Adriana poznałam, gdy jeszcze oboje studiowaliśmy – on na ostatnim roku, ja na czwartym. Z początku nie podejrzewałam, że będzie z tego coś więcej. Traktowałam go raczej jak fajnego kumpla. Dobrze nam się rozmawiało, mieliśmy podobne zainteresowania, ale przez pierwsze miesiące naszej znajomości w ogóle nie patrzyłam na niego jak na potencjalnego chłopaka.
A potem zaczął o mnie zabiegać. Kupował mi prezenty – nie jakieś super drogie, bo było u niego raczej krucho z kasą, ale doceniałam sam gest. Z czasem zrozumiałam, jak bardzo mu na mnie zależy i dotarło do mnie, że on w sumie też nie jest mi obojętny. I tak zaczęliśmy ze sobą chodzić.
Tuż przed obroną pracy magisterskiej Adrian mi się oświadczył. Wtedy już akurat nie wyobrażałam sobie życia z nikim innym, dlatego bez zastanowienia powiedziałam „tak”. On poznał moich rodziców, a ja jego matkę i w sumie wszyscy żyliśmy w raczej dobrych stosunkach. Obie rodziny prędko zaakceptowały nasz związek, pojmując, że to tak całkiem na poważnie.
Po zakończeniu studiów zaczęliśmy się tylko zastanawiać, co dalej. Mieliśmy już co prawda zaplanowaną datę ślubu, ale… gdzie mieliśmy mieszkać? Adrian kazał mi się tym nie martwić – mówił, że pomyślimy o tym później. Ja, póki co miałam jeszcze na pół roku wynajętą kawalerkę, a on wciąż mieszkał u matki. I chociaż zgodziłam się odłożyć tę rozmowę w czasie, niepokój wciąż gdzieś tam we mnie pozostał.
Ślub pozwolił zapomnieć tylko na chwilę
Ślub oczywiście był wspaniałym wydarzeniem. Tak się cieszyłam i tak świetnie się bawiłam u boku Adriana, że w ogóle nie myślałam o naszych problemach mieszkaniowych. Kiedy jednak euforia minęła, a my wróciliśmy z Mazur, z krótkiej podróży poślubnej, wszystkie obawy wróciły do mnie ze zdwojoną siłą.
Kiedy spróbowałam nakłonić męża do rozmowy, uśmiechnął się tajemniczo.
– Mam plan, Dorotko – przyznał wreszcie, nie mogąc wytrzymać napięcia.
– Tak? – ucieszyłam się. – Znalazłeś jakiś sposób? No tak, kto, jak nie ty! Zawsze w ciebie wierzyłam!
Tym razem zrobił skromną minę.
– To w sumie było proste – stwierdził. – Wprowadzimy się do mojej mamy!
Zamrugałam gwałtownie.
– Co? – wykrztusiłam.
– No wiesz, u niej jest dużo miejsca, a po co my teraz mamy na siłę czegoś szukać, ładować pieniądze w wynajem, skoro kredytu i tak, póki co nikt nam nie da – tłumaczył. – A mama chętnie nas przyjmie. Już z nią rozmawiałem.
Szkoda tylko, że ze mną o tym nie rozmawiał.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – mruknęłam.
– Oj, zobaczysz, Dorotka – rzucił Adrian z przekonaniem. – Mama cię uwielbia. A jak tylko się ogarniemy finansowo, poszukamy przecież czegoś swojego.
Mówił z taką pasją, że naiwnie mu uwierzyłam.
Wprowadziliśmy się do jego matki
Dom teściowej rzeczywiście był spory. Miał piętro, parter, duży ogródek i przestronny garaż. Ona sama, jak przekonywał mnie uparcie mąż, nie zajmowała wiele miejsca. Mieliśmy otrzymać na wyłączność piętro, a ona zdecydowała się urzędować na dole.
– A, będę tyle latać po tych schodach – powiedziała zaraz na wstępie. – Wy, młodzi, nie macie takich problemów, a mnie co i rusz coś w stawach łupie. No i do wyjścia będę miała bliżej.
Mimo pozornej zgody na to, żebyśmy dzielili dom, od początku robiła mi pod górkę. Nie pozwoliła mi niczego zmienić w pokoju, w którym mieliśmy spać, sama zdecydowała o tym, jak i gdzie mają stanąć nowe meble, a potem gderała jeszcze, że mam tyle książek i jak my to wszystko upchniemy.
– Ty taka postępowa podobno jesteś – mruknęła do mnie zjadliwie, kiedy wypakowywałam kolejne tomy z kartonu. – A czytnika to kupić jakoś nie mogłaś. Nie byłoby wtedy całej tej makulatury.
Próbowałam jej tłumaczyć, że część książek potrzebuję do pracy – byłam redaktorką i tłumaczką. Reszta rzeczywiście stanowiła moje prywatne, beletrystyczne zbiory, ale wcale nie były one aż tak ogromne.
Skoro mieściłam je wcześniej w malutkiej kawalerce, nie przypuszczałam, że sprawią tak duży problem w piętrowym domu. Nawet przez myśl mi to właściwie nie przeszło.
Marudziła i wydziwiała
Od początku przeczuwałam, że mieszkanie z teściową to kiepski pomysł. Adrian przekonywał mnie, że przesadzam. Że zaoszczędzimy na mieszkaniu, staniemy finansowo na nogi i dopiero potem weźmiemy kredyt i rozejrzymy się za własnym lokum. Zupełnie nie wiem, czemu wtedy się ugięłam. Teraz wiedziałam już, że życie pod jednym dachem z jego matką to jakiś koszmar.
Kiedy już się względnie urządziliśmy, myślałam, że sytuacja choć trochę się poprawi. A gdzie tam! Chociaż łazienkę mieliśmy własną, lodówka była akurat wspólna. Na szczęście ogromna, więc nie powinna stwarzać żadnych problemów. Tymczasem teściowa wydzieliła mi jedną, słownie jedną półkę, na której miałam się ze wszystkim zmieścić.
Kuchnia zresztą w ogóle była jej królestwem, a ja czułam się tam jak intruz. Ona mogła gotować dla nas wszystkich, ja – dla nikogo. Bo przecież nie mogłam dotykać jej garnków i patelni, a swoich przynieść nie pozwalała, bo jej szafki zagracałam. Szczytem wszystkiego był jednak wieczór, kiedy prawie wyrwała mi z ręki konserwowego ogórka, bo wzięłam go z jej słoika.
– Jak chcesz je jeść, kup sobie własne – grzmiała. – Ja ci nie pobieram tych ohydnych parówek i szynek z przeceny!
Postawiłam ultimatum
Wytrzymałam osiem miesięcy. I tak byłam dumna z siebie, że nie wybuchłam wcześniej i nie zrobiłam jakiejś widowiskowej sceny przy teściowej. Po prostu spakowałam swoje walizki, jak nikt nie widział i zaczekałam, aż Adrian wróci z pracy.
– Musimy porozmawiać – rzuciłam, gdy tylko wszedł na górę.
– Zabrzmiało groźnie – przyznał, przyglądając mi się z niepokojem. Wtedy dostrzegł spakowane walizki.
– Dorota, no co ty…
– Posłuchaj, Adrian – zaczęłam spokojnie. – Kocham cię i bardzo lubię twoją mamę. Ale jeśli pomieszkam tu jeszcze trochę, to ją znienawidzę. Albo zwariuję. – Wzięłam głęboki oddech. – Potrzebuję własnego mieszkania. Nie wiem, jak to zrobimy, pewnie trzeba będzie coś wynajmować i ładować w to ciągle pieniądze, ale trudno. Chcę mieć coś, o czym sama zdecyduję, a nie być stale na czyjejś łasce. Rozumiesz?
– Dorotko, może daj nam jeszcze trochę czasu? – spytał niepewnie. – No wiesz, to nowa sytuacja. Wszystko się jeszcze na pewno ułoży…
– Nie, Adrian – przerwałam mu stanowczo. – Nie zostanę tu ani chwili dłużej. Przemyśl to sobie wszystko i daj znać, co postanowiłeś. Ja, póki co wprowadzam się do rodziców.
Wreszcie ciasne, ale własne
Wciąż w to nie wierzę, ale w końcu postawiłam na swoim. Już za parę dni wprowadzamy się z Adrianem do nowego mieszkania. Własnego! Kupionego na kredyt.
Okazało się, że znajoma moich rodziców sprzedaje swoje stare mieszkanie, bo się wyprowadza. Chętnie przystała na to, żebyśmy to my stali się nowymi właścicielami. Choć sprzedała je taniej, i tak nie mieliśmy tylu pieniędzy. Na szczęście moi rodzice trochę odłożyli, a to wystarczyło na wkład własny. Teraz pozostawało tylko spłacić kredyt i żyć na swoim. Tak, jak chciałam na początku, tylko Adrian mnie nie słuchał. Zresztą, jemu mamusia podobno też dała w kość, gdy został z nią sam na sam, jak się wyprowadziłam.
Nasze mieszkanie nie było ogromne – miało niecałe czterdzieści metrów, dwa pokoje i dość wąski przedpokój. Nie było tam też takiej królewskiej łazienki, jak ta na piętrze u teściowej. Tam jednak wszystko urządziłam dokładnie tak, jak mi się podobało. Wybrałam kolory ścian, ustawiłam meble tak, jak było nam wygodnie.
Wiedziałam też, że wreszcie uwolnię się od marudzenia i wiecznych utyskiwań teściowej. No i będę mogła gotować, nie zastanawiając się, czy wezmę właściwy garnek i czy przypadkiem nie zajmę zbyt wiele miejsca. A lodówka? No cóż, wreszcie wszystkie półki należały do mnie i nic nie miało tego zmienić.
Czytaj także:
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”
„Boję się zamieszkać z teściową po ślubie. Już teraz nie szanuje naszej prywatności”
„Kaczka zasra całe podwórko, a teściowa całe życie. Tak usłyszałam od synowej. Ja tylko chcę dobrze dla nich”