„Teściowa mojego syna to zakała rodziny. Nie wytrzymałam i wygarnęłam jej co o niej myślę”

Wredna teściowa fot. Adobe Stock
„Koleżankami nie jesteśmy, jednak się tolerujemy. Wolałabym, żebyśmy się lubiły, ale nic już nie poradzę na charakter tej dziwnej kobiety. Ważne, że z synową żyję dobrze. Z teściową syna nie muszę”.
/ 30.03.2021 21:18
Wredna teściowa fot. Adobe Stock

„Żyj i pozwól żyć innym… po swojemu” – tę złotą zasadę stosuję także wobec dorosłego syna. Matka mojej synowej swoją rolę widzi inaczej.

Marek poznał swoją dziewczynę przypadkiem. Zgadali się w kolejce na poczcie i od razu zaiskrzyło. Ja też Jolę szybko polubiłam, i to z wzajemnością. Do tego stopnia, że po kilku tygodniach sama przychodziła do mnie do kuchni, żeby pogadać. Siadała na taborecie i opowiadała o wszystkim i o niczym, o swojej rodzinie też. Chętnie słuchałam tych opowieści, bo wiedziałam, że jeśli związek będzie szedł w dobrym kierunku, przyjdzie mi poznać rodziców Joli. No i ułożyć sobie z nimi relacje.

– Tata jest w porządku, to bardzo spokojny i cichy człowiek. Z nim trzymam sztamę. Trochę gorzej jest z mamą.

– A dlaczego?

– To trudno wyjaśnić, pani Aniu – Jola uśmiechała się pod nosem, jakby przypominała sobie coś zabawnego.

– Mama jest dość… wymagająca. Szczególnie wobec taty. Nie pozwala mu za często jeździć na ryby i ciągle wynajduje mu jakieś zajęcia, żeby się nie nudził. Ma nie niego oko, że się tak wyrażę. Ale on sobie świetnie z tym radzi. Przyzwyczaił się.

Niby była miła, ale ciągle jakaś spięta

Pewnego dnia rodzice Joli zaprosili nas do swojego mieszkania. Wizyta od początku przebiegała wzorcowo. Ojciec okazał się naprawdę sympatycznym człowiekiem, a i mama była dla nas miła. Choć bardzo przejęta konwenansami… Co chwila karciła swojego męża, gdy próbował dowcipem rozluźnić atmosferę, i cały czas przepraszała za bałagan – choć mieszkanie lśniło! Oprowadziła nas po nim, opowiadając, ile trudu i nerwów kosztowało ją wyremontowanie i wystrój każdego pomieszczenia.

Nie omieszkała ponarzekać na męża, który podobno „torpedował jej koncepcje”.

– Iwonko, nie przesadzaj. Wszystko jest urządzone tak, jak chciałaś. Nic nie miałem do powiedzenia – ze spokojem i uśmiechem bronił się tata Joli.

– No, gdybyś ty decydował, mielibyśmy na ścianach paszcze szczupaków. Ohydne jest to jego wędkarstwo, mówię państwu! Zapraszam do salonu – westchnęła, a ja zauważyłam, jak tata puszcza oko do rozbawionej córki. Jola śmiała się z mamy, ale udawałam, że tego nie widzę. Musiałam brać gospodynię na serio.

Słuchałam jej uważnie i potakiwałam wywodom. Do samego końca, do wyjścia z ich domu. Zrobiłam chyba dobre wrażenie, bo Iwona mnie polubiła. Dzwoniła już potem regularnie, żeby pogadać albo zaprosić na spotkanie. Przez następne miesiące widywałyśmy się co jakiś czas i poznawałyśmy coraz lepiej. Tymczasem nasze dzieci zaręczyły się i ustaliliśmy datę ślubu.

Przygotowania do wesela były dość trudne, bo… Iwona wszystko komplikowała. Nad wszystkim trzeba było się milion razy zastanowić, wszystko tysiąc razy sprawdzić. Z niczego tak do końca nie była zadowolona. Na przykład ze stroju mojego syna na poprawiny

– Marek uznał, że nie będzie w garniturze, tylko w dżinsach i koszuli.

