Zawsze wyobrażałam sobie macierzyństwo jako najpiękniejszy czas w życiu – pełen czułości, miłości i bliskości z dzieckiem. Byłam przekonana, że te chwile będą niczym obrazki z reklam – beztroskie uśmiechy, małe rączki chwytające moje palce, wieczory pełne spokoju. Ale rzeczywistość szybko zweryfikowała moje marzenia. Było pięknie, owszem, ale równie często bywało chaotycznie, wyczerpująco i… przytłaczająco. A wszystko przez teściową, która jakby na pełen etat postanowiła rządzić moim macierzyństwem.
Teściowa odwiedzała nas codziennie. Może nawet powinnam była się cieszyć – przecież nie każda babcia tak interesuje się swoim wnukiem. Problem w tym, że zamiast pomagać, nieustannie mnie krytykowała. Wszystko, co robiłam, było nie takie, jak być powinno. Karmiłam dziecko słoiczkami? „To chemia!”. Ubierałam wygodnie? „Dlaczego nie założyłaś czapeczki, skoro wieje?”. Nawet sposób, w jaki usypiałam syna, według niej prowadził donikąd: „To dziecko nigdy nie nauczy się samodzielności!”.
Mój mąż, Paweł, próbował łagodzić sytuację. „Mama chce dobrze” – powtarzał. Może rzeczywiście chciała, ale nie widziała, jak bardzo mnie tym wykańczała. Z każdym dniem czułam się coraz bardziej osaczona. Chciałam być dobrą matką, ale przy Krystynie czułam, jakby wszystko, co robiłam, było jednym wielkim błędem.
Wieczorami, gdy dom wreszcie cichł, zastanawiałam się, co tak naprawdę było powodem tej ciągłej krytyki. Chciałam ją zapytać: „Dlaczego zamiast mnie wspierać, nieustannie mnie krytykujesz?”. Ale nie pytałam. Bałam się, że doprowadzę do jeszcze większego konfliktu. A w międzyczasie frustracja we mnie rosła, napięcie w naszym domu sięgało zenitu, a ja zaczynałam wątpić, czy kiedykolwiek będę w stanie sobie z tym poradzić.
Ciągle mnie krytykowała
Pamiętam ten poranek, jakby to było wczoraj. Krystyna pojawiła się w drzwiach z hukiem, jak zawsze bez uprzedzenia. W jednej ręce trzymała wielką torbę wypchaną po brzegi, w drugiej coś, co wyglądało jak domowy kompot. Weszła do mieszkania, jakby to było jej własne, rzucając:
– Nie mogłam patrzeć, jak to biedne dziecko męczy się na tych waszych słoiczkach. Przyniosłam coś lepszego!
Od razu poczułam, jak napina mi się kark. Nasze rozmowy zawsze zaczynały się od krytyki i wiedziałam, dokąd to zmierza.
– Mamo, naprawdę te słoiczki są dobrej jakości – powiedziałam spokojnie, starając się opanować. – Mają atesty, a ja czasami po prostu nie mam czasu na gotowanie.
Teściowa westchnęła teatralnie, jakby usłyszała największą bzdurę w życiu. Sięgnęła do torby i wyciągnęła kilka słoików wypełnionych jej własnymi wyrobami.
– To wszystko dla wnuka. Sama gotowałam! Żadnej chemii, same zdrowe rzeczy. Powinnaś dbać bardziej o jego zdrowie. Ja, jak Paweł był mały…
– Wiem – przerwałam jej delikatnie. – Mówiłaś mi już. Ale…
Nie zdążyłam dokończyć, bo zaczęła wyjmować kolejne rzeczy: ubranka, czapeczki, nawet koce. Wszystko z komentarzem:
– Bo widziałam, jak był ubrany wczoraj. Przewieje go, zobaczysz.
Zamknęłam oczy na chwilę, licząc do dziesięciu, zanim eksploduję. W środku wrzało, ale wiedziałam, że jeśli się odezwę, wybuchnie kłótnia, której chciałam uniknąć.
Krystyna usiadła przy stole, nie czekając na zaproszenie. Zaczęła rozpakowywać przyniesione rzeczy, podczas gdy ja w myślach przeklinałam tę sytuację. Czułam się jak gość we własnym domu.
– Wiesz, Elu – powiedziała – powinnaś być mi wdzięczna, że mam oko na wnuka. Nie każdy ma taką teściową jak ja.
Próbowałam coś powiedzieć, ale w tym momencie mój syn zapłakał w sypialni. Jakby wyczuwał moje napięcie, jakby chciał mi przypomnieć, dla kogo tak naprawdę robię to wszystko.
Nie odezwałam się już do teściowej do końca jej wizyty. W mojej głowie przewijała się tylko jedna myśl: Muszę z tym coś zrobić, zanim oszaleję.
Nie mogłam tego wytrzymać
Wieczorem, po kolejnej męczącej wizycie teściowej, usiadłam w kuchni z kubkiem herbaty, próbując zebrać myśli. Paweł wrócił z pracy zmęczony, ale już w drzwiach zauważył, że coś jest nie tak.
– Co się stało? – zapytał, siadając obok mnie.
Spojrzałam na niego i od razu poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać, ale to wszystko się we mnie nagromadziło.
– Paweł, ja tak dalej nie mogę – zaczęłam cicho. – Twoja matka mnie wykańcza. Codziennie tu przychodzi, krytykuje wszystko, co robię. Jak mam być dobrą mamą, skoro ciągle czuję, że według niej robię wszystko źle?
Mąż westchnął i przetarł twarz dłonią.
– Ela, wiem, że to trudne, ale mama naprawdę chce dobrze…
– Chce dobrze? – przerwałam, podnosząc głos. – Paweł, przejrzyj na oczy, ona mnie po prostu nie szanuje! Wczoraj przyniosła cały zestaw swoich ubrań dla małego, bo stwierdziła, że ja ubieram go nieodpowiednio. Dzisiaj wyciągnęła swoje jedzenie, bo „te słoiczki to chemia”. Czy ja jestem nikim w wychowywaniu naszego dziecka?!
– Nie, oczywiście, że nie! – odparł, próbując mnie uspokoić. – Po prostu… ona ma taki charakter. Chce pomóc, tylko może nie zawsze wie, jak to zrobić.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Naprawdę nie widzisz problemu? Jeśli nic nie zrobisz, to ja chyba eksploduję. Nie mogę codziennie walczyć o to, żeby poczuć się we własnym domu jak matka, a nie jak uczennica, którą trzeba poprawiać na każdym kroku!
Mąż zamilkł, jakby zbierał się do odpowiedzi, ale ostatecznie tylko wzruszył ramionami. Wiedziałam, że znowu nic z tym nie zrobi. To był moment, kiedy postanowiłam, że porozmawiam z teściową sama.
Nie rozumiała moich pretensji
Nazajutrz, kiedy teściowa znów zjawiła się w drzwiach z nieodłączną torbą „niezbędnych rzeczy”, zebrałam się na odwagę. Wzięłam głęboki oddech i zanim zdążyła zacząć swoją litanię uwag, zatrzymałam ją w progu.
– Mamo, chciałabym wyjaśnić parę rzeczy.
Usiadłyśmy przy stole. Ona od razu wyciągnęła słoiki i zaczęła mówić o ich zaletach, ale przerwałam jej zdecydowanie.
– Wiem, że chcesz dla nas dobrze, ale twoje zachowanie mnie krzywdzi. Mam wrażenie, że każda moja decyzja jest podważana. To moje dziecko. Chciałabym, żebyś zaufała mi jako matce.
Teściowa uniosła brwi, a na jej twarzy pojawiła się mieszanka zdziwienia i urazy.
– Ja ciebie krzywdzę? Elu, ja tylko chcę pomóc! Myślałam, że doceniasz moje doświadczenie.
– Doceniam, naprawdę – powiedziałam, czując, jak emocje ściskają mi gardło. – Ale kiedy codziennie słyszę, co robię źle, czuję się… niewystarczająca.
Zapadła chwila ciszy. Teściowa wyglądała na zakłopotaną.
– Nie wiedziałam, że tak to odbierasz – powiedziała w końcu. – Myślałam, że… po prostu cię wspieram.
– Potrzebuję wsparcia, ale takiego, które daje mi siłę, a nie odbiera pewność siebie – odparłam, patrząc jej prosto w oczy.
Trzymała się na dystans
Teściowa nie przyszła przez następne dwa dni. Dom wypełniła dziwna cisza, do której z początku trudno mi było się przyzwyczaić. Paweł zauważył to niemal natychmiast.
