Każdego dnia budziłam się obok Piotra z gorzkim smakiem w ustach. Nie dlatego, żeby miłość mi zbrzydła, nie, wciąż kochałam go tak samo, jak w pierwszym dniu naszego spotkania. To chodziło raczej o teściową, której obecność w naszym życiu sprawiała, że każdy dzień stawał się walką o naszą prywatność i spokój.
Od początku mnie nie lubiła
Piotr, mój ukochany, była optymistą. Wierzył, że czas i cierpliwość zmiękczy serce jego matki. Ja z kolei wiedziałam, że takie rzeczy nie dzieją się z dnia na dzień, a może nawet nigdy.
– Kochanie, może powinniśmy jednak porozmawiać z mamą o całej tej sytuacji? – zapytałam pewnego ranka.
Mój mąż westchnął i spojrzał na mnie z głębokim smutkiem w oczach.
– Kasiu, już próbowaliśmy. Może ona nie chce nas zaakceptować. Myślisz, że to ma sens?
– Ale... – westchnęłam zrezygnowana. – To jednak twoja matka i chciałabym, żeby nasze relacje wreszcie jakoś zaczęły się układać. Natomiast ona kompletnie nam na to nie pozwala. Spójrzmy prawdzie w oczy, Piotr. Ona zachowuje się jak wariatka.
Przykro było mi mówić takie rzeczy w obecności mojego męża. Koniec końców mówiłam przecież o jego własnej rodzicielce. Ale wiedziałam, że muszę poruszyć ten problematyczny temat, bo sytuacja stawała się coraz bardziej patowa. Wyraźnie dostrzegałam, że teściowa jest mi nieprzychylna i patrzy na mnie jakby spode łba.
Już od pierwszego dnia po naszym spotkaniu wiedziałam, że teściowa mnie nie zaakceptuje. To było kilka lat temu i dopiero co przeprowadziliśmy się z Piotrem do wynajmowanego mieszkania. Ta początkowa konfrontacja nie napawała mnie optymizmem. Wyraźnie dostrzegałam, że teściowa jest mi nieprzychylna i patrzy na mnie jakby spode łba.
– Że niby bez ślubu? Że nie planujecie? – zapytała wyraźnie zniesmaczona.
– Mamo... – zaczął Piotr. Byłam wdzięczna, że wziął na siebie ten wstęp do rozmowy. – Nie spieszy się nam. Wszystko po kolei.
– No właśnie! – obruszyła się pani Elżbieta. – Po kolei. A nie tak na kocią łapę.
Było mi przykro, że patrzyła na nas w ten sposób. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ona zachowywała się trochę tak, jakbyśmy ciągle żyli w średniowieczu! Jej fundamentalizm religijny bardzo mi przeszkadzał i działał mi na nerwy. Szczególnie że ja nie uważałam się za osobę wierzącą ani za wybitną tradycjonalistkę. Piotr też nie był takim typem.
Ta wariatka nasłała na nas księdza
To pierwsze spotkanie zakończyła deklaracją, że będzie się za nas modlić o nasze nawrócenie. O powrót na właściwą ścieżkę. Ale najlepsze miało się dopiero zacząć. Piotr, moje niezastąpione oparcie, proponował kolejne rozmowy z matką, z nadzieją na pojednanie. Wiedziałam, że to konieczne, ale coraz trudniejsze do wyobrażenia. Czy serce Elżbiety kiedykolwiek zmięknie? Czy zrozumie, że nasza miłość nie jest grzechem? Przez te lata, gdy mieszkaliśmy razem, ona pojawiła się u nas może dwa razy. Do niej też jakoś nieszczególnie chciało mi się chodzić na ciepły obiadek.
Dlatego gdy pewnego pięknego dnia, jakby nigdy nic, ksiądz pojawił się przed naszymi drzwiami, z jakąś kopertą w dłoni, osłupiałam.
– To dla państwa – odezwał się duchowny, wręczając kopertę: – Od dobrej duszy, z intencją. Pomodliłem się już za was pod waszymi drzwiami. Z Bogiem! – to mówiąc, odszedł, zostawiając mnie zszokowaną.
Czy ta wariatka właśnie nasłała na nas księdza?! Kiedy Piotr otworzył kopertę i wyciągnął kartkę z przesłaniem matki, moje ciało napięło się ze złości. „Dzieci, to dla waszego dobra. Intencja za wasze nawrócenie. Ksiądz był już opłacony, więc nie musicie się o to martwić. Jest jeszcze czas, by powrócić do światłości”.
– Bezczelna – prychnęłam. – Łaskawie jeszcze księdza opłaciła, żebyśmy my nie musieli... To jest obudzające! – miotała mną złość. Nie byłam sobą. – Piotrze, czy ona w ogóle rozumie, co robi?– rzuciłam, patrząc na niego ze smutkiem i frustracją.
Czułam, że nasza prywatność została naruszona, że miłość, jaką się darzyliśmy, była przedmiotem potępienia i kontroli. To było okropne...
Jeszcze bardziej zaniepokojeni niż wcześniej, postanowiliśmy znów porozmawiać z Elżbietą. Tym razem jednak zdecydowaliśmy się być bardziej stanowczy.
– Mamo, potrzebujemy rozmowy – powiedział Piotr, kiedy znaleźliśmy się w salonie, gdzie promienie słońca odbijały się od starych religijnych obrazów. – To, co robisz, jest niedopuszczalne. Wysyłanie księży i dawanie za nas na tacę to nie sposób, by budować relacje rodzinne.
Elżbieta spojrzała na nas z mrocznym wyrazem w oczach. Tak jakby... była nami zawiedziona.
– Dla was to może być grzechem, ale dla mnie jest to jedyna droga do waszego zbawienia – mówiła z uporem, który przerażał mnie i w tym samym czasie sprawiał, że czułam się bezsilna.
Piotr kontynuował:
– Ale miłość nie jest grzechem. Kasia jest dla mnie najważniejsza i nie zamierzam z nią zerwać, nawet jeśli ty tego nie akceptujesz.
Nie da się wygrać z taką osobą
Po tych słowach matka mojego chłopaka po prostu wyrzuciła nas ze swojego domu. W międzyczasie krzyczała coś o tym, że jesteśmy niewdzięcznymi dziećmi i bezbożnikami. W tym momencie obydwoje daliśmy za wygraną i stwierdziliśmy, że porozumienie w najbliższym czasie nie jest możliwe. Nie da się wygrać z tak zacietrzewioną osobą, która nie pozwala dojść do głosu innym poglądom niż jej same.
Oboje czuliśmy się jak odrzuceni przez kogoś, kogo niegdyś nawet szanowaliśmy. Szczególnie bolesne było to wszystko dla Piotra. W końcu to on poświęcił swoją relację z matką dla naszego związku. To w pewnym sensie przeze mnie stracił z nią kontakt. Natomiast obydwoje chyba zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w tej sytuacji jedyną winną jest Elżbieta. Przecież nikt nie kazał jej się zachowywać w ten sposób. To ona wybrała drogę nawiedzonej dewotki, dla której ważniejsze są wątpliwe zasady moralne niż szczęście jej syna.
Czy ta sytuacja mogła się kiedyś poprawić? Czy Elżbieta kiedykolwiek zrozumie, że nasza miłość jest autentyczna i godna akceptacji? Pytania te krążyły w mojej głowie, ale odpowiedzi zdawały się być poza zasięgiem.
Przez kolejne miesiące staraliśmy się żyć jak najlepiej, pomimo trudności i napięć. Ale każdy dzień przynosił nowe wyzwania i przeszkody, które musieliśmy pokonywać razem. W sercu czułam żal i smutek, że nasza relacja musi zmagać się z tak wielkimi przeszkodami. Ale równocześnie czułam też determinację. Uznałam, że nie pozwolę na to, by nasza miłość została zniszczona przez nieprzychylną osobę. Nawet jeśli tą osobą jest matka mojego męża.
Może kiedyś sytuacja się zmieni, choć w głębi serca wiem, że droga do pojednania będzie długa i trudna. Ale nadal wierzyłam, że wytrwałość może pokonać nawet największe przeciwności. I tak, mimo że byliśmy wciąż pod presją i w konflikcie, nasza miłość trwała nadal, silna i niezłomna, jak skała wśród burzliwego morza. Byliśmy gotowi stawić czoła każdej przeszkodzie, by bronić naszego uczucia i budować wspólną przyszłość. Bo w końcu, miłość jest najpotężniejszą siłą na świecie, zdolną przetrwać nawet największe trudy. Niezależnie od poglądów religijnych niektórych bliskich.
Czytaj także:
„Przy drzewie z wizerunkiem Matki Boskiej objawiła mi się prawda. Dostałam życiową wskazówkę, która wiele zmieniła”
„Nie żałuję, że zdradziłam narzeczonego. Romans z milionerem sprawił, że czułam się jak królowa życia”
„Teściowa wiecznie mnie krytykowała i wytykała błędy. Myślała, że weźmie mnie pod pantofel, tak jak męża i syna”