„Ludzie kpili ze mnie, bo wyszłam za mąż mając 19 lat. Nie dbałam o to. Wiedziałam, że biała suknia to moje przeznaczenie”

Kobieta, która młodo wyszła za mąż fot. Adobe Stock, jul14ka
„Czy ja byłam ślepa? Przecież to faktycznie facet, o jakim zawsze marzyłam. Był spokojny, troskliwy, poukładany i ewidentnie bardzo mu na mnie zależało. Ktoś, kto zna mnie jak własną kieszeń i wciąż nie uciekł. Przeciwnie! Jest zawsze, gdy go potrzebuję”.
/ 03.12.2021 04:37
Kobieta, która młodo wyszła za mąż fot. Adobe Stock, jul14ka

W mojej rodzinie kobiety wcześnie zakładały rodziny. W pokoleniu mojej praprababci czy babci nikt nie widział w tym nic dziwnego. Kiedy jednak moja mama wyszła za mąż jako osiemnastolatka, jej koleżanki już pukały się w głowę. Ona była jednak w tacie zakochana po uszy i nie przejmowała się komentarzami. Mnie urodziła już jako dziewiętnastolatka i nawet na porodówce lekarz rzucił jakiś komentarz o wpadce. Może to jakieś genetyczne obciążenie, a może podskórne pragnienie zachowania tradycji, ale ja także już w liceum, kiedy moje koleżanki myślały tylko o imprezach, studiach i podróżach, marzyłam założenie rodziny.

– Zwariowałaś, Zuzka? Co to za pomysł? – zaśmiała się ze mnie moja przyjaciółka Natalia, której zwierzyłam się z moich planów.

– Normalny. Jesteśmy już pełnoletnie. Mogę przecież wyjść za mąż.

– Ale po co? Młodość sobie skrócisz! Jeszcze się zdążysz nalepić pierogów i naprać facetowi skarpetek.

– Ja tak nie postrzegam małżeństwa.

– A kto postrzega? Myślisz, że dziewczyny by się tak do tego pchały, jakby myślały w tak rozsądnych kategoriach jak ja? Nie! One są zaślepione wizją pierścionka i sukni ślubnej, które w dłuższej perspektywie nie mają żadnego znaczenia! – skrytykowała bezlitośnie moje młodzieńcze marzenie.

Podejrzewałam, że mówi tak, bo jej rodzice się rozwiedli. Poza tym sama trochę nie wierzyłam w to, że uda mi się szybko wyjść za mąż, bo chłopcom w moim wieku nawet to przez myśl nie przechodziło. Musiałabym poznać kogoś starszego, kto już inaczej patrzy na świat. Tymczasem podrywał mnie jedynie Jacek, którego znałam od podstawówki i który wiecznie robił do mnie maślane oczy.

– Jacuniu, a ty byś się z Zuzką nie ożenił? – ciągnęła rozbawiona Natalka.

– No, już dosyć tych żartów! Podzieliłam się z tobą moimi przemyśleniami, a ty je od razu sprzedajesz dalej.

– Ja bym się bardzo chętnie ożenił – powiedział z uśmiechem, trochę onieśmielony.

Szczerze mówiąc, wiedziałam, że on faktycznie mógłby chcieć się ożenić. Ale przecież to był Jacek! Prawie brat. Chłopak, który widział mnie od dziecka z podrapanymi kolanami. On, ja, Natalia i Łukasz byliśmy w dzieciństwie osiedlową bandą i właściwie później nadal nią pozostaliśmy, tyle że przestaliśmy wspinać się na drzewa i zakradać przez płoty w zakazane miejsca.

– Co tam? – zapytał Łukasz, który podszedł do nas z czterema butelkami zimnej lemoniady, za co mieliśmy ochotę go ozłocić.

– Zuzka i ja bierzemy ślub! – odparł Jacek z radością, a Łukaszowi opadła szczęka.

– Poważnie?

– Przestań! Jaja sobie ze mnie robią! – odpowiedziałam, udając urażoną. Nie potrafiłam się jednak na nich gniewać.

Następnego dnia postanowiłam się wybrać na działkę rodziców rowerem, żeby trochę przekopać grządki. Po drodze wjechałam w dziurę i niefortunnie się podparłam nogą tak, że aż chrupnęło mi w kolanie.

– Jezu! – wrzasnęłam, a widząc moją nogę, miałam ochotę się jeszcze przeżegnać. Kolano spuchło jak po ataku szerszeni i bolało wcale nie mniej. Myślałam, że się popłaczę. Jakimś zrządzeniem losu przechodził tamtędy Łukasz i od razu do mnie podbiegł.

– Zuza, co się stało? Twoja noga!

– Tak. Wygląda na to, że coś sobie uszkodziłam. Muszę jechać do szpitala.

– Zawiozę cię. Czekaj tu, a ja polecę po auto. Może twoim rowerem, co? To go odwiozę na klatkę.

– Dobrze, tylko błagam pospiesz się – powiedziałam, a on ruszył pędem. Tymczasem ja czekałam, starając się przywołać w pamięci jakieś metody medytacji, żeby tylko się uspokoić i zapomnieć o bólu. Nie było to jednak łatwe. Noga puchła, pulsowała i strasznie bolała. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu Łukasz podjechał samochodem i ostrożnie pomógł mi się jakoś usadowić. 
W szpitalu lekarz dokładnie zbadał kolano i orzekł, że to zwichnięcie rzepki kolanowej.

– To coś poważnego?

– Szczęście w nieszczęściu, że nie doszło do złamania wewnątrzstawowego. Wtedy konieczna byłaby operacja. A w tym przypadku musimy założyć tutor gipsowy.

– Co to takiego?

– Gips od kostki do połowy uda – odpowiedział, a ja spojrzałam załamana. Nie takie były moje plany na najbliższe letnie dni… Nie miałam jednak wyjścia. Musiałam zostać na dwa dni w szpitalu, w razie gdyby noga mocno puchła.

– Dasz sobie radę? Muszę jechać – powiedział Łukasz.

– No jasne. Dzięki, że mnie przywiozłeś. Jesteś wspaniałym przyjacielem.

– Nie ma sprawy – powiedział i pokazał, jak trzyma za mnie kciuki. Ja też trzymałam, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Nie chciałam być sama w szpitalu, a moi rodzice wyjechali, nastawiłam się więc na samotne popołudnie. Kiedy więc uchyliły się drzwi sali, nawet się nie odwróciłam, przekonana, że to odwiedziny innego pacjenta.

– Zuza? – usłyszałam znajomy głos Jacka.

– O… cześć. Skąd wiedziałeś?

– Łukasz mi powiedział. Jak się czujesz?

– Trochę lepiej. Dostałam dużo środków przeciwbólowych. Myślę, że jestem trochę naćpana – zażartowałam, a on się uśmiechnął. Przyniósł mi siatkę pomarańczy, sok, wafelki i krzyżówki.

– Krzyżówki? Dzięki! – zaśmiałam się.

– Moja babcia zawsze lubiła rozwiązywać w szpitalu. Mogę ci pomóc, jak chcesz. Jestem w tym mistrzem.

– Dziękuję – powiedziałam wzruszona.

Jacek siedział ze mną do wieczora. Obrał mi pomarańczę, przyniósł kawę i rozwiązywał ze mną krzyżówki. Następnego dnia przyszedł z Natalią, ale kiedy ona już poszła, został dłużej. A kolejnego dnia pomógł mi wrócić do domu.

– Będziesz tu sama? – zapytał zaniepokojony, gdy wyjęłam z torebki klucze do drzwi.

– Rodzice wyjechali. Dam sobie radę.

– Ciekawe jak. Może jeszcze będziesz sobie gotować? Niedoczekanie. Wprowadzam się.

– Zwariowałeś! Jakie wprowadzam. Rodzice by mnie zabili!

– I tak mieliśmy się pobrać, więc lepiej to przetestować – zaśmiał się, a ja razem z nim.

Czy ja byłam ślepa? Jacek jest idealny

Faktycznie trochę obawiałam się zostać sama w takim stanie, ale nie chciałam tego od niego wymagać. Jacek jednak nie miał zamiaru odpuszczać. Jeszcze tego samego popołudnia przyszedł do mnie z torbą swoich rzeczy. Rozłożył koc na kanapie, przygotował sobie piżamę i poszedł do kuchni zrobić herbatę i kolację. Przyglądałam się temu, z jakim spokojem porusza się po mieszkaniu, i nagle poczułam, że zalewa mnie fala ciepłych uczuć do tego gościa. Czy ja byłam ślepa? Przecież to faktycznie facet, o jakim zawsze marzyłam. Był spokojny, troskliwy, poukładany i ewidentnie bardzo mu na mnie zależało. Ktoś, kto zna mnie jak własną kieszeń i wciąż nie uciekł. Przeciwnie! Jest zawsze, gdy go potrzebuję.

Jacek wszedł do pokoju z talerzem pełnym kanapek i usiadł na brzegu mojego łóżka.

– Jak noga? – spytał.

– Już lepiej. Dziękuję.

– Zuza, a co byś powiedziała, gdybym…  gdybym naprawdę ci się oświadczył? Wiem, że to głupie pytanie, ale ja cię kocham.

– To zapytaj.

– O co?

– No, jak to o co! Czy zostanę twoją żoną.

– A zostaniesz?

– Tak! – odparłam rozpromieniona.

– Poważnie?! Nawet nie mam pierścionka! – powiedział oszołomiony. – To nie tak miało wyglądać.

– Miało dokładnie tak. Nie chcę pierścionka. Chcę obrączkę – odparłam rozbawiona.

Nie wiem jak to się stało, ale wyzbyłam się nagle wszelkich wątpliwości. Wiedziałam, że to jedyny słuszny wybór. Jacek mnie pocałował, a ja poczułam, że się rozpływam. Od tamtej pory wszystko szło już z górki. Matura, skromny ślub z weselem dla najbliższej rodziny i przyjaciół, a później remont mieszkania, które Jacek miał po babci. Od oświadczyn nie minął nawet rok, a ja już byłam żoną i… spodziewałam się dziecka.

Natalia przyznała, że trochę mi zazdrości

– Nadal nie mogę w to uwierzyć! – śmiała się czasem Natalia, głaszcząc mój rosnący brzuszek.

– Ja też. Najdziwniejsze jest to, że miałam to szczęście u swojego boku przez całe życie. Jak mogłam być tak ślepa?

– A wiesz… ja też chyba byłam.

– To znaczy?

– No… wiesz. Zaczęłam się spotykać z Łukaszem – przyznała nieco onieśmielona.

– Nie! – zaśmiałam się w głos.

– Tak… i też nie wiem, jak mogłam być tak ślepa! Tak się z ciebie śmiałam, a teraz aż ci zazdroszczę. Może i ja się zdecyduję na taki szybki ślub… 

Czytaj także:
„Dwoiłam się i troiłam. W domu chodziłam w szpilkach, by mąż był zadowolony, bo przecież byłam jego utrzymanką”
„Od pierwszego dnia emerytury dzieci mnie wykorzystywały. Chciały zrobić ze mnie ubezwłasnowolnioną darmową opiekunkę”
„Mój mąż jest wierny i dobry, ale zapomniał że jestem kobietą. Wszystko się zmieniło, gdy wyjechałam do sanatorium”

Redakcja poleca

REKLAMA