„Ufundowałam córce luksusowe wakacje w Grecji, a ona i tak wolała pojechać na zapadłą wiochę do mojej teściowej”

Matka zagubionej dziewczynki oskarżyła mnie o porwanie fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Nie minęły dwa dni od mojego wyjazdu, a on już wywiózł młodą do swojej matki na wieś. Niby że końcówka wakacji, niech się dziecko jeszcze przed szkołą wybiega i naje przed zimą świeżych owoców i warzyw. Jak zwykle po linii najmniejszego oporu! Wcale mi się to nie podobało. Teściowa na bank nie zajmie się Julką dobrze”.
/ 20.03.2023 12:30
Matka zagubionej dziewczynki oskarżyła mnie o porwanie fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Bywają dni, gdy każda matka ma dosyć i przez obolałą głowę niczym błyskawica przelatuje jej myśl „Po co mi to było?!”. Przycupnie nieboga na kuchennym zydelku i zamyśli się nad młodzieńczymi marzeniami o karierze reportera gdzieś w dalekim świecie, przejdzie gładko do romantycznych planów, które snuła z ukochanym mężczyzną, teraz akurat (jak zazwyczaj) będącym od dwóch tygodni w delegacji… Potem pomyśli o wczasach we dwoje na greckich wyspach, które z roku na rok oddalają się niczym w odwróconej lornetce. W końcu zredukuje zgrabnie swoje refleksje do myśli, że wypadałoby starego ojca odwiedzić w Krakowie, ale jak, skoro po zamianie mieszkania ma tylko kawalerkę, czyli trzeba by samotnie, a tu już, złowrogo niczym wizg messerschmitta nadciąga przeciągłe „Maaamooo, zrób coś!”.

– No i po co mi to było? – rzuca więc kobieta w przestrzeń i na tym się kończą wszelkie bunty, bo już i zupa kipi, i ten głupi Mateusz z drugiego piętra znów młodą przezywał…

Fajnie odpocząć od rodziny i obowiązków, ale ile można!

Niby te chwile mijają, ale jednak aura po nich odkłada się gdzieś w szarym kątku. Pewnie dlatego, gdy otrzymałam zawiadomienie, że przyznano mi sanatorium w połowie sierpnia, pierwsze, o czym pomyślałam, to niezakłócone leżakowanie dwadzieścia cztery na dobę. A że mnie będą w międzyczasie torturować zabiegami i prądem? Niech torturują! Ale zaraz, zaraz, ocknęłam się. A Julka? Kto się nią zajmie, przecież to wakacje!

– Ja cię bardzo proszę, Marzena – nadął się mąż. – Sądzisz, że nie potrafię zaopiekować się własną córką?

Cóż, prawdę mówiąc, tak właśnie uważałam, ale odetchnęłam tylko głęboko i spytałam:

– A delegacje? A zbliżająca się konferencja w Trójmieście?

– Poradzimy sobie ze wszystkim – obiecał Jan. – Możesz spokojnie jechać i kurować się, skarbie. Zaufaj mi.

No i co? Nie minęły dwa dni od mojego wyjazdu, a on już wywiózł młodą do swojej matki na wieś. Niby że końcówka wakacji, niech się dziecko jeszcze przed szkołą wybiega i naje przed zimą świeżych owoców i warzyw. Jak zwykle po linii najmniejszego oporu! Wcale mi się to nie podobało. Nic do teściowej nie mam, jednak ona jest tak zaabsorbowana mikroświatem, w którym żyje, tymi wszystkimi kurami, królikami i chwastami w ogrodzie, że na bank nie zajmie się Julką lepiej niż inną żywizną. Zapoda jej trzy razy dziennie paszę treściwą, a przez resztę czasu dziecko będzie zupełnie pozbawione kontroli.

– Jakoś mnie mamusia wychowała – stwierdził urażonym tonem ślubny, gdy próbowałam mu przedstawić liczne niebezpieczeństwa czyhające na nasze jedyne dziecko. – Przeżyłem i niczego mi nie brakuje.

