„Mąż odszedł, bo wyglądam jak potwór. Przez raka nie mam połowy twarzy, a on znalazł sobie piękną i zdrową kochankę”

Kobieta z rakiem skóry fot. Adobe Stock
Trzy miesiące po ślubie zauważyłam intensywnie różową plamkę w okolicy ust. Myślałam, że to opryszczka…
/ 04.10.2021 12:46
Kobieta z rakiem skóry fot. Adobe Stock

Jeszcze wczoraj miałam nadzieję, że wróci. Nie pierwszy raz wyprowadzał się z domu; pakował walizki, zostawiał pustą półkę w łazience i znikał. Zawsze wiedziałam, że to długo nie potrwa. Bo gdzie mu będzie lepiej niż u mnie.

Ma wszystko, co najlepsze. Osobną, wyremontowaną łazienkę z jacuzzi. Sam wybierał najdroższą glazurę, lustra, oświetlenie… Pełen komfort! Ja tam nie wchodzę. Żebym nie wiem jak odwracała oczy, zawsze się muszę zobaczyć w którymś z tych wypasionych luster. To ponad moje siły. Czasami jakaś kobieta mówi o sobie: „Jestem paskudna”. Ma kompleksy, zazdrości innym większych oczu, zgrabniejszego nosa, zębów, kształtnych ust. Chce poprawiać urodę. Takim babkom powinno się obowiązkowo pokazywać moje zdjęcie. Wtedy przestałyby jęczeć, że są nieładne. Przy mnie każda z tych najbrzydszych to piękność. Poważnie.

Nie mam połowy twarzy. Tam, gdzie powinien być policzek, nad nim oko, pod nim broda – jest to, co zostawił po sobie rak kolczystokomórkowy; głębokie kratery po guzach, dziury, blizny, przebarwienia. Żeby nie straszyć ludzi, powinnam nosić maskę. Lewa strona jest czysta, gładka, moja… Prawa przypomina stary kalafior. Nie należy do mnie. Prawą połowę zajął nowotwór. Siedział tam, rósł, nie dawał się przepędzić.

Trzy miesiące po ślubie zauważyłam intensywnie różową plamkę w okolicach ust. Myślałam, że to zwykła opryszczka, posmarowałam jakimś aptecznym żelem i czekałam, aż przejdzie. Nie przeszło. Kupiłam maść, też nie pomogła. Zaczęło swędzieć, nabrało intensywniejszego koloru, rozlało się na brodę. Bolało mnie ucho i zęby. To był początek mojego nieszczęścia. Nie od razu poszłam z tym do lekarza. Ledwo wróciliśmy z podróży poślubnej na Korfu, jeszcze nie wszystkie prezenty były rozpakowane; w nowym, pięknym domu dopiero kładliśmy tapety i podłogi. Byliśmy tacy szczęśliwi.

Pamiętam, zaprosiłam koleżanki na babski wieczór. Miałam ciało opalone na czekoladę cudownym greckim słońcem, super kieckę z odkrytymi ramionami, ale już nie udało mi się zamalować jątrzącego się placka między nosem i uchem.
– Rany! – wszystkie reagowały tak samo. – Co ci się zrobiło?
Każda podawała inny sposób i metodę leczenia. Okłady, kompresy z ziół, napary miały mi pomóc prawie natychmiast. Wszystko wypróbowałam, zanim wreszcie mąż mnie prawie zawlókł do doktora. On jeden chyba od razu czuł, że sprawa jest poważna. Zaczęło się piekło… Jeden szpital, potem drugi, jeszcze później szukanie specjalistów po całym świecie.

Moi rodzice są zamożni, pieniądze nie są problemem, jednak za żadną kasę nie udało się znaleźć lekarza, który byłby mocniejszy od nowotworu. A ten atakował tkanki miękkie, potem wgryzł się w kości twarzoczaszki. Kazałam wyrzucić z domu wszystkie lustra. Adam długo przysięgał, że nadal mnie kocha. Nawet kiedy byłam ładna, zdrowa, seksowna nie słyszałam od niego tylu czułych słów co wtedy. Wiem, że się starał. Nigdy mu tego nie zapomnę, jestem wdzięczna. Kiedyś próbował się ze mną kochać. Moje ciało go pragnęło, ale w głowie miałam bryłę lodu. Nie wychodziło nam…

Dawno temu widziałam motyla zaplątanego w pajęczynę. Szamotał się na początku, składał i rozkładał szafirowe skrzydła, lecz jego ruchy stawały się coraz wolniejsze, słabsze. Z nami było tak samo.
– Przestań – powiedziałam wreszcie. – Ja wszystko rozumiem. Nie mam żalu… - Płakał.
– Za co to nas spotkało? – pytał. – Chcę być z tobą, ale nie wiem, co mam robić. Ciągle mi się wydaje, że to ja coś zepsułem. Czuję się winny!?
– Ty? – zdziwiłam się.
– Byłem o ciebie pioruńsko zazdrosny. Raz czy dwa pomyślałem, że gdybyś była brzydsza, nikt by się do ciebie nie przystawiał. Może w złą godzinę to pomyślałem? Może ściągnąłem jakąś złą energię? Sumienie mi nie daje spokoju.

Pocieszałam go. Mówiłam, żeby nie gadał głupot. Przysięgałam, że nie wierzę w czary, zapewniałam, że też go kocham nad życie. W końcu wydusiłam z siebie to, co od dawna mnie prześladowało:
Znajdziesz sobie jakąś laskę do seksu. Zgadzam się na taki układ. Będziemy razem mieszkali, będziesz mi pomagał. Jeśli umrę przed tobą, a to jest bardzo prawdopodobne, odziedziczysz po mnie wszystko. Załatwię z moimi rodzicami, żeby nie robili problemów.

