Z Markiem poznaliśmy się w pracy. Studiowałam wtedy pedagogikę, a w czasie wolnym od zajęć dorabiałam sobie w osiedlowym sklepie spożywczym. Był to niewielki pawilon z jedną kasą, stoiskiem mięsnym i warzywnym. Żadne tam spełnienie marzeń, ale szefowa szła mi na rękę i pozwalała układać grafik w taki sposób, abym mogła chodzić na wszystkie ćwiczenia i ważne wykłady. Uczciwie też płaciła za każdą przepracowaną godzinę, dlatego cieszyłam się z tego zajęcia.
Potrzebowałam pracy
– Wie pani, to rodzinny biznes, który prowadzę już prawie 20 lat. Wszyscy na osiedlu mnie tutaj znają i przychodzą do naszego sklepu nie tyle na codzienne zakupy, co raczej na ploteczki – opowiadała. – Dlatego bardzo mi zależy na personelu, który zatrudnię.
– Tak, oczywiście – powiedziałam nieco stremowana swoją pierwszą rozmową o pracę.
– Początkowo stałam za ladą sama, popołudniami trochę pomagał mi mąż i siostra, która sobie u nas dorabiała. Nasze dzieci praktycznie wychowały się w tym sklepie. Córka już w podstawówce pomagała układać warzywa, ścierała podłogi, rozkładała ceny i sprawdzała terminy ważności produktów. Ale później wyjechała na studia, a ja byłam zmuszona kogoś zatrudnić. Udało mi się znakomicie trafić. Pani Ela była znakomitym pracownikiem. Zawsze życzliwa i uśmiechnięta, klienci ją uwielbiali.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– No, ale teraz Elżbieta odchodzi na emeryturę, a ja zostałam z wakatem i szukam kogoś do pomocy – kontynuowała swoją opowieść.
– Rozumiem – uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Zależy mi na kimś, kto nawiążę dobry kontakt z klientami. U nas nie jest tak, jak w tych marketach, że wszystko szybko i na czas. Sąsiadki wciąż narzekają, że nawet zakupów z taśmy nie zdąża spakować, a kasjerki już kasują kolejną osobę. Tutaj jest inaczej. Starsze panie mogą poopowiadać o wnukach, podzielić się przepisem na gołąbki. Zawsze im coś polecimy, odłożymy.
Chyba udało mi się przekonać moją przyszłą szefową, że taka atmosfera mi odpowiada, bo dała mi szansę i miesięczną umowę zlecenie na okres próbny.
Pierwsze spotkanie
Pewnego dnia, gdy akurat sprawdzałam terminy ważności w lodówce z nabiałem, usłyszałam dzwonek w drzwiach i zobaczyłam młodego chłopaka, który z uśmiechem podążał w moim kierunku.
– Dzień dobry, jest pani Maria? Byłem umówiony na 10:00.
– Szefowej jeszcze nie ma. Pojechała do biura rachunkowego, ale zaraz powinna wrócić. Może pan do niej zadzwonić albo poczekać – wyjąkałam, bo nie wiedzieć czemu ten chłopak naprawdę mnie onieśmielał.
I właśnie tak poznałam Marka, który był przedstawicielem handlowym w firmie produkującej soki owocowo-warzywne i surówki. Ja chyba też od razu wpadłam mu w oko, bo nasz przedstawiciel coraz częściej odwiedzał sklep. Nawet wtedy, gdy nie było to konieczne.
Pani Maria szybko zauważyła, że coś się święci i zaczęła nam po swojemu kibicować. Chyba nieco mi matkowała. Wiedziała, że w K. mieszkam zupełnie sama. Jej dzieci rzadko przyjeżdżały do rodzinnego domu, zajęte karierą w stolicy. Więc postanowiła rozłożyć nade mną opiekuńcze skrzydła.
Chyba coś szepnęła mojemu niezdecydowanemu adoratorowi, bo poprosił mnie u numer telefonu. Umówiliśmy się na kawę i ciacho w pobliskiej cukierni. Podczas spotkania na tyle świetnie nam się gadało, że postanowiliśmy kontynuować znajomość. Szybko zostaliśmy parą, a po kilku miesiącach wynajęliśmy wspólnie mieszkanie.
Planowaliśmy ślub
Do końca studiów pracowałam w sklepie pani Marii. W tym czasie Markowi udało się dostać podwyżkę. Po odebraniu dyplomu mój chłopak mi się oświadczył, a ja z radością przyjęłam pierścionek. Specjalnie z tej okazji zorganizował krótki weekendowy wypad do Zakopanego, zarezerwował pobyt w luksusowym ośrodku SPA i zamówił kolację w romantycznej restauracji.
– Jest cudowny. Wiedziałeś, że uwielbiam niebieskie szafiry – pisnęłam.
– Wszystko, co najpiękniejsze, dla królowej mojego serca – powiedział nieco wzniośle, ale w takiej chwili w ogóle tak tego nie odebrałam.
Po zaręczynach zaczęliśmy planować ślub. Chcieliśmy zorganizować skromną uroczystość dla najbliższej rodziny i przyjaciół.
– Po co nam wesele na 150 czy 200 osób? Wystarczy uroczysty obiad w restauracji z lampką szampana i tortem. W końcu musimy odkładać pieniądze na wkład własny. Ile możemy wynajmować tę malutką kawalerkę za bajońską sumę – Marek podszedł do kwestii praktycznie, a ja przyznałam mu rację.
– Tak, fajnie byłoby wreszcie mieć coś swojego. Już mam dość upychania całego naszego życia w tej szafie wnękowej w przedpokoju i wieczny brak miejsca – odpowiedziałam.
Moi rodzice niewiele mogli nam pomóc, a mój chłopak w tym czasie miał niezbyt dobre stosunki z rodziną. Owszem, przedstawił mnie rodzicom i kilka razy byliśmy u nich w odwiedzinach, ale atmosfera w jego rodzinnym domu zawsze wydawała mi się jakaś napięta i nieco sztywna.
Kusząca propozycja teściów
Wszystko odmieniło się, gdy pojechaliśmy do teściów z zaproszeniami na ślub. W okolicy mieszkali także jego chrzestni, dorosły brat z żoną i dzieckiem oraz ciotka z rodziną, którą Marek chciał zaprosić na przyjęcie weselne.
Przy niedzielnym rosole, mama narzeczonego zaskoczyła nas oboje.
– Ile wy płacicie za ten wynajem w K.? 1000 zł miesięcznie? Czy więcej? – zapytała.
Na wymienioną kwotę oboje się uśmiechnęliśmy pod nosem.
– Mamo, jasne, że więcej. Nie wiesz, jakie są teraz ceny na rynku nieruchomości? Wynajem w dużych miastach jest bardzo drogi – Marek próbował sprowadzić ją na ziemię.
– To po co wy tam w ogóle się gnieciecie? Kamil 2 lata temu wyprowadził się do domu po babci Moniki. Nie mają tam jakichś luksusów, ale powoli sobie remontują i pracują na swoje. A wy wyrzucacie pieniądze w błoto, płacąc komuś za coś, co i tak nigdy nie będzie wasze.
Z jednej strony, przyznałam jej w duchu rację. Z drugiej – co niby mieliśmy zrobić? Ja dopiero rozglądałam się za jakąś stałą pracą, bo pół etatu u pani Marii nie przynosiło kokosów. Marek zarabiał nieco więcej, ale na razie nie mieliśmy ani wkładu własnego, ani zdolności kredytowej.
– A jak ty to sobie mamo wyobrażasz? Gdzie niby mamy mieszkać? Nie dostaliśmy domku po babci jak Monika, a na zakup mieszkania w K. na razie nas nie stać. Tam potrzeba około 400-500 tysięcy na coś swojego – Marek był wyraźnie zirytowany gadaniem swojej matki.
– No właśnie. Dużo myśleliśmy z ojcem i doszliśmy do wniosku, że moglibyście po ślubie zamieszkać u nas. Nawet pytałam się koleżanki, która pracuje w pobliskiej szkole, czy nie szukają kogoś i wyobraź sobie, że od nowego roku mają wolny etat na świetlicy – zaczęła opowiadać.
– Hmm… – moje chrząknięcie chyba zostało zrozumiane jako nieśmiały sprzeciw, bo pani Krystyna zaczęła nas przekonywać.
– Mamy wolne 2 pokoje. Kuchnia i łazienka są duże. Na razie pomieścilibyśmy się wszyscy. Później przepiszemy wam działkę, tę za domem. Tam są wszystkie media, łatwo będzie uzyskać pozwolenie na budowę.
Widziałam, że mojemu chłopakowi zaświeciły się oczy do tego pomysłu. Na razie powiedział jednak, że musimy tę sprawę przedyskutować.
– Ale nad czym tu myśleć? Ty na pewno znajdziesz sobie niezłą pracę w okolicy, ja szepnę słówko Heni, żeby poleciła Izę do tej szkoły. Pomożemy w budowie i będzie wam o wiele łatwiej. A nie żebyście płacili pół miliona za klitkę w bloku i spłacali ją przez kolejne 20 lat – powiedziała z pełnym przekonaniem.
Po powrocie do domu, dużo myśleliśmy nad propozycją rodziców Marka i doszliśmy do wniosku, że ona jest naprawdę w porządku.
– Tam rzeczywiście będzie nam łatwiej. Tutaj będziemy pracować tylko na ratę kredytu. Sama widzisz, że stopy procentowe cały czas szaleją, a inflacja rośnie. Zresztą na razie nawet nie mamy pieniędzy na wkład własny i dalej musimy wynajmować, a to jest błędne koło – mój przyszły mąż był już przekonany do pomysłu.
Nie mieliśmy nic do stracenia
Ja miałam jeszcze nieco wątpliwości. Jednak problemy z poszukiwaniem pracy i minimalna stawka za etat w żłobku, którą mi zaproponowano, coraz bardziej mnie przekonywały. Dodatkową cegiełkę dołożyła moja mama.
– Spróbujcie córcia, co wam szkodzi? Wiem, że z teściami bywa różnie, ale rodzice Marka wydają się w porządku. Krysia to naprawdę w porządku babka. Myślę, że nie będzie wam się zbytnio wtrącać.
– Tak myślisz? – ja nie do końca byłam pewna.
– Tak. Pomieszkacie 2-3 lata wspólnie i będziecie w tym czasie się budować. Na pewno uzbieracie jakieś pieniądze z wesela, my z ojcem też wam postanowiliśmy nieco dołożyć.
– Ale… – próbowałam się wtrącić.
– Spokojnie. To są pieniądze, które odkładaliśmy na oddzielne konto specjalnie dla ciebie. Na życiowy start, żeby było ci łatwiej. Nie jest to jakaś zawrotna suma, ale ułatwi wam początek.
Było trochę zgrzytów
Po weselu wprowadziliśmy nasz plan w życie. Przeprowadzaliśmy się do teściów. Ja zaczęłam pracę w pobliskiej podstawówce, a mój mąż znalazł etat w przetwórni, gdzie odpowiadał za kontakty z odbiorcami. Na początek nie dostał jakiejś oszałamiającej pensji, ale mieszkając z teściami rzeczywiście oszczędzaliśmy. W końcu odpadało nam ponad 2 tysiące za miesięczny wynajem.
Początkowo mieszkało się nam wspólnie dość dobrze. Nie będę jednak kłamać, że nie było żadnych spięć. My mieliśmy swoje własne przyzwyczajenia i rytuały, a rodzice Marka swoje. Inaczej gotowaliśmy, oni chodzili spać wcześnie i wymagali później ciszy. Za to krzątali się od 6 rano. Ich denerwowało, gdy w niedzielę chcieliśmy dłużej pospać, zamiast zrywać się na wspólne śniadanie i pierwszą możliwą mszę w kościele. Mnie irytowało, że Krystyna często zapomina, żeby pukać przed wejściem do naszego pokoju czy grzebie w moim praniu.