Taa, oprócz rozumu! Panika rozpoczęła się dopiero przed rozpoczęciem roku szkolnego. Jasiek niemal się nie rozłączał. Jaka spódniczka? Jak to prasować?! Czy bluzka naprawdę musi być biała, co to za średniowieczne przeżytki!

– Zadzwoń do Elżbiety – poradziłam mu. – Twoja kuzynka jest nauczycielką w podstawówce, wyjaśni ci, jakie są wymagania. Przepraszam, muszę kończyć, mam zabiegi.

Odgryzałam się, ale miałam już dosyć, wyleżałam się za wszystkie czasy, naoglądałam głupkowatych programów telewizyjnych i marzyłam tylko, by wrócić do domu, zjeść porządny obiad i… usłyszeć sakramentalne „maamooo”… Żałowałam, że osobiście nie odprowadzę Julki na rozpoczęcie roku, nie wysłucham wszystkich nowości, gdy wróci do domu. Kiedy w końcu mnie wypuścili, ach, cóż to była za radość, znaleźć się znów w oku cyklonu! Jasiek, naturalnie, wyjechał jeszcze tego samego dnia, lecz chyba pierwszy raz mi to pasowało, bo trochę jednak od siebie odwykliśmy.

Szarogęsił się na moim poletku

Zostałby dłużej, to pewnie zacząłby mnie nauczać, jak gotuje się zupę. Dostał błogosławieństwo na drogę, pomachałam mu z okna i nareszcie zostałam sama. Julka miała wrócić dopiero o szesnastej, bo po lekcjach miała jeszcze rytmikę. Trzeba jakoś uczcić powrót do normalności – pomyślałam i postanowiłam upiec jej ulubioną drożdżówkę ze śliwkami i kruszonką. Nie mogłam uwierzyć, że te wszystkie miłe zajęcia całkiem nie tak dawno temu doprowadzały mnie do szału. I chociaż przy wypisie poradzono, bym się oszczędzała, machnęłam dwudaniowy obiad, ciasto, a potem wzięłam się za porządki. Tradycyjnie najgorzej było u Julki – na biurku kłębiły się zeszyty, talerz z niedojedzoną kanapką i tajemnicza biohodowla w szklance po herbacie. W tym wszystkim siedział na kawałku roztopionej czekolady miś, z którym sypiała od wczesnego dzieciństwa. Ze zdziwieniem i niemałą satysfakcją stwierdziłam, że moja latorośl próbowała samodzielnie doczepić mu odpadający nos, choć bez większego sukcesu. A potem w oczy rzuciła mi się kartka z wielkim tytułem: „Moja najlepsza wakacyjna przygoda”. Czyli że najlepszą przygodę przeżyła u babci?

Może i nie powinnam czytać, ale po pierwsze, to był raczej brudnopis wypracowania niż pamiętnik, po drugie, bardzo byłam ciekawa, co według Julki zasługiwało na takie miano. Z pewnością coś dotyczącego Grecji, gdzie spędziliśmy lipcowy urlop, ale co konkretnie? Wyprawy łódką na ryby o zmierzchu, rynek w miasteczku, który tak ją zachwycał? „Najwspanialsza przygoda wydarzyła się pod koniec wakacji, gdy przebywałam u babci na wsi…”. No, nie, to chyba żart – pomyślałam, a zaraz potem oblał mnie zimny pot. Ciekawe, na czym polegała ta Wielka Przygoda? Moje dziecko przepłynęło gliniankę najszybciej ze wszystkich czy zeskoczyło z dachu, jako jedyne nie skręcając sobie karku? Może lepiej nie czytać – pomyślałam, lecz zaraz odegnałam tę myśl: matka musi wiedzieć wszystko. Czytałam więc dalej i nie mogłam się nadziwić. Ani słowa o Grecji, ani zdania o pierwszym w życiu locie samolotem? Zamiast tego wiocha zabita dechami, gdzie w okresie wakacyjnym nawet autobus nie kursuje?

