„Trwałam przy jego szpitalnym łóżku, mimo że byłam tą drugą. Gdy tylko wyzdrowiał, spakował manatki i wrócił do żoneczki”

Kobieta, która jest kochanką fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
„Rzuciłam wtedy wszystko, żeby się nim opiekować. Liczył się tylko on. Samotny, przerażony, zdany na moją pomoc Dareczek. To dzięki mojej miłości przeżył, a teraz co? Rozdarł na strzępy moje pełne troski serce”.
Listy od Czytelniczek / 27.01.2022 15:00
Kobieta, która jest kochanką fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Przewróciłam się na bok, wsparłam głowę na dłoni i zapatrzyłam się w Darka. Spał leżąc na wznak, z rozrzuconymi ramionami. Mój mężczyzna. Wyczekany. Wyrwany śmierci. Ze mną już na ZAWSZE.
Miałam ochotę go zbudzić i kochać się znowu, ale Darek musiał wstać wcześnie i pojechać na jeden dzień do Krakowa.

Nie dopytywałam, jakie sprawy musi tam załatwić, to nieistotne. Grunt, że jak wróci, spędzimy w Zakopanem jeszcze co najmniej dwa tygodnie.

Przyjechaliśmy tu na początku kwietnia, kiedy tylko lekarze uznali, że stan Darka na to pozwala. Początkowo wynajęliśmy dwa pokoje w dwóch różnych domach. Nie chciałam stawiać go w niezręcznej sytuacji, bo formalnie Darek był jeszcze żonaty.

Oczywiście i tak cały czas spędzaliśmy razem. Za dnia chadzaliśmy na coraz dalsze wycieczki. Najpierw na Gubałówkę, potem na Nosal i Drogę pod Reglami, wreszcie aż na Halę Gąsienicową. Ach, jaki Darek był wtedy szczęśliwy! Jaki z siebie dumny, że dał radę!

Spędzaliśmy jednak razem nie tylko dni. Także i noce. Nie dbając wcale o zachowanie pozorów, wracaliśmy z wieczornych eskapad po Krupówkach do jego pokoju i rzucaliśmy się na siebie jak para napalonych nastolatków.

– Kochanie, to przecież bez sensu! – zaśmiał się po tygodniu. – Moje małżeństwo i tak jest trupem i w ogóle mi nie zależy na zachowywaniu jakichś kretyńskich pozorów. Ciebie kocham, ty jesteś moją kobietą. Zabieraj więc rzeczy z tamtego pokoju i zamieszkaj ze mną.

To chciałam usłyszeć! Pewnie, że miał rację. Czyż nie spędziłam z nim ostatnich kilku miesięcy? Czy nie byłam przy nim na każde zawołanie? A tamta? Uciekła. To ja więc miałam teraz na niego wyłączność.

Darek… Czasem wciąż nie mogłam uwierzyć, że jesteśmy razem. Że mnie w końcu pokochał. Bo przecież… wzdychałam do niego jeszcze w liceum! A także później, w czasie studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Byliśmy na różnych wydziałach, nie widywaliśmy się za często, ale i tak nie mogłam wyleczyć się z tego beznadziejnego (jak wtedy myślałam) uczucia. On, rozchwytywany, otoczony wianuszkiem wielbicielek, król życia. Ja, szara myszka. Kujon…

Czasem dostępowałam zaszczytu i Darek ze mną rozmawiał. Nie umiałam wtedy powstrzymać zalewającego twarz i dekolt rumieńca. Darek nigdy jednak nie zaproponował mi randki czy choćby wspólnej kawy w bufecie.

Po co w takim razie w ogóle do mnie zagadywał?

Myślałam wtedy, że robi to dla żartu. Że jest okrutny, że bawi się moim kosztem. Zwłaszcza że po każdej takiej naszej „pogawędce” niektóre dziewczyny wytykały mnie palcem. Podejrzewałam więc, że kpi z mojego uczucia.

Zadzwonił właśnie do mnie, jestem mu potrzebna! I znów się myliłam. Rany, jaka ja byłam głupia! Darek najwyraźniej też nie umiał przełamać dzielącej nas bariery. Musiał już wtedy coś do mnie czuć! A ja, zamiast mu pomóc, płoniłam się jak przedpotopowa pensjonarka.

Przez ten mój brak domyślności i przeklętą nieśmiałość wpadł w końcu w łapy innej. Ma na imię Ilona. Niebrzydka, nie powiem. Wysoka blondyna. Trenowała siatkówkę, podobno była nawet w jakiejś tam reprezentacji. Za nią też ganiał tłum adoratorów.

Aż w końcu jakoś tak wyszło – chyba na ostatnim roku – że ona i Darek zostali parą. Oboje piękni jak modele, wysocy, z charyzmą. Ja jednak od początku jej nie ufałam. Kobieca intuicja podpowiadała mi, że Ilona to zimna suka, która opuści Darka w potrzebie. No i wcale się nie pomyliłam!

Zanim to jednak nastąpiło, zdążyli się pobrać. Och, co to był za ślub! Majętni rodzice obojga zrobili z tego niezłe widowisko. Dorożki wiozące młodą parę i weselnych gości przez krakowskie uliczki, cygańska orkiestra, kościół zasypany kwiatami. Aż dziw, że nie uderzono w dzwon Zygmunta!
Postanowiłam wtedy, że daję sobie spokój z tym swoim żałosnym uczuciem do Darka.

Wybrał inną, trzeba się szanować!

Ciekawe, że nawet mi to jakoś wyszło. Zostałam na uczelni, żeby robić doktorat, spotykałam się z Andrzejem – małomównym, ale uczciwym i prostolinijnym chłopakiem. Wydawało się, że Darek już bezpowrotnie trafił do szufladki z napisem „przeszłość”. Aż nagle, pewnego zimowego dnia, wszystko się zmieniło. Zadzwonił rankiem, zanim jeszcze wstałam z łóżka.

