Trzy lata temu postawiłam wszystko na jedną kartę. Chciałam zmienić swoje życie i poprawić byt mojej rodziny, pracując za granicą. Nadarzyła się wyjątkowa okazja: na Sycylii mieszkała grupa moich dobrych znajomych z naszego miasteczka. To Anka podsunęła mi ten pomysł z wyjazdem do Włoch.
Z początku nie traktowałam tego poważnie. Miałam męża, małą córeczkę, najbliższą rodzinę. Jak ich wszystkich tak z dnia na dzień zostawić i po prostu wyjechać?
– Dziewczyno, staniesz na nogi. Tam pracy pełno, znasz włoski. Zarobki o niebo lepsze, szybko odłożysz pieniądze – mówiła Anka. – Marcelinka jest malutka, nawet nie zauważy, że cię pół roku nie będzie. Pojedziesz, zobaczysz i nie pożałujesz.
– Jakoś tak głupio mi zostawić Pawła i dziecko.
– No, co ty, przecież nie jedziesz na koniec świata, zresztą masz swoich rodziców i teściów obok. Paweł nie pracuje, to dzieckiem się zajmie. Będzie miał obowiązki, to żadne głupie myśli mu do głowy nie przyjdą – przekonywała mnie Anka.
Paweł ciągle kręcił nosem i chodził jakiś taki przygaszony, ale w końcu zaakceptował ten pomysł. Często patrzyłam na śpiącą w łóżeczku córeczkę i powtarzałam w myślach: „Będzie dobrze maleńka, będzie dobrze. To tylko pół roku. Jak wrócę, będziesz miała najpiękniejsze ubranka, mnóstwo zabawek i własny pokoik. To tylko pół roku córeczko”.
Zastanawiałam się wiele razy, czy dwuletnie dziecko może przez pół roku bardzo odczuć brak matki? Przecież nie jest w domu dziecka, tylko w kochającej ją rodzinie. Zresztą będę często dzwonić, więc pół roku minie jak jeden dzień.
Dwa tygodnie przed wyjazdem Paweł robił się coraz smutniejszy i bez przerwy powtarzał:
– Dominiczko, stanie przy zmywaku to nie dla ciebie. Będziesz harować od rana do wieczora i nawet zadzwonić do nas nie będziesz mieć siły. Poza tym, tyle się słyszy o Sycylii, proszę, zastanów się. Przecież już mam na widoku pracę. Gdyby nie to, że jako kierowca tirów długo nie byłoby mnie przy Marcelince, to już bym wziął tę robotę. Ale miejsce rodzica jest przy dziecku, proszę przemyśl to.
– Czy ty musisz tak ciągle marudzić? Ty zajmij się dzieckiem i domem, a ja sobie poradzę. Znam włoski, a do tego nie będę sama. Jest Anka i tylu znajomych.
– Wiesz, za granicą różnie bywa ze znajomymi... Jesteś młoda, ładna, a blondynki i do tego Polki mają tam powodzenie. Nie chciałbym, aby coś ci się stało...
– Przestań z tą zazdrością i marudzeniem. Jeszcze będziesz mi dziękował, że pojechałam i przywiozłam pieniądze. Koniec, temat zamknięty i już.
Wyjechałam dla nich
Palermo powitało mnie słońcem i mnóstwem różnokolorowych reklam. Od razu wpadłam w stres. Mój wyniesiony z liceum włoski okazał się niewystarczający. Było mi ciężko, chciałam nawet wracać do domu, ale Anka przekonywała mnie, że początki zawsze są trudne.
– Pamiętaj, robisz to dla swojej rodziny – powtarzała.
Załatwiła mi pracę w arabskiej knajpce.
– Pamiętaj o podstawowej zasadzie: nie wdawaj się w żadne pozazawodowe kontakty z personelem. Oni są zupełnie inni niż my i musisz o tym pamiętać w dzień i w nocy – powtarzała Anka, wprowadzając mnie w sycylijski świat.
Co to, nie poradzę sobie czy co? – myślałam. W razie czego mogę poskarżyć się karabinierom. Jakoś się dogadam.
Po pierwszym tygodniu pracy zadzwoniłam do domu i pełna zachwytu opowiadałam o tym włoskim raju. Paweł zaczął coś mówić, że Martynkę bolał brzuszek i był z nią u lekarza, ale wtedy właśnie nas rozłączyło.
W następnym tygodniu byłam z całym towarzystwem na piwie w tawernie, no to nie wypadało stamtąd dzwonić do domu. Zresztą, gdyby coś się działo, to by mnie na pewno zawiadomili. Nareszcie byłam wolna. Nie musiałam siedzieć w domu, prać, sprzątać. Przecież ja miałam dopiero 22 lata, myślałam, w końcu coś mi się należy od życia. Nie dosyć, że zaraz po maturze urodziłam córkę, to jeszcze od dwóch lat tkwiłam w domu jak niewolnica.
Paweł, nie powiem, był dobry, spokojny, czuły, ale nigdzie mnie nie zabierał. Ani na potańcówki, ani na kawę, ani do kina. Nic, tylko dom i dom. Jak długo tak można? Nie to, co tutaj. Owszem, haruję cały tydzień, ale w sobotę mam czas dla siebie. Zadzwoniłam do Polski, że przedłużam pobyt na kolejne pół roku. Musieli się zgodzić, przecież wysyłałam im już jakieś pieniądze.
Zastrzyk, orientalny pokój i upokorzenie
Któregoś wieczoru po zakończonej pracy Murad, syn mojego arabskiego pracodawcy, namówił mnie na przejażdżkę swym odlotowym autem z zaciemnionymi szybami. Jego propozycja była tak nagła, że nie zdążyłam powiadomić o tym Anki. Zresztą, ostatnio nie układało mi się z nią najlepiej. Cały czas chciała mnie kontrolować i do tego powtarzała, że robi to dla mojego dobra.
Pojechaliśmy do lunaparku. Oczy Murada były ogromne, usta gorące, a ręce tak niecierpliwe... Był najgorętszym kochankiem, jakiego można sobie w ogóle wymarzyć, nie to co beznamiętny Paweł.
– Nika, załatwiam ci pracę u mojego wujka. Będziesz szefową baru. Zasłużyłaś na to. Dasz mi tylko jutro swoje dokumenty, bo wujek musi wpisać cię do rejestru pracowników. Na razie nie mów o tym znajomym.
Zaprosisz ich późnej do siebie i wtedy będą ci zazdrościć, moja ty, złotowłosa bellisima – mówił Murad podczas kolejnej naszej randki, tym razem w luksusowym hotelu. Zupełnie straciłam głowę. Murad tak pięknie mówił o miłości. No i był taki namiętny, taki mój...
Następnego dnia rano zjawiłam się w umówionym miejscu, gdzie czekał już mój najdroższy i dwaj mężczyźni. Murad wziął mnie w ramiona i gorąco pocałował. Wskazał na mężczyzn i powiedział:
– To są moi krewni, będą cię ochraniać w podróży, wiesz, jacy wścibscy są karabinierzy. No, Nika, daj im dokumenty. A ja do ciebie za parę godzin przyjadę, tylko muszę z ojcem załatwić pewne sprawy.
Dałam dokumenty jednemu z mężczyzn i wsiadłam do samochodu, który ruszył z piskiem opon. Jeszcze widziałam, jak Murad posyła mi ręką całuski, a zaraz potem ktoś zrobił mi zastrzyk w ramię. Obudziłam się w jakimś pokoju urządzonym na wzór orientalny. Wszędzie było pełno brokatowych poduszek, roznosił się zapach duszących kadzidełek, a ogromne łoże, na którym leżałam, tonęło w purpurowej aksamitnej pościeli. Ja sama ubrana byłam w szyfonowe szaty z cekinami i świecidełkami. Zza okratowanych okienek dolatywał dźwięk gardłowego arabskiego języka. Wkrótce okazało się, że jestem w tunezyjskim burdelu.
Nie miałam dokumentów, telefonu, nie znałam języka. Na dodatek stary, obleśny właściciel tego burdelu pokazywał wszystkim film, na którym byłam z Muradem w samochodzie, w windzie, w hotelu...
Ten koszmar trwał 3 lata. W końcu pewien Szwed, który kiedyś zabawił u nas, wysłuchał mojej historii i powiedział:
– Spróbuję ci pomóc.
Jakiś czas później w burdelu pojawił się Interpol. Odzyskałyśmy wolność. Następnie organizacja z Polski pomogła mi wrócić do kraju. Tak bardzo się bałam, tak bardzo... Co ja powiem bliskim, jak im spojrzę w oczy – myślałam.
Na lotnisku stał Paweł, trzymając pięcioletnią dziewczynkę za rękę. Boże, to mój mąż, to moja córeczka. To ich przesłonił mi tamten inny świat...
Paweł podszedł i objął mnie serdecznie:
– Witaj w domu. Czekałem na ciebie Dominiczko, czekałem...
Zobaczyłam na jego skroniach siwe włosy, a on ma dopiero 25 lat... Wyciągnęłam ręce do córeczki, lecz ona stała nieporuszona. Po chwili zapytała:
– Czy ty jesteś moją mamą?
Boże, gdyby można było cofnąć czas o te koszmarne 3 lata.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”