Kiedy pierwszy raz odwiedziłam Jacka, swojego obecnego męża, w jego domu, byłam w szoku. Mieszkał w zwykłym bloku, jak wszyscy, ale zamiast typowej meblościanki i lakierowanej ławy, u niego w salonie stał wielki stół z rzeźbionymi nogami. Na ścianach wisiały obrazy, w oszklonej biblioteczce stały tomiska starych książek.
– To nasze rodzinne skarby – mówił z pewną dumą, pokazując mi piękne, oprawione w skórę wydania.
– Byliście bogaci… – westchnęłam, nieśmiało dotykając antyków. – Pochodzisz ze szlachty?
– Ha, nawet z hrabiów! – wypiął dumnie pierś, ale równocześnie mrugnął do mnie okiem. – Ale to teraz raczej źle widziane, nie?
To był koniec lat 60., wtedy rzeczywiście walczono z tzw. dawnymi wypaczeniami i propagowano równość klasową. Jackowi było właściwie wszystko jedno, kim byli jego przodkowie – z jednej strony był z nich dumny, ale z drugiej, kompletnie nie przykładał do tego wagi.
W przeciwieństwie do jego matki. Ona przy każdej okazji – a nawet i bez – podkreślała swoje i męża pochodzenie. Kiedy mi się przedstawiała, nie omieszkała dodać: hrabina. Ubierała się też inaczej niż wszyscy. Zawsze z dyskretną elegancją. Nigdy też nie wychodziła z domu bez biżuterii i makijażu. I chociaż od początku nie zapałałam do niej sympatią, musiałam przyznać, że jest wytworna.
Nie okazywała mi życzliwości. I chociaż Jacek nigdy mi tego nie powiedział, domyślam się, o co chodzi – o moje pochodzenie. Jestem typowym dzieckiem klasy robotniczej. Zdecydowanie nieodpowiednią żoną dla jej syna.
Za wszelką cenę starałam się, by mnie polubiła
Ale muszę uczciwie powiedzieć, że nie protestowała, gdy podjęliśmy decyzję o ślubie. Owszem, okazała niezadowolenie, jednak trudności nie robiła. Nawet dała Jackowi rodowy pierścionek zaręczynowy, co doceniam, bo przecież mogła dać go jednej z trzech córek. Na przykład Małgosi, która jako jedyna z rodzeństwa „odpowiednio” się wydała. Jej mąż też pochodzi z jakiejś hrabiowskiej rodziny. Pozostali szwagrowie nie zyskali uznania mojej teściowej.
Ale to ja byłam zawsze na cenzurowanym, chociaż robiłam, co mogłam, by zyskać jej przychylność. Piekłam jej ulubione drożdżowe ciasto, robiłam sałatki pod jej dyktando. Ba, nawet zgodziłam się, żeby to ona wybrała imię dla mojej pierwszej córeczki. Ja chciałam nazwać ją Paulinka, ona stwierdziła, że to zbyt powszechne i zaproponowała Ewelinę.
Ale pomimo moich starań teściowa nigdy mnie do końca nie zaakceptowała. Patrzyła na mnie z góry, nie traktowała poważnie tego, co mówię, a każdy mój sukces kwitowała pobłażliwym uśmiechem. Kiedy obroniłam pracę magisterską, stwierdziła tylko, że to dobrze, bo przynajmniej mam tytuł naukowy. Gdy zrobiłam prawo jazdy, oznajmiła, że ona nie ma zaufania do młodych kierowców, zwłaszcza kobiet i stanowczo odmówiła jazdy ze mną.
Miałam nadzieję, że z czasem uda mi się stopić lodową zaporę, jaką postawiła pomiędzy nami. Ale niestety, teściowa zawsze była wyniosła. Marnym pocieszeniem dla mnie było, że wszystkich nas tak traktowała – mężów sióstr Jacka, tych nieodpowiednich, także. Nieco przychylniej odnosiła się do męża Małgosi – jeżeli cokolwiek trzeba było zrobić, na przykład zawieźć ją na dworzec czy do lekarza, tylko on dostępował tego zaszczytu. No i mój mąż, oczywiście, ale ja już nie.
Kiedyś teściowa była chora, złapały ją korzonki, nie mogła się ruszać. Mieszkała już wtedy sama – teść zmarł na zawał. Ugotowałam jej więc krupniku, który uwielbia, upiekłam ciasto i poszłam z wizytą. Podziękowała mi, owszem, ale wielkiej wdzięczności nie okazała. A kiedy zaproponowałam, że mogę zrobić zakupy czy posprzątać, albo pomóc na przykład umyć się, z godnością odmówiła.
– Kobiety z moich sfer są silne – powiedziała, patrząc na mnie wyniośle, chociaż wyglądało to nieco groteskowo, leżała na łóżku, blada, cierpiąca, a mimo to była damą. Jak będę potrzebowała pomocy, to zamówię pielęgniarkę, albo sprzątaczkę. Ale za zupę dziękuje, była smaczna i na pewno dobrze mi zrobiła.
No tak, ona, nawet gdy traktowała mnie wyniośle, robiła to z klasą! Bolało mnie to i nieraz rozmawiałam na ten temat z Jackiem. Nie bardzo umiał mi pomóc.
– Wiesz, jaka jest mama – tłumaczył mi. – Zawsze taka była. Jak byłem mały, to cały czas mi powtarzała, że musimy pielęgnować nasze tradycje i nie okazywać strachu ani słabości. Kiedyś, jak rozbiłem sobie kolano i ryczałem jak bóbr, mama zamiast mnie przytulić, powiedziała, że muszę się hartować, bo nie takie rzeczy mogą mnie w życiu spotkać. A ja miałem wtedy cztery lata!
