Siostra i brat Pawła po studiach nie wrócili na wieś. Paweł skończył wydział rolniczy, miał zostać w domu i zająć się gospodarką. Niestety, ożenił się z taką „bidotą” jak ja. Słyszałam, jak teściowa mówiła tak o mnie do swojej siostry. Było mi przykro, ale cóż mogłam zrobić.
Pokłócić się z teściową? Po co? Co by to dało?
Zdawałam sobie sprawę, że jestem w tej rodzinie za popychadło. Właściwie jeszcze przed ślubem wiedziałam, że tak będzie. Nie chciałam jednak zostać panną z dzieckiem i siedzieć na karku rodzicom. Poza tym mojemu synowi należał się ojciec i normalna rodzina. Znosiłam więc przytyki teściowej, uwagi, że nic nie umiem zrobić. Paweł, chociaż twierdził, że mnie kocha, nigdy mnie nie bronił.
Nie odzywał się, kiedy teściowa zrzędziła, że źle gotuję, że nie sprzątam, że jestem próżniak, bo zamiast wziąć się za robotę, czytam małemu książeczki. Owszem, czytałam, chciałam, żeby moje dziecko od małego kochało książki. Sama też lubiłam czytać, ale robiłam to tylko w nocy. W dzień miałam inne zajęcia. Dopiero bym się nasłuchała uwag, gdyby teściowa zobaczyła mnie z książką. Już i tak nie omieszkała mi wytknąć, że czytam literaturę dla kucharek. A przecież sama nie czytała nic. Z czasem wymogłam na mężu, żebyśmy jeden z pokoi na górze przerobili na kuchnię. Przynajmniej w garnki mi nie zaglądała. Paweł z początku się buntował.
– Po co ci to? – złościł się. – Matka sama na dole, a my kuchnię drugą będziemy robić?
– A po co bez przerwy latać po schodach. Nawet jak gości mamy, to muszę biegać w tą i z powrotem.
Kiedy zaczęliśmy robić tę moją wymarzoną kuchnię, teściowa miała pierwszy wylew. Byliśmy przerażeni, ale udar, na szczęście, nie był rozległy, i szybko zaczęła wracać do zdrowia. Wymagała jednak opieki. Poza tym trzeba było ją wozić na rehabilitację i na wizyty kontrolne. Większość z tych spraw spadała na mnie, bo Paweł był wiecznie zajęty. Wszystko jeszcze jakoś by było, gdyby nie to, że teściowa mnie nie lubiła, żebym nie wiem jak się starała, i tak nic się nie zmieniało.
Myśleli, co zrobić ze sparaliżowaną mamą. I wymyślili…
Liczyłam, że między nami jakoś się ułoży, pilnowałam rehabilitacji, pomalutku stan teściowej się poprawiał. Jednak pół roku później następny wylew przykuł ją do łóżka. Długo leżała w szpitalu, ale wreszcie trzeba było zabrać ją do domu. No i wtedy zjechała się rodzinka, żeby radzić co dalej. Nawet Dorota przyjechała ze swoim zagranicznym mężem. I starszy brat Pawła, pan przedsiębiorca ze stolicy ze swoją żoną, panią profesor. Wszyscy zachowywali się, jakby to był ich dom, a ja byłam od gotowania, podawania do stołu i sprzątaniu po nich.
– Musimy się jakoś podzielić opieką nad mamą – zaczął Paweł.
– Niby jak ? – Dorota popatrzyła na brata, jakby był niezbyt rozwinięty.
– Nie wiem – Paweł wzruszył ramionami – musimy się nad tym zastanowić.
– Ty głupi jesteś, Pawciu – podsumowała Dorota. – Przecież nie zabiorę mamy do Francji. Zresztą kto niby miałby się nią tam zajmować?
– No, my przecież też nie weźmiemy mamy do Warszawy – stwierdziła pani docent, czy doktor, już sama nie wiedziałam jakie tam ona ma tytuły.
– Myślę, że trzeba matkę oddać do domu opieki – odezwał się Andrzej, najstarszy z rodzeństwa – zrzucimy się na opłaty i jakoś będzie.
Po tych słowach nastała cisza. Nikt z nich chyba nawet nie pomyślał, że ja mogłabym zaopiekować się teściową. Wiedzieli, że się nawzajem nie znosimy, zresztą w gospodarce było i tak mnóstwo pracy, a ja byłam dodatkowo w ciąży z drugim dzieckiem.
– Ja się zgadzam z Andrzejem – Dorota nawet przez moment się nie zastanawiała. – Nie ma innego wyjścia.
Milczałam, nikt mnie nie pytał o zdanie
Ale w tej chwili pomyślałam, że oni chyba serca nie mają. Żadne nawet nie pomyślało, żeby chociaż wyjść do drugiego pokoju, rozmawiali przy łóżku matki, tak jakby ona była rzeczą, którą można zapakować i wywieźć, oddać na przechowanie, bo przeszkadza, bo zajmuje miejsce. Odwróciłam głowę i spojrzałam na łóżko, na którym leżała teściowa. Patrzyła na swoje dzieci, w oczach miała łzy.
– Jesteście wredni – odezwałam się niespodziewanie nawet dla samej siebie. – Jak możecie. Nigdzie nie będziemy matki oddawać, zostanie w domu. Ja się nią zaopiekuję.
– O, patrzcie, jaka to matka Teresa się znalazła – odezwała się Dorota.
– Żadna Matka Teresa – warknęłam – nie musisz mi dokuczać. Nie chcesz się matką zajmować, nikt cię nie prosi.
– No przecież nie zabiorę matki do Francji – powtórzyła jakoś bardziej bezradnie.
– Pewnie, że nie – potwierdziłam – ale przynajmniej nie utrudniaj.
– Jeśli uważasz, że dasz radę – odezwał się Andrzej, a jego wykształcona małżonka nie odezwała się już ani słowem.
Dopiero, kiedy wsiadali do samochodu, usłyszałam, jak mówi do męża:
– No ja nie wiem, czy to jest dobra decyzja. Zobaczysz, zaraz będą chcieli, żebyśmy się dokładali, będą narzekać, że opieka nad matką kosztuje.
– Przestań – syknął tylko Andrzej. Wieczorem Paweł zapytał tylko.
– Jesteś pewna, że dasz radę? Sama wiesz, że matka nie jest łatwa na co dzień. A teraz może być jeszcze gorzej.
– Niczego nie jestem pewna – odpowiedziałam. – To znaczy jednego jestem. To twoja matka i to jest jej dom. Nie można jej tak po prostu oddać do domu opieki, to bezduszne. Spróbuję, może jakoś dam radę.
Moja mama tylko pokiwała głową, dla niej właściwie sprawa, podobnie jak dla mnie, była jasna. Teściowa była chora, wymagała opieki i należało się nią zaopiekować.
– Gdybyś potrzebowała pomocy, to mów, dzwoń, przyjadę i pomogę – zapewniła moja mama.
– Wiem, mamuśka, wiem.
Początki były trudne...
Teściowa leżała, wszystko musiałam przy niej zrobić, umyć, przebrać, nakarmić. Paweł trochę mi pomagał, ale to tylko facet, przy niektórych sprawach i on się krępował, i matka. Tak naprawdę, to gdyby nie moja mama i siostra, chyba nie dałabym rady, ani przed samym porodem, ani po, kiedy miałam maleńkiego Jasia. Po moim porodzie Paweł wynajął na pewien czas opiekunkę, która przychodziła codziennie na dwie, trzy godziny. Myła i przebierała teściową, bo przecież ja nie mogłam dźwigać.
Teściowa wcale nie zrobiła się lepsza ani łatwiejsza w kontaktach. Byłam pewna, że pamiętała naszą rozmową wtedy na początku, kiedy dzieci chciały oddać ją do zakładu. Jednak nie przyznawała się do tego. Miała kłopoty z wymową, ale można było się z nią porozumieć. Rozmawiała jednak tylko z Pawłem i Grzesiem, naszym starszym synkiem. Przez przypadek usłyszałam, że odzywa się również do opiekunki. Więc to tylko ja byłam ta trędowata. Zaczęłam się zastanawiać, czy cokolwiek warte jest to moje poświęcenie. Ale taka po prostu byłam, nie potrafiłam inaczej.
Ani Dorota, ani Andrzej nie interesowali się matką
Nie mówiąc już o żonie Andrzeja czy mężu Doroty. Z czasem rehabilitacja zaczęła przynosić nieznaczne efekty i teściowa mogła już posiedzieć w fotelu. Długo musiałam ją namawiać, żeby pozwoliła się wywozić wózkiem do ogrodu, ale po pierwszym razie chyba bardzo jej się spodobało. Wyprowadzałam ją przed dom, roczny już wtedy Jasiek bawił się w piaskownicy, a ja mogłam plewić klomby, albo posiane niedaleko grzędy. Od pewnego czasu teściowa zaczęła się do mnie odzywać, w dodatku o wiele uprzejmiej niż kiedyś.
Ostatnio, kiedy przyjechała moja mama i siostra z dziećmi, wypiłyśmy nawet wspólnie kawę w ogrodzie. Teściowej drżała mocno ręka, ale dała radę sama donieść filiżankę do ust. Uśmiechała się, jak nigdy. Wieczorem, kiedy kładłam ją spać, przytrzymała moją rękę.
– Dobre z ciebie dziecko, Karolina – powiedziała. Mówiła niezbyt wyraźnie, ale można było zrozumieć – przepraszam cię za wszystko, wiem, że byłam okropna.
– Nie trzeba – jakoś się speszyłam – nie musi mama przepraszać.
– Nie muszę, ale chcę – niezdarnie poklepała mnie po dłoni – dobre z ciebie dziecko – powtórzyła.
Być może ta moja teściowa nie jest taka zła, na jaką wyglądała, a może to choroba zmusiła ją do przewartościowania własnych zachowań. Zawsze była taka dumna z córki i z warszawskiej rodziny syna, a teraz oni nawet jej nie odwiedzają, nawet nie dzwonią. Wiem, że czasami rozmawiają przez telefon z Pawłem, ale jak kiedyś zaproponował, żeby Dorota pogadała z matką, to powiedziała, że z matką nie można się dogadać, że ona niewyraźnie mówi, nic nie można zrozumieć. No mówi trochę niewyraźnie, ale my przecież z nią rozmawiamy. Dorocie się po prostu nie chciało postarać.
Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca