„Porzuciłam miłość i uciekłam ze wsi, by pławić się w miejskich luksusach. Niestety, przewrotny los zagrał mi na nosie”

kobieta, która chce żyć w mieście fot. iStock by Getty Images, Studio4
„Mój narzeczony, który miał przecież być dla mnie gwarancją życia w mieście, także zaczynał myśleć o wyprowadzce na wieś. Zrozumiałam to jako pierwsza, że za chwilę Paweł mi powie, iż ma już dosyć pracy w wielkiej korporacji, w której robił karierę w dziale prawnym i zaproponuje mi ucieczkę z miasta na łono przyrody.
/ 25.07.2023 21:30
kobieta, która chce żyć w mieście fot. iStock by Getty Images, Studio4

Kiedy rodzice Pawła podjęli decyzję, aby się wyprowadzić na wieś, byłam tym zdumiona. Kompletnie nie rozumiałam, co można widzieć fajnego w grzebaniu się w ziemi, czy hodowaniu kur. Ja przecież właśnie przed tym wszystkim uciekłam…

Wychowałam się na krańcu świata. Tak przynajmniej zawsze myślałam. Moja wieś żyła tylko latem, kiedy tłumnie przyjeżdżali do nas turyści. Przez trzy krótkie miesiące w roku jedna jedyna ulica prowadząca od przystanku PKS przez całą wieś aż do morza, zamieniała się w kipiący kolorami, straganami i gwarem deptak.

Boże, jak ja zawsze czekałam na lato! Przez cały rok zbierałam pieniądze, aby w sezonowych sklepikach kupować sobie gumę do żucia, lody i różne „pamiątki”. Ścigałyśmy się z koleżankami, która z nas ma więcej statków z muszelek i rozmaitych dziwnych szkaradzieństw made in China z napisem „Pamiątka znad morza”. Stały nad moim łóżkiem na półce niczym trofea. Były cenniejsze niż plakaty z aktorami czy piosenkarzami!

Zimą, kiedy sypnęło śniegiem, wieś w niczym nie przypominała kurortu. Była wyludniona i smutna, wręcz depresyjna. Jak tylko skończyłam 12 lat, przysięgłam sobie, że z niej ucieknę, bez względu na wszystko. Nie zważając nawet na wielką miłość…

Marzyłam o zupełnie innym życiu

Tomek mieszkał na drugim końcu wsi w starym, drewnianym domu, który zachwycał miastowych, ale dla jego rodziny był prawdziwym utrapieniem. Bez specjalnych wygód i wymagający remontów, zimą nie dawał się ogrzać piecem. Kiedy przychodziły siarczyste mrozy, rodzina Tomka przenosiła się praktycznie do jednego pokoju, w którym toczyło się całe życie. Nie było w tym wszystkim miejsca na intymność. W moim domu zresztą także nie, bo większość pokoi przeznaczona była dla letników i mama pilnowała, aby ich nie używać, nie brudzić ścian, nie deptać podłogi. Musiały być przecież prawie idealne, żeby ktoś u nas chciał zamieszkać podczas sezonu albo poza nim.

To właśnie dla letników w moim domu powstała pierwsza łazienka z ciepłą wodą, której nie trzeba było grzać na kuchni, tylko leciała z kranu. Kąpiel pod prysznicem w szklanej kabinie była nagrodą, którą mama rozdawała oszczędnie.

Kochałam więc i jednocześnie nienawidziłam tych ludzi, którzy do nas przyjeżdżali błyszczącymi samochodami, w kolorowych ubraniach. Oni nie patrzyli, tak jak my, z nabożeństwem na prysznic. Im wydawał się czymś normalnym, więc lali ciepłą wodę jakby to była zwyczajna sprawa. Tak bardzo chciałam być na ich miejscu! Z jednej strony dawali nam gwarancję tego, że będziemy mieli za co żyć zimą, a z drugiej przez nich czułam, że jestem człowiekiem drugiej kategorii.

Kiedy dorastałam, miałam gotowy plan na życie. Chciałam iść do miasta, na studia i po kilku latach także zostać takim letnikiem. Za nic nie zamierzałam przejąć wątłego interesu po rodzicach. Za wszelką cenę chciałam mieć inne życie. Ale Tomek nie wyobrażał sobie życia gdzie indziej niż tylko w naszej wsi. Od kiedy tylko mógł utrzymać młotek w ręku, remontował, ulepszał, naprawiał wszystko w swoim domu. Poszedł do technikum budowlanego, chociaż go namawiałam na liceum. Był przecież zdolny, mógł pójść na studia. Nie mogłam zrozumieć tego, dlaczego woli pracować jako zwykły robotnik.

– Bo to mi daje prawdziwą satysfakcję – powtarzał, kiedy dowodziłam mu, że jeśli zarobi w mieście, to będzie mógł wynająć ekipę. Profesjonalną załogę remontową, która odnowi dom rodziców.

– A co to za przyjemność płacić komuś za coś, co lubię sam robić? – wzruszał ramionami.

Kochałam go jak wariatka, ale z jednego zdawałam sobie sprawę. Związanie się z Tomkiem oznaczało pozostanie w rodzinnej wsi, a tego bym nie zniosła.

– Moje życie nie może skończyć się, zanim się na dobre rozpoczęło – stwierdziłam, nie przyjmując od Tomka zaręczynowego pierścionka. Ale to nie była łatwa decyzja.

Kiedy wyjeżdżałam do miasta, wiedziałam, że może mój rozum jedzie ze mną, ale serce zostaje nad morzem. Z Tomkiem. Zaciskałam powieki z całych sił, aby się nie rozpłakać, kiedy autobus PKS mijał wzgórze, za którym stał jego dom.

Na studiach pracowałam znacznie ciężej niż większość moich kolegów, przede wszystkim po to, aby sobie udowodnić, że jestem coś warta i moja decyzja o wyjeździe była słuszna. Po pierwszym roku, który ukończyłam jako prymuska, pojechałam jeszcze na krótkie wakacje do domu, ale… Czułam się tam już trochę jak turystka. Widziałam doskonale, że coraz bardziej się z Tomkiem rozmijamy i chociaż pociągał mnie nadal jako mężczyzna, to żyliśmy już zupełnie innymi sprawami.

– Jesteś przemęczona… – mówił z troską, patrząc w moje oczy z czułością. – Za dużo pracujesz, powinnaś wypocząć. Zostań – prosił. Nie chciałam.

Postanowiłam pokazać, jak wiele jestem warta

Moi rodzice nie nalegali, abym u nich mieszkała przez całe lato i pomagała im w obsługiwaniu turystów. Wiedzieli, że nigdy tego nie lubiłam, a przecież miałam jeszcze dwie siostry, które wiązały swoją przyszłość z tym biznesem. Dla mamy i taty było ważne, że nie chciałam od nich pieniędzy, których nigdy w domu nie było za wiele. Studiowałam bowiem i jednocześnie pracowałam, dając korepetycje. W wakacje też miałam sporo uczniów, bo wiele dzieciaków miało poprawki na sierpień. Wolałam zresztą nawet roznosić ulotki w dusznym i parnym mieście, niż robić cokolwiek nad morzem.

Moje koleżanki ze studiów dziwiły się, że nie siedzę w swojej rodzinnej miejscowości przez całe lato. Dla nich mieszkanie tam to było coś jak całoroczne wakacje. Wiedziałam, że nie zrozumieją mojej niechęci, więc im nic nie tłumaczyłam. Tylko jeśli ktoś chciał, dawałam namiary na kwatery. W ten sposób i moi rodzice, i Tomek mieli zawsze przez całe lato komplet gości.

Kiedy zrobiłam licencjat i poszłam na wieczorowe studia magisterskie, znalazłam ogłoszenie, że pewna znana firma poszukuje asystentki dyrektora. Wprawdzie nie spełniałam nawet połowy warunków, przede wszystkim nie mając doświadczenia, ale stwierdziłam, że właściwie co mi szkodzi spróbować! I dostałam tę pracę!

Mój szef, pan w średnim wieku, powiedział mi, że ujęłam go swoją determinacją i entuzjazmem. Postanowiłam, że podobnie jak na studiach dam z siebie wszystko i szef to doceniał. Po pół roku dostałam podwyżkę, były także premie, a z korytarzowych plotek zaczęły docierać do mnie informacje, że szef myśli o mnie poważnie jako o osobie, która może niedługo przejmie część jego obowiązków.

Plotki przybrały jeszcze na sile, kiedy zaczęłam chodzić z Pawłem… Był synem mojego przełożonego, chociaż nie wiedziałam o tym w dniu, kiedy go poznałam. Szykowaliśmy właśnie wielkie przyjęcie dla kontrahentów, miałam wszystkiego dopilnować, a jak zwykle wiele rzeczy się waliło. Ludzie mieli w nosie, że to ważna impreza, kilku musiałam rozstawić po kątach. W tym także Pawła…

Nawinął mi się pod rękę przypadkiem, wzięłam go za kelnera. Głupia sprawa, bo przecież powinnam była zauważyć, że jego garnitur odbiega jakością od tego, co nosi przeciętny chłopak. Ale ja przecież nadal gdzieś w duszy byłam tą samą nieobytą dziewczyną z prowincji. A Paweł miał na szczęście poczucie humoru, więc mi się poddał. Dopiero, kiedy na początku imprezy podszedł do mnie szef i mi przedstawił swojego syna, ugięły się pode mną kolana. Przypomniałam sobie bowiem, jak godzinę temu ochrzaniałam tego przystojniaka za to, że stoły stoją nierówno i jak mu kazałam przestawiać parasole.