– Ewa, ja… Jestem chory – wypalił, a mnie tchu zabrakło. – Rokowania są złe i… Ilona odeszła. Powiedziała, że jest zbyt wrażliwa, by patrzeć jak umieram.

Rzuciłam wtedy wszystko, żeby się nim opiekować. Andrzej poszedł w odstawkę, zaczęłam zawalać zajęcia ze studentami. Liczył się tylko on. Samotny (jego ojciec niedawno zmarł, a matka zamieszkała aż na Florydzie), przerażony, zdany na moją pomoc Darek.

Operacja w Krakowie, potem seria naświetlań w Gliwicach. Krótka rekonwalescencja i znowu chemioterapia. Byłam przy Darku niemal non stop. Dzieląc strach, smutek i w końcu… nadzieję. Bo okazało się, że rak nie dał przerzutów. Badania krwi były pozytywne. Stan zdrowia z wolna zaczął się poprawiać. Wczesną wiosną lekarze zaczęli ostrożnie przebąkiwać o szansie wyleczenia. I zgodzili się, żebym zabrała Darka do Zakopanego.

– Świeże powietrze i ruch dobrze mu zrobią – mówili z uśmiechem. – A poza tym będzie miał pani opiekę. Najlepszą z możliwych!

Musiałam w końcu zasnąć twardym snem, bo nie obudziłam się, kiedy Darek wstał, ubrał się i pojechał. Oczy otworzyłam dopiero koło 9., kiedy łóżko już po nim wystygło. To nic, przecież niedługo spotkamy się znów! Uśmiechnięta i z poczuciem rozpierającego szczęścia postanowiłam zjeść śniadanie w „Samancie” – pobliskiej cukierni.

Ranek był słoneczny i ciepły, lekko ubrana wybiegłam więc z naszej kwatery i wtedy… drogę zastąpiła mi jakaś kobieta. Wysoka, szczupła, o nienaturalnie dużych ustach i nieruchomej twarzy – wyglądała jak ktoś, kto mocno przesadza z botoksem. Znała jednak moje imię, przystałam więc na propozycję wypicia razem kawy.

– Jestem matką Dariusza – wypaliła na wstępie, a mnie opadła szczęka.

Natychmiast się domyśliłam, że to nie będzie miła pogawędka.

– Bardzo jestem pani wdzięczna za to, co zrobiła pani dla mojego syna – kontynuowała. – Bez przesady powiem, że wrócił do zdrowia w dużej mierze dzięki pani. Ja… No cóż, przyjechałam najszybciej, jak mogłam, ale to pani odwaliła najcięższą robotę.

– Odwaliłam? – nie zrozumiałam.

Przecież opieka nad Darkiem nie była dla mnie ciężarem! Tymczasem ona mówiła dalej:

– W innych okolicznościach bardzo bym się cieszyła, że jesteście razem. Ale on przecież ma żonę, która choć przeszła chwilowe załamanie, teraz stara się odbudować ich związek. Chyba nie chce pani odbierać męża innej kobiecie?

Krew nabiegła mi do twarzy, zerwałam się na równe nogi. Mogłam wykrzyczeć jej w twarz, że i ona i ta jej synowa kompletnie się nie sprawdziły. Co to za matka, która przyjeżdża do chorego na raka syna dopiero po kilku miesiącach?! Jakie ona ma prawo, by się wtrącać?! Szkoda mi było na nią jednak słów. Wycedziłam więc tylko:

– Niech Darek sam podejmie decyzję. Ja uszanuję jego wybór i na pewno nie będę stawać mu na drodze do szczęścia.

A potem wyszłam. Byłam tak wściekła i głęboko dotknięta rozmową z tym babskiem, że zabrałam swoje rzeczy z pokoju i przeniosłam się do swojej starej kwatery. Niech Darek mnie tam odszuka nazajutrz!

Niech poda mi rękę i poprowadzi dalej przez życie – u swego boku. Byłam wytrącona z równowagi, ale zarazem pewna jego uczuć. Czekałam więc na niego, wyobrażając sobie, jak stanie w drzwiach z bukietem kwiatów i oznajmi, że „tamto” już skończone. I zaraz mi się oświadczy.

Czekałam. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, choć wiedziałam, że mogę spodziewać się go dopiero rano. Przyszło jednak południe, a potem wieczór, a on nie wracał. Kolejna noc była już więc koszmarem. Nie chciałam do niego dzwonić, lecz niepokoiłam się, czy coś mu się nie stało. Chyba nie miał wypadku?

Kiedy więc nie pojawił się także nazajutrz, nie wytrzymałam i zadzwoniłam. Miał wyłączoną komórkę. Pobiegłam więc do jego kwatery.

– Ten pan wymeldował się wczoraj – oświadczyła gospodyni. – Szybko spakował rzeczy i wyjechał.

Nie pamiętam, jak wtedy wróciłam do Krakowa. Czułam się jak bokser po ciężkim nokaucie. Cały mój świat, całe moje życie zawaliło się jak ceglana ściana. W jednaj chwili. Bo zrozumiałam, że Darek mnie nigdy nie kochał. NIGDY.

Czytaj także:
„Żałowałam, że nie wybaczyłam mężowi zdrady, więc zaciągnęłam go do łóżka i upozorowałam wpadkę, żeby do mnie wrócił”
„Mama wmawiała mi, że ma raka i potrzebuje kasy. Dla niej okradałem własnego dziadka”
„Uciekłam od męża, który się nade mną znęcał. Pragnęłam wolności, a nadal żyłam w strachu, że mnie znajdzie”

Redakcja poleca

REKLAMA