„Teściowa z ciętej żylety, zmieniła się w potulnego baranka. Od początku wietrzyłam podstęp. Wiedziałam, że czegoś chce”

Natrętna teściowa fot. Adobe Stock, fizkes
„Teściowa bardzo niechętnie oddała mi Michała. Ustąpiła, bo bez synowej nie miałaby wnuków. Mnie od początku traktowała jak zło konieczne. Do teraz... Boże, a jak jest ciężko chora i postanowiła pogodzić się z wrogami, by odejść z tego świata w pokoju?”.
/ 27.05.2022 16:15
Natrętna teściowa fot. Adobe Stock, fizkes

Przyszliśmy dziesięć minut przed czasem, a i tak kościół był pełen. Jak to w sobotnie popołudnie. Piąta rocznica śmierci mojego teścia minęła trzy dni temu, ale msza w intencji zmarłego odbywała się dzisiaj. Czyżby wdowa celowo obstalowała ten termin?

Być może. Jej motywy pozostawały dla mnie sferą nieznaną. Usiedliśmy w bocznej nawie, na długiej ławie pod ścianą – mój mąż, ja, nasi trzej synowie. Teściowa patrzyła na nas ze swej ławki, łykając łzy.

Wzruszenia, bo nas wszystkich widziała? Czy rozczarowania, bo psułam jej piękny rodzinny obrazek? Sama mnie zaprosiła, więc nie powinna być zdziwiona, ale któż pojmie pokrętną logikę jej rozumowania i postępowania.

Ja przestałam się starać dawno temu i nie ma w tym cienia lenistwa czy goryczy. Zawsze będę teściowej wdzięczna za Michała. Jest wspaniałym mężczyzną, czułym, troskliwym, odpowiedzialnym; czy mi się to podoba, czy nie, ona go na takiego wychowała. Niestety, bardzo niechętnie mi go oddała. Ustąpiła, bo bez synowej nie miałaby wnuków, których notabene uwielbia. Mnie od początku traktowała jak zło konieczne.

Szczegół, iż mimo upływu lat jesteśmy z Michałem szczęśliwi i wciąż w sobie zakochani – nie miał tu jakby znaczenia. Nie lubiła mnie, i już. Co dopiero mówić o pokochaniu miłością matczyną…

Jako świeżo upieczona mężatka, zwracając się do niej „mamo”, czułam się niestosownie, a ona nie ułatwiała mi sprawy. Czasem w ogóle nie reagowała. Dopiero gdy Michał zwracał jej uwagę, dziwiła się:

– To do mnie? Ach, wybacz, wciąż nie mogę przywyknąć do tej formy z ust obcej kobiety. Ojej, chyba cię nie uraziłam, Lidziu? Wybacz starej, głupiej babie! – szczebiotała.

– Oczywiście, ma… Mam nadzieję, że z czasem obie przywykniemy do nowej sytuacji – wycofałam się.

Dostałam od niej haleczkę, czad!

Może niepotrzebnie. Gdybyśmy na wstępie wygarnęły sobie, co jedna ma do drugiej (ja na przykład nie trawię formy „Lidzia”), może po wielkiej awanturze atmosfera by się oczyściła. A tak świekra dusiła w sobie niechęć, dając jej upust wyłącznie za moimi plecami.

Nieraz mąż wracał od matki poirytowany, opornie zeznając, o co poszło. Bo też jej zarzuty ocierały się o absurd. Na przykład, że jestem za ładna. Chryste, jak kobieta może być za ładna?! Kiedy Michałowi podskoczył cholesterol i przeszedł na dietę, okazało się, że go głodzę.

Dzieciakom żałowałam na nowe ubrania, bo młodsze rodzeństwo chodziło w strojach po starszym. No a likwidując firanki, nie dbałam o ciepłą atmosferę w domu. Boże, usunęłam zasłony, gdyż wolałam żaluzje, zwłaszcza przy kocie bandycie…

A właśnie kot, kolejny grzech. Na prośbę chłopców ulitowałam się nad zapchloną znajdą, tym samym naraziłam ich, zdaniem babci, na różne odzwierzęce choroby. Krótko, cokolwiek bym zrobiła – robiłam źle.

