„Trwałam przy mężu tyranie ze względu na córkę. Katował mnie, później przepraszał, a we mnie ciągle tliła się nadzieja”

Kobieta, która bije mąż fot. Adobe Stock, SZ Photos
„Koszmar powtarzał się jak mantra. Raz, drugi, trzeci... Za każdym razem obiecywał poprawę. Cierpiałam w milczeniu. Nie wiem, co zamykało mi usta – wstyd, duma czy miłość? W każdym razie robiłam wszystko, żeby nikt się niczego nie domyślił”.
/ 13.04.2022 21:25
Kobieta, która bije mąż fot. Adobe Stock, SZ Photos

Patrzę w lusterko, ustawiam je pod różnym kątem. Nie wygląda to dobrze. Siniak na policzku można przypudrować, szminka jako tako tuszuje rozciętą wargę. Ale podbite oko? Dobrze, że chwilowo nie pracuję, że jestem na wychowawczym, nikomu nic nie będę musiała tłumaczyć.

Z domu jednak trzeba czasem wyjść – choćby po zakupy czy z Majką na spacer – więc sięgam do szuflady po ciemne okulary. 

Ukrywam prawdę. Przed sąsiadami i rodziną

Nikt nie wie, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami naszego mieszkania. Nawet najbliżsi. Tata lubi i ceni zięcia, siostra twierdzi, że Adam to świetny facet i że mam wyjątkowe szczęście. Kiedyś i ja tak uważałam…

Poznaliśmy się na dyskotece. A właściwie przed dyskoteką. Pokłóciłam się wtedy z Maćkiem, moim ówczesnym chłopakiem, i postanowiłam sama wracać do domu. Ledwo zdążyłam wyjść z lokalu, przyczepił się do mnie jakiś pijak, natrętny i agresywny.

I właśnie Adam przyszedł mi wtedy z pomocą. W krótkich żołnierskich słowach kazał gościowi odczepić się ode mnie, a gdy to nie poskutkowało, po prostu mu przyłożył. Boże, jaki wydał mi się męski! Silny, odważny – no, rycerz! Byłam oczarowana.

Po tym, jak odprowadził mnie do domu, zaprosiłam go na kawę i umówiliśmy się na następne spotkanie. Niecały rok później odbył się nasz ślub. Z Maćkiem rozstałam się w spokoju i zgodzie, wielkodusznie życzył mi szczęścia.

Niestety, szczęście nie trwało długo. Okazało się, że Adam ma bardzo trudny charakter. Jest apodyktyczny, gwałtowny, łatwo wpada w złość… Z byle powodu urządzał koszmarne awantury. Znosiłam wszystko cierpliwie, tłumacząc sobie, że to przecież typowo męskie cechy charakteru, że wyszłam za mąż za faceta z krwi i kości, a nie jakiegoś mydłka bez charakteru. Aż przyszedł dzień, kiedy po raz pierwszy mnie uderzył.

Było to wkrótce po narodzinach Majki

Pamiętam, jak płakałam z głową opartą o łóżeczko dziecka. Przepraszał potem na kolanach, przysięgał, że to się więcej nie powtórzy. Powtórzyło się. Raz, drugi, trzeci... Za każdym razem obiecywał poprawę, prosił o jeszcze jedną szansę. A ja ciągle miałam nadzieję.

Cierpiałam w milczeniu. Nie wiem, co zamykało mi usta – wstyd, duma czy miłość? W każdym razie robiłam wszystko, żeby nikt się niczego nie domyślił.

Łzy przynoszą ulgę, ale nie mogę tak siedzieć i płakać. Zaraz obudzi się Majka, trzeba się nią zająć. Ugotować obiad, nastawić pranie. A tu wszystko boli, oczy się zamykają. Nie spałam przez całą noc.
Muszę z tym wreszcie skończyć, zdobyć się na stanowczy krok.

Nie można tak dalej żyć. W wiecznym strachu. Choćby ze względu na Majkę. Dziecko nie powinno wychowywać się w domu, w którym panuje przemoc. Raz już próbowałam odejść, już pakowałam rzeczy swoje i córki. Adam mnie zatrzymał.

– Nie odchodź – błagał. – Nie zabieraj mi dziecka! Oprócz was nie mam nikogo.

Rzeczywiście, nie ma nikogo. Matka nie żyje, a z ojcem, który w przeszłości pił i znęcał się nad rodziną, nie utrzymuje kontaktów. Zostałam. Przez kilka miesięcy w domu panował spokój. A wczoraj wszystko zaczęło się od nowa.

Nie wiem jeszcze, dokąd pójdę

Może do rodziców? Trudno, kiedyś muszą się dowiedzieć. A może… W uszach brzmią mi słowa Maćka: „Wróć do mnie, nigdy nie przestałem cię kochać” – powiedział.

Czasami się widujemy. Przypadkiem – w sklepie albo na ulicy. Zamieniamy kilka słów i każde idzie w swoją stronę. Tylko raz doszło między nami do szczerej rozmowy. Ale nawet wówczas nie powiedziałam całej prawdy, przyznałam tylko, że nie jestem szczęśliwa.

On też nie… Nie ożenił się dotąd, nawet nie związał z nikim. To człowiek, na którym można polegać. O co właściwie pokłóciliśmy się wtedy na dyskotece? O jakieś głupstwo. Ale czasem za głupstwa płaci się całym życiem… A może nie całym? Zbieram się na odwagę i wstaję z łóżka. Zaraz mu powiem! Wszystko mu wygarnę! Ale Adam mnie uprzedza. Uchyla drzwi do naszej sypialni i mówi:

– Asiu, muszę ci coś powiedzieć…

– Że mnie przepraszasz? – prycham. – Że chcesz, abym ci dała jeszcze jedną szansę? Nie! To koniec. De-fi-ni-tyw-ny! – sylabizuję ze złością. – Odchodzę. Nie mogę tak dłużej… – przerywam, bo w gardle rośnie gula, w oczach pojawiają się łzy.

– Posłuchaj… – Adam przyklęka przy łóżku i bierze moją dłoń w swoje ręce. – Zdecydowałem się na leczenie. Zacznę od zaraz. Będę się leczył – powtarza.

– Naprawdę? – pytam zaskoczona

Do tej pory nie chciał nawet słyszeć o leczeniu. Twierdził, że nie jest wariatem i żadne terapie nie są mu potrzebne. Więc jednak coś przemyślał, zrozumiał, coś się zmieniło. Więc może… Znów budzi się we mnie nadzieja.

Czytaj także:
„Ulubionym zajęciem teściowej było wytykanie mi błędów. Nie sądziłam, że to teść pantoflarz przybędzie mi z odsieczą”
„Po śmierci żony nie sądziłem, że kogoś pokocham. Marianna najpierw kupiła serce ukochanego wnuka, a później moje”
„Chwila zapomnienia sprawiła, że popełniłam wielki błąd. Przespałam się z o 12 lat młodszym synem przyjaciółki”

Redakcja poleca

REKLAMA