„Teściowa uważała, że lepiej wie jak odżywiać moje dzieci. Tak się wymądrzała, a skończyło się na pizzy na telefon…”

Zięć idzie na urlop wychowawczy zamiast mojej córki fot. Adobe Stock, JackF
„Moim zdaniem medykamenty z apteki, w które zaopatrzył nas Jarek, były całkiem skuteczne przy jesiennym przeziębieniu, ale teściowa jak zwykle wiedziała swoje. Uważała, że jedzenie, którym karmię dzieci to herezja i śmieci i ona to dopiero by nas nakarmiła… No, wyszło jak wyszło”.
/ 11.02.2023 12:30
Zięć idzie na urlop wychowawczy zamiast mojej córki fot. Adobe Stock, JackF

Pech chciał, że słuchawkę podniosło nasze najbardziej gadatliwe dziecko. I oczywiście, babcia Zosia w ciągu kilku sekund dowiedziała się, że cała nasza czwórka, czyli ja i troje dzieci, leżymy dopadnięci późnojesienną grypą. I że tylko tata, czyli syn babci, jak dotąd dzielnie się trzyma na nogach. Piotruś tyle zdążył powiedzieć, zanim odebrałam mu słuchawkę.

To jak on sobie, biedaczysko radzi? – te słowa teściowej dotarły już do moich uszu. – Kto wam gotuje?

– Spokojnie, mamo – zaśmiałam się. – Jarek zakupy robi, podgrzewa się coś gotowego w mikrofali i obiad jest.

Wiedziałam, że teściowa przywiązuje do jedzenia wielką wagę, jak mówi, lepiej dać piekarzowi niż lekarzowi.

Teraz też się obruszyła

– Ala, czy ty nie wiesz, że na wszelkie przeziębienia to rosół najlepszy, taki prawdziwy, rozgrzewający?

– Jak tak mama mówi, to ugotuję, jarzyny mam, w zamrażarce ćwiartki kurczaka też się znajdą…

Przerwał mi krzyk teściowej:

Co ty za herezje opowiadasz, jaka zamrażarka? Trzeba wiejską kurę kupić, tłuściutką, żeby w rosole oczka pływały, do tego domowy makaron, dużo zielonej pietruszki! – wyliczała mama Jarka. – No i koniecznie do herbaty sok malinowy wlewajcie.

Moim zdaniem medykamenty z apteki, w które zaopatrzył nas Jarek, były całkiem skuteczne, ale teściowa jak zwykle wiedziała swoje. I zapowiedziała swój przyjazd do nas nazajutrz z samego rana. Nie wyglądało to najlepiej, bo jeżeli chodzi o jedzenie, to sprawa się komplikowała. Nie przywiązywaliśmy do niego zbyt wielkiej wagi, obiady jadaliśmy każde w swojej stołówce, synowie w szkole, nawet w weekendy rzadko kiedy gotowałam zupę, bo u nas nikt za nią nie przepada. Wieczorami, zwłaszcza gdy oboje z mężem ciągnęliśmy nadgodziny, zdarzało się, że na stole kuchennym lądowała pyszna pizza na telefon, którą wszyscy uwielbialiśmy. Ale moja teściowa hołdowała tradycyjnym, domowym posiłkom. Według niej pizza czy mrożonki z hipermarketu do podgrzania to śmieci niszczące żołądek.

– Jutro z rana przyjedzie babcia Zosia, pomóc trochę – poinformowałam moich panów, gdy mąż wrócił z pracy. – Macie być grzeczni, słuchać babci i w ogóle…

– Przecież dajemy sobie radę, a mama może się zarazić – Jarek popatrzył na mnie spod oka, dobrze wiedział, co się święci.

Powiedziała, że nas wyleczy swoimi sposobami – odparłam. – Przede wszystkim ugotuje rosół z prawdziwej kury, bo to najskuteczniejsze.

– To znaczy, że ten, jaki jemy w szkole, to jest ze sztucznych kur? – przerwał mi Piotruś.

– Skądże, to są kury hodowlane. Babcia ugotuje z takiej, co chodzi po ogrodzie i dziobie sobie ziarno – pośpieszył mi z pomocą Jarek.

A skąd babcia taką weźmie? – dociekał dalej mały.

Popatrzyliśmy z mężem po sobie

No bo rzeczywiście, skąd teściowa miałaby taką kurę wziąć? Wszystko wyjaśniło się rano.

