„Teściowa jawnie grzebała nam w szafkach, a mój mężuś jej tylko przytakiwał. Miałam to znosić, bo to był jej dom”

Kobieta, która ma dość teściowej fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Ledwo okrzepłam po porodzie, a teściowa już nie szczędziła mi komentarzy na temat mojego lenistwa. Podważała moje umiejętności kucharskie i wychowywanie dziecka, ale gdy raz poprosiłam ja o pomoc, to się na mnie wypięła. Miałam dość tego cyrku i postawiłam mężowi ultimatum”.
/ 12.12.2021 09:35
Kobieta, która ma dość teściowej fot. Adobe Stock, Africa Studio

Jaki problem? Po prostu zamieszkacie u nas! Miejsca jest dosyć! – powiedziała teściowa.

Do dziś pamiętam, jak ucieszyłam się z tej propozycji. Co tu kryć, spadła nam jak z nieba. Kiedy pobieraliśmy się z Wojtkiem, żadne z nas nie miało do zaoferowania drugiemu nic prócz szczerej miłości i wiary, że to wystarczy, żeby zbudować wspólne życie. Ja właśnie skończyłam studium dla nauczycieli przedszkola i zaczynałam pierwszą pracę. Wojtek otworzył z kolegą niewielki punkt naprawy maszyn rolniczych. Nie mieliśmy oszczędności, a Jasiek był już w drodze…

– Dom jest duży – wyjaśniała matka Wojtka. – Dostaniecie całe piętro dla siebie. Po co wyrzucać pieniądze na  wynajem. A jak już trochę odłożycie, kupicie coś swojego.

Pomysł wydawał się świetny. W głowie natychmiast zaczęłam wymyślać wystrój wymarzonego gniazdka.

– W łazience położymy szare kafelki – snułam przy rodzinnej kolacji marzenia. – Podłogę zrobimy czarną. Będzie schludnie i nowocześnie.

– Czarną? – usłyszałam nagle ironiczny głos teściowej. – Asiu, a co to, pogrzeb jakiś? Co ludzie na takie dziwactwa powiedzą? Skąd tobie takie pomysły do głowy przychodzą?

– Ale taka jest teraz moda…

Zaczerwieniłam się po czubki uszu, bezradnie patrząc na Wojtka. Liczyłam na to, że mąż mnie poprze, ale Wojtek tylko bardziej pochylił się nad talerzem z zupą, jakby zjedzenie posiłku było dla niego teraz najważniejszą sprawą na świecie.

– Moda? – roześmiała się tymczasem teściowa. – Już ja wiem, co to za moda. W tych całych internetach pewnie piszą jakieś siusiumajtki, a kobiety, co życia nie znają, tak jak ty, powtarzają bezmyślnie. Ja ci powiem, jak się tworzy takie mody. Tyle lat żyję na tym świecie, to wiem, o co tu chodzi. Producentom widać nie schodziły czarne kafelki, to postanowili kilka tych gwiazdeczek internetowych namówić, żeby je promowały. W mojej łazience kafelki będą białe. Schludnie, estetycznie i niezbyt drogo. Dla dekoracji można jakiś rzucik dać i pięknie będzie!

– Ale ja nie przepadam za „rzucikami” – jęknęłam, kopiąc jednocześnie niewzruszonego Wojtka pod stołem.

– Zobaczysz, pięknie będzie – teściowa aż się uśmiechnęła do własnych myśli, całkowicie ignorując moje protesty. – A jak już pójdziecie na swoje, to zrobicie sobie wszystko choćby i z czarnego granitu – dodała nagle.

Wobec takiego argumentu nie pozostało mi już nic innego, jak tylko pochylić się nad talerzem, choć perspektywa wspólnego mieszkania jakoś przestała mnie cieszyć. Jak się okazało, to był dopiero początek.

Wprowadziliśmy się do domu teściowej we wrześniu, a nasz pierworodny przyszedł na świat w październiku. Byłam wykończona trudnym porodem, więc z wdzięcznością przyjęłam propozycję teściowej, że pomoże mi przy dziecku, a przy okazji co nieco „ogarnie” dom.

Była miła, uśmiechnięta, ale kąśliwa jak żmija

– Bo ty chyba nie jesteś nauczona tak na co dzień robić wokół siebie, Asiu – usłyszałam przy okazji.

Poczułam się wtedy tak, jakby ktoś mnie ukłuł szpilką, choć słowom teściowej towarzyszył ciepły, wyrozumiały uśmiech, który mówił: „To przecież tylko żarty, nie obrażaj się o byle co”. Zagryzłam zęby i postanowiłam nic nie mówić. Wkrótce przekonałam się, że to był wielki błąd. Teściowa na dobre zadomowiła się w naszym życiu. Zaczęło się od obiadów.

Po kilku tygodniach, kiedy okrzepłam po porodzie, postanowiłam sama gotować dla siebie i swojej rodziny, tym bardziej że przecież na piętrze, które udostępniła nam teściowa, była osobna kuchnia. Jestem miłośniczką zdrowego żywienia. Przez wiele lat byłam wegetarianką i choć w ciąży zaczęłam z powrotem jeść mięso, wciąż doskonale orientowałam się w zasadach prawidłowego odżywiania. Tym bardziej więc z zapałem zabrałam się za przygotowywanie posiłku dla swojej rodziny. Niestety. Ledwie odkręciłam gaz w piekarniku, usłyszałam kroki na schodach.

– A co ty tu robisz, Asiu? – dobiegł mnie głos teściowej.

Odruchowo zesztywniałam.

– Przygotowuję obiad.

– Obiad? – teściowa uniosła brwi do góry, jakby właśnie usłyszała, że zamierzam polecieć na Marsa. – Ale przecież ja mam jeszcze gołąbki z wtorku. Kto to wszystko zje…

– Mama na pewno zje te gołąbki – uśmiechnęłam się nieszczerze, bo serdecznie nie cierpiałam zwyczaju matki Wojtka, żeby gotować na kilka dni i potem dojadać wszystko na siłę. – My mamy lasanie ze szpinakiem.

– Ze szpinakiem? – teściowa ściągnęła usta w wąską linijkę, już nawet nie próbując udawać uśmiechu. – To dlatego taki dziwny zapach w całym domu… Powinnaś używać wyciągu, jak gotujesz takie wynalazki, Asiu. Taki zapach wchodzi później w meble, w zasłony i ciężko go usunąć w praniu. Ale co ty możesz o tym wiedzieć – teściowa westchnęła nieszczerze, machając ręką. – Przecież ty nie pierzesz, dziecko. A ja muszę sobie jakoś radzić…

Zdusiłam chęć odszczeknięcia czegoś, a zamiast tego powiedziałam ze słodkim uśmiechem:
No nie, nawet Wojtek nie stanął po mojej stronie

– Przepraszam, oczywiście zaraz wywietrzę. Nie sądziłam, że zapach szpinaku może komuś przeszkadzać.

– Nie sądziłaś, że zapach szpinaku może komuś przeszkadzać? – teściowa zatrzepotała rzęsami. – Taka jesteś niby uczona, a nie wiesz, że teraz nie je się szczawiu ani szpinaku, bo wyciągają wszystkie metale ciężkie z gleby? Dziewczyno! Jak chcesz, to jedz sobie te swoje lasanie, ale mój synek z radością spałaszuje domowe gołąbki. Już ja wiem, co mojemu Wojtusiowi zawsze smakowało!

– Nie wydaje mi się – mruknęłam, z trudem powstrzymując łzy.

W tym momencie zdałam sobie sprawę, że dla teściowej nigdy to, co przygotuję, nie będzie wystarczająco dobre. Miałam jeszcze tylko nadzieję, że Wojtek stanie po mojej stronie. Niestety. Kiedy mąż wrócił z pracy, teściowa od razu zawołała go do swojej kuchni.

– Wojtusiu, przygotowałam specjalnie dla ciebie gołąbki, te, które najbardziej lubisz – zaszczebiotała.

– Mam lasanie – powiedziałam cicho. Wojtek spojrzał na mnie zdziwiony.

– Naprawdę? Mama specjalnie robiła gołąbki – powiedział z urazą w głosie. – Chyba nie chcesz, żebym sprawił jej przykrość…

– Ale po tych jej gołąbkach zawsze źle się czujesz! – w tym momencie nie wytrzymałam i wybuchłam. – Przecież ona nie zrobiła ich specjalnie dla ciebie, tylko trzyma je Bóg wie jak długo! I to znowu kapucha i mięso! Mówiłeś ostatnio, że chciałbyś zrzucić kilka kilo.

– Nie przytyję od jednego gołąbka – mruknął Wojtek. – Ale przecież nikt cię nie zmusza. Możesz zjeść lasanie.

Po tych słowach mój mąż zszedł do kuchni teściowej. Marną pociechą było dla mnie to, że nie wziął Jaśka. Doskonale wiedział, że syn jest jeszcze za mały na kuchnię jego mamusi. Powoli zaczynałam mieć tego wszystkiego dosyć. Tym bardziej że to nie był pierwszy – ani niestety, ostatni – raz, kiedy mój mąż wybrał wieczór z mamusią zamiast z żoną i dzieckiem.

Zaczynało się zawsze tak samo

Wojtek szedł do mamy, żeby zjeść to, co „przygotowała specjalnie dla niego”. Później zostawał tam do późnych godzin nocnych, bo mama nie lubiła sama oglądać telewizji. Kiedy usiłowałam namówić go, żeby pomógł mi chociażby w wieczornej kąpieli Jasia, teściowa nigdy nie omieszkała wtrącić swoich trzech groszy.

– Te dzisiejsze kobiety – mówiła na przykład. – Z niczym sobie nie radzą. Ja wychowywałam Wojtusia sama i w niczym nie potrzebowałam pomocy. I do pracy chodziłam!

To znowu był przytyk pod moim adresem, bo ustaliliśmy z Wojtkiem, że przez pierwsze lata życia synka zostanę z nim w domu.

– I dom był ogarnięty, i mąż nakarmiony. A dzisiaj to nawet kąpiel dziecka jest problemem – dodawała teściowa, ledwo kryjąc pogardę.

Po takich słowach wszystkiego mi się odechciewało. Zaprzestałam nawet prób namówienia męża, żeby spędzał wieczory z rodziną. Coraz częściej zastanawiałam się jednak, czy nie popełniłam błędu.
A to nadal nie było wszystko. Kiedy wprowadziliśmy się do domu teściowej, ustaliliśmy, że nie będziemy zamykać piętra.

– Mama powiedziała mi, że czułaby się niekomfortowo, gdyby ktoś w jej własnym domu zamykał jej drzwi przed nosem. Przecież nie ma tu złodziei – powiedział mi pewnego dnia mąż.

Mnie oczywiście nikt nie pytał o zdanie. Nie bałam się, że teściowa mi coś ukradnie, ale przecież byłam dorosłą kobietą i potrzebowałam odrobiny prywatności… Nie miałam jednak wiele do powiedzenia. Musiałam zgodzić się na jej warunki. Pozostało mi tylko liczyć na takt i dobre wychowanie matki Wojtka. Niestety.

Szybko przekonałam się, że równie dobrze mogłabym liczyć na wygraną w totolotka. Od pierwszych chwil teściowa przychodziła na piętro pod byle pretekstem, oczywiście nigdy nie uprzedzając o swojej wizycie ani nawet nie pukając. Kiedy raz czy dwa zastała mnie jeszcze w bieliźnie, też nie omieszkała tego faktu skomentować.

– Niektórym to dobrze – powiedziała wtedy. – Wysypiają się do południa. Ja nie miałam takich luksusów. Jak Wojtuś był mały, to wstawałam z kurami, żeby go oporządzić. Kto to widział, żeby matka spała pół dnia…

Zagryzałam wtedy zęby, żeby nic nie powiedzieć, choć przecież była zaledwie siódma trzydzieści i do południa było daleko. Ale nauczyłam się już przez kilka miesięcy wspólnego zamieszkiwania, że z matką Wojtka nie ma dyskusji. Z nią nikt nie wygra. Początkowo odwiedzała nas tylko rano i w ciągu dnia, kiedy Wojtek był w pracy. Zwykle przychodziła pod pretekstem zobaczenia, „jak się ma jej wnuk”. Jeśli jednak ktokolwiek myśli, że wykorzystywała te niezapowiedziane wizyty, by cokolwiek mi pomóc przy dziecku, to głęboko się myli.

Kiedy raz poprosiłam teściową, żeby została z Jasiem, bo ja chciałabym wyjść do sklepu czy do apteki, zrobiła urażoną minę i odpowiedziała:

– Wybacz, moja droga, ale ja w wychowanie wnuka się nie wtrącam. Ja już się dziecka nabawiłam w swoim życiu.

Co było robić. Znowu zagryzłam zęby, ubrałam Jasia i zamierzałam wziąć go do sklepu ze sobą. Teściowa oczywiście czekała już na mnie przy drzwiach.

– Czapeczki mu nie zakładasz? – zaatakowała jak pies myśliwski.

– Podobno nie wtrąca się mama do wychowywania wnuka – nie wytrzymałam i odparowałam jej.
Teściowa zrobiła urażoną minę, a jej oczy natychmiast wypełniły się łzami.

– To tak odpłacasz mi się za troskę – szepnęła, powoli chowając się do siebie. – A ja to przecież dla was…

Masz czas do końca tygodnia: szukaj mieszkania

Przez chwilę po tej konfrontacji odczuwałam nawet wyrzuty sumienia. Ale nie potrwały one długo. Dokładnie do momentu, kiedy wróciłam do domu i zdałam sobie sprawę z tego, że teściowa pod naszą nieobecność… przejrzała nasze szafki! Nawet nie próbowała ukryć swojego wścibstwa. Nic nie stało na swoim miejscu, wszystko było poprzesuwane. Tego było już dla mnie za wiele. Postanowiłam o całej sytuacji porozmawiać z Wojtkiem. Wieczorem czekałam na niego w sypialni.

– Muszę z tobą porozmawiać – zaczęłam groźnie.

– Ja też – Wojtek zmierzył mnie wzrokiem zranionego psa i zanim zdążyłam otworzyć usta, powiedział: – Mama skarżyła mi się, że źle się do niej odnosisz. Podobno okazujesz jej brak szacunku. Wprost nie mogę uwierzyć, że robisz coś takiego. Po tym wszystkim, co ona dla nas robi. Oddała nam przecież swój dom… Gotuje…

– Wojtek! – krzyknęłam, bo wprost nie mieściło mi się w głowie, że to dzieje się naprawdę. – Ona wchodzi tu pod naszą nieobecność! Przejrzała nam szafki! Wszystko poprzestawiała!

– To też jest coś, o czym chciałem z tobą porozmawiać – mąż nie przestawał patrzeć na mnie pełnym bólu wzrokiem. – Mama mówiła mi, że masz w szafce drogie perfumy. Czy naprawdę nas na to stać? Przecież mieliśmy oszczędzać.

Aż mi dech zaparło z oburzenia. Owszem, miałam perfumy. Dostałam je w prezencie od siostry. Ale to nie było teraz ważne. Ważne było to, że teściowa myszkowała w moich rzeczach, komentowała moje zakupy – a mąż nie zamierzał z tym nic zrobić. 

– Wojtek, powiem to tylko raz – z trudem opanowywałam emocje. – Myślałam, że zamieszkanie z twoją mamą to dobry pomysł…

– Bo dobry – zaczął Wojtek, ale ja nie zamierzałam dać sobie przerwać. Kontynuowałam wypowiedź, jakby nigdy nic.

– Nie, to nie był dobry pomysł. Nieważne, ile teraz oszczędzamy, skoro rozpada się nasze małżeństwo. Dlatego masz czas do końca tygodnia. Albo znajdziesz nam tanie mieszkanie, albo sama wyprowadzam się z Jasiem.

Wojtek znał mnie na szczęście na tyle długo, żeby wiedzieć, że kiedy mówię serio – to zamierzam tak właśnie postąpić. Klamka zapadła. Zbyt długo znosiłam upokorzenia od teściowej. Oczywiście mąż usiłował przekonywać mnie, że działam pochopnie – ale ja byłam już zdeterminowana. Na szczęście Wojtek stanął tym razem po mojej stronie.

Niespełna tydzień później przenieśliśmy swoje rzeczy do niewielkiego mieszkanka na obrzeżach. Nie mamy tu luksusów i teściowa na widok naszej klitki aż się za głowę złapała – ale ja ani przez chwilę nie żałowałam swojej decyzji. W końcu odzyskałam święty spokój – a wieczorami męża. Dziś już wiem, że żadne pieniądze nie są warte tego, żeby ryzykować małżeństwo. I cieszę się, że podjęłam zdecydowane kroki – nim było za późno.

Czytaj także:
„Helena namawiała mnie na dziecko, a teraz narzeka, że jestem fatalnym ojcem. Jej ciągłe pretensje zatruwają mi życie”
„Ludzie kpili ze mnie, bo wyszłam za mąż mając 19 lat. Nie dbałam o to. Wiedziałam, że biała suknia to moje przeznaczenie”
„Pracuje na kasie za marne grosze i zazdroszczę innym. Moją obsesją jest życie na lepszym poziomie”

Redakcja poleca

REKLAMA