Wraz z moim mężem, Arkiem, jesteśmy młodymi rodzicami. Kochamy naszą roczną córeczkę ponad wszystko i robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby zapewnić jej szczęśliwe i bezpieczne dzieciństwo. Jednak nasza radość i spokój były mocno zakłócone przez moich teściów, czyli rodziców Arka. Musiałam w końcu zrobić coś, by uwolnić się od ich toksycznego wpływu.
To było wyczerpujące i frustrujące
Teściowie, a szczególnie moja teściowa, ciągle wtrącali się w nasze życie i wychowanie Amelii. Nieustannie krytykowali nasze metody wychowawcze, wytykając nam błędy i sugerując, że jesteśmy beznadziejnymi rodzicami. Każde nasze działanie było analizowane i poddawane ich surowej ocenie. To było wyczerpujące i frustrujące.
Przykładowa sytuacja? Dyskusja na temat żywienia Amelki.
– Widziałam, jak Amelia nie chciała jeść warzyw, a wy jej na to pozwoliliście. To jest błąd. Powinniście być stanowczy i uczyć ją zdrowego odżywiania od samego początku – wyrokował teściu.
– Rozumiem, że masz swoje zdanie na ten temat, ale jako rodzice, staramy się znaleźć równowagę między zdrowym odżywianiem a pozwoleniem na eksperymenty. Chcemy, żeby mała sama odkrywała swoje smaki – odparł Arek.
– Ale przecież jesteście odpowiedzialni za jej zdrowie! Musisz myśleć o długoterminowych konsekwencjach. Jeśli nie nauczysz jej teraz dobrych nawyków, to jak będzie radzić sobie w przyszłości? – wtórowała swojemu mężowi teściowa.
– Chcemy, aby Amelia miała pozytywne doświadczenia związane z jedzeniem. Poza tym w ten sposób uczy się asertywności.
– Wydaje mi się, że jesteście zbyt pobłażliwi. Nie możecie pozwolić, żeby dzieci robiły, co chcą. Potrzebują restrykcji i dyscypliny. – Mama Arka miała coraz bardziej napastliwy i nieznoszący sprzeciwu ton głosu.
Praktycznie przy każdym spotkaniu coś było nie tak
Podobne rozmowy, w których teściowie wyrażali swoje nieustanne krytyczne opinie, miały miejsce znacznie częściej. To nie była jedna taka sytuacja. Praktycznie przy każdym spotkaniu coś było nie tak. A nawet gdy się nie widzieliśmy osobiście, to wciąż otrzymywaliśmy wiadomości SMS i telefony z niechcianymi radami albo z niemalże agresywnie wyrażanymi „przytykami”.
Poza tym teściowie cały czas robili nam niespodziewane wizyty albo dzwonili, żebyśmy przywieźli małą na cały weekend, mimo że mieliśmy już inne plany. Oczywiście każda taka odmowa z naszej strony wiązała się z pretensjami.
Przez pewien czas próbowaliśmy ignorować ich uwagi i sugerować, że działamy po swojemu. Ale ich krytyka ciągle nas dotykała i czuliśmy się bezsilni. W końcu, po kolejnym bolesnym spotkaniu z teściami, postanowiłam, że to już wystarczy.
Mamy prawo decydować o tym, jak ją wychowujemy
To ja wyraźnie postawiłam granicę. Powiedziałam im, że rozumiem, że chcą być blisko naszej córki i mieć wpływ na jej wychowanie, ale muszą zrozumieć, że to my, jako rodzice, mamy prawo decydować o tym, jak ją wychowujemy. Wyjaśniłam, że ich ciągła krytyka nas wykańcza i psuje atmosferę w naszej rodzinie. Zresztą, mój mąż, Arek, również wspierał mnie w tym „buncie”.
– Szanujemy wasze doświadczenie, ale chcemy, żeby Amelia miała szansę rozwijać swoją osobowość i zdobywać doświadczenia, niezależnie od tego, czy wydają się nam właściwe, czy nie. To jest nasza decyzja jako rodziców – stwierdziłam, cały czas trzymając za rękę męża. Tak bardzo potrzebowałam jego obecności i zrozumienia. To ja zainicjowałam tę konfrontację, bo wiedziałam, że on, jako rodzony syn, będzie miał większą trudność w trzymaniu emocji na wodzy.
Nie spodziewałam się takiej reakcji teściów
Chociaż wiedziałam, że może być trudno, to jednak nie spodziewałam się takiej reakcji teściów.
– Tak nas traktujecie? Że niby my nic nie wiemy o wychowaniu i wy chcecie wszystko po swojemu? Proszę bardzo. Ale skoro tak, to od tej pory działacie sami na własną rękę. Nad tą ziemią pod budowę domu też się zastanowimy. Nie wiemy, czy mamy ochotę ją przepisać – zagroził teść z zawziętą miną, a teściowo pokiwała głową na znak tego, że się z tym zgadza.
Zagrali mocną kartą.
– To smutne, że grozicie nam takimi rzeczami tylko dlatego, że próbujemy ustanowić zdrowe granice w naszych relacjach. Chcemy, żeby nasza córka dorastała w rodzinie, gdzie panuje szacunek i akceptacja. To jest dla nas najważniejsze. A wy... Cóż. Nie jesteście chyba najlepszym tego wzorcem – wycedził Arek, już wyraźnie rozwścieczony.
– Nie możesz po prostu ignorować naszych rad, synu. To dla dobra Amelii – powiedziała teściowa głosem, który wyrażał udawaną, wymuszoną troskę. Ja wiedziałam, że za tym tonem kryje się zawiść i brak zaufania do nas jako do młodych rodziców.
Musieliśmy odzyskać nasze życie
Po tej pełnej napięcia wymianie zdań teściowie obrazili się na nas. Przez kolejne tygodnie wciąż grozili nam, że nie spełnią obietnicy przepisania nam ziemi pod nasz przyszły dom. To było bolesne, ale mieliśmy nadzieję, że z czasem zrozumieją nasze intencje i będą gotowi na odbudowanie naszych relacji.
Niestety z przykrością doszliśmy z mężem do wniosku, że ich zachowania zakrawają pod szantaż emocjonalny. Nie chcieliśmy, by nasza ukochana córka musiała mierzyć się z taką atmosferą i konfliktem. Musieliśmy uchronić ją od tak szkodliwych wzorców i raz na zawsze odzyskać nasze życie.
Postanowiliśmy trzymać się razem jako rodzina i skupić się na tworzeniu zdrowego i kochającego środowiska dla naszej córki. Dlatego podjęliśmy decyzję o przeprowadzce do innego miasta. Arek i tak rozglądał się za nową pracą, więc to był idealny moment na to, by coś zmienić. Mniej więcej kilka miesięcy po tej felernej konfrontacji pakowaliśmy już rzeczy do samochodu dostawczego. I wtedy zobaczyliśmy, jak pod nasz blok podjeżdża teściu. W dodatku... z bukietem kwiatów. No tego to się nie spodziewaliśmy!
W dodatku wyglądał na szczerze skruszonego. Zatrzymaliśmy się z pakunkami w rękach, patrząc na niego z pewnym zdziwieniem i niepewnością.
– Przemyśleliśmy z mamą sprawę. Przepraszam, że tak mocno narzucaliśmy się wam i nie szanowaliśmy waszych decyzji jako rodziców. Zrozumiałem, że nie dawaliśmy wam przestrzeni. Może za bardzo przeżyliśmy to, że to nasza pierwsza wnuczka... Bardzo mi przykro – wymamrotał, wyciągając w naszą stronę kwiaty.
– To miłe, że przeprosisz. – odparł Arek. – Ale ja już nie wierzę w to, że się zmienicie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie teraz.
– Wiem, że się wyprowadzacie – powiedział, zerkając na pudła przeprowadzkowe – Musicie wiedzieć, że ja z mamą mimo wszystko was kochamy i nie chcemy stracić kontaktu z wami i z naszą wnuczką.
– Przyjmujemy twoje przeprosiny. Ale musisz zrozumieć, że oczekujemy szacunku i zrozumienia dla naszych decyzji jako rodziców. To wszystko musi być na naszych zasadach – powiedziałam stanowczo.
Jego przeprosiny niczego nie zmieniły, jeśli chodzi o nasze plany.
Mamy nadzieję, że w przyszłości coś się zmieni
Przeprowadzka była dla nas szansą na rozpoczęcie od nowa i uniknięcie toksycznych zachowań. Nie było łatwo, ale wiedzieliśmy, że musimy podjąć tę decyzję w trosce o naszą rodzinę i nasze dobro. Mamy nadzieję, że w przyszłości wszystko odmieni się na lepsze, a nasze relacje powrócą na dawne dobre tory. Przede wszystkim jednak to ONI muszą się zmienić. I pogodzić z tym, że ich syn jest dorosłą osobą, która sama podejmuje decyzje za siebie i za własną rodzinę.
Od jakiegoś czasu teściowie starają się bardziej respektować nasze granice i wyrażają swoje zdanie w bardziej konstruktywny sposób. Jeszcze nie jest idealnie, ale są pewne postępy. Natomiast podkreśliliśmy to, że przez jakiś czas nie będą widzieć się ze swoją wnuczką. Rozmowy z nami odbywają się wyłącznie przez telefon, i to raz na kilka tygodni. Oczywiście wycofali się już ze swojej groźby, ale my niczego od nich nie chcemy. Żadnej darowizny.
Teraz skupiamy się wyłącznie na Amelii. Chcemy po prostu wychowywać małą w spokoju, z dala od innych osób i bodźców. Gdy skończy kilka lat i pójdzie do przedszkola, pomyślimy o odnowieniu więzów rodzinnych z najbliższymi. Póki co, czekamy.
Czytaj także:
„On chciał spokojnego życia na wsi, ja chciałam robić karierę. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na schadzki i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”