– No, macie tu sok malinowy do herbatki, a ja lecę na bazarek. Znam tam taką jedną handlarkę, dzisiaj piątek, to mleko mieć będzie i kury, masło wiejskie, czosnek też kupię, prawdziwy, nie ten chiński, i zaraz wracam…

Ja nie wiem, mamo, czy to naprawdę jest potrzebne – wskazałam półkę zastawioną medykamentami. – Mamy się czym leczyć, a ta kura to chyba niehigienicznie…

– Jasne! Bardziej higieniczna jest ta pizza, co to nie wiadomo, czego do niej nakładą! – prychnęła teściowa. – Będzie rosołek z wiejskiej kury!

– To ona będzie żywa? – spytał z zaciekawieniem nasz średni syn, Alek. – Z piórami? – dociekał Piotrek.

Na szczęście udało mi się opanować sytuację, zagoniłam chłopców do łóżek, sama zajęłam się herbatą, a babcia poszła na bazar. Kładąc się potem do łóżka, pomyślałam, że dobrze się stało, że teściowa przyjechała, ja nie czułam się najlepiej. Wiedziałam, że ona zajmie się domem, ugotuje coś, chociażby ten nieszczęsny rosół – przypilnuje, żeby chłopcy zjedli jak należy. Może dzięki niej szybciej się wykuruję… Sok malinowy podziałał, odpłynęłam w beztroski niebyt snu. Ale przebudzenie było dość gwałtowne, Alek potrząsał moim ramieniem.

– Mamuś, nam się chce jeść! – powiedział. – A babci nie ma.

Szybko oprzytomniałam, gdy spojrzałam na zegarek, właśnie minęło południe. Okazało się, że jak babcia Zosia wyszła rankiem na bazarek, tak dotąd nie wróciła. W tym momencie wszedł Jarek, któremu akurat udało się wyjść wcześniej z pracy.

– To gdzież ta mama jest? – spytał od progu. – Porwali ją czy co?

– Najgorsze, że jej komórka u nas została – zmartwiłam się. – Dziwne, przecież mama to solidna firma…

– Zamówcie pizzę! Tato, jeść nam się chce – powiedział z wyrzutem najstarszy syn, Jaś.

– Tak, zamówcie! – zajęczał od razu najmłodszy. – W brzuchu mi burczy! A na babcię się nie doczekamy!

– Na pewno zaraz wróci z kurą, ugotuje rosołek, tak jak obiecała.

Usiłowałam ratować honor teściowej

Jednak chłopcy nie dawali za wygraną.

– My nie chcemy żadnego rosołu! – miauczeli jeden przez drugiego. – Chcemy pizzę teraz.

Teściowa wróciła, gdy chłopcy otwierali już drugie pudełko. Zasapana, czerwona na twarzy, spojrzała na nas przepraszająco.

– Nie gniewajcie się, ale nie zdawałam sobie sprawy, że już tak późno się zrobiło – ciężko odetchnęła, kładąc na blacie torbę z zakupami. – Ale kurę mam, już się biorę za rosół…

– Łapałaś tę kurę na wsi, babciu? – spytał Janek.

– No coś ty, na bazarze kupiłam… A co wy jecie, tę swoją pizzę pewnie? – wciągnęła głęboko powietrze. – Ładnie pachnie, a ja taka głodna jestem z tego wszystkiego.

– To bardzo proszę, może mama zje kawałek – nałożyłam jej na talerzyk.

Widziałam, że Jarek chce zaprotestować, ale znieruchomiał, zdumiony. Babcia wcinała pizzę, aż miło. I zaczęła opowiadać, jak to spotkała na bazarku przyjaciółkę ze szkoły, i ta zaprosiła ją do siebie, no i zagadały się o dawnych czasach, aż o bożym świecie zapomniała i o nas, chorych czekających na rosołek. AI dopiero jak mama zrobiła się porządnie głodna, to oprzytomniała, pożegnała przyjaciółkę i pędem przybiegła do nas.

To może mama jeszcze pozwoli – podsunęłam teściowej pudełko z ostatnim kawałkiem pizzy.

– Dziękuję, kochana, chętnie! Dobre to, nawet bym się nie spodziewała! No, dobra, zjem i już się biorę za gotowanie. Wy sobie odpocznijcie, za godzinkę was zawołam… – zawahała się. – Albo za dwie, bo rosołek długo musi się gotować, żeby był dobry.

I babcia Zosia nigdy już złego słowa nie powiedziała na pizzę. Gdy natrafiła na nią u nas, wcinała ją razem z wnukami, udając, że nie pamięta o swojej nadkwasocie… A ja nie wiem, czy jej rosół z kury okazał się rzeczywiście skuteczny, ale nazajutrz poczuliśmy się już dużo lepiej. 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA