Zawsze myślałam, że najgorsze, co może się przydarzyć kobiecie po ślubie, to zdrada albo bieda. Tymczasem prawdziwym koszmarem okazała się... teściowa. Kiedy poznałam Krzyśka, był cudowny – uśmiechnięty, troskliwy, zakochany. Szybko stał się moim całym światem. Aż do momentu, gdy jego matka, pani Jadwiga, weszła w nasze życie z siłą huraganu i zadomowiła się w nim, jakby ktoś ją tam oficjalnie zaprosił.
Wszystko wie najlepiej
Nigdy nie zapytała o zdanie. Nigdy nie odpuszczała. Jej dobre rady miały rujnować nie tylko moje nerwy, ale i całe małżeństwo. A Krzysiek? Krzysiek coraz częściej milczał, kiedy powinien mnie bronić. Czasem mam wrażenie, że jestem tylko dodatkiem do duetu „mamusia i synek”.
– Kochanie, mama wpadnie na obiad w niedzielę – rzucił Krzysiek niby mimochodem, wkładając talerz do zmywarki.
Zadrżałam. To był nasz jedyny wspólny dzień w tygodniu, kiedy nie pracowaliśmy i mogliśmy poleżeć do południa, a potem spędzić czas tylko we dwoje. Miał być spacer, kino, może nawet zwykłe leżenie na kanapie i oglądanie seriali. Bez stresu. Bez niej.
– A może byśmy… pojechali gdzieś sami? – zaproponowałam cicho, licząc, że mnie zrozumie. Że przypomni sobie, jak bardzo potrzebujemy czasu dla siebie.
– Ale ona już ugotowała rosół – odparł, jakby to była ostateczna argumentacja. – I zrobi sernik. Z twoim ulubionym spodem z ciasteczek.
Nie. To nie był mój ulubiony spód. To był jej ulubiony spód. Ja wolałam kruchy, ale ona nigdy nie pytała. Wiedziała lepiej. Tak jak wiedziała, że do bigosu daje się pięć rodzajów mięsa, że bieliznę należy wieszać na balkonie „bo w domu wilgoć”, i że kobieta, która nie prasuje skarpetek mężowi, to żadna żona.
– Zrobiła też twoje ulubione klopsiki – dodał Krzysiek. – Z koperkiem.
Czyli znowu będzie mówiła, że za mało solę ziemniaki. Że Krzysiek schudł, odkąd się ożenił. Że gdyby ona nie przypomniała, to nie zapłacilibyśmy podatku.
I znowu będę siedzieć z uśmiechem przy stole, jak dobrze wychowana synowa. A w środku gotować się z wściekłości.
– Jasne – wymamrotałam. – Niech wpadnie. Jak zawsze.
I już wiedziałam, że po raz kolejny nienawidzę niedzieli.
Mój wygląd też był problemem
– A może byś w końcu zrobiła coś z tymi włosami, Agnieszko? – zapytała teściowa, zerkając na mnie znad talerza. – Taka ładna dziewczyna, a fryzura jakby cię pies z budy wyciągnął.
Zamarłam z widelcem w dłoni. To było w jej stylu – niby troska, niby rada, ale wbita z chirurgiczną precyzją między oczy. Krzysiek nawet nie mrugnął. Ładował kolejną porcję klopsików na talerz.
– Podobają mi się takie, jakie mam – odpowiedziałam spokojnie, choć zaciskałam palce na sztućcach, jakby to one były winne.
– No cóż… – westchnęła Jadwiga. – Kobieta po ślubie powinna dbać o siebie jeszcze bardziej. Dla męża. Żeby się nie rozglądał. Co ty na to, Krzysiu?
On tylko wzruszył ramionami i wziął łyk kompotu.
– Mamo, nie przesadzaj – rzucił lekko. – Aga wygląda dobrze.
– Dobrze? Tylko dobrze? – uniosła brwi. – Kiedyś mówiłeś, że wygląda olśniewająco.
Zrobiło mi się niedobrze. Czy to była jej gra? Podkopywać, wbijać szpileczki, testować moje granice? A może naprawdę wierzyła, że wie, jak powinno wyglądać nasze małżeństwo?
– Pamiętasz, Krzysiu, jak zrobiłam ci te kotlety w panierce z orzechów? – zagaiła zaraz po chwili. – Aga jeszcze się tego nie nauczyła, prawda?
Zacisnęłam usta.
– Nie próbowałam, ale może kiedyś… – zaczęłam, ale przerwała mi bezczelnie.
– Dziecko, trzeba próbować wszystkiego, żeby mężczyzna miał po co wracać do domu.
Po obiedzie siedziałam w łazience dwadzieścia minut. Nie płakałam. Już nawet nie miałam siły płakać. Tylko patrzyłam w lustro i myślałam: czy to naprawdę ja daję się tak traktować?
W tym trójkącie nie ma dla mnie miejsca
Zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdybym któregoś dnia po prostu wyszła. Bez słowa. Spakowała walizkę i zniknęła na kilka dni. Czy ktoś by zauważył? Czy Krzysiek by się przejął? Ale nie zrobiłam tego. Zamiast tego wieczorem, kiedy Jadwiga już wyszła, usiadłam przy stole z herbatą i czekałam, aż Krzysiek skończy scrollować telefon.
– Słyszałeś, jak się do mnie dziś odzywała? – zapytałam cicho.
– Oj, daj spokój. Przesadzasz. Mama się tylko martwi.
– Martwi? O moje włosy? O to, czy potrafię robić kotlety? – spojrzałam na niego ostro. – Ty w ogóle mnie jeszcze widzisz?
Podniósł wzrok, zaskoczony. Jakby pierwszy raz zobaczył, że jestem wkurzona.
– O co ci chodzi, Aga? – jęknął. – Przecież dobrze wiesz, jaka ona jest. Taka… no, z troską, ale może nie zawsze potrafi to dobrze wyrazić.
– Nie. Ona to wyraża bardzo dobrze – powiedziałam, czując jak narasta mi gula w gardle. – Za każdym razem, kiedy mnie upokarza, ty milczysz. Czy to też jest troska?
Milczał chwilę. Patrzył gdzieś obok mnie.
– Nie chcę się z nią kłócić. Wiesz, jaka potrafi być. A poza tym to moja matka.
Wstałam od stołu.
– A ja jestem twoją żoną.
Zostawiłam go z kubkiem herbaty i pustym spojrzeniem. Weszłam do sypialni, nie zamykając drzwi. Może jeszcze przyjdzie. Może powie coś, cokolwiek. Przeprosi, przytuli. Nie przyszedł. Po prostu zgasił światło w kuchni i poszedł do łazienki.
Czuje się jak u siebie
Matka Krzyśka zaczęła wpadać częściej. Najpierw „na chwilkę”. Potem „bo przechodziła obok”. Aż w końcu przyniosła własny komplet kluczy, które – jak oznajmiła – trzymała „na wszelki wypadek, gdyby coś się stało”. Krzysiek nawet nie zapytał mnie o zdanie. „To tylko klucze, Aga, nie dramatyzuj”.
Któregoś dnia wróciłam z pracy wcześniej. W drzwiach uniósł się zapach bigosu. Ciepły, intensywny… i wścibski. Weszłam do kuchni. Stała tam, zawiązana w moim fartuchu, mieszała w garnku, jakby to był jej dom.
– O, dzień dobry! – powiedziała z uśmiechem. – Pomyślałam, że zrobię coś konkretnego. Twój Krzyś mówił, że ostatnio jadasz same sałatki. No, nie można tak, dziewczyno! Mężczyzna musi mieć coś treściwego na talerzu.
Nie odpowiedziałam. Zrzuciłam płaszcz, zdjęłam buty. Czułam się, jakby mnie ktoś wyrzucił z własnego życia.
– A! – dodała, jakby sobie coś przypomniała. – Uporządkowałam wam trochę spiżarkę. Tyle tam było bałaganu! I te przyprawy… kto trzyma cynamon obok pieprzu?
– Mamo – przerwałam jej w końcu. – Proszę nie wchodzić do nas bez zapowiedzi. To mój dom.
Uśmiech zgasł jej z twarzy jak zdmuchnięta świeczka.
– Twój? – powtórzyła powoli. – Dziewczyno, nie przesadzaj. Ja tylko pomagam. Zresztą... dom to nie tylko ściany, ale ludzie. A ja jestem rodziną. Ty jesteś... jeszcze młoda, jeszcze się nauczysz.
Wyszłam. Zostawiłam ją z garnkiem i jej przekonaniem o wyższości. Usiadłam w samochodzie i odpaliłam silnik. Po prostu musiałam gdzieś pojechać. Byle dalej.
Albo ona, albo ja
Pojechałam do Ani, mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Zawsze mówiła, że jej drzwi są dla mnie otwarte. Zadzwoniłam z drogi.
– Aga? O matko, wszystko okej?
– Nie bardzo – wyszeptałam. – Mogę wpaść?
– Jasne. Mam wino i dwa puste kubki. Wbijaj.
Nie piłyśmy wina, tylko herbatę z miodem, bo moje nerwy nie potrzebowały procentów. Opowiedziałam wszystko. O kluczach, bigosie, przyprawach i o tym, że w moim małżeństwie jestem trzecią osobą. Druga to jego matka.
– Aga, a co na to Krzysiek?
– Milczy. Albo bagatelizuje. Jakby nie widział. Albo nie chciał widzieć.
Ania wzięła łyk herbaty, spojrzała na mnie z troską.
– Wiesz, że to nie musi tak wyglądać? Małżeństwo. Życie. Wszystko.
– Ale jak to zmienić?
– Zacznij od siebie. Postaw granice. Powiedz mu, że jeśli ich nie uzna, to ty odejdziesz. I nie mów tego dla efektu. Bądź gotowa. Pokaż mu, że nie żartujesz.
Patrzyłam na nią, czując jak coś we mnie się przebudza. Coś, co długo spało. Godność? Wróciłam do domu po dwudziestej drugiej. Jadwiga już poszła. Krzysiek siedział przy komputerze, nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.
– Gdzie byłaś?
– Zastanawiałam się, czy warto tu wracać – odpowiedziałam spokojnie.
W końcu spojrzał. W jego oczach pojawił się cień lęku.
– Co masz na myśli?
– To, że jeśli jeszcze raz zobaczę twoją matkę w naszym domu bez zapowiedzi… pakuję walizki.
I tym razem nie kłamałam.
Ultimatum podziałało
Nie spakowałam się. Ale byłam gotowa. I Krzysiek to poczuł. Może pierwszy raz od dawna zobaczył mnie nie jako żonę od grzeczności i ciepłego obiadu, ale jako kobietę, która ma granice. I godność. Której nie można przestawiać, uciszać, wymazywać.
Następnego dnia oddał matce klucze. Nie zapytał mnie o pozwolenie. Po prostu to zrobił. A potem przez dwa dni chodził cicho jak cień, jakby bał się, że jedno słowo za dużo wystarczy, żebym zniknęła.
– Nie chcę cię stracić – powiedział w końcu, kiedy usiedliśmy razem przy śniadaniu. – Wiem, że zawaliłem. Ale... nie potrafię stawiać się mamie. Ona mnie całe życie tresowała. I nawet teraz czuję się jak dzieciak, kiedy podnosi głos.
Patrzyłam na niego długo. Nie wiedziałam, czy to wystarczy. Przeprosiny. Tłumaczenia. Ale był szczery. A ja wciąż go kochałam, choć już nie bezwarunkowo.
– Chcę, żebyś nauczył się być mężem, nie tylko synem – powiedziałam. – I żebyś umiał powiedzieć „nie” wtedy, kiedy trzeba. Nawet jeśli chodzi o własną matkę.
Przytaknął. Minęły trzy miesiące. Teściowa wciąż dzwoni, ale teraz zapowiada się z tygodniowym wyprzedzeniem. Krzysiek od czasu do czasu odmawia. A kiedy mówi „moja żona nie ma dziś siły na gości”, czuję, że walczy o nas. Że już nie jestem sama. Nie, nie wyrwałam chwasta. Ale przynajmniej nauczyłam się go przycinać. I postawiłam wokół naszego trawnika solidny płot. Czasem to wystarczy, by znów móc oddychać.
Agnieszka, 29 lat
Czytaj także:
„Babcia przepisała nam dom w zamian za opiekę. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jakie bagno się wpakowaliśmy”
„Po 20 latach wreszcie spełniłem swój studencki sen. Wszystko za sprawą pięknej pani profesor”
„Zdziwiło mnie, że teściowej uśmiech nie schodzi z twarzy. Zaniemówiłam, gdy dowiedziałam się, co nawywijała”