na mnie zaskoczona. Ale nic nie powiedziała. Szybko się pożegnałyśmy. Też mi przyjaciółka. Mogła chociaż nie mówić o tej nieszczęsnej Jolce. Nie dobijać mnie tą wizją – jego i jej. Okropność. Przez okno patrzyłam, jak przechodzi przez moją ulicę: szykowna, zgrabna, z wyrzeźbioną w domowej siłowni pupą. Jeszcze niedawno byłam taka sama. Teraz popadałam w abnegację, która coraz bardziej mnie wciągała. Wyzwalała. Co za radość żyć bez makijażu i innych kretyńskich wobec świata zobowiązań. Jestem wolna.

Zadzwonił niespodziewanie, w środku jakiejś soboty, a może to była niedziela. Znów wygrzewałam się na słońcu, balkon stał się moim schronieniem przed pustką mieszkania.

– Hania, przepraszam. Zrobiłem głupio i źle. Powinniśmy byli przynajmniej normalnie porozmawiać. Gryzie mnie to. Męczy. Nie daje spać. Możemy się spotkać? Mogę przyjechać? Tęsknię za tobą.

Serce mało ze mnie nie uciekło. Tego się już nie spodziewałam. Jeszcze na początku, jeszcze nawet chwilę potem, ale teraz?

– Czemu nie? Pogadać zawsze można.

Powinnam go pogonić – natychmiast zawstydziłam się przed sobą. Ale przecież rzeczywiście, pogadać zawsze można. Pingwin na lodowcu – powtarzałam w duchu. Egoistyczny narcyz. Zimny drań. Do tego bez gustu. Rzucił mnie – dla kogo? Wstyd pomyśleć. I w ogóle dobrze mi samej. Cudownie. Jeszcze nie dojrzałam do nowego związku, a co dopiero…

Patrzyłam z balkonu, jak się zbliża, nie widział mnie. Szedł energicznym, a jednocześnie luzackim krokiem, w białych trampkach i opiętych błękitnych dżinsach. Weekend. A więc w nowy tydzień wejdę z nowym życiem – przeleciało mi bezczelnie przez głowę. Bez zmartwień, z zamkniętym rozdziałem i przede wszystkim, jako szczęśliwa kobieta. Zachciało mi się podskoczyć z radości. Co za ulga. Co za radość żyć.

Czytaj także:
„Matka się mnie wyparła, bo odebrałam siostrze dzieci. Patrycja wolała szlajać się po melinach i pić, niż o nie zadbać”
„Wybrał o 20 lat młodszą kochankę, bo ja go nie pociągałam. Zemściłam się: na rozprawie rozwodowej zbierał szczękę z podłogi”
„Piotr porzucił mnie bez słowa wyjaśnienia. Po 20 latach wrócił i zgrywa tatusia, ale nie wie, że Milena nie jest jego”

Redakcja poleca

REKLAMA