Syneczku, pogódź się w końcu z tym, że tata nie żyje – mama chwyciła moją dłoń i pogłaskała ją. – Będzie ci lżej, zobaczysz. Ja już to mam za sobą…
– Mamo, nie mogę.
– Dlaczego?
– Bo tata żyje…
– To aparatura podtrzymuje jego życie. Bez niej by nie oddychał, a jego serce by nie biło. Ale jego mózg jest już martwy i nic tego nie zmieni.
– Nie! Tata wszystko słyszy i rozumie! – upierałem się, a mama tylko machnęła na mnie ręką.
– Męczysz siebie i nas. Pozwól mu odejść.
Tak bardzo cieszył się, że zostanie dziadkiem
Tak naprawdę moja zgoda nie była potrzebna do odłączenia taty od aparatury podtrzymującej życie. Mama mogła zdecydować o tym sama. Ale powstrzymywał ją mój sprzeciw, który ona nazywała szantażem moralnym. Często mi to wypominała. Mówiła, że nie mam dla niej litości, każąc jej cierpieć każdego dnia, gdy musi oglądać ojca w tym stanie. A ona chciałaby go zapamiętać jako pełnego życia mężczyznę, jakim był przed wypadkiem. To trwało już dwa lata. Chociaż lekarze nie dawali najmniejszej szansy na jego powrót do zdrowia. Nikt nie był w stanie zrozumieć, dlaczego tak się upieram przy tym, że ojciec wciąż jest myślącą i czującą istotą. Przecież nie dał mi nawet żadnego znaku, nie ścisnął mojej dłoni ani nic takiego. A ja wciąż uparcie powtarzałem, że on żyje. I sam nie potrafiłem racjonalnie wytłumaczyć, czemu tak czuję. Nie rozumiała mnie również moja żona. Gdy tata miał wypadek samochodowy, była w piątym miesiącu ciąży z Mateuszkiem. Ojciec bardzo się cieszył, że zostanie dziadkiem i robił już wiele planów związanych z wnukiem. Dlatego kiedy to ja przychodziłem do jego sali, zawsze opowiadałem mu o Mateuszu i mówiłem tacie, że powinien ożyć specjalnie po to, żeby chociaż przez chwilę z nim pobyć. Kiedy opowiedziałem pewnego razu o takiej wizycie mojej żonie, pokręciła z dezaprobatą głową i stwierdziła:
– Niepotrzebnie się łudzisz. Tata i tak nigdy nie zobaczy Mateuszka.
Nie mogłem jej mieć za złe, że tak mówiła. Każdy rozsądny człowiek by tak pomyślał. Ale nie syn, który większość najszczęśliwszych chwil swojego dzieciństwa zawdzięczał ojcu. Nie miałem również pretensji do matki, że nie wierzy w wyzdrowienie taty. Małżeństwo rodziców było od jakiegoś czasu fikcją i trwało chyba tylko siłą przyzwyczajenia. Mama oczywiście ciężko przeżyła wypadek ojca, ale czułem, że nie chce, tak bardzo jak ja, jego powrotu do świata żywych… Kiedy zbliżały się święta, tata złapał jakąś infekcję. Zaraził go ktoś z odwiedzających, być może nawet ja sam. Ale ciężko było być zdrowym, kiedy chorowali wszyscy wkoło. Dla zwykłego człowieka taka infekcja nie była czymś wielkim, ale dla taty stanowiła zagrożenie życia. Dlatego zacząłem się o niego bać podwójnie.
Jak się okazało, miałem rację
Lekarze orzekli, że prawdopodobnie wkrótce nawet aparatura nie pomoże i tata definitywnie umrze. Pobiegłem na salę i zacząłem błagać ojca, żeby się obudził, bo to dla niego ostatnia szansa. Kiedy zobaczyłem nadchodzących lekarzy, wolałem już, żeby umarł... No i powiedzcie mi, jak tu nie wierzyć w cuda?! I wtedy stało się coś niezwykłego. Tata poruszył ręką. A potem nogą. Byłem tego pewien, choć lekarz wmawiał mi, że mi się tylko zdawało. Dopiero gdy tata otworzył prawą powiekę, doktor zareagował zdumieniem. Przez chwilę nie był pewien, czy ma znów włączyć aparaturę podtrzymującą życie. Gdy tata zaczął się dusić, sam włączyłem wtyczkę do kontaktu…
Ojciec powiedział pierwsze słowo miesiąc po przebudzeniu. Jego rehabilitacja postępuje powoli. Pomaga mu cała rodzina, choć niechętnie widzi przy sobie mamę. Tak jakby wiedział, że ona chciała odłączyć go od aparatury. Teraz nikt mu tego nie zdradził, więc? Chyba że wszystko słyszał, gdy jego stan uważano za beznadziejny. Tata najbardziej lubi, gdy ja go odwiedzam. Spytałem go, czy pamięta coś z czasów śpiączki. Potwierdził, że jakieś pojedyncze słowa. I tylko jedną rzecz pamięta doskonale. Były nią wszystkie opisy wnuka, jakie mu przedstawiłem.
– Chciałem go poznać, dlatego postanowiłem nie umierać – uśmiechnął się.
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”