Dla mnie było to niepojęte. Przyzwyczajona jestem, że w domu wszyscy okazują sobie sympatię i życzliwość. A już w takich sytuacjach, gdy ktoś jest chory, pomagamy sobie i nie ma w tym nic złego!
Ale Jacek miał rację – teściowej nie zmienię. Robiłam więc wszystko, żeby moje dzieci wychować tak, jak ja byłam wychowana. Na szczęście moja mama była w znakomitej formie, więc z powodzeniem rekompensowała im brak czułości i ciepła ze strony teściowej. Zresztą dzieci się szybko uczą – były małe, ale już wiedziały, że jedna babcia pozwala wylizywać bitą śmietanę z garnka, przytula i czyta bajki, a druga pyta, co w szkole czy przedszkolu i czasem pogłaszcze po głowie. I chyba jako jedyne w rodzinie nie miały z tym kłopotu.
Ja z czasem też „oswoiłam się” z zimnym charakterem teściowej. Co prawda nigdy nie polubiłam spędzać u niej świąt czy imienin, ale udawałam, że jestem zadowolona. Starałam się po prostu nie widzieć jej pobłażliwych i wyniosłych spojrzeń. A kąśliwe uwagi puszczałam mimo uszu. I jakoś to było.
Życie pisze czasem zaskakujące scenariusze!
Ale ostatnio wszystko się zmieniło i wygląda na to, że teściowa, chcąc nie chcąc, jest skazana na moje towarzystwo i moją opiekę. Otóż trzy lata temu przewróciła się na oblodzonym chodniku i złamała biodro. To poważny problem, a jeszcze w jej wieku? Lekarze uprzedzili, że prawdopodobnie nigdy nie odzyska pełnej sprawności i będzie musiała chodzić o kulach.
To teściową kompletnie załamało. Może dlatego niecałe pół roku później miała wylew? Na szczęście przeżyła, ale nie jest w dobrym stanie. Odzyskała sprawność w ręce, może mówić, chociaż niezbyt wyraźnie i, niestety, nie chodzi. To musi być dla niej straszne – widzę, jak cierpi jej duma.
Kiedy się to wszystko wydarzyło i było jasne, że teściowa nie może mieszkać sama, zrobiliśmy naradę rodzinną. Głównie przez internet – bo dwie siostry Jacka mieszkają za granicą, w Polsce została tylko Małgośka, ale mieszka nad morzem, prowadzi tam pensjonat.
– Złożymy się i załatwimy mamie porządny dom opieki – zaproponowała właśnie Gośka. – Prywatny, drogi.
– Mama się na to nie zgodzi – oponowała Kaśka, mieszkająca w Kanadzie. – Zawsze powtarzała, że bez względu na standard, dla niej to są przytułki i wolałaby umrzeć, niż znaleźć się w takim miejscu.
– Ale chyba nie ma wyjścia? – zastanawiała się trzecia, Anka, pisząc do nas z Niemiec. – Przecież żadna z nas jej do siebie nie weźmie, taka podróż i przeprowadzka, to byłoby za dużo dla mamy. A ja do kraju nie wrócę.
– Nie mogę zostawić pensjonatu – narzekała Małgośka. – Dam pieniądze, zresztą jutro od razu otworzę konto, dam wam numer, upoważnimy Jacka i Ewę, żeby mieli do niego dostęp.
No i tyle. Konto założyły obie, pieniądze przelały, ale problemu to przecież nie rozwiązało. Znaleźliśmy opiekunkę, jednak mama nie była z niej zadowolona.
– Jeżeli muszę cały dzień spędzać z kimś takim, to równie dobrze mogę oglądać telewizję sama – mówiła. – Ona ogląda seriale, a ja tego nie znoszę. A ugotować to wy mi możecie, prawda?
Jasne, ale to nie o gotowanie chodziło, tylko o pomoc. Kolejne opiekunki też nie zyskały uznania w oczach mamy. W dodatku jej stan się pogorszył, nie potrafiła już nawet samodzielnie usiąść. No i wtedy zaproponowałam Jackowi, że ja się nią zaopiekuję.
– I tak nie pracuję – powiedziałam.
– Odkąd dzieci wyprowadziły się z domu, to ja nawet specjalnie nie mam co robić. W ogóle uważam, że powinniśmy z nią zamieszkać – u nas albo u niej. Tak byłoby najłatwiej, bo w nocy przecież też ktoś powinien z nią być?
Jacek porozmawiał z mamą. Stanęło na tym, że się do niej wprowadziliśmy. A ja się nią zajmuję. Pomagam się ubrać, umyć, zmieniam pieluchy… Wiem, że to dla niej upokarzające, ale przecież nie ma innego wyjścia. Widzę jednak, że się zmieniła. Już nie jest taka wyniosła w stosunku do mnie, nie traktuje mnie z góry. Co prawda, jeszcze nie posunęła się do tego, żeby mi podziękować, ale widzę w niej okruchy ciepła i serdeczności. Szkoda, że musiała zostać kaleką, by dopiero stać się człowiekiem…
Czytaj także:
„Moja żona latami mnie odrzucała, odmawiała seksu. Kiedy powiedziałem jej, że odchodzę, nagle chuć jej wróciła”
„Mąż odszedł, bo wyglądam jak potwór. Przez raka nie mam połowy twarzy, a on znalazł sobie piękną i zdrową kochankę”
„Żyłam w trójkącie – ja, mój chłopak i przyszła teściowa. Adrian odbierał telefony od matki nawet, gdy się kochaliśmy”