Nie chciałam iść do domu opieki. Byłam pewna, że jesień życia spędzę otoczona kochającą rodziną. Ale mąż zmarł, a dzieci i wnuki porozjeżdżały się po świecie. Zostałam zupełnie sama.
Kiedy zdrowie mi dopisywało, całkiem dobrze sobie radziłam. Spotykałam się z przyjaciółkami, chodziłam do klubu seniora, udzielałam się społecznie. Gdy jednak zdrowie zaczęło mi szwankować, a grono przyjaciółek mocno się przerzedziło, musiałam się pożegnać z samodzielnym, aktywnym życiem.
W ich oczach widziałam smutek i żal
Sprzedałam mieszkanie, wpłaciłam pieniądze na konto i wynajęłam pokój w domu opieki. Gdy po raz pierwszy przekraczałam jego próg, sądziłam, że najlepsze mam już za sobą i teraz pozostało mi już tylko czekanie na koniec.
Pierwsze dni w nowym miejscu rzeczywiście nie były łatwe. Choć otaczali mnie ludzie, czułam się samotna i opuszczona, niepotrzebna. Nie chciałam z nikim rozmawiać, brać udziału we wspólnych zajęciach.
Schodziłam na posiłki, a potem wracałam do swojego pokoju i gapiłam się w telewizor. Zresztą nie tylko ja tak podle się czułam. Dostrzegłam, że wielu pensjonariuszy ma pretensje do losu o to, że przyszło im spędzić resztę życia w takim miejscu. Nie mówili o tym głośno, nie skarżyli się, ale w ich oczach widziałam smutek i żal. Ożywiali się dopiero wtedy, gdy odwiedzali ich bliscy.
Zgodziłam się, bo miałam dość samotności
Wyjątkiem był Edward. Choć był samiuteńki na świecie i nikt nawet do niego nie dzwonił, dobry nastrój go nie opuszczał. Z uśmiechem schodził każdego ranka na śniadanie, żartował, zagadywał. W tym także do mnie. Początkowo odwracałam głowę, bo nie miałam ochoty na pogawędki, ale on nie rezygnował. Któregoś razu dla świętego spokoju pozwoliłam mu więc przysiąść się do stolika.
– Dlaczego jesteś taka ponura? Uśmiechnij się! Na pewno masz piękny uśmiech – poprosił ciepło.
– W takim miejscu jak to nie ma powodów do radości – odburknęłam.
– A to niby dlaczego? Śniadanie wygląda smakowicie, świeci słońce… Zapowiada się więc kolejny cudowny dzień. Gdy zjesz, zapraszam cię na spacer. Okolica jest tu naprawdę piękna. Blisko las, jezioro…
– Nie mam ochoty ani siły na spacery.
– To czas najwyższy, żebyś znalazła. Nie można całymi dniami siedzieć w pokoju. Zobaczysz, jak wyjdziesz, od razu poczujesz się jak nowo narodzona. No i może wreszcie się uśmiechniesz.
– Nie ma takiej możliwości.
– To może się założymy? O dobrą czekoladę? Za godzinę czekam na ciebie przed wejściem. Jeśli ci się nie spodoba na spacerze, to wrócimy – zaproponował.
Nie mam pojęcia, dlaczego poszłam na ten spacer. Może dlatego, że chciałam wygrać zakład, a może dlatego, że w głębi ducha miałam już dość tej izolacji i samotności? W każdym razie godzinę później wyszłam przed dom. Edward już czekał.
– Jeśli wrócimy wcześniej niż za godzinę, wygrywasz ty. Jeśli później – ja. Zgadzasz się na takie warunki? – spytał.
– Zgadzam się. Mam nadzieję, że wziąłeś ze sobą portfel. Bo nie daruję ci tej czekolady – odparłam.
– Spokojnie, wziąłem. Ale jeszcze nie wiadomo, kto w drodze powrotnej będzie wstępował do sklepu – uśmiechnął się.
Spacer był cudowny. Kiedy weszliśmy do lasu, oniemiałam z zachwytu. Wokół było tak pięknie, spokojnie… Szliśmy wąską ścieżką pośród wysokich drzew i rozmawialiśmy.
Czułam, że rodzi się coś więcej niż przyjaźń
Było tak miło, że zapomniałam o upływającym czasie. Gdy w końcu zerknęłam na zegarek, okazało się, że minęło już półtorej godziny.
– Oj, coś mi się wydaje, że przegrałam zakład – uśmiechnęłam się do Edwarda.
Zastanawiał się przez chwilę.
– Rezygnuję z wygranej. Wystarczy mi twój piękny uśmiech. I obietnica, że to nie będzie nasz ostatni spacer – odparł.
Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu. Oczywiście obiecałam, że to nie będzie nasz ostatni spacer. I sumiennie dotrzymywałam słowa. Co tu ukrywać, lubiłam spędzać czas z Edwardem.
W pogodne dni chodziliśmy na spacery, w deszczowe graliśmy w scrabble, siadaliśmy w świetlicy i po prostu rozmawialiśmy. Gdy rozchodziliśmy się do swoich pokoi, już tęskniłam za jego towarzystwem. Skłamałabym, mówiąc, że zakochałam się w Edwardzie jak nastolatka, ale czułam, że rodzi się między nami coś więcej niż przyjaźń.
A któregoś dnia ze zdumieniem odkryłam, że czuję się w domu opieki szczęśliwa. Jeszcze całkiem niedawno uważałam to miejsce za zło konieczne, zesłanie. A teraz cieszyłam się, że tu trafiłam. Wydawało mi się to tak niesamowite, że aż zwierzyłam się z tego Edwardowi.
– Mam nadzieję, że troszkę przyczyniłem się do tego szczęścia – uśmiechnął się.
– Nie trochę, tylko bardzo. Gdyby nie ty, pewnie nadal siedziałabym zamknięta w pokoju i użalała się nad swoim losem – odpowiedziałam.
– W takim razie należy mi się nagroda, prawda? – wstał z fotela.
– Prawda. Proś, o co chcesz – odparłam.
Edward zastanawiał się przez chwilę.
– W takim razie proszę cię o rękę – wypalił i skłonił się przede mną uroczyście.
– Słucham? – wybałuszyłam oczy.
– No tak… Wiem, że to może dziwne i trochę niespodziewane… Ale im więcej czasu spędzam z tobą, tym bliższa mi się stajesz. Pomyślałem więc, że cudnie by było być razem na zawsze, przez cały czas… A nie rozstawać się i znikać w swoich pokojach.
– Edward!
– Co? Wygłupiłem się? – zmartwił się. – No trudno. Ale musiałem ci to powiedzieć. I mam nadzieję, że to nie zniszczy naszej przyjaźni.
– Ale ja nie chcę się z tobą przyjaźnić! Wolę być twoją żoną! Tylko co ludzie powiedzą? No i personel? Miłość w naszym wieku? To chyba nie wypada…
– Naprawdę cię to obchodzi? Bo mnie nie! Jutro dajemy na zapowiedzi – uśmiechnął się.
Mieszkańcy domu i opiekunki przyjęli wiadomość o naszym ślubie bardzo, bardzo entuzjastycznie. Okazało się, że niezbyt dobrze kryliśmy się ze swoimi uczuciami, więc od dawna zastanawiali się, czy z tych naszych spacerów i pogawędek będzie coś więcej.
Przyklasnęli więc naszym zaręczynom, a potem pomogli nam zorganizować uroczystość. Mszę sam ksiądz proboszcz odprawiał, i to w towarzystwie dwóch wikarych, a na weselu goście bawili się niemal do drugiej w nocy.
Od naszego ślubu minęły ponad 3 lata
Aż okoliczni mieszkańcy przybiegli sprawdzić, co się dzieje. No bo przecież na co dzień w domu opieki jest cichutko i spokojniutko, A tu nagle głośna muzyka, fajerwerki i życzenia szczęścia dla młodej pary…
– A ile ta młoda para ma razem lat? – krzyknęła nagle zza płotu młoda dziewczyna.
– Tylko sto czterdzieści pięć! – odkrzyknęłam.
– A to niewiele. Długie lata życia przed wami! – pomachała nam z uśmiechem.
A ja pomyślałam, że nigdy nie wolno przestać wierzyć, że w życiu spotka nas jeszcze cos dobrego. Przybyłam przecież do domu opieki przekonana, że pozostało mi już tylko czekanie na koniec. A tu bawiłam się na swoim weselisku i planowałam przyszłość z ukochanym mężczyzną…
Od naszego ślubu minęło trzy i pół roku. Nadal mieszkamy z Edwardem w domu opieki. Tyle tylko że w apartamencie małżeńskim, do którego przeprowadziliśmy się następnego dnia po uroczystości.
Czy jesteśmy razem szczęśliwi? Tak! Zgodnie chadzamy na posiłki, zgodnie bierzemy udział w różnych atrakcjach i zajęciach. I zgodnie się starzejemy. Nie wiem, ile dni jest nam jeszcze pisanych, ale każdy daje radość. I każdy to dar.
Czytaj także:
„Mój 18-letni syn zaliczył wpadkę z wiejską dziewuchą. Żadne nie nadawało się na rodzica, ale decyzja należała... do mnie”
„Spotkałam męża znajomej z kochanką. Okazało się, że ona przymykała oko na jego zdrady, a ja zepsułam im życie”
„Mąż oddał sąsiadowi samochód w zamian za opiekę nade mną i domem. Gdy zmarł, szczyl zabrał auto i więcej się nie pojawił”