Chciałam, żeby się zerwał na równe nogi, nawrzeszczał na mnie, powiedział, że ma w dupie moje pieniądze, że mu nie zależy. Ale Adam uważnie słuchał… Więc dalej projektowałam nasze wspólne życie:
– O nic cię nie będę wypytywała, obiecuję. Zajmiesz piętro, ja mogę zostać na parterze. Chcę wiedzieć, że tutaj jesteś. Inaczej umrę, zabiję się, rak mnie zniszczy do końca. Mam tylko jeden warunek: dopóki żyję, nie będziesz do nas przyprowadzał innych kobiet. Zgoda?
– Naprawdę tego chcesz? – zapytał cicho, na serio.
– Naprawdę! – odpowiedziałam ze ściśniętym sercem.

Miałam 27 lat. Byłam krótko po ślubie, kochałam swojego męża. Czy można się dziwić, że szłam na każdy układ, żeby go przy sobie zatrzymać? Nie miałam szans na następną miłość. Na nic nie miałam szans, więc wykombinowałam sobie tę złotą klatkę i chciałam w niej zamknąć swojego jedynego mężczyznę. Podkreślam: JEDYNEGO, bo w moim wypadku naprawdę tak było. Adam dawał mi namiastkę zwyczajnego, normalnego życia.

Chciałabym znaleźć słowa, żeby to lepiej wytłumaczyć, ale nie potrafię. Mąż był jak wózek inwalidzki dla kogoś bez nóg, jak lina dla tonącego. Zrobiłabym wszystko, żeby został.

Pierwsza wyprowadzka była po roku. Przekupiłam go nowym autem. Wrócił i nawet parę razy pojechaliśmy za miasto; ja oczywiście owinięta chustką i ukryta za wielkimi okularami.?Drugi raz odszedł przed zimą. Uczciwie powiedział:
– Teraz wieczory się ciągną jak guma. Normalnie nie wyrabiam. Duszę się tutaj. Wybacz, ale dłużej nie dam rady.

Przekonał go miesiąc w Alpach, nowe narty i luksusowy hotel dla dwóch osób. Dał radę nawet Wigilię ze mną spędzić, wyjechał dopiero w drugi dzień świąt. Jeszcze parę razy się wynosił i wracał – bogatszy o motocykl, profesjonalny sprzęt do nurkowania albo sporą sumę na koncie. Dałabym mu wszystko, bo pomagał mi swoją obecnością. Wyobrażałam sobie, że mam dla kogo walczyć.

Nie mam pojęcia, czy bez prezentów byłby przy mnie, lecz jeśli nawet robił to dla kasy, i tak jestem mu wdzięczna. Naprawdę to Adam dał mi siłę, żeby wygrać z rakiem. Bez niego na pewno gryzłabym już piach. To on mnie namówił na operację plastyczną. Znalazł najlepszych lekarzy, jeździł ze mną do kliniki, podtrzymywał na duchu. Pocieszał mnie potem, tłumaczył, że nie mogę się poddać i że mam żyć dla siebie, nawet ze zdeformowaną twarzą. Nikogo innego bym nie posłuchała. Byli ze mną rodzice, dziadkowie, jednak mnie tylko na Adamie zależało. Przecież mógł się wypiąć, od razu wziąć rozwód.

Tymczasem on znosił moje załamki, depresje, doły psychiczne. Wytrzymywał całonocne wycie z żalu i złości na los. Siedział blisko mnie, kiedy tłukłam głową w ścianę.
– Jak chcesz, będę walił razem z tobą – mówił. – Co mam robić, żeby ci było lżej? Powiedz.
Tylko do seksu ze mną się nie nadawał. Po ciemku, po wódce, po pornosie. Zawsze źle się to kończyło… Ja nie mogłam patrzeć na swoją twarz, a czego wymagać od młodego faceta? Jednak był i zawsze mu będę wdzięczna, że zostawał, dawał się przekupić, i że ten handel między nami był uczciwy.

Dopiero teraz odpuścił. Przyznał się, że od dawna ma dziewczynę i że ona spodziewa się z nim dziecka. Zapytał, czy pozwolę mu odejść.?
– A jeśli nie pozwolę, to co? – patrzyłam mu prosto w oczy. Zdjęłam chustkę, odwróciłam się tak, żeby nie mógł uciekać wzrokiem, żeby patrzył.
Co zrobisz, jeśli nie pozwolę? – powtórzyłam. Zgarbił się i schował twarz w dłoniach. Moje serce zalała fala czułości dla tego biedaka, który cierpiał razem ze mną, a jeszcze mniej zawinił.

Jest przyzwoitym chłopakiem, wesołym, miłym, lubiącym życie. Miał pecha, że spotkał mnie i mojego raka. Co on miał z nami wspólnego? Czy mogłam go zatrzymywać?
– Zawsze cię będę kochał, Karolinko – powiedział, a ja czułam, że mówi prawdę. – Jeśli będziesz mnie potrzebowała, tylko zawołaj. Przylecę, nawet z końca świata przyjadę!?

„Dobre i to – myślę. – Ale spróbuję stanąć na własnych nogach, ogarnę się i nie będę go wołała. On ma dla kogo żyć. Daję mu bilet w jedną stronę!”.

Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA