„Teściowa nie zaprasza nas na niedzielne obiady, bo nie chcemy z nią iść do kościoła. Nie rozumie, że żyjemy inaczej”

pewna siebie kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Gdy teściowa chciała iść z nami na uroczystą mszę przed obiadem, strajkował nam budzik, psuło nam się koło w samochodzie, brakowało paliwa, albo wydarzały się inne nieszczęścia, które skutecznie utrudniały nam dotarcie na czas – przyjeżdżaliśmy dopiero na obiad”.
/ 04.01.2024 11:15
pewna siebie kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Nigdy nie byłam zbyt religijna. Do kościoła chodziłam od święta, najczęściej na śluby i pogrzeby. Szanowałam to, że inni mają potrzebę modlić się o tydzień, ale sama zmuszać się nie chciałam. Nie zamierzałam też nakłaniać do praktyk religijnych swoich przyszłych dzieci. Nie przypuszczałam, że może się to komuś nie podobać.

Przestałam chodzić na lekcje religii

Kiedy zaczęłam naukę w szkole podstawowej, uczęszczałam też na lekcje religii. Co prawda, w naszym domu do kościoła nie chodziło się zbyt regularnie, ale rodzice chcieli, żebym poszła do pierwszej komunii świętej. Wiadomo, w tym wieku z rodzicami się nie dyskutuje. Zresztą, perspektywa sesji zdjęciowej w długiej białej sukni, przyjęcia i licznych prezentów od rodziny, była dla mnie bardzo kusząca.

Same lekcje religii jakoś mi nie przeszkadzały. Może dlatego, że mieliśmy fajną katechetkę, która opowiadała nam wiele ciekawych historii, nie tylko biblijnych. A potrafiła opowiadać z pasją! Do sakramentu też przygotowywała nas umiejętnie, dzięki niej nie klepaliśmy formułek bez zrozumienia. 

Uroczystość pierwszej komunii świętej wspominam bardzo dobrze. Miałam piękną suknię, białe lakierki i przybrany sztucznymi kwiatami wianek. Przyjęcie rodzice wyprawili w eleganckiej restauracji pod miastem. Było super jedzenie i mnóstwo atrakcji. No i te prezenty! Katechetka próbowała przekonać nas, że w pierwszej komunii najważniejsze jest spotkanie z Bogiem, a nie prezenty, jednak ja tam swoje wiedziałam.

A potem religię w szkole zaczął prowadzić ksiądz. Po pierwszych zajęciach z nim przyszłam do domu i kategorycznie zażądałam wypisania mnie z lekcji religii. Rodzice nawet nie próbowali mnie przekonywać. Po prostu złożyli stosowne oświadczenie w szkole. Oczywiście, religię miałam zwykle w środku planu lekcji. Cóż, miałam dzięki temu dodatkowe wolne. Czas ten wolałam spożytkować na przykład na czytanie książek czy odrabianie lekcji.

Przeznaczenie czy palec boży?

Co ciekawe, dzięki katechetce zainteresowałam się etyką i ogólnie filozofią. Podczas studiów chętnie wybierałam te fakultatywne przedmioty, które dotyczyły interesujących mnie zagadnień. Studiowałam dzieła wielkich mistrzów, w szczególności starożytnych filozofów. Przeczytałam również Biblię.

I właśnie podczas międzywydziałowych wykładów poznałam Zbyszka. Nie wiem, czy było to zrządzenie losu, czy zwykły przypadek, a może palec boży – nie próbowałam tego rozstrzygać. W każdym razie Zbyszek okazał się wspaniałym kompanem do dyskusji, bratnią duszą gdy potrzebowałam się zwierzyć. A także dżentelmenem, gdy szliśmy do restauracji, moim prywatnym bohaterem, gdy wpadałam w tarapaty, no i wspaniałym kochankiem…

Nic więc dziwnego, że gdy zapytał, czy zostanę jego żoną, nie zastanawiałam się nad odpowiedzią.

– Tylko wiesz – zafrasował się. – Moja mama będzie chciała, byśmy wzięli ślub kościelny.

– Jeśli to ma ją uszczęśliwić, to tak zrobimy – odparłam.

– Ale wiesz, że będziemy musieli pójść na nauki przedmałżeńskie? – zapytał, mocno zmartwiony.

– Jak będzie trzeba, to pójdziemy. Ale myślę, że wszystko da się jakoś załatwić, nie martw się.

Miałam znajomych również wśród księży i wiedziałam, z kim porozmawiać. Udało nam się wszystko załatwić tak, by zadowolić mamę Zbyszka. A ja po raz kolejny wystąpiłam w białej sukni, tym razem z welonem.

Wszystko odbyło się „po bożemu”

Wesele było jak z bajki. Uroczystość w kościele nawet na mnie zrobiła wrażenie. Teściowa ocierała łzy przez całą mszę. Ksiądz wygłosił wzruszające kazanie o miłości, a wynajęta śpiewaczka zaśpiewała „Ave Maria” tak, że miałam gęsią skórkę. A potem była zabawa w lokalu do białego rana. Dawno się tak nie wytańczyłam, jak na swoim własnym weselu!

Teściowa okazała się być kobietą do rany przyłóż. Już w czasach narzeczeńskich przekonałam się, że jest do mnie życzliwie nastawiona. Zbyszek był jej oczkiem w głowie, a ja najwyraźniej w jej mniemaniu nadawałam się na towarzyszkę jego życia. Bardzo mnie to cieszyło, bo nasłuchałam się kawałów o teściowych i szczerze obawiałam się, że mogą okazać się rzeczywistością.