„Odkąd przyjeżdżałam do babci, ten domek zawsze był pusty i tatuś mówił, że dobrze, że pani Chonorata nie dożyła chwili, gdy obraca się w ruinę”. Do tego byki, pięknie. Może powinnam kazać pisać jej na komputerze? Co jest ważniejsze, wyćwiczenie ręki czy program, który wyłapie błędy? Pamiętałam chałupkę, o której pisała Julka – kompletna ruina, choć Jasiek twierdził, że nie zawsze tak było. Kiedy właściciele zmarli, rodzina tak długo kłóciła się o podział majątku, że gdy wreszcie wystawiono posesję na sprzedaż, była już na wpół rozkradziona przez miejscowych. „Tatuś mówi, że to nieszczęśliwy dom, bo kto go kupi, ten zaraz umiera”.

No brawo, Jasiek!

„Jest przez to trochę straszny ale rosną koło niego pyszne jabłka i Tomek powiedział, że nie będziemy się przejmować zabobonami”. Tomek? Jaki znów Tomek? A, doczytałam, jakiś chłopiec z Krakowa, który też tam spędzał wakacje u rodziny… Rany! Może moja Julka się zakochała pierwszy raz? Czujnie wróciłam do lektury, lecz chociaż rzeczony Tomek opisywany był w samych superlatywach, nie o niego tu chyba chodziło, a w każdym razie taką miałam nadzieję, bo jaką przygodę z chłopcem mogłaby przeżyć dziesięciolatka?

„Teraz znów ktoś nowy kupił ten dom, babcia mówi, że zaraz miejsca na cmentarzu zabraknie i lepiej to zburzyć i pszenicę posiać. Ale już są nowe okna i drzwi, to może się uda?”. Całkiem nieźle ta moja córa pisze, choć mogłaby sobie jednak darować rodzinne mądrości. W każdym razie wyszło na to, że ekipa remontowa działała całymi dniami, jabłka marniały na drzewie, ale wreszcie dzieciarnia się doczekała: roboty zostały zakończone, robotnicy wyjechali i Julka z Tomkiem mogli buszować w sadzie. „Wtedy usłyszeliśmy cichutkie miałczenie i Gosia zawołała, że tutaj jest kotek. Rozbiegliśmy się, ale nigdzie go nie było, chociaż cały czas było słychać, że płacze”

Jaka Gosia? Przebiegłam wzrokiem tekst, lecz Gosia pojawiała się niczym deus ex machina, tylko by usłyszeć „miałczenie”, potem nie było już o niej mowy. Za to kotek wreszcie się znalazł, niestety, uwieziony w domu zamkniętym na trzy spusty. Siedział na parapecie i rozpaczał, dzieci usłyszały go tylko dzięki niedomkniętemu oknu uchylnemu na piętrze. I kto sobie przypomniał, że babcia ma drabinę w szopie, kto pomógł ją przywlec na miejsce i jako pierwszy wdrapał się na sam szczyt, by zbadać, jak sprawy stoją? Moja Juleczka, która każdy rok szkolny zaczyna od histerycznych żądań, by zwolnić ją z wuefu, bo po co jej ćwiczenia – na olimpiadę się przecież nie wybiera! Im dalej zagłębiałam się w wypracowanie, tym mniej dziwiłam się, że uznała sprawę z kotkiem za przygodę… Będąc pod moją opieką, z pewnością nic takiego by nie przeżyła. W odróżnieniu od babci zauważyłabym natychmiast, że drabina znikła z obejścia, a mała wymyka się z domu o najdziwniejszych porach, wynosząc pod sweterkiem kotlety z obiadu i kiełbasę z lodówki. Swoją drogą, nie są głupie te dzieciaki: same doszły do tego, że nie mogą dokarmiać zwierzaka suchą karmą, skoro nie są w stanie go napoić. Mimo błędów ortograficznych, opowieść mnie wciągnęła i byłam ciekawa, jak się skończy. Skoro Julka wróciła w jednym kawałku, to pewnie ten cały Tomuś skończył na ostrym dyżurze… Na razie pojawiła się znów tajemnicza Gosia z pomysłem, by wybić szybę.

„Powiedziała, że mówili w telewizji, że jak ktoś zamknie w aucie dziecko albo psa, to można roztrzaskać okno i żadnej kary nie będzie”.

Aż przełknęłam ślinę z nerwów

Jednak z kasą stoimy ostatnio raczej tak sobie. Na szczęście Gosia znikła z tekstu wraz ze swoim projektem, Julka z Tomkiem natomiast, w przerwach w akrobatyce na drabinie, wędrowali od sasa do lasa, by uzyskać pomoc dla futrzaka, jednakże, jak można się było spodziewać, wszędzie ich spławiano. Sołtys ich wyśmiał, policjant ostrzegł, by nie łazili po cudzych posesjach, ksiądz machnął ręką i bredził o myszach, które na pewno się cieszą, że kotek z nimi mieszka. „Nikt nie wiedział, gdzie mieszka pan, który kupił dom. A przecież na pewno by przyjechał i wypuścił Beksę. Babcia powiedziała, że kot tam tak nabrudzi, że przez rok się nie wywietrzy”. To babcia wiedziała o wszystkim?! „Nie mogłam w nocy spać, ciągle mi się wydawało, że słyszę płakanie Beksy. Żałowałam, że moja mamusia jest w sanatorium, gdyby była z nami, na pewno by coś wymyśliła, bo jest mądra i ma dobre serce”.

Biedne moje dziecko, biedny kociak… Doprawdy, ludzie bywają tacy niewrażliwi na krzywdę! „Starszy brat Tomka, do którego zadzwoniliśmy, napisał do obrońców zwierząt na fejsbuku ale kazali mu poszukać kogoś bliżej”… O! Jak trzeba działać, wszyscy umywają rączki! To samo było, gdy chuligani na osiedlu przewracali kosze na śmieci – straż miejską widywaliśmy tylko na zdjęciach w lokalnej prasie… „Tego dnia była kolej Tomka. Zszedł z drabiny bardzo smutny, ale jedzenie Beksie wrzucił i powiedział, że wszystko jest dobrze. Całą noc myślałam, co zrobić i postanowiłam, że rano pójdę sama. Wdrapię się na górę i sprawdzę, czy kotek jeszcze żyje. Wstałam jeszcze przed babcią i pobiegłam przez łąkę…”.

Ech, a babcia sobie chrapała w najlepsze

Pomyślałam odruchowo, ale byłam ciekawa, co dalej, więc nie roztrząsałam tego zbyt długo. „Okno na parterze było rozbite! Rozejrzałam się i wśliznęłam do środka, żeby poszukać kotka, ale nigdzie go nie było. Nie było też żadnych śladów, jedzenia ani baloników, w których na początku wrzucaliśmy mleko, żeby Beksa je przebił pazurkami”. Rany boskie, włamała się do cudzej chałupy! – przeraziłam się. „Drabina znalazła się w babcinej szopie, tam gdzie zawsze. Tomek powtarzał, że nic nie wie, ale wszyscy tak mówili, jak przyjechała policja. Przyjechał też zaraz pan od domu, chociaż wcześniej wszyscy mówili, że nie mają adresu. Powiedział, że nic nie zginęło”. To co się w końcu stało? Ten cały Tomuś okazał się dżentelmenem włamywaczem czy jak? Julka tego jakoś nie roztrząsała, może żeby nie rzucać na kolegę podejrzeń? W końcu mówimy o włamaniu, nie? Napisała tylko, że to była „najbardziej niesamowita i tajemnicza przygoda w te wakacje”, i że ma nadzieję, że Beksa ma teraz prawdziwy dom i jest szczęśliwy. Kiedy wreszcie wróciła ze szkoły, tak ją wyściskałam, aż się trochę zdziwiła.

Miałam zapytać o wypracowanie ale sama, opowiadając o szkole, powiedziała, że pani od polskiego zabrała zeszyty, więc pewnie jeszcze nie było ocen. Patrzyłam na córę i po raz pierwszy zauważyłam, jaka to już duża i mądra dziewczyna… Musiałam tego wcześniej nie widzieć, przecież nie wyrosła w ciągu mojego pobytu w sanatorium. Najlepsze, że jakieś dwa tygodnie później teściowa zadzwoniła do męża z prośbą, by kupił jej w mieście lekarstwo na robaki dla kota. Przecież ona nie ma kota – zdziwiłam się.

– Za moją matką nie dojdziesz – wzruszył ramionami Jasiek.

Chyba nie będę. Bo żeby teściowa…?

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA