„Trafiłam do domu starców i myślałam, że to mój koniec. Los miał dla mnie niespodziankę. Stanęłam na ślubnym kobiercu”

Zakochana para fot. Adobe Stock, Vadym
„Czy jesteśmy razem szczęśliwi? Tak! Zgodnie chadzamy na posiłki, zgodnie bierzemy udział w różnych atrakcjach i zajęciach. I zgodnie się starzejemy. Nie wiem, ile dni jest nam jeszcze pisanych, ale każdy daje radość. I każdy to dar”.
/ 16.07.2022 11:15
Zakochana para fot. Adobe Stock, Vadym

Nie chciałam iść do domu opieki. Byłam pewna, że jesień życia spędzę otoczona kochającą rodziną. Ale mąż zmarł, a dzieci i wnuki porozjeżdżały się po świecie. Zostałam zupełnie sama.

Kiedy zdrowie mi dopisywało, całkiem dobrze sobie radziłam. Spotykałam się z przyjaciółkami, chodziłam do klubu seniora, udzielałam się społecznie. Gdy jednak zdrowie zaczęło mi szwankować, a grono przyjaciółek mocno się przerzedziło, musiałam się pożegnać z samodzielnym, aktywnym życiem.

W ich oczach widziałam smutek i żal

Sprzedałam mieszkanie, wpłaciłam pieniądze na konto i wynajęłam pokój w domu opieki. Gdy po raz pierwszy przekraczałam jego próg, sądziłam, że najlepsze mam już za sobą i teraz pozostało mi już tylko czekanie na koniec.

Pierwsze dni w nowym miejscu rzeczywiście nie były łatwe. Choć otaczali mnie ludzie, czułam się samotna i opuszczona, niepotrzebna. Nie chciałam z nikim rozmawiać, brać udziału we wspólnych zajęciach.

Schodziłam na posiłki, a potem wracałam do swojego pokoju i gapiłam się w telewizor. Zresztą nie tylko ja tak podle się czułam. Dostrzegłam, że wielu pensjonariuszy ma pretensje do losu o to, że przyszło im spędzić resztę życia w takim miejscu. Nie mówili o tym głośno, nie skarżyli się, ale w ich oczach widziałam smutek i żal. Ożywiali się dopiero wtedy, gdy odwiedzali ich bliscy.

Zgodziłam się, bo miałam dość samotności

Wyjątkiem był Edward. Choć był samiuteńki na świecie i nikt nawet do niego nie dzwonił, dobry nastrój go nie opuszczał. Z uśmiechem schodził każdego ranka na śniadanie, żartował, zagadywał. W tym także do mnie. Początkowo odwracałam głowę, bo nie miałam ochoty na pogawędki, ale on nie rezygnował. Któregoś razu dla świętego spokoju pozwoliłam mu więc przysiąść się do stolika.

– Dlaczego jesteś taka ponura? Uśmiechnij się! Na pewno masz piękny uśmiech – poprosił ciepło.

– W takim miejscu jak to nie ma powodów do radości – odburknęłam.

– A to niby dlaczego? Śniadanie wygląda smakowicie, świeci słońce… Zapowiada się więc kolejny cudowny dzień. Gdy zjesz, zapraszam cię na spacer. Okolica jest tu naprawdę piękna. Blisko las, jezioro…

– Nie mam ochoty ani siły na spacery.

– To czas najwyższy, żebyś znalazła. Nie można całymi dniami siedzieć w pokoju. Zobaczysz, jak wyjdziesz, od razu poczujesz się jak nowo narodzona. No i może wreszcie się uśmiechniesz.

– Nie ma takiej możliwości.

– To może się założymy? O dobrą czekoladę?  Za godzinę czekam na ciebie przed wejściem. Jeśli ci się nie spodoba na spacerze, to wrócimy – zaproponował.

Nie mam pojęcia, dlaczego poszłam na ten spacer. Może dlatego, że chciałam wygrać zakład, a może dlatego, że w głębi ducha miałam już dość tej izolacji i samotności? W każdym razie godzinę później wyszłam przed dom. Edward już czekał.

– Jeśli wrócimy wcześniej niż za godzinę, wygrywasz ty. Jeśli później – ja. Zgadzasz się na takie warunki? – spytał.

– Zgadzam się. Mam nadzieję, że wziąłeś ze sobą portfel. Bo nie daruję ci tej czekolady – odparłam.

– Spokojnie, wziąłem. Ale jeszcze nie wiadomo, kto w drodze powrotnej będzie wstępował do sklepu – uśmiechnął się.

Spacer był cudowny. Kiedy weszliśmy do lasu, oniemiałam z zachwytu. Wokół było tak pięknie, spokojnie… Szliśmy wąską ścieżką pośród wysokich drzew i rozmawialiśmy.

Czułam, że rodzi się coś więcej niż przyjaźń

Było tak miło, że zapomniałam o upływającym czasie. Gdy w końcu zerknęłam na zegarek, okazało się, że minęło już półtorej godziny.

– Oj, coś mi się wydaje, że przegrałam zakład – uśmiechnęłam się do Edwarda.
Zastanawiał się przez chwilę.

– Rezygnuję z wygranej. Wystarczy mi twój piękny uśmiech. I obietnica, że to nie będzie nasz ostatni spacer – odparł.

Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu. Oczywiście obiecałam, że to nie będzie nasz ostatni spacer. I sumiennie dotrzymywałam słowa. Co tu ukrywać, lubiłam spędzać czas z Edwardem.

W pogodne dni chodziliśmy na spacery, w deszczowe graliśmy w scrabble, siadaliśmy w świetlicy i po prostu rozmawialiśmy. Gdy rozchodziliśmy się do swoich pokoi, już tęskniłam za jego towarzystwem. Skłamałabym, mówiąc, że zakochałam się w Edwardzie jak nastolatka, ale czułam, że rodzi się między nami coś więcej niż przyjaźń.

A któregoś dnia ze zdumieniem odkryłam, że czuję się w domu opieki szczęśliwa. Jeszcze całkiem niedawno uważałam to miejsce za zło konieczne, zesłanie. A teraz cieszyłam się, że tu trafiłam. Wydawało mi się to tak niesamowite, że aż zwierzyłam się z tego Edwardowi.

– Mam nadzieję, że troszkę przyczyniłem się do tego szczęścia – uśmiechnął się.

– Nie trochę, tylko bardzo. Gdyby nie ty, pewnie nadal siedziałabym zamknięta w pokoju i użalała się nad swoim losem – odpowiedziałam.

– W takim razie należy mi się nagroda, prawda? – wstał z fotela.

– Prawda. Proś, o co chcesz – odparłam.

Edward zastanawiał się przez chwilę.

– W takim razie proszę cię o rękę – wypalił i skłonił się przede mną uroczyście.

– Słucham? – wybałuszyłam oczy.

– No tak… Wiem, że to może dziwne i trochę niespodziewane… Ale im więcej czasu spędzam z tobą, tym bliższa mi się stajesz. Pomyślałem więc, że cudnie by było być razem na zawsze, przez cały czas… A nie rozstawać się i znikać w swoich pokojach.

– Edward!

– Co? Wygłupiłem się? – zmartwił się. – No trudno. Ale musiałem ci to powiedzieć. I mam nadzieję, że to nie zniszczy naszej przyjaźni.

– Ale ja nie chcę się z tobą przyjaźnić! Wolę być twoją żoną! Tylko co ludzie powiedzą? No i personel? Miłość w naszym wieku? To chyba nie wypada…

– Naprawdę cię to obchodzi? Bo mnie nie! Jutro dajemy na zapowiedzi – uśmiechnął się.

Mieszkańcy domu i opiekunki przyjęli wiadomość o naszym ślubie bardzo, bardzo entuzjastycznie. Okazało się, że niezbyt dobrze kryliśmy się ze swoimi uczuciami, więc od dawna zastanawiali się, czy z tych naszych spacerów i pogawędek będzie coś więcej.

Przyklasnęli więc naszym zaręczynom, a potem pomogli nam zorganizować uroczystość. Mszę sam ksiądz proboszcz odprawiał, i to w towarzystwie dwóch wikarych, a na weselu goście bawili się niemal do drugiej w nocy.

Od naszego ślubu minęły ponad 3 lata

Aż okoliczni mieszkańcy przybiegli sprawdzić, co się dzieje. No bo przecież na co dzień w domu opieki  jest cichutko i spokojniutko, A tu nagle głośna muzyka, fajerwerki i życzenia szczęścia dla młodej pary…

– A ile ta młoda para ma razem lat? – krzyknęła nagle zza płotu młoda dziewczyna.

– Tylko sto czterdzieści pięć! – odkrzyknęłam.

– A to niewiele. Długie lata życia przed wami! – pomachała nam z uśmiechem.

A ja pomyślałam, że nigdy nie wolno przestać wierzyć, że w życiu spotka nas jeszcze cos dobrego. Przybyłam przecież do domu opieki przekonana, że pozostało mi już tylko czekanie na koniec. A tu bawiłam się na swoim weselisku i planowałam przyszłość z ukochanym mężczyzną…

Od naszego ślubu minęło trzy i pół roku. Nadal mieszkamy z Edwardem w domu opieki. Tyle tylko że w apartamencie małżeńskim, do którego przeprowadziliśmy się następnego dnia po uroczystości.

Czy jesteśmy razem szczęśliwi? Tak! Zgodnie chadzamy na posiłki, zgodnie bierzemy udział w różnych atrakcjach i zajęciach. I zgodnie się starzejemy. Nie wiem, ile dni jest nam jeszcze pisanych, ale każdy daje radość. I każdy to dar.

Czytaj także:
„Mój 18-letni syn zaliczył wpadkę z wiejską dziewuchą. Żadne nie nadawało się na rodzica, ale decyzja należała... do mnie”
„Spotkałam męża znajomej z kochanką. Okazało się, że ona przymykała oko na jego zdrady, a ja zepsułam im życie”
„Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną i domem. Gdy zmarł, szczyl zabrał auto i więcej się nie pojawił”

Redakcja poleca

REKLAMA