– Coś się stało? – zapytał wieczorem, kiedy układałam małego do snu. – Mama dzwoniła dzisiaj, ale brzmiała jakoś inaczej.
– Rozmawiałyśmy – odpowiedziałam spokojnie.
Paweł spojrzał na mnie uważnie, jakby próbował ocenić, czy faktycznie było to „tylko” rozmowa.
– I co jej powiedziałaś?
– Prawdę – odparłam, prostując się. – Że jej uwagi i codzienne wizyty mnie przytłaczają. Że potrzebuję, by dała mi więcej przestrzeni. To wszystko.
Westchnął, ale nie skomentował. Wiedziałam, że bał się pogorszenia relacji z matką, ale to ja dźwigałam ciężar jej codziennych krytycznych uwag.
Trzeciego dnia przypadkiem spotkałam ją na spacerze. Siedziała na ławce w parku, trzymając w rękach torbę pełną drobiazgów dla wnuka. Podeszłam powoli, zastanawiając się, czy powinnam zacząć rozmowę.
– Wygląda na to, że dobrze sobie radzisz beze mnie – rzuciła, zanim zdążyłam się odezwać.
– Nie chciałam, żebyś poczuła się odrzucona – powiedziałam szczerze. – Chciałam tylko, żebyśmy lepiej się zrozumiały.
Teściowa spojrzała na mnie uważnie.
– Może faktycznie za bardzo się wtrącałam – przyznała, choć z trudem. – Ale wiesz, Elu, to niełatwe dla matki. Zawsze chce się chronić swoje dziecko, nawet kiedy jest dorosłe.
– A ja chcę chronić swoje – odparłam cicho.
Na chwilę zapadła cisza, a potem teściowa wyciągnęła rękę, dotykając mojej dłoni.
– Spróbujmy zacząć od nowa – powiedziała.
Nareszcie coś do niej dotarło
Teściowa zaczęła odwiedzać nas rzadziej, ale kiedy przychodziła, jej wizyty były mniej napięte. Nie próbowała już przejmować kontroli, a jej rady – choć wciąż padały – były mniej natarczywe. Z początku podchodziłam do tej zmiany z rezerwą, jakby mogła być chwilowa, ale czas pokazał, że coś w naszej rozmowie musiało do niej dotrzeć.
Pewnego popołudnia, kiedy siedziałyśmy razem w kuchni, rozmawiając o codziennych sprawach, nagle wyciągnęła stary album ze zdjęciami.
– Chciałam ci coś pokazać – powiedziała, otwierając album na zdjęciach Pawła z dzieciństwa. – Kiedy on się urodził, byłam tak samo przerażona jak ty. Bałam się, że wszystko zrobię źle.
Popatrzyłam na nią zaskoczona. Było coś niezwykłego w jej głosie – nuta szczerości, której wcześniej brakowało.
– Wiesz, Elu, krytykowałam cię, bo w pewnym sensie widziałam siebie sprzed lat – mówiła. – Chciałam, żebyś unikała moich błędów. Ale zapomniałam, że to ty jesteś matką, a nie ja.
Słuchałam jej, z trudem powstrzymując wzruszenie. Po raz pierwszy poczułam, że naprawdę stara się mnie zrozumieć.
– Dziękuję, że to mówisz – odpowiedziałam cicho.
Tego wieczoru, kiedy Paweł wrócił do domu, opowiedziałam mu o naszej rozmowie.
– Wiesz, że mama nigdy nie mówi o swoich słabościach? – zdziwił się.
– Może to była dla niej też jakaś lekcja – odpowiedziałam z uśmiechem.
Kilka dni później, kiedy teściowa po raz pierwszy zapytała mnie o zdanie, zamiast narzucać swoje, poczułam, że coś w naszej relacji naprawdę się zmieniło. Było to jeszcze dalekie od ideału, ale był to krok w dobrą stronę.
Elżbieta, 30 lat
Czytaj także:
„W Dzień Babci usłyszałam od wnuków, że się mnie wstydzą, bo jestem biedna. Zmroziło mnie do szpiku kości”
„By uniknąć plotek, skazałam córkę na samotne macierzyństwo. To moja wina, że dziś mogę oglądać ją tylko na cmentarzu”
„Gdy wnuki wpadły do mnie z okazji Dnia Dziadka, byłem zdruzgotany. Nie wierzę, że te niedojdy są ze mną spokrewnione”