– Przepraszam, nie wiedziałam… – byłam tylko w stanie wydukać, ale on się uśmiechnął i powiedział.

Cieszę się, że mogłem pomóc.

Mimo że zachował się tak szarmancko, to nadal było mi szalenie głupio, więc do końca imprezy starałam się go unikać. Tymczasem, jak na złość, stale gdzieś na niego wpadałam. Teraz wiem, że specjalnie chodził za mną, bo szalenie mu się spodobałam, ale wtedy piekłam raka i przeklinałam w duchu swojego pecha i jego, że pęta mi się pod nogami i stale staje na drodze. Chociaż wpadł mi w oko, nie powiem.

W jakiś czas po imprezie jednak nawet ja, taka szalenie zapracowana, musiałam zauważyć, że Paweł nagle zaczął bywać w firmie ojca, chociaż wcześniej się w ogóle nie pojawiał. Aż pewnego dnia szef powiedział mi z humorem, iż nie myślał, że jego syn jest taki nieśmiały.

– Od miesiąca próbuje się zdobyć na odwagę, aby się z tobą umówić – zdradził mi.

Nie mieściło mi się to w głowie, że taki przystojny chłopak, początkujący prawnik, mógł zwrócić na mnie uwagę. Nadal nie miałam silnego poczucia własnej wartości, gdzieś tam we mnie tkwiła jednak ta gąska z prowincji. Ale Paweł, jak się później dowiedziałam,  widział co innego; młodą, ambitną dziewczynę, doskonale wykształconą, pracowitą i… piękną. Oraz taką, która wie, czego chce od życia.

Wreszcie, po latach harówki osiągnęłam cel

Przez kolejne miesiące, kiedy zaczęliśmy w końcu ze sobą chodzić, uczyłam się na siebie patrzeć jego oczami. Zrozumiałam, że właśnie ziszczają się moje marzenia. Mam doskonałą pracę z perspektywami i chłopaka z dobrej rodziny. Wchodziłam do sfery, która do tej pory była dla mnie zakazana, bo tacy ludzie przecież nawet nie przyjeżdżali do moich rodziców na wakacje. Oni wybierali co najmniej czterogwiazdkowe hotele.

Kochałam Pawła za wiele rzeczy. Był i jest fantastycznym facetem, przystojnym, inteligentnym i miłym. Tak jak Tomek. Co więc sprawiło, że wybrałam właśnie jego zamiast chłopaka z dzieciństwa, który przecież także mnie kochał? To, że bardziej pasował do mojej miejskiej wersji. Był dla mnie gwarancją tego, że osiągnęłam zamierzony cel. Dlatego kiedy Paweł poprosił mnie o rękę, bez namysłu powiedziałam: tak. Byłam na mecie.

I wtedy, gdy już mi się wydawało, że jestem zwyciężczynią, że zdobyłam to, co zamierzałam, nagle nieoczekiwanie wszystko runęło. Mój szef i przyszły teść miał wylew. Przykra sprawa, to ja go odkryłam leżącego koło biurka w firmie i wezwałam karetkę. Przyjechała błyskawicznie, bo szpital był dwie przecznice dalej i pana Zbyszka udało się uratować. Nie spełniły się także, na szczęście, przewidywania lekarzy, że po wylewie może mieć niedowład lewej części ciała. Wszystko u mojego szefa wróciło do normy, oprócz… psychiki.

Powiedział mi potem, że jadąc w pędzącej na sygnale karetce zrozumiał, że jako człowiek przez te wszystkie lata zbytnio pędził do przodu i to się na nim zemściło. Nie miałam pojęcia, że razem z żoną zaczęli planować przejście na wcześniejszą emeryturę. Ale tak było. Pewnego dnia dowiedziałam się, że odchodzi z firmy, bo…

Kupiliśmy zrujnowane gospodarstwo na Mazurach i tam chcemy się z żoną przenieść. Myślimy o tym, aby może zająć się na stare lata agroturystyką. Masz w tym temacie spore doświadczenie, bo przecież twoi rodzice od lat zajmują się turystyką. Liczę na to, że nam pomożesz – usłyszałam.

Nie wierzyłam własnym uszom! Oni, tacy eleganccy i miastowi chcą nagle zamienić szykowne skórzane buty na gumiaki? Zamiast podpisywać kontrakty, hodować kury i ścielić łóżka turystom? Chyba nie wiedzieli, jak to naprawdę wygląda.

To było zawsze marzenie mojej mamy, własny pensjonat. Cieszę się, że wreszcie namówiła na to tatę – usłyszałam od narzeczonego.

