Kilka lat temu przyszło mi walczyć o mężczyznę z jego prawowitą żoną. I przegrałam. Właśnie tak, jak mi zapowiedziała podczas naszego jedynego spotkania.
– Jeśli ja mam go nie mieć, to ty także go nie będziesz miała. – usłyszałam wtedy od bladej, zdenerwowanej Agaty.
I rzeczywiście… Zrobiła dosłownie wszystko, żeby jej słowa się spełniły.
Pawła poznałam w banalny sposób. Wylał mi na bluzkę zupę podczas obiadu w naszej pracowniczej stołówce. Skruszony zapłacił za taksówkę, którą pojechałam do domu, aby się przebrać. Potem zaczął mi mówić „dzień dobry”.
Do drugiego niefortunnego spotkania doszło na służbowej imprezie. Tym razem za sprawą Pawła zostałam oblana piwem. Niósł w ręku kilka szklanic dla swojego towarzystwa, zagapił się i wszystko wylądowało na mnie.
– Pan chyba specjalnie to robi, żeby mnie rozebrać. – syknęłam wściekła i nieco już wstawiona.
Zaczerwienił się po koniuszki włosów, bo faktycznie pod mokrą bluzką rysował się wyraźnie mój biust.
– Mogę panią odwieźć do domu? – zaproponował rzeczowo.
Co miałam zrobić? Nie mogłam się dalej bawić, więc wsiadłam z nim do zamówionej taksówki. Ledwo jednak ruszyła, a zaczęliśmy się… całować.
To był jakiś amok. Całowaliśmy się tak, jakbyśmy nigdy wcześniej nie przeżyli takiej namiętności… Świat przestał istnieć i byliśmy tylko my dwoje. Czułam jego rękę na swoim policzku, kiedy przytrzymywał mi twarz. Choć jego obrączka chłodziła mi skórę, w ogóle mnie to nie obeszło.
Wpakowałam się w ten romans świadoma, że wiążę się z żonatym mężczyzną. Jednak nic nie było mnie w stanie przed nim powstrzymać.
Tamtej nocy Paweł nie pojechał do domu. Zapłacił za taksówkę i poszliśmy do mojego mieszkania. Dwie godziny namiętności to było właśnie tyle, na ile mogłam liczyć wtedy i – jak się potem okazało – podczas wielu naszych kolejnych spotkań. Tak niewiele, a jednocześnie wszystko dla osoby, która jest zakochana. Bo ja kochałam go bez pamięci.
Nie wiedziałam, jak wyglądają romanse z żonatym facetem, bo żadna moja znajoma takiego nie miała. Czytałam jednak na rozmaitych forach o samotności i czekaniu… Na początku naszego związku czułam ogromną radość. Euforię, że spotkałam kogoś, kto był całym moim światem.
– Nigdy nie myślałem, że można tak bardzo kochać – usłyszałam od Pawła już w pierwszym miesiącu naszego związku.
Byłam szczęśliwa. Wiedziałam, że powiedział to szczerze.
W tamtym czasie nie myślałam o sobie: kochanka. Czułam się jak kobieta, której mąż pracuje gdzieś daleko i dlatego często go nie ma w domu. W ogóle nie rozważałam, co z jego rodziną. A przecież to do nich szedł każdego wieczoru. Do żony i pięcioletniej córeczki…
Ja jednak długo nie przyjmowałam do wiadomości, że one istnieją. Nigdy też nie rozmawiałam z Pawłem o naszej przyszłości. Za bardzo się bałam, że mogę go stracić, bo wybierze rodzinę, więc godziłam się na swoją rolę. Aż pewnego dnia…
Pewnego dnia, kiedy robiłam zakupy w markecie, pod nogi wybiegło mi jakieś dziecko. Dziewczynka. Odbiła się od moich kolan i z impetem klapnęła na podłodze. Podnosząc ją, pomyślałam, że kiedyś chciałabym mieć takiego brzdąca z Pawłem, gdy nagle z bocznej alejki wyszedł właśnie… on. W towarzystwie żony.
– Beatko, nic ci się nie stało? – oboje z niepokojem przyskoczyli do dziecka.
Ze zdumieniem stwierdziłam, że Paweł był tak zaabsorbowany córeczką, w pierwszej chwili mnie nie poznał. Jakbym ja, jako jego kochanka, żyła w zupełnie innym wymiarze i nie miała prawa pojawić się tutaj, wśród tych półek, z koszykiem pełnym zakupów, które przecież robiłam na naszą wspólną kolację.
Kiedy w końcu się ocknął, na jego twarzy pojawiła się konsternacja. Było to tak wyraźnie, że już nie dało się ukryć naszej znajomości. Jego żona obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem, a potem skierowała wzrok na mój koszyk. Z prawie taką samą zawartością jak jej. Cóż, Paweł jadł tylko jeden gatunek sera i masła, gustował w określonej kawie, którą słodził trzcinowym cukrem. Uwielbiał awokado.
Spięta skinęłam jej głową, po czym odeszłam na sztywnych nogach alejką. Dobiegło mnie tylko wyjaśnienie Krzysztofa, że jestem „koleżanką z pracy”.
„Nic nam to nie da, kochanie. Ona już wie” – przebiegło mi przez głowę.
Żona mojego kochanka rzeczywiście od razu domyśliła się wszystkiego. Nie mam pojęcia, jak zdobyła mój numer, ale zadzwoniła do mnie i zażądała, abym zostawiła jej męża w spokoju.
– Nie wiem, o czym pani mówi – chciałam zbagatelizować sprawę.
Ona na to, że od dawna wie o romansie męża. Nie była tylko pewna z kim. Mówiła tonem prawowitej właścicielki Pawła i to mnie tak rozsierdziło.
– Paweł jest dorosły i niech sam zdecyduje, którą z nas wybierze – rzuciłam zimno do słuchawki.
Zagroziła mi, ale co ona mogła nam zrobić? No co? Wtedy usłyszałam, że jeśli ona nie zatrzyma męża, to ja także go nie dostanę. Zabrzmiało to jak groźba. Zbagatelizowałam to. No bo co ona mogła zrobić? Chyba go nie zamorduje?
Od wtedy zaczęłam naciskać, by Paweł na dobre związał się ze mną. On twierdził, że z żoną od dawna łączy go tylko córeczka, a ja go przekonywałam, że dziecko na rozstaniu nie ucierpi.
– Jeśli chcesz, wynajmiemy moje mieszkanie, a sami przeniesiemy się na osiedle bliżej twojej córeczki, żebyś bez przeszkód mógł ją codziennie widywać. Nie mam nic przeciwko temu – mówiłam z zapałem. – Mam nadzieję, że ona też mnie kiedyś polubi.
Krok po kroku łamałam opór Pawła. Szybko znalazłam kogoś, kto chciał zostać najemcą mojego mieszkania i lokal do wynajęcia dokładnie naprzeciwko okien jego bloku.
– Zobacz, będziesz mógł ją nawet cały czas obserwować, machać jej na dobranoc – mówiłam, konsekwentnie stawiając go przed faktami dokonanymi.
W końcu nadszedł dzień mojej przeprowadzki. Pożyczyłam od przyjaciółki kombi i spakowałam do niego wszystkie ulubione rzeczy, które chciałam zabrać ze sobą, ażeby w nowym miejscu znowu uwić przytulne gniazdko. Bałam się, że będę musiała wnosić je sama, ale kiedy dojechałam na miejsce, zobaczyłam Pawła stojącego przed klatką schodową. Z dwiema walizkami w dłoniach.
Odetchnęłam z ulgą. A więc zdecydował się. Odszedł od żony. Od tej pory nasze życie miało być prawdziwą sielanką. Paweł wychodził rano po Beatkę, aby zabrać ją do przedszkola; po południu wpadał do swojego byłego domu, by się z nią pobawić, a wieczorem wracał do mnie. Wreszcie miałam go dla siebie, tak jak o tym marzyłam. Nawet jeśli często zerkał w okna mieszkania naprzeciwko, chcąc w nim dostrzec swoją ukochaną córeczkę.
Pewnego dnia rzeczywiście ją zobaczył – ale zupełnie nie taką, jak by pragnął. Nie bawiła się. Leżała bez ruchu na podłodze w salonie. Obok swojej matki…
To było dwa dni po tym, jak oficjalnie wystąpił o rozwód. Powiedział mi, że o swojej decyzji sam poinformował żonę, nie chcąc, aby dowiedziała się o wszystkim z listu.
– Przyjęła moje słowa ze spokojem – oświadczył mi z zadowoleniem.
Może powinno mnie było to wtedy zaniepokoić? Ale byłam taka szczęśliwa, że wreszcie ziszczają się moje marzenia…
Tymczasem żona mojego ukochanego odkręciła gaz. Ulatniał się podstępny i zabójczy, a przez oświetlone rzęsiście, ogromne okna w salonie postronni obserwatorzy mogli oglądać ten spektakl rozgrywający się w teatrze śmierci. Jeszcze nie rozumiałam, co się stało. Może dlatego nie zasłoniła okien, bo liczyła na to, że uda się ją uratować?
A może z przerażającym okrucieństwem chciała pokazać i mnie, i swojemu już wkrótce byłemu mężowi, że to nie do nas należy decydowanie o losie Beatki?
Nie mogła wiedzieć tylko jednego: że tamtego wieczoru wybraliśmy się do kina. A kiedy wróciliśmy, Paweł, jak miał to ostatnio w zwyczaju, od razu zerknął w kierunku mieszkania swojej byłej rodziny i sekundę później wybiegł z mieszkania, blady jak śmierć, zostawiając mnie zdumioną na środku przedpokoju.
Podeszłam do okna, zastanawiając się, co go tam aż tak poruszyło i w mgnieniu oka zrozumiałam wszystko. Mimo wezwanej natychmiast karetki ani żony Pawła, ani jego ukochanej córeczki nie udało się uratować. Zabrała je śmierć i potem było dokładnie tak, jak mi ta kobieta kiedyś zapowiedziała. Skoro ona go nie mogła mieć, nie dostałam go także i ja.
Mój ukochany załamał się po śmierci swojej rodziny tak, że skierowano go do szpitala psychiatrycznego. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek wyjdzie z depresji, lecz jedno jest pewne: do mnie nie wróci. Już zawsze będę się mu kojarzyć nie z wielką miłością, tylko z tym, co w tak tragiczny sposób przez nią utracił.
Więcej listów do redakcji:„Mąż wszystko zawdzięczał mnie. To ja go wychowałam i ukształtowałam, a on odszedł do jakiegoś tłumoka…”„Seks za pieniądze to nie zdrada. To jest odreagowanie - czynność fizjologiczna. Zdrada to jest z kochanką”„Moja żona miała romans z kobietą. Według niej to nie była zdrada, bo nie poszła do łóżka z innym facetem”