Reklama

Wszystko miało być idealnie. Świeże powietrze, spokój, mój mąż Adrian i synek Oliwier zachwyceni zmianą otoczenia. A babcia? Cóż, miała zapewnioną opiekę i pomoc w codziennych obowiązkach. Problem w tym, że ani opieki, ani pomocy nie chciała...

Reklama

To był jej pomysł

Gdy w zeszłym roku właścicielka naszego mieszkania podniosła czynsz, czułam, że grunt osuwa mi się spod nóg. Adrian, jak zawsze optymista, twierdził, że wszystko się jakoś ułoży. Zapewniał, że weźmie dodatkowe zlecenia, choć już teraz spędzał długie godziny przed komputerem, pracując jako grafik. Jak niby miał znaleźć na to jeszcze więcej czasu? Bałam się przyszłości, złościłam się na niesprawiedliwość losu.

– Nie będę płacić fortuny za cudze mieszkanie – oznajmiłam pewnego dnia. – Musimy poszukać czegoś tańszego.

Zaczęłam rozsyłać ogłoszenia i szukać alternatyw. Tymczasem nadszedł listopad i pojechaliśmy na wieś, odwiedzić rodzinę i odwiedzić groby bliskich. Po wizycie na cmentarzu zebraliśmy się wszyscy w kuchni babci, jak to mieliśmy w zwyczaju, przy gorącej kawie i domowych wypiekach. Wtedy właśnie padła propozycja, która wywróciła nasze życie do góry nogami.

– Po co wam wynajmowane mieszkanie? – zaczęła babcia, patrząc na nas przenikliwie. – Przepiszę wam dom, żebyście się nie martwili o przyszłość. Będziecie mieć dach nad głową, a ja towarzystwo na stare lata.

Rzuciłam spojrzenie w kierunku Adriana. My? Na wsi?

– A co z pracą? – zapytałam, choć w głębi duszy czułam, że ta propozycja jest zbyt kusząca, by ją odrzucić.

– W sąsiedniej miejscowości otworzyli liceum – wtrąciła ciotka. – Anglistka jest w ciąży i coraz rzadziej się pojawia. Masz duże szanse na tę posadę.

Synek był bardzo zachwycony.

– Babcia ma truskawki i maliny! Chcę tu mieszkać!

Byłam pewna, że Adrian się sprzeciwi, ale ku mojemu zaskoczeniu stwierdził, że to może być dla nas przygoda. W końcu pracuje zdalnie, więc miejsce zamieszkania nie robi mu różnicy. Tak oto spakowaliśmy walizki i pożegnaliśmy nasze dotychczasowe życie w mieście. Wigilię spędziliśmy już w babcinym domu, a ja podjęłam pracę w liceum – na razie na zastępstwo, ale z perspektywą stałego zatrudnienia.

Adrian, ku mojemu zdziwieniu, odkrył w sobie talent do remontów i zabrał się za odnawianie starego domu. Oliwier biegał po podwórku z babcią i cieszył się każdą chwilą spędzoną na świeżym powietrzu. Wszystko wydawało się układać doskonale. Do czasu.

Babcia nie do zatrzymania

Na początku wszystko wydawało się idealne. Po przeprowadzce na wieś myślałam, że życie wreszcie nabrało harmonii – mieliśmy własny dach nad głową, nie musieliśmy martwić się o rosnący czynsz, a babcia była szczęśliwa, mając nas przy sobie. Przecież o to właśnie chodziło, prawda?

Ale kiedy ciotka rzuciła mimochodem: „W końcu ktoś będzie miał na nią oko”, nie do końca zrozumiałam, co miała na myśli. Babcia miała osiemdziesiąt lat, ale wciąż była w świetnej formie. Owszem, chorowała na cukrzycę, ale pilnowała leków i regularnie badała poziom cukru. Sama robiła zakupy, gotowała, a nawet czasem wychodziła na długie spacery do sąsiadek na kawę. Nie widziałam żadnych powodów do zmartwień. Aż do wiosny.

Zaczęło się od ogrodu. Pewnego poranka Adrian wyszedł na podwórko i zobaczył babcię z sekatorem w dłoni. Przycinanie krzewów to było jedno, ale ona zabrała się za dźwiganie ciężkich gałęzi, przekopywanie ziemi i taszczenie taczki wypełnionej kamieniami.

– Babciu, mogę to zrobić za ciebie – zaproponował, podchodząc do niej.
Spojrzała na niego z politowaniem, jakby powiedział coś absurdalnego.

– Nikt nie przytnie tego lepiej ode mnie – odpowiedziała stanowczo i wróciła do pracy.

Problem w tym, że nie był to jednorazowy epizod. Zaczęła wstawać coraz wcześniej, by uniknąć naszych próśb o odpoczynek. Kiedy Adrian wychodził z sypialni, babcia była już w ogrodzie – na kolanach wśród grządek, z szpadlem w dłoni, rozkopując ziemię w mokrej trawie. Niezależnie od pogody. Efekty? Nocami zaczęła narzekać na bóle kolan, skarżyła się na skurcze w łydkach, jej ciśnienie skakało jak szalone.