– Ale jak to w dżinsach? Przecież Jola ma taką piękną sukienkę przygotowaną! – oburzała się Iwona.

– To ja koszulę też dobiorę sobie odpowiednią – odpowiadał syn. – Chciałbym się jednak tego drugiego dnia poczuć swobodniej, odstresować. Odpocząć trochę.

– Odstresować? A po czym? Przecież ślub to zwieńczenie waszej miłości. Od czego tu odpoczywać?

– Chciałbym być na luzie po prostu.

– Na luzie to można być na meczu albo na rybach – powiedziała z pogardą Iwona. – To jest ślub, wesele… Jola, ty się na to godzisz? – pytała córkę, a potem patrzyła w moją stronę. Wzruszałam ramionami, bo mi to również nie przeszkadzało.

Tak już mam. Z wieloma rzeczami się godzę. Nie naciskam, pozwalam innym oddychać. Szczególnie rodzinie. Nie można tego powiedzieć o Iwonie.

Całe wesele goniła swojego męża do roboty i pilnowała, by nic nie pił. Zabroniła mu, bo uznała, że musi być trzeźwy i wszystkiego pilnować. Moje chłopaki – czyli syn i mąż – bawili się doskonale. Co zostało zauważone i wytknięte przez Iwonę.

– Anka, nie pozwalasz mu czasem na zbyt wiele? – powiedziała mi, wskazując mojego męża, który kolejny raz szedł do tańca.

Nie wytrzymałam. Po prostu na nią nakrzyczałam

Nic nie odpowiedziałam. Pierwszy raz musiałam się jednak bardzo postarać, by nie odpowiedzieć jej dosadnie. Zaczynało mnie to jej wtrącanie już denerwować. Liczyłam na to, że po ślubie jej przejdzie. Że ten nerwowy okres tak na nią działa. Ale nie. Iwona uznała, że skoro jesteśmy rodziną, może swobodnie krytykować zachowanie moich facetów. Zwłaszcza syna. Marek się jednak dystansował. Nauczył się tego od Joli. Ja też próbowałam i przez długi czas szło mi bardzo dobrze. Nic nie odpowiadałam, gdy padały kolejne zarzuty pod adresem mojego jedynaka.

– Czy ty, Anka, widziałaś, jak oni mieszkają? – zapytała mnie któregoś razu Iwona.

– No, jak na wynajmowanym. Nie jest tam idealnie, ale najważniejsze, że są na swoim i nie siedzą u nas – żartowałam, żeby ją trochę rozluźnić.

– Tam jest okropnie! Marek powinien się zabrać do roboty. Widziałaś drzwi w kuchni? Ledwo trzymają się w zawiasach. A jak piszczą! Jakby jakieś zwierzę zarzynali, za przeproszeniem.

– Nie słyszałam.

– No jasne… Ty na wszystko oko przymykasz. Ale ściany to musiałaś widzieć. Poplamione, szare, porysowane. Mógłby je twój syn pomalować.

– Oj, Iwonko, przecież niedługo będą coś kupowali na kredyt. Pomieszkają tam jeszcze tylko chwilę.

– Ale to nie znaczy, że Jola ma żyć w chlewie. Pogoniłabyś Marka trochę.

On ma teraz żonę od gonienia – odparłam zdecydowanie.

Trzymałam język na wodzy dla dobra naszych stosunków. Ale Iwona wyraźnie uparła się, żeby przetestować moją cierpliwość, i coraz częściej przyganiała Markowi. No cóż, on miał swoje za uszami, ale nie był aż taki zły, żeby go ciągle krytykować. Pośród wielu skarg zapamiętałam kilka najbardziej bolesnych.

Usłyszałam na przykład od Iwony, że Marek nie ubiera się dość elegancko i tym samym okazuje brak szacunku swojej żonie. Narzekała, że za często widuje się z kolegami, bo bywa, że i dwa razy w tygodniu gdzieś wychodzi. Gdy odpowiedziałam jej, że Jola też się spotyka z koleżankami, usłyszałam, że to najpewniej jest sposób na ucieczkę z tej ohydnej rudery, którą wynajmują.

