„Tylko ja widziałam twarz bandziora, który napadł na sklep. Zgodziłam się zeznawać, chociaż drań groził mi śmiercią”

kobieta, której grożono śmiercią fot. Adobe Stock, Sergii Mostovyi
„Rozpłakałam się. Objął mnie mocniej, a ja ryczałam jak bóbr, bo dawno nikt mnie tak nie przytulał. W męskich objęciach czułam się tak bezpiecznie… I nagle do mnie dotarło, że nie mam nic do stracenia. Tylko życie. A i tak nikomu na mnie nie zależało”.
/ 11.06.2022 05:36
kobieta, której grożono śmiercią fot. Adobe Stock, Sergii Mostovyi

Nie powinno mnie tam być. Nie nadawałam się na bohaterkę, ale wyszło, jak wyszło. Musiałam zostać w firmie po godzinach i dopilnować hydraulików, którzy przyszli naprawić pękniętą rurę. Kto inny na moim miejscu pewnie by się postawił szefowi, ale nie ja. Obowiązkowość wygrała. Czy raczej strach przed utratą pracy. Starałam się być niezastąpiona, choć w głębi duszy doskonale wiedziałam, że nie ma ludzi niezastąpionych. Dowodziłam tego za każdym razem, gdy wykonywałam cudzą pracę. I bałam się, że jeśli zacznę się stawiać, mnie też kimś zastąpią.

W ogóle byłam tchórzem. Od urodzenia. Późno się rodzicom trafiłam i wcale nie chciałam przyjść na ten okropny świat. Musieli mnie wyjąć na siłę, kleszczami. I taka już zostałam – wycofana, introwertyczna. Unikałam ludzi agresywnych, głośnych, wulgarnych. Dlatego znosiłam awantury sąsiadów, bo nie czułam się na siłach, by z nimi dyskutować.

Nie potrafiłam się też z nikim związać z obawy, że będę cierpieć. Wszyscy których kochałam, opuścili mnie. Tata umarł, gdy miałam dziesięć lat. A mama zaczęła chorować na alzheimera, nim skończyłam studia. Aktualnie przebywała w prywatnym ośrodku opieki. Tani nie był, dlatego nie mogłam stracić pracy. No więc zostałam z tą pękniętą rurą.

Przystawił mi lufę do skroni

Fachowcy uwinęli się i zakończyli robotę… już przed drugą w nocy. Ekstra. Gdy mogłam wreszcie wyjść, przypomniałam sobie, że moja lodówka świeci pustkami, a ja z tego wszystkiego nie zrobiłam zakupów. „Gdzie ja teraz w środku nocy kupię coś do jedzenia? Chyba tylko na stacji benzynowej, przepłacając aż przykro…” – pomyślałam z goryczą.

Zajechałam na stację, zaparkowałam i ruszyłam ku oświetlonemu wejściu. Zastanawiałam się właśnie, czy zaryzykować kupno będących w promocji zapiekanek, kiedy ktoś na mnie wpadł. Facet w kapturze. W lewej ręce trzymał worek, a w prawej coś, co wyglądało jak pistolet.

Niemal zwalił mnie z nóg, więc odruchowo się go przytrzymałam. Okręciliśmy się jak w tańcu i stanęliśmy bokiem do rozsuwanych drzwi. Uniosłam głowę i spojrzałam prosto w twarz osobnika. Mięsisty nos, przynajmniej raz złamany, wydatne wały nadoczodołowe, kwadratowy podbródek i wyjątkowo jasne oczy, jakby wyblakłe. Ich spojrzenie było zimne i groźne, aż mnie ciarki przeszły.

– Piśnij coś komuś, a pożałujesz! – warknął. – Nie widziałaś mnie, zapamiętaj, bo inaczej pogadamy – podsunął mi pod nos przedmiot, który trzymał w prawej dłoni, i już nie wątpiłam, że to broń. – Buzia na kłódkę. Bo cię znajdę i…

Akcję zastraszania przerwał mu ponaglający sygnał klaksonu. Odepchnął mnie i co tchu pobiegł w stronę stojącego w mroku auta. Pojazd odjechał z piskiem opon, a chwilę później zawył alarm, wyrywając mnie z osłupienia. Boże, ktoś mi groził bronią! Co to było? 

Dygocząc, wbiegłam do budynku, gdzie dwóch sterroryzowanych pracowników z trudem dochodziło do siebie. Razem poczekaliśmy na policję.

– Więc mówicie, że nic nie możecie powiedzieć – policjant z łagodną ironią podsumował zeznanie obsługi stacji.

– Właśnie tak – potwierdził wyższy z młodzieńców. – Twarz chował pod kapturem, więc wątpię, by kamery go uchwyciły. A ja przestałem się na niego gapić, jak wycelował w nas broń i zażądał kasy. Wolałem go nie drażnić.

– Taaa… Rozumiem. Nie warto ryzykować życia dla cudzych pieniędzy. Dla własnych zresztą też. Chyba to wiedzą, cwaniaki – mamrotał jakby do siebie. – Kolejny taki napad w okolicy, na bezczelnego, w nocy… Sklepy nocne, stacje benzynowe. Sprytnie unikają monitoringu, a ewentualnych świadków… – inspektor przeszył przesłuchiwanych przenikliwym wzrokiem – świadków zastraszają.

– Ale my naprawdę nic nie widzieliśmy! – wykrzyczał niższy z chłopaków.

Inspektor miał w sobie to coś

Miałam dosyć. Czekałam grzecznie na swoją kolej, ale robiłam się coraz bardziej głodna i zmęczona.

– Ja widziałam – odezwałam się nagle.

– Tak? – zdumiał się inspektor.

Średnia budowa, średni wzrost, z typowymi dla czterdziestolatka zakolami i kurzymi łapkami – zwyczajny facet. A jednak miał w głosie, gestach i spojrzeniu coś niezwykłego. Był niczym przyczajona pantera: miękkie ruchy skrywające siłę i refleks, czujny wzrok, któremu nic nie umykało. Mimo to nie dostrzegł w drobnej szatynce materiału na wiarygodnego świadka. Kompletnie mnie pominął. Ale cóż, interesujący faceci z reguły traktowali mnie jak niewidzialną. Co nie znaczy, że ja byłam ślepa. Wręcz przeciwnie, zmysł obserwacji miałam bardzo dobrze rozwinięty. Choć często ślepą udawałam.

– Widziałam dokładnie twarz tego typa – stwierdziłam dobitnie. – Tego z bronią, bo tego siedzącego w nieoświetlonym aucie – nie. I nie zauważyłam numerów rejestracyjnych. Za daleko, za ciemno. Ale gęby tego zbira nie zapomnę. Przyłożył mi lufę do skroni!

– Czyli jest pani w stanie podać jego portret pamięciowy… Świetnie! – ucieszył się, gdy potwierdziłam, a po chwili wymruczał: – Mam nadzieję, że w trakcie ewentualnego okazania świadek nie wycofa się i… rozpozna podejrzanego?

Podniósł głowę i wbił we mnie wzrok na wpół oswojonego drapieżnika. Jego tęczówki miały intensywnie zielony kolor. No, piękne miał oczy pan inspektor. Zagapiłam się w nie na moment, ale gdy chrząknął ponaglająco, zamrugałam powiekami i potwierdziłam nieco mętnie:

– Owszem, eee… nie..

Nazajutrz stawiłam się w komendzie. Wykonanie portretu potrwało tylko godzinę: każdy detal tej kanciastej, neandertalskiej facjaty wbił mi się w pamięć. Jedynie włosów nie widziałam, ale założę się, że bandzior był ogolony. Skojarzenie portretu z konkretną postacią od dawna notowaną w policyjnych rejestrach okazało się formalnością.

Mamy go! – ucieszył się inspektor Marek. – Pobicia, kradzieże, szantaże, wymuszenia, choć wyroków mało, bo świadków zabrakło albo się wycofali. Ale za napady z bronią w ręku dotąd się nie brał, widać postanowił rozwinąć skrzydła. Rozpoznanie będzie pojutrze. Okej?

– W sensie, czy się boję? Pewnie, jestem tchórzem. Ale stawię się.

Nie mam nic do stracenia

Stawiłam się i rozpoznałam drania. Bez wahania. Rozpoznałam go i potwierdziłam to w obecności prokuratora. Choć spociłam się jak mysz i drżałam jak osika. Niby za szybą bandzior był, lecz przecież na rozprawie stanę z nim twarzą w twarz. Znowu. Już się bałam…

Nie wiem, skąd się dowiedział, ale się dowiedział. Najpierw ktoś podpalił mi wycieraczkę. Potem wybił mi szybę w aucie. Wreszcie ktoś wrzucił pod drzwi ostrzeżenie: „Suko, lepiej nie szczekaj, bo żaden pies cię nie obroni, ani twojej sfory”. Nie podpisał się, ale wiedziałam, kto chce mnie zastraszyć, i niedobrze mi się zrobiło z nerwów.

Zadzwoniłam do inspektora Marka. Przyjechał natychmiast.

– Durny nie jest. Wątpię, byśmy znaleźli odciski na tym liście, na stacji też ich nie było – powiedział. – Monitoring nic nie uchwycił. Przykro mi, naprawdę bardzo mi przykro, ale mamy tylko panią. Bez pani zeznań nic nie zdziałam. Postaram się dać pani ochronę… – zawiesił głos i spojrzał na mnie z troską. – Jeśli zechce się pani wycofać, uznając, że nie warto ryzykować, zrozumiem.

Wiedziałam, co powinnam zrobić, co było słuszne, lecz tak bardzo się bałam! Popłynęły łzy. Nie zaprotestowałam, gdy inspektor Marek objął mnie i pogłaskał po plecach. Rozpłakałam się. Objął mnie mocniej, a ja ryczałam jak bóbr, bo dawno nikt mnie tak nie przytulał.  W męskich objęciach czułam się tak bezpiecznie… I nagle do mnie dotarło, że nie mam nic do stracenia. Tylko życie. A i tak nikomu na mnie nie zależało.

Wielu dzielnych ludzi ustępuje pola złu, bo lękają się o tych, których kochają. Bandzior nie wszystko o mnie wiedział. Wspomniał o sforze, bo założył, że kogoś mam. A ja byłam zupełnie sama na świece. Moja mama nie pamiętała, że w ogóle istnieję. Od kilku miesięcy jej stan się systematycznie pogarszał i śmierć byłaby dla tej dumnej niegdyś kobiety wybawieniem. Tak, czekałam, aż umrze, i uwolni nas obie od cierpienia! Czy mogło być coś bardziej przerażającego?

– Dla pieniędzy nie warto, ale dla zasad, dla prawdy, tak – wychlipałam inspektorowi w pierś. – Będę zeznawać, bo tak trzeba. Wiem, co widziałam, i nie pozwolę, żeby jakiś bandzior mnie zastraszał!

Policjant odsunął mnie na odległość ramion i wpatrywał się we mnie wzrokiem pantery. Dziś już raczej oswojonej. Wyglądał tak, jakby chciał mnie zjeść albo… pocałować.

– Jesteś bardzo odważna, Mario – szepnął. – A ja cię na wszelki wypadek będę pilnował. Nie pozwolę cię skrzywdzić.

Czytaj także:
„Emerytura miała mi przynieść święty spokój, a spędzała sen z powiek. Telefony z prośbą o przysługę dzwoniły bez końca”
„Zamiast oszczędzać na emeryturę, brałam kredyty na dzieci. Zostałam bez grosza, a córka z synem nie garną się do pomocy”
„Skrycie kochałam się w mężu sąsiadki, więc gdy zmarła przystąpiłam do ataku. Niestety, siostra odbiła mi smakowity kąsek”

Redakcja poleca

REKLAMA