Po pięciu latach pogodziłam się z tym i zrezygnowałam z jałowych prób zyskania aprobaty teściowej. Podyskutować też się z nią nie dało, bo jak ognia unikała otwartej konfrontacji. Przecież nie będę się narzucać z kłótnią, skoro z przyjacielskim dialogiem się nie udało.

Mogłaby we mnie znaleźć córkę

Tak więc przez następnych pięć lat obchodziłyśmy się nawzajem. Ona u nas nie bywała, bo nie znosiła wind, a my mieszkaliśmy na szesnastym piętrze. Ja też coraz rzadziej odwiedzałam teściów, stopniowo rezygnując z bytności z okazji urodzin, imienin, rocznic, nawet świąt.

Oczywiście mężowi ani synom nie broniłam odwiedzać dziadków. Nie było we mnie mściwości. Zresztą cóż bym osiągnęła nastawianiem rodziny przeciw sobie? Tylko zraniłabym męża i wyszła na jędzę.

Choroba i śmierć teścia wzmocniły więzi między nimi, mnie do reszty separując. Podczas pogrzebu i stypy zbolała starsza kobieta, wsparta na ramieniu Michała, w ogóle mnie nie zauważała. Żegnając się, przejęta współczuciem dla jej straty, odważyłam się jednak zaproponować:

– Może mogłabym w czymś mamie pomóc? Mogłybyśmy wybrać się gdzieś razem na przykład…

– Pomóc mamie…? Tak, Lidziu, na pewno mogłabyś w czymś pomóc swojej mamie – odparła, udając, że nie rozumie mojej intencji.

Michał bezradnie wzruszył ramionami, szepcząc „sorry”. Nie musiał mnie przepraszać, nie gniewałam się. Nie czułam żalu do teściowej, tym bardziej nienawiści. Nie była w stanie mnie urazić, bo miałam czyste sumienie.

Mogłoby być między nami lepiej, owszem. Ale gdybym się uparła, mogłoby być znaczniej gorzej. Tylko że nie ja tu byłam uparciuchem. Jej stosunek do mnie był wyłącznie jej problemem, nie moim. Ona też traciła więcej. Mogłaby we mnie znaleźć córkę, jakiej nigdy nie miała. Wspólne plotki, wizyty u fryzjera, wyprawy na babskie zakupy – same profity. Skoro ich nie chciała…

Poszła po rozum do głowy?

Toteż zdziwił mnie nagły zwrot w jej nastawieniu. Od zeszłego roku próbowała naprawić nasze stosunki, obłaskawiając mnie prezentami przekazywanymi przez Michała. Na urodziny dostałam duże pudło wiśni w czekoladzie. Pychota.

Na rocznicę ślubu kupiła mi serwis do kawy z chińskiej porcelany. Bardzo ładny. Na imieniny zaś rozbawiony mąż przyniósł mi od swojej matki wdowy… haleczkę z jedwabiu. Seksowną i czerwoną.
Co ją napadło? Skąd ten wyłom w murze niechęci? A teraz na dokładkę zaproszenie na mszę i obiad po niej.

Dzień wcześniej Michał rozmawiał z matką przez telefon. W pewnym momencie spojrzał na mnie.

– Mama pyta, czy przyjdziesz.

Wzruszyłam ramionami, co zinterpretował po swojemu.

– A chciałabyś, żeby Lidka przyszła, mamo, zapraszasz ją? – słuchając odpowiedzi, zmarszczył brwi. – Nie, mamo, moja żona się ciebie nie boi. Po prostu dawno temu uznała, że wolisz, kiedy przychodzę sam z chłopakami bez tej… obcej kobiety.

Puścił do mnie oko i dalej słuchał. Istnych rewelacji, skoro brwi podjechały mu do połowy czoła.