– To nie może tak wyglądać – powiedziałam Adrianowi pewnego wieczoru. – W pełni rozumiem, że chce być aktywna, ale przecież nie jest już młoda!

Przecież babcia zawsze taka była – westchnął mój mąż. – Nie zniesie, żeby ktoś jej mówił, co ma robić.

Ale my nie mogliśmy po prostu stać z boku i patrzeć, jak sama się wykańcza.

Kompromis nie zadziałał

– Babciu, proszę, odpocznij chociaż trochę – próbowałam z nią negocjować przy śniadaniu.

– I co? Mam zapuścić ogród? – prychnęła, sięgając po kolejną kromkę chleba.

Możemy ci pomóc – wtrącił Adrian.

Zmierzyła nas spojrzeniem, które mówiło wszystko.

– Nie zamierzacie mieszkać na wsi i karmić Oliwiera tym sztucznym jedzeniem z supermarketu, prawda?

Spojrzałam na męża. No cóż, prawda była taka, że do tej pory warzywa kupowaliśmy właśnie w sklepie. I nie zastanawialiśmy się nad tym, skąd pochodzą.

– Babciu…

– Nie, koniec rozmowy – ucięła krótko.

Dla dobra sprawy podjęliśmy decyzję – Adrian przejmie obowiązki w ogrodzie. Myśleliśmy, że to rozwiąże problem, jednak byliśmy w dużym błędzie. Pewnego ranka babcia wróciła ze sklepu z ekscytacją wypisaną na twarzy.

– Mówią, że w lesie pojawiły się kurki!

Nie zdążyliśmy nawet zareagować, zanim zniknęła z domu. Najpierw nie wzbudziło to mojego niepokoju. Pewnie poszła sprawdzić, czy rzeczywiście są grzyby, pomyślałam. Ale gdy nie wróciła po dwóch godzinach, zaczęłam się niepokoić.

– Może trzeba jej poszukać? – powiedziałam do Adriana.

– Daj spokój, zna tę okolicę jak własną kieszeń.

Ale ja już miałam w głowie najczarniejsze scenariusze. A jeśli przewróciła się w lesie? Jeśli dostała skurczu w nodze i nie może się ruszyć?

Grzyby stały się jej obsesją

Pobiegłam do ciotki. Zareagowała wzruszeniem ramion.

– No i zaczęło się – powiedziała obojętnym tonem.

– Co się zaczęło?!

Babcia co roku zbiera grzyby i sprzedaje je u K. Na tym zarabia pieniądze na opał na zimę.

Zrobiłam wielkie oczy.

– Jak to na opał? Przecież teraz my już za wszystko płacimy!

– No to powiedz jej to – uśmiechnęła się ciotka. – Powodzenia.

Gdy babcia wróciła, wyglądała jak po maratonie, ale na twarzy miała szeroki uśmiech.

– Cztery kilo kurek! – oznajmiła triumfalnie, kładąc na stole pięćdziesiąt złotych. – A jutro pójdę na bagna, tam powinno być jeszcze więcej.

– Babciu, nie musisz tego robić – powiedziałam powoli, starając się nie zabrzmieć protekcjonalnie. – Nie musisz się męczyć, pieniądze na opał mamy.

Patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu.

– Dziecko, nie chodzi o pieniądze.

– To o co?

– O radość.

Westchnęłam ciężko.

– Ale dlaczego chodzisz sama? Co jeśli coś ci się stanie?

Babcia roześmiała się, jakby usłyszała najlepszy żart.

– Myślisz, że nie znam tego lasu? Mogłabym was tam oprowadzać z zamkniętymi oczami!

Ale ja wciąż się martwiłam. Każdego ranka, zanim jeszcze wszyscy się obudzili, babcia zakładała kalosze, brała koszyk i znikała w lesie. Nie pomagały prośby, tłumaczenia ani groźby – twierdziła, że zna teren jak własną kieszeń i nic jej się nie stanie.

Wracała po kilku godzinach, zmęczona, ale zadowolona, z koszem pełnym kurek. Gdy próbowałam protestować, śmiała się i mówiła:

– Dziecko, nie rozumiesz? To moja pasja!

Nie mogłam tego pojąć. Po co jej to wszystko? Pieniędzy nam nie brakowało, a w domu nikt nie przepadał za grzybami. A jednak każdego ranka budziłam się z niepokojem, myśląc, czy tym razem wróci. Miała osiemdziesiąt lat, a zero strachu przed samotnymi wyprawami. I wtedy zrozumiałam – to nie chodziło o grzyby. To była jej wolność. Nie mogłam jej tego odebrać.

Ala, 34 lata

Reklama

Czytaj także:
„Znaleziony wiosną list miłosny zburzył mój spokój. Bałam się, że idealne małżeństwo dziadków było czystą fikcją”
„Żona zażądała rozwodu, żeby nie dzielić się ze mną fortuną. Wygrana w totka migiem zajęła moje miejsce w jej sercu”
„Ciężko pracowałam na awans, wyrabiając nadgodziny z szefem. Teraz zamiast na wymarzoną premię czekam na 800 plus”

Reklama
Reklama
Reklama