Pamiętam, że jako dziecko oglądałam „Samych swoich” i szalenie bawiła mnie sytuacja, jak dwóch sąsiadów pokłóciło się o maleńki kawałek ziemi. Jako mieszczka z dziada pradziada byłam pewna, że to tylko taka sobie historyjka, że tak naprawdę coś podobnego w życiu się nie zdarza. Dopiero kiedy poznałam swojego męża, który pochodzi ze wsi, zrozumiałam, co oznacza słowo: ojcowizna. Moi teściowie bowiem byliby w stanie zabić za centymetr kwadratowy swojego pola. Dla nich to, że ta ziemia należała do ich przodków, znaczyło naprawdę wiele.
Tak wiele, że nie zamierzali iść z postępem i nikomu niczego ułatwiać. Nie tylko zresztą oni. Kiedy w rodzinnej wsi mojego męża gruchnęła wieść, że gmina zmienia plany zabudowy, bo obok wsi będzie przechodziła trasa szybkiego ruchu, zaczęły się protesty! Nie było ani jednej osoby, która by oddała swoją ziemię bez walki. Nic do tych chłopów nie trafiało. Nawet argument, że nareszcie skończą się eskapady TIR-ów przez wieś.
– Mało wam było wypadków? – grzmiał wójt na zebraniach.
Widocznie mało, bo chłopi tylko wbijali wzrok w podłogę i jeden łypał spode łba na drugiego, czy tamten się aby przypadkiem nie zgodzi.
Wolał biegać po sądach niż się ugiąć
Boje o lepszą drogę trwały latami. Jeszcze z Marcinem nie byliśmy nawet zaręczeni, jak się zaczęły. Gmina była jednak uparta i stopniowo, powolutku wykupywała potrzebne tereny. A jak kto się uparł na amen, to go pozywała do sądu.
Taki los właśnie spotkał moich teściów, jako najbardziej zatwardziałych z całej wsi. Oni jedni po latach zostali na placu boju i nie zgadzali się na nic. W ich przypadku bowiem nie chodziło wcale o kawał pustego pola, ale o przesunięcie całego domu, który leżał na trasie nowej szosy.
– Jak to: przesuną nam dom? Cały? Przecież to murowana chałupa, a nie jakiś drewniak! – gorączkował się teść.
Tłumaczyłam mu, że to wcale nie jest taka skomplikowana operacja i, że w Warszawie już po wojnie przesunięto wielki kościół. Ale on mi nie wierzył. Zaparł się niczym osioł i nie zgodził na żadne odszkodowanie od gminy, chociaż w sumie dawano mu całkiem sporo.
– W tym domu urodził się i umarł mój ojciec, więc i ja urodziłem się tu i umrę! – powtarzał jak katarynka.
Sprawa powędrowała do sądu, ale wiadomo, jak to jest. Takie rzeczy potrafią ciągnąć się latami. Gmina stwierdziła, że nie ma czasu na to, aby się handryczyć z jednym człowiekiem i zaczęła budować drogę. Pociągnęła tylko trasę nieco inaczej, na wysokości domu moich teściów, robiąc gwałtowny zakręt. Od razu wydawał mi się niebezpieczny, bo kto to widział, aby droga szła sobie prosto, a potem nagle przechodziła w serpentynę. Nieraz rozmawialiśmy z mężem, że w sumie byłoby bezpieczniej, gdyby jego rodzice jednak pozwolili na przesunięcie domu i wzięli za to odszkodowanie.
– Ja im tego nie powiem. Sama wiesz doskonale, że ojciec od razu wpada w szał – dowodził mój Marcin.
Wiedziałam i wcale się nie dziwiłam ukochanemu, że nie ma zamiaru interweniować.
Kiedy zbudowano nową drogę, puszczono samochody tuż przy ścianie sypialni teściów.
– Czy im jest tak przyjemnie spać z tym hałasem za ścianą? – dziwiłam się. – Przecież co chwilę mają w pokoju dyskotekę, bo przejeżdżające auto świeci reflektorami w okna.
Mąż tylko wzruszał ramionami.
– Tak chcą, tak mają – powtarzał.
Naprawdę nie wietrzyłam nieszczęścia, ale jakby je przeczuwałam... Te pędzące co najmniej osiemdziesiątką TIR-y, które na wysokości domu teściów musiały skręcać, może i łukiem, ale jednak... Na wypadek nie trzeba było długo czekać.
Tir zaparkował w... sypialni teściów
Podobno wszystko stało się z winy ciężarówki, która wiozła żwir do budowy dalszej części drogi. Zgubiła go trochę, bo chyba miała nieszczelnie zamknięte klapy. A taki żwir to dla ciężkiego TIR-a prawdziwe samobójstwo. Koła się ślizgają i kilkadziesiąt ton jedzie nagle jak na łyżwach, kolos jest wtedy nie do opanowania.
Wszystko zdarzyło się ciemną nocą. TIR wszedł w zakręt, złapał żwir pod koła i wpadł w poślizg. Kierowca nie miał najmniejszych szans na to, aby nim wymanewrować – uderzył w dom moich teściów i zaparkował w ich sypialni. Został ciężko ranny, a moi teściowie....
Oboje właściwie powinni już nie żyć. Gdyby spali we własnym łóżku, zostaliby zmiażdżeni. Cud boski, że akurat w tym czasie byli u nas z wizytą! Kiedy teść dowiedział się od sąsiadów, którzy natychmiast do niego zadzwonili, co się stało z jego domem, aż zaniemówił!
– Połowa zburzona? – wydukał.
Ano, połowa.
I właściwie nie było czego odbudowywać, bo stara cegła okazała się dość słaba i zmurszała. Teściowie jednak i tak wyszli z tego wypadku zwycięsko, bo dostali odszkodowanie. Mogli za to wybudować skromny, bo skromny, ale całkiem nowy dom. Powstało tylko pytanie, w którym miejscu.
– W tym samym! – uparł się teść.
Ale na szczęście tym razem jego żona nie zdzierżyła.
– Stary ty a głupi! – podsumowała, po czym podkreśliła, że na tym samym miejscu dom wybuduje po jej trupie!
Teść się ugiął i dobrze, bo w sądzie i tak przegrał z gminą. Tylko że tym razem kazali mu przesunąć tylko ogrodzenie, a nie cały dom.
Czytaj także:
„Sąsiadów zżera zazdrość, bo na mojej ziemi znaleziono skarb. A to moja wina, że przez głupotę kasa przeszła im koło nosa?”
„Po śmierci męża teściowa przejęła mój dom, bo stał na jej działce. Mieszkam z synami w drewnianym baraku”
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”