Czarę goryczy przelała jednak inna rozmowa. O samochodzie.

– Słuchaj, Ania, nie myślałaś o tym, by dołożyć się naszym dzieciom do kupna nowego auta?

– A oni planują kupować samochód? Nic o tym nie wiem.

– No, nie planują. Ja tak pomyślałam. Ten wóz Marka to jest już straszny grat. Kiedyś może do niego pasował, ale teraz powinien się postarać o lepsze auto. Bardziej reprezentacyjne. Wiesz, co mam na myśli?

– No nie za bardzo…

– Ty byś chciała takim jeździć? Nie byłoby ci wstyd? Bo ja się rumienię na samą myśl, że oni tym wyjeżdżają na ulice naszego miasta.

– Iwona… – westchnęłam. – To jest ich sprawa. Proszę cię.

– Ty jak zwykle. Nic cię nie obchodzi. Nawet gdy chodzi o twojego syna.

– Dlaczego znów się go czepiasz!?

– Czepiasz? Co to za słownictwo?! Ja się wcale nie czepiam, tylko mówię, że mógłby się bardziej postarać.

No i wtedy nie wytrzymałam. Nie chcę przytaczać słów, których użyłam, bo nie ma się czym chwalić. W każdym razie dałam jej wyraźnie do zrozumienia, żeby zostawiła Marka w spokoju. Iwona śmiertelnie się na mnie obraziła. Odłożyła słuchawkę bez słowa pożegnania. Po prostu się rozłączyła. A ja natychmiast ochłonęłam i zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. Zlał mnie zimny pot, bo wyobraziłam sobie, że kolejną osobą, która się na mnie obrazi, będzie moja synowa. Tym bardziej że Iwona szybko obwieściła całemu światu, jak została skrzywdzona. Kilka godzin po naszej kłótni zadzwonił do mnie syn z pytaniem, o co chodzi, dlaczego na nią nawrzeszczałam. Wyjaśniłam mu, o co poszło. Wypytywałam go też o Jolę. Czy ona się na mnie gniewa?

Odparł, że jest trochę zdziwiona i zaniepokojona, ale zaraz jej wszystko wyjaśni. „Ona zna swoją mamę, zrozumie…” – pocieszał mnie, lecz ja wiedziałam, że kłótnia skomplikuje nasze stosunki. Upewniłam się, gdy przyszliśmy do nich w niedzielę na obiad. Liczyłam na to, że spotkam się tam z Iwoną i sprawa rozejdzie się po kościach. Zaczniemy gadać i wszystko wróci do normy. Ale Iwony nie było. Syn powiedział, że „coś jej wypadło”. Z jego miny wyczytałam, że teściowa się po prostu od wizyty wykręciła. Było mi bardzo przykro. Choć synowa normalnie ze mną rozmawiała, czułam, że trudno jej się w tej sytuacji odnaleźć. Że kłótnia jednak kładzie się cieniem na naszych relacjach.

Nie mogłam pozwolić, by ta sytuacja się utrzymywała. Nie mogłam dopuścić, by zepsuły się nasze stosunki. Jeszcze tego samego dnia postanowiłam, że to ja zrobię pierwszy krok. Schowam dumę do kieszeni i zadzwonię do Iwony z przeprosinami.

Ktoś musiał być mądrzejszy

Rozmowa telefoniczna przebiegła w sposób trudny do określenia. Iwona przyjęła przeprosiny, powiedziała, że nic takiego się nie stało i nie chowa urazy. Wydawało się, że wszystko wróciło do normy, gdyby nie fakt, że tuż po moich przeprosinach powiedziała, że musi kończyć, bo mają gości. Wyczułam, że się wykręca, że nie chce dłużej rozmawiać. No cóż, może potrzebowała czasu, by się z tym wszystkim oswoić…

Tak wtedy pomyślałam, ale Iwona znów mnie rozczarowała. Wcale nie zamierzała odpuścić. Ona chciała dopiąć swego. Była do tego stopnia zacietrzewiona, że postanowiła mnie jeszcze raz sprowokować. I to przy dzieciach, przy całej rodzinie. Na szczęście na swoją zgubę.

Kilka tygodni po tej dziwnej rozmowie telefonicznej siedzieliśmy u dzieci na obiedzie. Jako tako nam się rozmawiało i odniosłam wrażenie, że wszystkie urazy wreszcie mamy za sobą. Jedliśmy drugie danie, żartowaliśmy sobie, gdy nagle odezwała się Iwona.

– Chcemy wam coś z ojcem ważnego powiedzieć! – pisnęła i podskoczyła na krześle, aż wszyscy zamilkli.

– O matko, co takiego? – zapytała Jola.

– Zdecydowaliśmy, że dołożymy wam do nowego samochodu. Wystarczy, że sprzedacie tego starego grata! Deklaracja padła tak niespodziewanie, że wszystkich zamurowało. Nawet mąż Iwony był zaskoczony. Domyśliłam się, że ona właśnie próbuje dopiąć swego, by mnie upokorzyć.

– Ale, mamo, my nie potrzebujemy teraz nowego auta… Stare jest jeszcze dobre, a my zbieramy pieniądze na mieszkanie, na jego urządzenie – wyjaśnił mój syn spokojnie.

– Weźmiecie większy kredyt i sprawa załatwiona. A auto powinniście zmienić, tak czy inaczej – upierała się. – To twoje, Mareczku, jest już za stare.

– Wcale nie. Mnie się podoba – weszła jej w słowo córka. A ja siedziałam cicho. Nie zamierzałam się dać sprowokować. Widziałam już zresztą po twarzach zebranych, że są gotowi sprowadzić Iwonę na ziemię. Z całej naszej szóstki tylko ona nie wiedziała jeszcze, że przesadziła.

No i stało się. Pierwszy zaczął jej mąż.

– Iwona, proszę cię, przestań – syknął znad kurczaka. – Co przestań, co przestań? Nie wstyd ci, że twoja córka jeździ takim gratem?! Jak to wygląda? – wypaliła. Marek ciężko westchnął, Jola przewróciła oczami, ale najdobitniej zareagował adresat pytania, mąż Iwony.

– Owszem, wstyd mi, ale za ciebie.

– Za mnie?!

– Tak. Bo znów wydziwiasz. Dajże im spokój. Dajże nam wszystkim wreszcie święty spokój! – palnął pięścią w stół, a Iwona w jakimś nerwowym amoku zaczęła trajkotać. Paplała, że nikt jej nie rozumie, że ona chce tylko dobrze, że wstyd, że nie wypada, że nieelegancko… Obiecałam sobie, że nic nie powiem i milczałam. Patrzyłam na nią tylko, jak się miota, rzuca, jak wije, a dzieci i mąż próbują ją okiełznać, uspokoić.

Chcieli jej wyjaśnić, że wszystkich nas obraża, że psuje nam obiad, że powinna mieć troszkę więcej wrażliwości na nasze uczucia. Cała kłótnia trwała dobre pół godziny i Iwona została w jej trakcie znokautowana. W końcu zamilkła i obraziła się na wszystkich. Do końca spotkania siedziała nadąsana, a potem wyszła z mężem, ograniczając się do oschłego „do widzenia, cześć”.

Nawet z córką się tak pożegnała. Dziś już jest lepiej. Po tej sprzeczce chyba wiele do niej dotarło, bo znacznie rzadziej ujawnia się ze swoimi uwagami. Podejrzewam, że wciąż ma ich wiele, ale po prostu powstrzymuje się przed ich wypowiedzeniem. Koleżankami nie jesteśmy, jednak się tolerujemy. Wolałabym, żebyśmy się lubiły, ale nic już nie poradzę na charakter tej dziwnej kobiety. Ważne, że z synową żyję dobrze. Z teściową syna nie muszę.

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA