Przez ponad pół wieku moja babcia prowadziła podwójne życie. Była dobrą żoną, matką, gospodynią. Ale miała też przyjaciela, który ją kochał nad życie i którego najwyraźniej ona też darzyła uczuciem.
Odeszła równie cicho i spokojnie, jak żyła – pewnego poranka po prostu się nie obudziła. Bardzo przeżyłam jej śmierć, choć powinnam być na nią przygotowana – w końcu babcia miała już swoje lata.
Na pogrzebie starałam się nie płakać, wystarczyło, że dziadek rozpaczał
Gdy na niego patrzyłam, serce mi się krajało. Dziadek stracił nie tylko ukochaną żonę, z którą przeżył ponad pół wieku, ale też osobę, która się nim opiekowała. Po ciężkiej chorobie, jaką przeszedł wiele lat temu, miał problemy z chodzeniem, a ostatnio potrzebował też pomocy w niektórych codziennych czynnościach.
„Jak on sobie teraz poradzi?” – zastanawiałam się.
Kątem oka zauważyłam starszego mężczyznę, który przyglądał się mojej mamie. Dosłownie nie odrywał od niej wzroku. Dyskretnie spytałam, czy wie, kim jest, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Po raz drugi zobaczyłam go kilka dni później, w tym samym miejscu. Już z daleka zauważyłam jego sylwetkę pochyloną nad grobem babci.
– Jest pan jej kolegą? – spytałam.
Odwrócił głowę i przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu. A potem odparł z westchnieniem:
– Przyjacielem.
Kucnęłam, żeby pozbierać wypalone znicze, a wtedy mężczyzna zwrócił się do mnie po imieniu.
– Tęsknię za twoją babcią, Kasiu.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Zna pan moje imię? – spytałam.
– Janeczka dużo mi o tobie opowiadała – odparł z uśmiechem. – Nie przedstawiłem się, przepraszam, jestem Leon.
Zamieniliśmy jeszcze kilka słów, a gdy się żegnaliśmy starszy pan zaproponował, żebym go odwiedziła. Z grzeczności zapisałam sobie jego adres, ale nie sądziłam, że kiedyś się tam wybiorę. Kilka tygodni później ponownie przyjechałam do Lublina.
Dziadek zgodził się zamieszkać z moją mamą, a swoje mieszkanie wynająć, trzeba więc było zabrać stamtąd osobiste rzeczy babci.
Obiecałam, że się tym zajmę
Babcia była bardzo sentymentalna i uwielbiała pamiątki, stąd przeglądanie jej szpargałów zajęło mi trochę czasu. Wzruszałam się, trzymając w rękach niemowlęce skarpetki, wydziergane zapewne przez moją prababcię, czy zeszyt z pożółkłymi kartkami, w którym nastoletnia Janeczka zapisywała kulinarne przepisy.
W jednym z pudełek natrafiłam na plik listów związanych tasiemką. Chwilę się wahałam, ale ciekawość zwyciężyła i zsunąwszy wstążeczkę, delikatnie rozłożyłam pierwszy list.
„Najdroższa Janeczko – przeczytałam. – Choć rozstaliśmy się zaledwie godzinę temu, już odliczam dni do naszego następnego spotkania. Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo cię kocham...”.
Policzki paliły mnie ze wstydu, czułam się, jakbym podglądała kogoś przez dziurkę od klucza, nie mogłam się jednak powstrzymać. Do mnie nigdy żaden mężczyzna tak pięknie nie pisał.
„Kocham twoje oczy, czarne i błyszczące jak jezioro, w którym nocą odbijają się gwiazdy, mógłbym je całować bez końca...”.
– Kto by pomyślał, że z tego dziadka był kiedyś taki romantyk – powiedziałam do siebie.
Doczytałam list do końca i nagle zrobiło mi się gorąco.
„Twój na zawsze Leon” – brzmiał podpis.
Listów było siedemnaście
W każdym z nich Leon zapewniał Janeczkę o swoim gorącym uczuciu i obiecywał, że zrobi wszystko, aby była szczęśliwa. Ostatni list był inny, pełen żalu i smutku. Wynikało z niego, że Janeczka postanowiła zostać z mężem i zakończyć grzeszny romans.
„Nie do wiary!” – pomyślałam, wstrząśnięta odkryciem.
Wydawało mi się niemożliwe, żeby kobieta, którą znałam – drobniutka, o twarzy pokrytej siateczką zmarszczek, z siwym koczkiem upiętym z tyłu głowy – budziła kiedyś czyjąś namiętność. A w dodatku, jakby tego było mało: zdradzała męża.
Moja babcia, ta chodząca dobroć i łagodność? Po raz pierwszy, odkąd jej nie było, rozpłakałam się. domyśliłam się, że spotkany na cmentarzu mężczyzna, to ten sam Leon, z którym przed laty łączył babcię romans. Zamknęłam oczy i spróbowałam wyobrazić go sobie jako młodego mężczyznę. Mógł być całkiem przystojny.
– Ale tobie też niczego nie brakowało – puściłam oko do dziadka, który spoglądał na mnie ze ślubnego portretu.
Zerknęłam na leżące na podłodze listy
Były poukładane chronologicznie – pierwszy został napisany 17 maja 1955 roku, następny w połowie czerwca... Kiedy doszłam do ostatniego, zrobiło mi się gorąco. Był datowany na marzec 1956 roku. Moja mama przyszła na świat niespełna pół roku później!
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Wciąż zadawałam sobie jedno pytanie: „Kto jest ojcem mojej mamy?”. Myśl, że być może wcale nie mąż babci, lecz jej kochanek, była nie do zniesienia. Tylko jedna osoba mogła rozwiać moje wątpliwości.
Punkt dziewiąta przekroczyłam bramę kamienicy, w której mieszkał pan Leon
Weszłam na pierwsze piętro, odszukałam mieszkanie i nacisnęłam dzwonek. Nikt nie otwierał. Zadzwoniłam ponownie. Po chwili uchyliły się drzwi sąsiedniego mieszkania i na klatkę wyjrzała korpulentna blondynka po sześćdziesiątce.
– Pani do kogo? – spytała.
– Do pana Leona.
– A kim pani jest? – zmierzyła mnie podejrzliwym spojrzeniem.
– Kuzynką – odparłam.
– Ciekawe... I nie wie pani, że nie żyje?
Musiałam się oprzeć o poręcz schodów, żeby nie upaść.
– Jak to?! Przecież zaledwie dwa miesiące temu go widziałam. Był na pogrzebie mojej babci, potem na cmentarzu. Nie wyglądał na chorego – plotłam nerwowo.
– Ach, więc to ty jesteś wnuczką Janeczki – domyśliła się sąsiadka. – Kasia, prawda? Nie pamiętasz mnie, dziecko? – rozciągnęła wargi w uśmiechu.
Pokręciłam głową.
– No tak, gdy cię ostatnio widziałam, byłaś taka – uniosła dłoń na wysokość ud. – Kiedyś często u mnie bywałaś – dodała.
To było ponad moje siły. W krótkim czasie straciłam babcię, dowiedziałam się, że wcale nie była taka kryształowa, za jaką ją uważałam, odkryłam, że mój dziadek być może wcale nim nie jest, a teraz jeszcze to!
Kim, do licha, jest ta kobieta?
– Mogę prosić o szklankę wody? – jęknęłam.
– Oczywiście – kobieta wprowadziła mnie do środka, usadziła na kanapie i poczęstowała wodą.
Kiedy ochłonęłam, spytałam, co miała na myśli, mówiąc, że u niej bywałam. Okazało się, że babcia przez całe lata odwiedzała Leona! Gdy byłam mała, nierzadko przychodziła ze mną.
– Czasem, gdy chcieli być sami, podrzucali cię do mnie – wyjaśniła sąsiadka.
– Mieli romans – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
– Przez wiele lat – potwierdziła. – Leoś wierzył, że Janka kiedyś odejdzie od męża, ale ona nigdy się na to nie zdecydowała. Mówiła, że Marian bez niej sobie nie poradzi. I tak to trwało...
– Do kiedy?
– Do końca.
Mało się nie zakrztusiłam wodą. O ile mogłam jeszcze zrozumieć romans sprzed lat, to wizja tarzających się w pościeli staruszków... Nie, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać!
Kobieta chyba czytała w myślach, bo szybko zaczęła tłumaczyć:
– W ostatnich latach spotykali się głównie w klubie seniora, czasem poszli na spacer albo do „Meduzy” na wuzetkę. Janeczka je uwielbiała... No a kiedy odeszła, Leoś stracił chęć do życia. W końcu serce odmówiło mu posłuszeństwa.
Ukryłam twarz w dłoniach
„Może to sen i zaraz się obudzę?” – myślałam.
– Wszystkim zajął się syn Leosia. Przyjechał aż z Australii... – słowa docierały do mnie jak przez mgłę.
Wstałam i jak automat ruszyłam w stronę drzwi. Nie mogłam dłużej tego słuchać. Paplanina kobiety goniła mnie nawet wtedy, gdy byłam już na schodach:
– ...jeśli zechcesz, zaprowadzę cię na cmentarz, pokażę grób Leosia...
Chciałabym o tym zapomnieć, nie znać prawdy i nie musieć przeżywać tego, co teraz przeżywam. Za każdym razem, gdy rozmawiam z dziadkiem, zastanawiam się, czy wie. Obserwuję mamę i próbuję dopatrzeć się w jej twarzy podobieństwa do Leona. Patrzę w lustro i zadaję sobie pytanie: kim jestem?
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”