Mój ojciec znalazł sposób, bym wróciła, chociaż uciekłam od rodziny jako nastolatka. Przed jego napadami złości i okrucieństwa. Trauma wróciła za sprawą „niespodzianki” męża.
Nie spodziewałam się tego
Marek, mój mąż, zadzwonił, że wróci dziś później. Po pracy odebrałam więc ze szkolnej świetlicy Magdę i Jacka, a potem zabrałam się za szykowanie obiadu. W tym czasie dzieciaki odrabiały lekcje przy stole w kuchni. Jak zwykle przepychały się, szukając więcej miejsca. Chciałam, żeby każde z nich miało własne biurko, ale jak się mieszka w cztery osoby w kawalerce, nie jest to możliwe. Z drugiej strony, ja jako dziecko miałam własny pokój. I co z tego?
Rozmyślania przerwał mi dźwięk klucza w zamku. Dziewięcioletnie bliźniaki zerwały się od stołu i pobiegły obcałować tatę i pogrzebać mu w kieszeniach w poszukiwaniu cukierków. Marek zdjął płaszcz, powiesił na wieszaku przy drzwiach, a potem podszedł do mnie i mocno przytulił. Westchnęłam z zadowoleniem, wdychając jego zapach i czując ciepło jego ciała. To wszystko, czego mi potrzeba, pomyślałam. Nie chcę nic więcej.
– Kiedy będzie obiad?
– Za kwadrans – przyjrzałam mu się uważniej. Jego oczy lśniły, koniuszki uszu były czerwone, i to nie z powodu zimna na dworze. – Co jesteś taki podekscytowany? Stało się coś?
– Stało – pocałował mnie. Radość w jego oczach uspokoiła mnie, że nic złego. – Po obiedzie chcę was zabrać w pewne miejsce. Żadnych pytań!
Godzinę później zapakowaliśmy się do naszego starego opla i ruszyliśmy. Za oknem było już ciemno, na tylnym siedzeniu bliźniaki gadały, a ja cieszyłam się, że jesteśmy razem. Wreszcie ogarniał mnie spokój. Tej nocy miałam zły sen, wróciła do mnie zepchnięta w niepamięć przeszłość i obudziłam się rano z okropnym przeczuciem, że ona w jakiś sposób wylezie ze snu i rozgości się w realnym życiu.
Przymknęłam oczy i napawałam się poczuciem bezpieczeństwa. Jechaliśmy może z pół godziny, aż wreszcie Marek zatrzymał samochód.
– Jesteśmy na miejscu. Powinniśmy przyjechać tu w dzień, ale nie dałbym rady utrzymać tajemnicy do jutra – zachichotał. – Ten dom należy do nas.
Bliźniaki z piskiem zachwytu wypadły z samochodu. Spojrzałam przez szybę na nieduży, piętrowy budynek.
– Cieszysz się? – Marek nachylił się i pocałował mnie w policzek. – Dzisiaj po pracy byłem u notariusza. Mówiłem ci, że zmarł mój stryjeczny dziadek. Okazało się, że zostawił mi spadek. Wreszcie nie będziemy się gnieździć. Bliźniaki będą miały swoje pokoje, a my sypialnię – zamruczał. – Już się nie mogę doczekać. Koniec kombinowania, gdzie i kiedy. Chodź, zajrzymy do środka. Dzieciaki zaraz wybiją okna, tak im się śpieszy.
Wróciły do mnie najgorsze wspomnienia
Otworzył drzwiczki i wysiadł. Ja nie mogłam się ruszyć, byłam jak sparaliżowana. W głowie słyszałam tylko słowa ojca: „Jeszcze tu wrócisz. Jeszcze będziesz się cieszyć, że wróciłaś”. To był mój dom rodzinny, który opuściłam prawie trzydzieści lat temu.
Moje wspomnienia z dzieciństwa są fragmentaryczne. Jakieś święta z mamą. Piesek wskakujący mi na kolana. Pamiętam, że wzięłyśmy go z mamą ze schroniska. I że ojciec nie był zadowolony. Nie pamiętam natomiast, dlaczego w pewnym momencie psa już nie było. Kiedy o tym myślę, słyszę w głowie płacz mamy.
Pamiętam zabawy ze starszym bratem w chowanego. Bieganie po schodach z piwnicy na strych. Kochałam Piotrka i do tej pory za nim czasami tęsknię. Miał wrodzoną wadę serca. Zmarł po operacji w siódmej klasie. Po jego śmierci ojciec stracił wszystkie hamulce. Pamiętam pewną noc. Słyszałam odgłosy kłótni rodziców. Brzęk rozbijanych naczyń. Wrzask ojca. W takich chwilach nie wolno mi było wychodzić z pokoju.
– W tacie jest całe morze gniewu i wściekłości – tłumaczyła mi mama. Tuliła mnie, żebym nie widziała jej posiniaczonej twarzy. – Ta energia musi gdzieś się uwolnić, bo inaczej tata rozpadnie się w środku na amen.
Drzwi auta się otworzyły i poczułam powiew zimnego powietrza. Drgnęłam. Mój mąż wyciągał do mnie rękę. Wysiadłam. I stanęłam naprzeciwko domu, który właściwie nie powinien istnieć. Przecież się spalił. A teraz stał jak gdyby nigdy nic.
– Jak to możliwe?
Marek inaczej zrozumiał moje pytanie. Objął mnie ramieniem.
– Że Julian nam zapisał dom, a nie wnukom? Bo to ja znalazłem tę działkę, a potem projekt, który mu się spodobał.
– Nigdy mi o tym nie opowiadałeś.
– Dopiero co się poznaliśmy, miałem ci opowiadać o takich mało podniecających sprawach? Dziadek szukał inwestycji. Czegoś w rozsądnej cenie i dobrej lokalizacji. Pomagałem mu. I pewnego dnia ktoś przysłał mi mailem zdjęcie tej parceli. Fakt, były na niej zgliszcza spalonego domu, ale cena była wyjątkowo korzystna. No i Julian kupił działkę. Potem chciał wybudować dom, tylko że żaden projekt mu się nie podobał. Mówił ciągle, że nie pasuje do tego miejsca. I tak marudził z rok. No to udałem się do ratusza i wygrzebałem plany domu, który stał tu wcześniej. A dziadek Julian stwierdził, że to jest to.
– A znasz historię tego spalonego domu? – spytałam cicho.
– Nigdy mnie to nie interesowało.
W tym momencie podbiegł do Marka Jacek i chwycił go za rękę.
– Tata, otwórz drzwi. Muszę wybrać pokój dla siebie.
– Idź – powiedziałam do męża. – Ja jeszcze popatrzę.
Zniknęli w domu i po chwili okna na parterze rozbłysły światłem. Spojrzałam na piętro, na ciemne okno po lewej stronie. Miałam wrażenie, że stoi tam jakaś postać. Przeniknął mnie dreszcz. Mój ojciec nie pił. Nie mógł więc tłumaczyć swojego okrucieństwa alkoholem. On po prostu taki był. Wiele razy błagałam mamę, byśmy wyprowadziły się do babci. Ale ona była jak zaczarowana. Nie potrafiła mi wytłumaczyć, co ją przy nim trzyma. Teraz wiem, jak tę zależność tłumaczą psychologowie – syndrom ofiary – ale mnie to wyglądało na jakieś zaklęcie.
Aż pewnego dnia zostawiła mnie z nim samą. Uciekła. Tak sobie myślałam, gdy patrzyłam, jak wczesnym rankiem pracownicy pogotowia wynoszą martwe ciało mojej mamy z domu. Lekarz w trakcie sekcji stwierdził, że pękł jej tętniak w mózgu. O którym zapewne nie wiedziała, a nawiedzające ją silne bóle głowy kładła na karb stresu. Kiedy karetka odjeżdżała spod domu, ojciec stanął za mną, położył mi dłoń na ramieniu i powiedział:
– Zostaliśmy sami. Tylko ty i ja.
Odebrałam to jako przerażającą groźbę. Zapowiedź tego, że zajmę miejsce mojej mamy. Z wszelkimi tego konsekwencjami.
Rzeczywiście tam wróciłam
Godzinę później wymknęłam się do koleżanki i z jej domu zadzwoniłam do babci. Przyjechała po południu. I po wielkiej kłótni z ojcem, grożąc mu policją i sądem, zabrała mnie do siebie. Kiedy odchodziłam z walizką w ręku, słyszałam słowa ojca: „Jeszcze tu wrócisz. Jeszcze będziesz się cieszyć, że tu wróciłaś”.
Dwa lata później dowiedziałam się, że ojciec zmarł na atak serca, siedząc w fotelu przed telewizorem. W ręku miał zapalonego papierosa. Żar podpalił koc ze sztucznego włókna, którym ojciec był przykryty. Zanim sąsiedzi zobaczyli ogień i wezwali straż pożarną, nie było już co ratować.
Okazało się, że ojciec tonął w długach, a dom miał obciążoną hipotekę. Dziadkowie poradzili mi, bym nie przyjmowała spadku. Co uczyniłam z wielką ulgą. I postarałam się zapomnieć, że dom kiedykolwiek istniał.
A teraz stał przede mną, odbudowany, czekający. Mój. A właściwie mojego męża. Który razem z dziećmi szalał radośnie po jego pokojach, nie mogąc się doczekać szczęśliwego w nim życia. Co miałam zrobić? Zaprzeć się i powiedzieć, że nie przestąpię jego progu? A może zażądać, by Marek sprzedał dom i kupił coś innego?
– Mamuś! – z domu wyjrzała córeczka. – Chodź, jest cudowny. Wybrałam już sobie pokój. Musisz go zobaczyć.
I trzymając w dłoni ciepłą rączkę córeczki, weszłam do środka.
Czytaj także:
„Kolosalny spadek po teściu, chcieliśmy przekuć w biznes. Utopiliśmy dorobek jego życia w kiepskiej inwestycji”
„Rodzeństwo chciało pozbawić najmłodszego brata spadku. Choć to jemu się należał, hieny próbowały uszczknąć trochę grosza”
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”