Gdy okazało się, że teściowa musi iść na operację, zaproponowałam, żeby wprost ze szpitala przywieźć ją do nas – przecież sama sobie w domu nie poradzi, skoro musi dużo leżeć! Nie byłyśmy sobie bliskie, ale nie z powodu wzajemnych animozji, lecz raczej całkowicie odmiennego stylu życia, ona to zdeklarowana domatorka, ja dużo pracuję… Dotąd widywałyśmy się w czasie świąt i rzadkich uroczystości rodzinnych. I lubiłyśmy się – jak to dwie kobiety, które sobie w drogę nie wchodzą. Teściowa, choć wypis miała w piątek, stanowczo zażądała, aby zabrać ją dopiero w sobotę.
Była przesądna czy co?
– Piątek to trzynasty, mamo – wyjaśniła mi od razu córka. – Babcia ma rację, po co ryzykować? Nam też pan przełożył na poniedziałek ten wielki sprawdzian z matmy.
W sumie początek weekendu nawet pasował mi bardziej; mąż wyjechał na szkolenie, a ja mogłam zabrać ze sobą Hanię do pomocy, więc machnęłam ręką… Jeśli myślałam, że w sobotę sprawy potoczą się gładko, byłam w błędzie. Najpierw, jeszcze u lekarza w gabinecie, teściowa poważnym tonem zwróciła mi uwagę, żebym nie stawiała torby na podłodze, bo to nieroztropne: wszystkie pieniądze mi uciekną! A potem, ledwo wysiadłyśmy z windy, wpadłyśmy na kominiarza przy portierni. Zaczęło się szukanie guzika i padła komenda:
– Haneczko, dziecko, rozejrzyj się, widzisz jakiegoś pana w okularach?
Teściowa siedziała na wózku z ręką na guziku przy spódnicy i z zaciśniętymi powiekami.
– Nie ma, babciu, tylko dziewczyna – córka najwyraźniej postanowiła się przyłożyć do zadania.
– Co? Tylko tego by brakowało, całe szczęście by przepadło!
– Tam, tam jest facet, pod oknem! – dziecko złapało wózek i pobiegło z nim przez cały korytarz; mało teściowa z niego nie spadła.
Chyba faktycznie było warto odstawiać ten cyrk, bo szczęście w końcu się uśmiechnęło – udało nam się opuścić szpital. Byłam zmęczona i lekko przerażona wizją najbliższych dni, córka natomiast wydawała się szczerze zafascynowana i od razu po przestąpieniu progu domu, przyssała się do babci niczym pijawka. Skorzystałam z okazji i zadzwoniłam do męża, żeby się upewnić, iż za dwa dni wraca ze szkolenia. No bo w końcu ja tego gościa w okularach nie zdążyłam zobaczyć, więc może w ramach pecha zostanę sam na sam z krynicą przesądów…
W życiu nie wierzyłam w takie bzdury
Paweł jednak zagwarantował, że w poniedziałek się zjawi, przy okazji radząc mi, żebym nabrała trochę dystansu, bo przecież taki lekki fioł bywa nawet zabawny. Może i bywa, pod warunkiem że się go podziwia z daleka, bo z bliska, niestety, jest głównie irytujący. Tym bardziej że, jak się okazało, wszystko robię nie tak, jak należy: z gośćmi witam się przez próg, nie liczę do dziesięciu, gdy czegoś zapomnę, ba, babcia przyuważyła mnie przez okno, że przechodzę pod drabiną!
– A mama nie miała czasem leżeć? – zapytałam kwaśno. – Poza tym, to było rusztowanie.
– Żadna różnica, Irminko – zbyła mnie machnięciem ręki.
I jeszcze zasunęła tekst, że jako matka i żona powinnam być bardziej odpowiedzialna! Hanka, która akurat zaliczała pierwsze sercowe niepowodzenia, słuchała babcinych mądrości jak nabożeństwa, chcąc odwrócić pecha, który ponoć prześladował ją podczas prób zdobycia serca niejakiego Karolka z szóstej klasy. Zastanawiała się nawet, czy ta zołza Małgośka, z którą zaczął ostatnio częściej rozmawiać, nie rzuciła na niego uroku. A może i na samą Hanię, skoro wybranek nie prosi nawet o pożyczenie cyrkla przed geometrią! Doszło do tego, że zaczęła szukać czerwonej wstążki, z której babcia poradziła jej zrobić bransoletkę odwracającą działanie „złego oka”.
– Z całym szacunkiem, córuś, wolałabym, żebyś wzięła się za matematykę, a nie za jakieś walki z klątwą – doprowadziłam ją do pionu. – Tata nie będzie zachwycony, gdy pokażesz mu na powitanie pałę z klasówki.
Hanka prychnęła i z męczeńską miną usiadła nad podręcznikiem. Teściowa czuła się coraz lepiej, więc zdecydowałam, że w poniedziałek pójdę jednak do pracy, choć wcześniej myślałam o wzięciu dnia urlopu. Jednak ledwo do biura zaczęli przychodzić pierwsi interesanci, zadzwoniła moja komórka.
Okazało się, że dzwoni Hania
– Co się dzieje? Coś z babcią nie tak? – wystraszyłam się.
– Nie, ze mną – odpowiedziało dziecko żałobnym tonem. – Mamo, nie idę dziś do szkoły…
I mówi, że na przystanku stała zakonnica, a to wiadomo! Pała z matmy pewna jak amen w pacierzu!
– Skąd dzwonisz? – zapytałam zimno, bo szlag mnie trafił natychmiast.
– Z przystanku, nie wsiadłam do autobusu. Powiem, że byłam chora i pan mi pozwoli pisać drugi raz!
Myślałam, że eksploduję ze złości.
– Do szkoły, ale już! – wypaliłam. – Mam dość tych bzdur!
Już ja sobie pogadam z Hanką po powrocie… Czerwone wstążki to jedno, a zawalanie szkoły dla przesądów, drugie! I co ona myślała, że napiszę jej usprawiedliwienie? Wróciłam do domu, a tu córka spłakana, bo żadnego zadania nie zrobiła, babcia patrzy na mnie z wyrzutem, a mąż, który już się wciągnął w temat, robi mi na osobności wyrzuty.
– Nie mogłaś jej darować? Każdy wie, że zakonnica to pech w szkole…
Rany Julek, czy moja rodzina cofnęła się do średniowiecza?!
Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”