Jednak gdzieś pod skórą czułam, że mama Zbyszka nie przyjmie zbyt dobrze naszych poglądów na świat. Mój mąż, choć wychowany w kościółkowym reżimie, nie był zwolennikiem chodzenia do kościoła. Uważał, że wiara to sprawa bardzo intymna, a on do tej intymności najwyraźniej nie dorósł, choć wstydził się sprzeciwiać w tych kwestiach swojej matce. Moje poglądy były mu znacznie bliższe. Wiedział jednak, że jego matka może mieć z tym ogromny problem.

Teściowa zapraszała nas na obiady

Mieszkaliśmy stosunkowo niedaleko od rodziców Zbyszka, nic więc dziwnego, że u teściów bywaliśmy nie tylko na święta. Teściowa chętnie zapraszała nas na niedzielne obiady.

– Zbyszek tak ciężko pracuje – szczebiotała do mnie przez telefon. – Ty też, Martusiu, jesteś zawalona robotą, to kiedy miałabyś ugotować porządny obiad na niedzielę?

– Bez przesady, trochę czasu na gotowanie mamy – odpowiadałam. – Zresztą przecież nie musi to być od razu pięć dań i deser.

– Ale co też ty opowiadasz, kochanie! – protestowała. – W niedzielę trzeba zjeść prawdziwie świąteczny posiłek. Najlepiej całą rodziną, dlatego koniecznie musicie przyjechać ze Zbyszkiem w niedzielę na obiad!

– Nie chcielibyśmy ci robić kłopotu – próbowałam nieśmiało protestować.

Kochanie, żaden kłopot! Przyjeżdżajcie, czekamy na was w niedzielę!

Oczekiwała wspólnego chodzenia do kościoła

Nie powiem, teściowa świetnie gotuje, więc takie zaproszenia były nam właściwie na rękę. Był tylko jeden problem. Teściowa oczekiwała, że będziemy z nią chodzić do kościoła na niedzielne nabożeństwa. O ile jeszcze w święta byłam gotowa się przełamać i pójść z nią na pasterkę, żeby i ona w pełni mogła odczuwać radość Bożego Narodzenia, o tyle bieganie na mszę w niedzielę mnie nie interesowało.

Rozmawialiśmy o tym ze Zbyszkiem wiele razy. On też nie podzielał religijnego entuzjazmu swojej matki. Kombinowaliśmy więc jak koń pod górę, byle tylko uniknąć wątpliwej przyjemności z wycieczki do kościoła. Gdy więc teściowa chciała iść z nami na uroczystą mszę przed obiadem, strajkował nam budzik, psuło nam się koło w samochodzie, brakowało paliwa, albo wydarzały się inne nieszczęścia, które skutecznie utrudniały nam dotarcie na czas – przyjeżdżaliśmy dopiero na obiad.

Nie mogliśmy dłużej udawać

Pewnej niedzieli teściowa nas jednak zaskoczyła.

– Kochani – powiedziała uroczystym tonem – skoro nie udało się wam pójść ze mną na sumę, to pójdziemy razem na wieczorną mszę świętą!

– Ojej, mamo, niepotrzebnie zmieniałaś swoje plany – wyjąkał Zbyszek.

– Potrzebnie, potrzebnie – zaprotestowała. – W niedzielę do kościoła trzeba iść całą rodziną!

– Nawet, jeśli ktoś nie ma na to ochoty? – wymamrotał mój mąż, ale teściowa zbyła to machnięciem ręki.

Musieliśmy zmienić strategię uników, było to jednak znacznie trudniejsze. Żadna wymówka nie wydawała się wystarczająca, teściowa znajdowała sposób na to, by obalić nasze argumenty. Ileż razy mogłam się źle czuć po jej obiedzie i potrzebować natychmiastowego powrotu do własnego domu? Wyglądało na to, że będziemy musieli porozmawiać z teściową poważnie i powiedzieć jej, że kościół nie jest sensem naszego życia. Obawiałam się tej rozmowy, bo wiedziałam, że wyrządzimy przykrość mamie Zbyszka. Ale nasze poglądy na świat niestety mocno się różniły.

Powiedzieliśmy prawdę

I rzeczywiście, gdy przy niedzielnym deserze zaczęliśmy temat, teściowa była mocno poruszona.

– Mamo, zrozum – tłumaczył Zbyszek – my nie chodzimy do kościoła. Nie mamy takiej potrzeby, nie będziemy udawać, że się modlimy.

– Synku, co ty mówisz! – zdawała się nie przyjmować do wiadomości tego, co słyszy. – Nie tak cię z ojcem wychowaliśmy…

– Mamo, wychowanie nie ma tu nic do rzeczy – kontynuował mój mąż. – My po prostu nie jesteśmy hipokrytami. Nie będziemy udawać osób religijnych, bo nimi nie jesteśmy.

Od tego czasu teściowa nie zaprasza nas na niedzielne obiady. Obraziła się, że odmówiliśmy chodzenia z nią do kościoła. Nie potrafi uszanować naszych poglądów, nie rozumie, że praktyki religijne mają sens tylko wtedy, gdy się w nie wierzy – a my nie wierzymy.

Nie wiem, czy uważa, że to ja sprowadziłam jej syna na złą drogę. Wiem natomiast, że teraz modli się o nasze nawrócenie. Cóż, skoro ma taką potrzebę…

Czytaj także: „Córka zaszła w ciążę w wieku 17 lat. Miała robić karierę, a nie zajmować się bękartem. Bez jej zgody oddaliśmy dziecko” „Miałam nadzieję na babski wieczór, ale przyjaciółka wzięła ze sobą wściekłego 3-latka. To dziecko to diabeł wcielony”
„Szef dał mi wybór: albo idę z nim do łóżka, albo stracę pracę. A ja porozmawiałam sobie o tym z jego żoną”

 

Redakcja poleca

REKLAMA