– W końcu jesteśmy rodziną. Co mi szkodzi, że wrzucę waszą bieliznę, ręczniki czy koszulki, gdy i tak piorę, a pralka nie jest pełna – nie rozumiała, o co mi chodzi, gdy mówiłam, żeby nasz kosz z bielizną zostawiła w spokoju.
Budowa pochłaniała mnóstwo kasy
Po roku odłożyliśmy trochę pieniędzy i zaczęliśmy budowę. Kolejne dwa lata to był naprawdę ciężki czas w naszym życiu. Wprawdzie udało się nam dostać dość wysoki kredyt, ale koszty materiałów rosły w zastraszającym tempie, a my naprawdę musieliśmy zaciskać pasa.
Marek brał w pracy nadgodziny, żeby zapłacić kolejnej ekipie, która podnosiła stawki za usługi. Ja w soboty i niedziele handlowe zaczęłam dorabiać w sklepie, bo zawsze wpadło nam dzięki temu kilka groszy, którymi mogliśmy popłacić bieżące rachunki. Dzięki temu nie uszczuplaliśmy naszego stałego budżetu, który w większości przeznaczaliśmy na budowę.
Mamie Marka chyba nie bardzo podobała się moja dodatkowa praca.
– Kto to widział, że pani nauczycielka po sklepach monopolowych dorabiała? No doprawdy, ten świat stanął na głowie. A rodzice i dyrekcja nie mają nic przeciwko, że uganiasz się z pijakami po nocach? Przecież ciało pedagogiczne powinno dawać dobry przykład – utyskiwała.
– Ale mamo. Przecież to nawet nie jest sklep monopolowy. Zwykły spożywczy sklepik osiedlowy – próbowałam jej przetłumaczyć.
– Ja tam swoje wiem. Przecież tam jest cała półka piwa i jakieś wina wystawione za ladą – sarknęła.
– A czy w markecie, do którego jeździsz z tatą nie ma piwa? To znaczy, że robisz zakupy w monopolowym? – całkiem już straciłam do niej cierpliwość.
Harowaliśmy na ten dom
Nasze wspólne mieszkanie przestało być takie jak na początku. Teściowa narzekała, że powinnam więcej sprzątać w domu. Że w sobotę jest tyle do zrobienia w ogrodzie, a my z Markiem ciągłe w pracy.
Trudno było jej zrozumieć, że budowa kosztuje i naprawdę musimy ciułać grosz do grosza. Tym bardziej, że nie mieszkaliśmy u niej za darmo. Płaciliśmy większość rachunków, kupowaliśmy węgiel na zimę dla wszystkich, robiliśmy duże zakupy spożywcze i chemiczne, z których ona z mężem także swobodnie korzystała.
Po dwóch latach zaciskania pasa mieliśmy stan surowy zamknięty. Teraz zostały wykończenia i meblowanie. Postanowiliśmy, że weźmiemy kolejny kredyt, żeby szybciej urządzić całość i wyprowadzić się wreszcie od teściów.
– Myślę, że warto zapłacić te dodatkowe kilka stówek miesięcznie i mieć wreszcie gotowy dół – przekonywałam męża.
– Przecież możemy jeszcze trochę pomieszkać u rodziców – on chyba nie zauważał spojrzeń swojej matki i jej czepiania się o coraz bardziej błahe drobiazgi.
– Będziemy mieli swoją kuchnię, zrobimy sobie fajny salon z kominkiem. Czy tobie nie marzą się wieczory z kieliszkiem wina i ulubioną muzyką z widokiem na palący się ogień zamiast tego przepychania się z twoimi rodzicami przed telewizorem w salonie? – powoli traciłam cierpliwość.
W końcu udało mi się przekonać męża wizją beztroskich weekendów spędzanych do 12 w łóżku, możliwości chodzenia w wolne dni po domu w kusym szlafroczku czy zapraszania znajomych na imprezę, kiedy tylko się nam podoba.
Podpisaliśmy umowę w banku i pożyczyliśmy dodatkowe pieniądze, żeby pięknie wykończyć nasz wymarzony dom. Jasna kuchnia w skandynawskim stylu, duży salon z marmurowym kominkiem, przytulna sypialnia, luksusowo wykończona łazienka. Nie oszczędzaliśmy na jakości materiałów, mebli i wykończeniu, ponieważ chcieliśmy, żeby wyposażenie było na długie lata.
– Nie opłaci się kupować najtańszych płytek czy paneli. One szybko się pościerają, pękają. Chcą państwo zaraz robić kolejny remont? – szef ekipy wykończeniowej nieco pomógł mi przekonać męża do większych inwestycji.
Jak oni mogli?
Kiedy nasz dom był już niemal całkiem wykończony i niedługo mieliśmy się przeprowadzać, moja mama trafiła do szpitala na operację. Rokowania były dobre, ale potrzebowała chociaż przez miesiąc stałej opieki, dlatego wzięłam zaległy urlop i wyjechałam.
Marek w tym czasie został wysłany w podróż służbową do Niemiec, gdzie miał wynegocjować kontrakt na odbiór soków i dżemów.
– Wiesz, to nasza szansa. Jak mi się uda podpisać tę umowę, mam awans w kieszeni i naprawdę dużą podwyżkę. Wtedy szybciej spłacimy nasz kredyt – mówił.
– Pewnie, przecież i tak nie będziesz opiekował się ze mną mamą. To nie miałoby najmniejszego sensu. Jedź i podbij rynek zachodnich sąsiadów – zaśmiałam się.
Ten jego wyjazd okazał się jednak nie naszą szansą, ale wstępem do dramatu, który nadszedł później. Gdy wróciliśmy, okazało się, że pod naszą nieobecność teściowie sprzedali nasz wychuchany domek, w który włożyliśmy wszystkie oszczędności.
– Działka była nasza, a wy tyle lat mieszkaliście z nami za darmo, nic nie inwestując w nieruchomość. Wszystko niszczyliście, a pieniądze wkładaliście w swoją własną budowę. Doszliśmy z ojcem do wniosku, że to niesprawiedliwe. Kamil nie dostał od nas tyle, co wy. Teraz podzielimy pieniądze ze sprzedaży na połowę. Tak powinno być – słowa teściowej wywołały we mnie prawdziwą furię.
Urządziliśmy okropną awanturę. Ale tak naprawdę niewiele możemy zrobić. Działka rzeczywiście nie była na nas przepisana. Możemy jedynie dochodzić przed sądem zwrotu kosztów materiałów, które kupowaliśmy. My jednak mamy niewiele faktur, bo kto przejmował, by się takimi rzeczami.
Nawet w najgorszych snach nie podejrzewaliśmy, że teściowie mogą zrobić coś takiego. Co to w ogóle są za ludzie? Jak można okraść własnego syna i jeszcze przekonywać wszystkich wokół, że to sprawiedliwe? Zupełnie nie wiem, co zrobimy. Teraz wynajęliśmy mieszkanie i próbujemy rozwiązać jakoś tę sytuację. Na razie z wieczorów przy kominku nici.
Czytaj także: „Zarzekałem się, że nigdy nie będę taki, jak mój ojciec. Ale życie weryfikuje, stoczyłem się na dno tak samo jak on”
„Kocham żonę, więc zgodziłem się na białe małżeństwo. Ze mnie doiła kasę, a za ścianą brykała z sąsiadem”
„Szef miał problemy z prawem i zapadł się pod ziemię. Zostawił całą rodzinę na lodzie z długami”