– Święta racja – potaknął w końcu – mogłaby ci się trafić dużo gorsza synowa. Miło, że wreszcie to doceniłaś. A skoro imiennie ją zapraszasz, to…

Skinęłam głową.

– Oczywiście Lidka przyjdzie.

Węszyłam podstęp...

Siedziałam na twardej kościelnej ławce, nadal nie wiedząc, o co chodzi. Teściowa chlipała, zerkając na nas, aż mi się nieswojo robiło. Boże, a jak jest ciężko chora i postanowiła pogodzić się z wrogami, by odejść z tego świata w pokoju?

Odpędziłam ponurą myśl i dla pewności odpukałam w spód ławki. Nie życzyłam matce Michała źle. Rany, gdyby dała mi szansę, mogłabym ją nawet polubić. W końcu ja też mogłam trafić dużo gorzej. Na harpię.

Moja teściowa tylko marudziła, ale nie zrobiła z jedynaka maminsynka, do wychowania wnuków się nie wtrącała i przenigdy słowo „rozwód” nie padło z jej ust. Niemniej oniemiałam, gdy po wyjściu z kościoła wzięła mnie pod ramię.

– Kupiłam nam wermut, napijemy się, pogadamy… Lubisz, Lidziu?

– Wermut czy gadać? – spytałam, dopasowując się do jej kroku i tonu.

– Ja lubię jedno i drugie! – zachichotała i spoważniała nagle. – Naprawdę się cieszę, Lidziu, że przyszłaś. Tak pięknie razem wyglądacie… Słyszałam, że jeśli synowie są podobni do matki, to przystojni mężczyźni z nich wyrastają. To święta prawda.

A więc takie buty! To… miłość

Czy ja właśnie usłyszałam komplement? Szok! Kolejny przeżyłam, gdy po obiedzie teściowa pozwoliła mi sobie pomóc przy sprzątaniu. Swego czasu zawsze mnie zbywała, jakby się bała, że potłukę jej zastawę. A teraz ona zmywała, ja wycierałam naczynia i gawędziłyśmy o tym i owym. Choćby o wielce przystojnym wikarym.

– Cóż za marnotrawstwo… – westchnęłam w pewnej chwili.

– Wiesz, rok temu we wrześniu byłam w sanatorium – teściowa pozornie zmieniła temat.

– W tym roku też mama pojechała.

– No tak… – zarumieniła się, więc czujnie nastawiłam ucha. – Poznałam tam wtedy kogoś. Starszego pana, eleganckiego, porządnego, też wdowca, i mieszka niedaleko… Pięć lat minęło od śmierci Staszka. Chyba dość… Jak myślisz, Lidziu?

– To mamy decyzja. Nikomu nic do tego. Choć myślę, że szkoda marnować życie na niekończącą się żałobę – odpowiedziałam szczerze.

Ale w duszy śmiałam się z samej siebie, bo już wiedziałam, skąd powód nagłego ocieplenia stosunków.

– Ale jak Michał zareaguje, jeżeli zechcę się z kimś związać? Mogłabyś go wybadać, nastawić pozytywnie, liczy się z twoim zdaniem – przymilała się, patrząc na mnie prosząco.

Wyraźnie zażenowana, ale gotowa na wiele, nawet na to, by pogodzić się z synową – byle osiągnąć cel. Czyli nie moje zalety ją do mnie wreszcie przekonały. Ale… darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Zgoda to zgoda. Lepiej późno niż wcale. Mniejsza o powód, który zresztą mnie rozczulił i rozbawił. Bo czyż to nie urocze? – w końcu jednak połączyła nas obie miłość. 

Czytaj także:
„Mąż dostał spadek po matce i niemal od razu rzucił pracę. Rozpił się i rozleniwił, sam sprowadził na siebie nieszczęście”
„Żona traktowała mnie jak żałosnego pantoflarza, a nie ojca naszej córki. Miałem dość życia pod jej dyktando”
„Lata lecą, a mój facet ani myśli się oświadczać. Rodzina nie może się doczekać wesela, a ja sama nie wiem, czego chcę”

Redakcja poleca

REKLAMA