No cóż… Nie miałam żadnego wpływu na wybory moich przyszłych teściów. Sądziłam jednak, że życie moje i Pawła będzie nadal wyglądało tak, jak sobie to wymarzyłam. Jego rodzice zostawili mu swój piękny apartament i jeśli nawet na początku czułam się niezręcznie, wiedząc, że śpię przytulona do narzeczonego w tym samym łóżku, w którym jeszcze niedawno leżeli moi przyszli teściowie, to szybko się pozbyłam takich myśli.

Nigdy nie byłabym tam szczęśliwa...

Czułam się doskonale w tych sterylnych wnętrzach z chromu i szkła. Uwielbiałam pić kawę z włoskiego ekspresu przygotowaną w kuchni, która wyglądałam tak, jakby nigdy nikt w niej nie gotował. Zresztą nadal tego tam nie robiłam, przecież z racji pracy zawodowej przeważnie jadaliśmy z Pawłem na mieście.

Nie przeszkadzało mi to, a wręcz lubiłam, kiedy ktoś za mnie męczył się przy garnkach. Uwielbiałam egzotyczne potrawy, na przykład sushi. Tak naprawdę, lubiłam wszystko, co było inne od mojego dotychczasowego życia. Od tego, co pamiętam z dzieciństwa. Paweł nie, on zdecydowanie wolał zwyczajną polską kuchnię.

– Ona także może być zdrowa! Wcale nie musi być ciężka, tłusta! – dowodził, podając przykład swojej mamy, która na Mazurach prowadziła w pensjonacie polską kuchnię z lekkostrawnymi potrawami, korzystając z przepisów swojej babci.

Był wyraźnie coraz bardziej zafascynowany tym, co robili jego rodzice, coraz bardziej w to zaangażowany. Nie wiem, jak mogłam tego nie zauważyć! Przecież tak naprawdę od pewnego momentu Paweł mówił tylko o tym, co można jeszcze zrobić w tym gospodarstwie agroturystycznym, które prowadzili, co tam udoskonalić.

Czułam się jak podczas rozmów z Tomkiem, które prowadziliśmy wiele lat temu. Wtedy mój ukochany potrafił godzinami fantazjować, co zmieni i udoskonali, kiedy już dorośnie i sam będzie prowadził rodzinny biznes.

A teraz mój narzeczony, który miał przecież być dla mnie gwarancją życia w mieście, także zaczynał myśleć o wyprowadzce na wieś. Tak, bo to wszystko właśnie do tego się sprowadzało. Zrozumiałam to jako pierwsza, że za chwilę Paweł mi powie, iż ma już dosyć pracy w wielkiej korporacji, w której robił karierę w dziale prawnym i zaproponuje mi ucieczkę z miasta na łono przyrody.

Pięć lat studiów, sześć pracy w firmie, zaprzepaszczona pierwsza wielka miłość i wszystko to na nic? Nagle miałabym wylądować dokładnie w tym samym miejscu, z którego zaczynałam? – dotarła do mnie koszmarna prawda. No cóż, może i moi rodzice mieli tylko niewielki dom z pokojami do wynajęcia, a przyszli teściowie urządzone z pomocą architekta gospodarstwo agroturystyczne z wszelkimi „wiejskimi” luksusami, ale dla mnie i tak to wszystko sprowadzało się do jednego – biznesu turystycznego i życia na wsi, której nienawidziłam.

Dlatego, kiedy Paweł zaczął początkowo nieśmiałe podchody, aby namówić mnie na zmianę moich życiowych planów, stanowczo mu się sprzeciwiłam.

– Nie mogę cię oszukiwać, że tam będę z tobą szczęśliwa – powiedziałam szczerze, oddając mu zaręczynowy pierścionek.

Był zaskoczony i sądzę, że nawet teraz, kiedy od naszego rozstania minęło kilka miesięcy, nadal ma jeszcze nadzieję, że zmienię zdanie. Stale mnie do tego namawia nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Ale ja wiem, że to nigdy nie nastąpi, bo to by oznaczało, że wyrzekłam się samej siebie. I wtedy na pewno byłabym już zawsze nieszczęśliwa.

Czytaj także:
„Nie chciałem wracać do rodzinnej wsi. Nie dość, że wspomnienia wróciły, to jeszcze okazało się, że wszyscy tam powariowali”
„Córka nie chce wziąć chłopa ze wsi, bo to pijaczyna i rozbójnik. Niech się cieszy, że ktokolwiek chciał taką starą pannę”
„Skóra mi cierpła na myśl, że będę musiał przedstawić narzeczoną rodzicom. Mam zabrać ukochaną na tę zapadłą wiochę?”

Redakcja poleca

REKLAMA