„To nie Krzyś zaproponował wspólne mieszkanie, a teściowie. Byli cwani, bo dzięki temu zyskali darmową posługaczkę”

kobieta, która została darmową opiekunką fot. Adobe Stock, fizkes
„Krzyś był krupierem w kasynie, więc tylko pracował i odsypiał. Ja stałam się zaangażowaną opiekunką dla babci, której nikt nie chciał oddawać do domu spokojnej starości. Gniłam w domu, nawet zakupy robiłam tylko przez internet”.
/ 05.11.2022 10:30
kobieta, która została darmową opiekunką fot. Adobe Stock, fizkes

– Marysiu, która to godzina? – spytała babcia, a w jej załzawionych oczach pojawił się strach. – Już tak późno, a Krzysia jeszcze nie ma… Może mu się coś stało?

– Nie, babciu – powiedziałam łagodnie. – Nic mu się nie stało. Krzyś pracuje w nocy, nie pamiętasz? Dał ci buziaka pożegnalnego, zanim wyszedł.

Pogłaskałam ją po pomarszczonej dłoni

– A, rzeczywiście! – rozjaśniła się. – Przypominam sobie. Powiedział: „Dobrej nocy, babciu. Śpij spokojnie, a ja idę zarabiać pieniążki”. To taki dobry chłopiec, prawda?

– Tak, babciu – potwierdziłam posłusznie. – Bardzo dobry chłopiec. A teraz spróbuj zasnąć. Będę w pokoju obok.

– Dziękuję, Marysiu. Ty też jesteś dobre dziecko. Tylko dlaczego ślubu nie chcesz wziąć z Krzysiem? – spojrzała na mnie, a jej oczy znów zaszły łzami. – Pan Bóg się gniewa. Ksiądz też. Jak był u mnie ostatnio, dałam mu nawet na mszę w waszej intencji, wiesz? I przyśnił mi się anioł, który powiedział, że to już niedługo. Że pójdziesz do ołtarza w pięknej sukni. Bardzo bym tego chciała, Marysiu, tylko po to żyję.

Słaba była, ale jej krucha dłoń ścisnęła moją rękę całkiem mocno.

– Babciu, nie pora na to... Poczekamy, aż ci się poprawi, aż będziesz mogła być z nami – tłumaczyłam cierpliwie, sama się sobie dziwiąc, że wciąż potrafię być tak spokojna.

– No tak, tak... Musiałabym wyjść… Ale Marysiu, to wy ze względu na mnie jeszcze się nie pobraliście? Kochane dzieci... – rozczuliła się. – To wszystko moja wina… Powiem księdzu, jak znów przyjdzie, że mam najwspanialsze dzieci na świecie.

Ziewnęła szeroko i zasnęła

Tak miała. Zasypiała nieoczekiwanie, w pół słowa, wystarczyło, że leżała i miała poduszkę pod głową. Podciągnęłam kołdrę, przykrywając babci ręce, zmniejszyłam światło w lampce nocnej i wyszłam. Zrobiłam kolejną herbatę i wróciłam do swojego pokoju. Chciałam jeszcze popracować, ale nie mogłam się skupić. Słowa babci dźwięczały mi w uszach. „To wy ze względu na mnie jeszcze się nie pobraliście?”.

Rzecz w tym, że stan babci nie sprzyjał imprezom, ale to nie była cała prawda... Poznałam Krzyśka na studiach. Byliśmy jak ogień i woda. On marketing, ja filologia polska. On dusza towarzystwa, otwarty, wygadany, dowcipny. Grał na gitarze, znał miliony kawałów i potrafił je opowiadać. Do tego przystojny, uprzejmy, szarmancki. Z kolei ja, może nie pasowałam do określenia szara myszka czy mruk, ale byłam dość wycofana. Wolałam ciszę niż gwar, samotność niż tłok. Raczej stroniłam od ludzi, a gdy miałam wybór, zamiast imprezy zawsze wybierałam książkę lub film. Mimo tych różnic przetrwaliśmy razem pięć lat, i to bez większych zgrzytów.

Kwestia wzajemnej tolerancji, sztuki kompromisów albo przyciągania przeciwieństw. Gdy rodzice Krzyśka napomknęli o ślubie, nie zaprotestowaliśmy. Co oni uznali za zgodę i uchwycili się tej myśli. Od lat mieli wielkie marzenie. Chcieli kupić w Bieszczadach jakąś farmę i zająć się hodowlą owiec. Na drodze tym planom stała babcia, która kategorycznie odmówiła wyprowadzki na „koniec świata”. Powiedziała, że tu ma swój kościół, swoje przyjaciółki, swojego lekarza, swoje miejsce na ziemi, i na starość nie będzie robiła rewolucji w życiu. Dlatego zaraz po pierwszej wzmiance o ewentualnym ślubie, „teściowie” zaczęli podchody.

– Nie ma sensu, żebyście mieszkali osobno – tłumaczyła Anna, mama Krzysztofa. – Planujecie wspólną przyszłość, więc możecie zacząć od tego, już teraz. Płacisz, Marysiu, za wynajem pokoju grube pieniądze, a u nas mieszkanie duże. Pokój Krzysia spory, spokojnie się pomieścicie. Odmalujemy, kupimy nowe meble, będzie dobrze.

Krzyśkowi też się ten pomysł spodobał, więc nie dałam się długo prosić. Chyba brakowało mi domu i stabilności. Akurat kończyłam studia, jednocześnie pracując zdalnie jako copywriter. Kokosów nie zarabiałam, zatem dokładanie się do rachunków, zamiast płacenia za wynajem, kusiło. A że rodzinę Krzysztofa dobrze znałam, nie bałam się wspólnego mieszkania. I rzeczywiście nie było źle, a ja miałam kochanego mężczyznę u boku, na co dzień i od święta.

Teściowie się nie wtrącali, zajęci swoimi sprawami, a babcia Eleonora była po prostu uroczą staruszką, więc dogadywałam się z nią bez problemu. Kwestia o tyle istotna, że po magisterce nadal pracowałam w domu. Miałam więcej stałych klientów, więc zarobki mi wzrosły, toteż nie musiałam szukać niczego innego. Po trzech miesiącach tej sielanki rodzice Krzysia pojechali w Bieszczady.

– Świetnie sobie radzisz z babcią i Krzysiem – teściowa serdecznie wyściskała mnie na pożegnanie. – Więc z czystym sumieniem zostawiam ich pod twoją opieką.

Jak się czułam? Doceniona, ale oszukana

Na osłodę dostałam dla siebie pokój po „teściach”. Balkon, dużo słońca i stare, wielkie biurko, które mi zostawili w spadku. Nie ukrywam, to była spora osłoda. Właściwie nie miałam powodów do narzekania. Zwłaszcza że bez teściów żyło nam się nie tylko wygodniej, ale też spokojniej. Anna wprowadzała zbyt dużo szumu, więc dopóki była na miejscu, w domu panowała nerwowa atmosfera.

Problem w tym, że choć rozmowy o ślubie umarły śmiercią naturalną, Krzysiek moją obecność w swoim domu i rodzinie uznał za fakt, za pewnik. Wkrótce zatrudnił się w kasynie. Miała to być praca tymczasowa, póki nie znajdzie czegoś lepszego, w sensowniejszych godzinach, ale tygodnie, miesiące mijały, a on niczego nie szukał. Najwyraźniej podobało mu się tak, jak jest, a ja zaczęłam się wahać… Na domiar złego babcia nabawiła się ostatnio jakichś stanów lękowych. Nie chciała wychodzić z domu, mnie od siebie na krok nie puszczała, bo bała się samotnej śmierci.

Nie wiem, co sobie ubzdurała, co się z nią stało, bo dotąd była dość towarzyską osobą. Martwiłam się, że to może początki depresji i sugerowałam wizytę u specjalisty, ale na hasło „psychiatra” Eleonora wybuchała płaczem i prosiła, by nie robić z niej wariatki. Krzysiek też się nie wyrywał, żeby na siłę gdzieś babcię ciągnąć. Niby żartem, ale zabrzmiało podejrzanie szczerze, powiedział, że ja jestem dla babcią najlepszą terapeutką. Mógł mieć rację, więc opiekowałam się Eleonorą, najlepiej jak umiałam, i nawet nie było to specjalnie uciążliwe, poza jednym: utkwiłam w domu na amen.

Zakupy robiłam przez internet, oddychałam świeżym powietrzem na balkonie, a książki wypożyczał mi Krzysiek. I to było wszystko, na co mogłam liczyć z jego strony… Sam wiedział, że daje plamę, ale nie mógł się powstrzymać i nadal prowadził bujne życie towarzyskie.

– Kotku, znasz mnie przecież – tłumaczył się przede mną i przed sobą – nie mogę tkwić zamknięty w domu, bobym się udusił. A tobie to przecież nie przeszkadza, masz swój pokój, możesz pisać do woli...

– Naprawdę nie widzisz różnicy? To ci wyjaśnię. Co innego być domatorem z wyboru, a co innego być zmuszonym do siedzenia w czterech kątach jak w więzieniu. Przypominam też, że to twoja babcia potrzebuje opieki, nie moja.

– I co? Myślisz, że ja się nią lepiej zajmę niż ty? Daj spokój! Nie umiem się nikim opiekować. A ty jesteś w tym najlepsza, po prostu zostałaś do tego stworzona.

Mówił świętą prawdę. Gdyby babcia miała mieszkać tylko z nim, pewnie nająłby dla niej pielęgniarkę i damę do towarzystwa, bo skąpy nie był, ale swojego czasu by jej nie poświęcił. Tak jak mimo choroby babci nie chciał zrezygnować z pracy krupiera. Dla niego to była idealna robota, dla nas, jego bliskich, fatalna.

Wychodził po południu, żeby spotkać się ze znajomymi. Wpadał na krótko, by się uszykować do pracy, którą zaczynał wieczorem. Wracał rano, odsypiał, brał kąpiel lub prysznic, jadł obiad i wychodził po południu, żeby spotkać się ze znajomymi… I tak w kółko.

Jedno trzeba przyznać: kochał i mnie, i babcię

Na do widzenia zawsze obdarzał nas obie buziakami, po czym wychodził, zadowolony, że spełnił obowiązek wobec „jego ukochanych kobiet”. I ja miałabym za niego wyjść? Żeby ugrzęznąć na dobre? Jeśli bowiem tak miałoby wyglądać nasze małżeństwo, to dziękuję uprzejmie. Nie miałam większych oczekiwań ani pragnień odnośnie mojego życia, niemniej to, co dostawałam od Krzysia na tym etapie naszego związku, było żałosną namiastką tego, co chciałam.

W obecnej sytuacji kompletnie nie widziałam siebie w roli jego żony ani tym bardziej matki jego dzieci, które byłyby w praktyce tylko moimi dziećmi. On by znikał, a ja bym się musiała borykać ze wszystkim sama. Owszem, jestem typem samotnika, jednak w miłości potrafię się otworzyć. Przez niego zaczęłam się zamykać jak ślimak. Musiałam działać, nim też w depresję wpadnę. Musiałam być egoistką – dla własnego dobra – i albo uciec, albo… użyć podstępu.

Poranek był rześki. Babcia jeszcze spała, gdy szczęknął zamek w drzwiach i do domu cicho wsunął się Krzyś. Wszedł do sypialni, ale zaraz z niej wyszedł. Zawsze czekałam na niego w łóżku, pijąc kawę. Tym razem czekałam w mojej pracowni. Wszedł i zastygł w milczeniu; tylko wodził oczami po walizkach, w których zamknęłam mój niewielki dobytek.

– Maryś, co ty robisz? Co to znaczy? – ocknął się wreszcie. – Wyjeżdżasz gdzieś?

– Nie.

– Uff, przestraszyłem się – odetchnął z ulgą. – Ale po co się spakowałaś?

– Wyprowadzam się – powiedziałam spokojnie, choć nogi mi się trzęsły.

Dobrze, że czekałam na niego, siedząc.

– Dokąd? – nadal nie rozumiał.

– Wynajęłam mieszkanie i się wyprowadzam. A to – pokazałam plik papierów leżących na biurku – oferty domów spokojnej starości. Znalazłam najlepsze z możliwych. Co prawda są dość daleko, więc marne szanse, żebyś znalazł czas na odwiedzanie babci, ale mają wolne miejsca i warunki są naprawdę świetne. Babcia dostaje wysoką emeryturę, ty sporo zarabiasz, więc finansowo chyba dacie sobie radę.

Opadł na krzesło.

– Żartujesz, tak? – powiedział cicho. – To tylko taki żart, prawda? Przecież nie możesz mnie zostawić...
– Dlaczego nie? Ty mnie zostawiasz codziennie. I babcię też.

Płakać mi się chciało, ale trzymałam się twardo. Sama byłam tym zdziwiona.

– Maryś… ale ja cię kocham – powiedział bezradnie. – Nie możesz mi tego zrobić. Jesteś moim życiem! Bez ciebie mnie nie ma!

– Jakoś tego nie widzę w naszym codziennym życiu. Jesteśmy razem maksymalnie przez dwie godziny na dobę. To trochę mało jak na wielką miłość, nie sądzisz, kochanie? – miało wyjść sarkastycznie, głos mi się jednak nieco załamał.

– Maryś – wstał z krzesła, podszedł i uklęknął przede mną. – Ja wiem, wszystko przez tę pracę. I przez mój charakter towarzyskiego wieśniaka. – Mówił szybko, jakby się bał, że mu przerwę i nie dokończy tego, co chciał powiedzieć. – Zmienię się, obiecuję. Więcej: przysięgam!

Gdy spytał, czy go kocham, milczałam

Wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął na nim czegoś szukać.

– O, zobacz! Tutaj… – pokazał mi jakąś stronę. – To taki portal, gdzie szukają pracowników albo pracodawców. Wczoraj się zarejestrowałem. Jakbym coś przeczuwał. Zobaczysz, znajdę pracę, taką normalną! Od dziewiątej do siedemnastej. Będę wracał do domu normalnie, będę opiekował się babcią, namówię ją na wizytę u psychiatry i na terapię, posadzę ci kwiatki na balkonie. Tylko błagam cię, nie odchodź!

Zgłupiałam. W jego głosie było tyle żaru, że aż mnie to zaskoczyło. Miałam nadzieję, że jakieś uczucie do mnie w nim drzemie, i potrzebuje solidnej pobudki, ale nie sądziłam, że jest tak silne.

– Krzyś... – westchnęłam – to nie ma sensu. Kompletnie się od siebie różnimy, mamy inne preferencje i priorytety. Na studiach jakoś to działało, ale w dorosłym, zwyczajnym życiu… – rozłożyłam ręce – nie sprawdza się. Nie dasz rady być tylko z rodziną, bez innych ludzi. Jesteś zbyt towarzyski. Myślę, że dobrnęliśmy do ściany. Ja bym chciała mieć normalny dom, dziecko, męża, na którego mogę liczyć. A w sytuacji, kiedy niby jestem z tobą, ale właściwe sama… nic z tego nie będzie.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Maryś, powiedz mi, czy ty kogoś masz? Uśmiechnęłam się krzywo.

– Ciekawe, jak miałabym tego kogoś poznać, co? – skrzywiłam się.

– Przez internet – odparł, patrząc mi prosto w oczy.

Intensywnie. Niemal przeszywał mnie wzrokiem na wylot.

– Nie, Krzysiu, nie mam nikogo – powiedziałam, wzruszając ramionami. – Ale to niczego nie zmienia.

– To wszystko zmienia! – powiedział z mocą. – Maryś, jeszcze jedno. Czy ty mnie wciąż kochasz? Choć trochę?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć

Pewnie, że go kochałam, ale to już nie była ta miłość sprzed lat. Była inna, chłodniejsza. Poza tym przyznając, że go kocham, dałabym mu broń do ręki, a tego nie chciałam. Więc milczałam. W końcu nie wytrzymał.

– Nie chcesz powiedzieć? Dobrze. Ja poczekam. Ale i tak wiem, że mojej miłości starczy na nas dwoje – ujął moje dłonie i zaczął całować. – Maryś, błagam, daj mi szansę. Pierwszy i ostatni raz. Proszę, pozwól mi udowodnić, że nie jestem idiotą. Zrobię wszystko, żebyś chciała zostać moją żoną i matką naszych dzieci, tylko nie odchodź…

W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, zwłaszcza gdy są skuteczne. Krzyś zmienił pracę, zaprowadził babcię do psychiatry, z przyjaciółmi spotykamy się razem, raz w tygodniu, no i planujemy ślub. Rozpakowałam swoje rzeczy, ale walizek nie zniosłam do piwnicy, tylko schowałam je za szafą. Tak na wszelki wypadek.

Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca

 

Redakcja poleca

REKLAMA