„Teść opowiada wnukowi bzdury, że oceny nie są ważne. Pewnie, niech nie idzie na studia i haruje za średnią krajową”

Mój mąż wiecznie usługuje swojemu ojcu fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„– Pewnie – nie wytrzymałem nerwowo. – Najlepiej idź do patroszenia ryb w przetwórni, tam trzeba mieć zręczne ręce. Zapewniam cię, że jak nie skończysz szkoły, to trafisz tam bez większego wysiłku! A teraz marsz do swojego pokoju i bierz się za lekcje. Wizytę u dziadka dzisiaj możesz sobie odpuścić”.
/ 13.05.2023 13:15
Mój mąż wiecznie usługuje swojemu ojcu fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Usłyszałem trzaśnięcie drzwi wejściowych a zaraz potem głos syna, który jak zwykle narzekał na polską szkołę:

– Zarywam noce, żeby się utrzymać na powierzchni, a i tak ledwo wyciągam na tróje. Po co komu jakieś całki, sinusy i inne cuda? Przecież w normalnym życiu nikt tego nie używa!

No proszę, smarkacz ma dopiero siedemnaście lat, i już wie, co mu się przyda w przyszłości.

– Może i nie jest to wiedza niezbędna na co dzień – przyznałem. – Ale jednak kiedyś może się przydać.

– A niby do czego? – burknął.

– Kto wie, co będziesz robił w życiu? Poza tym, czemu zarywasz noce? Po szkole masz jeszcze mnóstwo czasu, który trwonisz nie wiadomo na co.

– Doskonale wiem, co będę robić w przyszłości – odpyskował natychmiast. – A liceum w żaden sposób nie przybliża mnie do celu. Jeżeli zaś chodzi o trwonienie czasu, to uważam, że popołudnia u dziadka mają większe znaczenie niż nudne, nikomu niepotrzebne lekcje.

No to już wiedziałem, kto jest inspiratorem dziwnych pomysłów mojego dziecka.

Mogłem się domyślić

– Więc to dziadek odradza ci dalszą naukę – skonstatowałem. – A co proponuje w zamian, wspólne włóczęgi? Fascynujące, muszę koniecznie z nim o tym pogadać.

– Od razu dziadek! – nadął się młody. – Wiem, że go nie lubisz, ale nie musisz biednego staruszka oskarżać o wszystko. I jakbyś był ciekaw, to nie wspomniałem o rzuceniu szkoły, tylko myślę o jej zmianie. Interesują mnie zupełnie inne rzeczy niż te, które muszę zakuwać. 

– Na przykład? – spytałem, starając się, by mój głos nie zdradzał irytacji.

– Na przykład historia – odpowiedział. – W tej budzie jest jej za mało.

Zamyślił się i dodał, że tak naprawdę chciałby być konserwatorem zabytkowych przedmiotów. Taaa, zdecydowanie najbardziej lubi robić coś konkretnego, coś, co wymaga zręczności rąk, a nie tylko umysłu. Ci młodzi teraz boją się używania rozumu! To nie mydło, nie wymydli się!

– Pewnie – nie wytrzymałem nerwowo. – Najlepiej idź do patroszenia ryb w przetwórni, tam trzeba mieć zręczne ręce. Zapewniam cię, że jak nie skończysz szkoły, to trafisz tam bez większego wysiłku! A teraz marsz do swojego pokoju i bierz się za lekcje. Wizytę u dziadka dzisiaj możesz sobie odpuścić.

Franek zrobił urażoną minę, ale tym razem nie skomentował, odwrócił się na pięcie i pomaszerował do siebie. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi, choć nie na tyle głośne, żebym musiał interweniować. Chwała Bogu, już miałem dość tego użerania się. Pozostała mi jeszcze rozmowa z teściem, ale najpierw musiałem sobie wszystko przemyśleć na spokojnie. Zaparzyłem mocną kawę i zapadłem się w moim fotelu, który, nawiasem mówiąc, dostałem od teścia. Diabli nadali… Kto by się spodziewał problemów z tej strony; żadne tam nieodpowiednie towarzystwo czy nieszczęśliwa miłość, do której nastolatek ma pełne prawo, ani nawet alkohol czy narkotyki, tylko poczciwy stary dziadzio, ojciec mojej żony.

Pierdoła i mąciciel

Teść, który aż do emerytury pracował jako belfer, dostał na stare lata „kota”. Zaczęło się dość niewinnie od zakupienia chińskiego wykrywacza do metalu. Muszę się przyznać, że to ja osobiście nabyłem ten diabelski przyrząd, jako prezent pod choinkę, głównie z braku lepszego pomysłu albo okazji. Faktem jest, że upominek dla teścia okazał się strzałem w dziesiątkę. Na początku przeszukał własne podwórko, gdzie znalazł jakąś niemiecką odznakę i stare butelki po piwie. Czyścił te śmieci chyba przez tydzień, a potem zamęczał wszystkich, żeby je podziwiali. Potem przyszła pora na najbliższą okolicę i w każdy weekend, niezależnie od pogody, stary dureń wyruszał ze swoim magicznym sprzętem na pobliskie pola. Przynosił z wypraw złom, trochę zaśniedziałych monet, jakieś bliżej nieokreślone miedziane elementy, no i mnóstwo błota na gumowcach.

– Takie nieszkodliwe hobby – bagatelizowała moja żona. – W sumie to nawet fajne w jego wieku, cały czas jest na świeżym powietrzu i w ruchu. Miałeś wspaniały pomysł z tym prezentem dla taty, Janek, naprawdę jestem z ciebie dumna.

Mnie, dla odróżnienia, ta jego pasja podobała się coraz mniej. Stary facet, nestor rodziny, powinien siedzieć przed telewizorem, w ciepłych kapciach, popijać piwko albo przysypiać w miękkim fotelu, a nie zbierać śmieci jak pierwszy lepszy menel. No bo jak to wygląda? Z czasem dziwactwo zmieniło się w obsesję – teść zainwestował w nowy wykrywacz i znikał z domu na coraz dłużej.

Zaczął nawet narzekać, że sobota i niedziela to stanowczo za mało wolnego czasu jak na jego potrzeby! Każdy tak mówi, więc nie braliśmy poważnie zrzędzenia, a tu okazało się że staruszek wziął sprawy w swoje ręce i rach-ciach, przy pierwszej nadarzającej się okazji, przeszedł sobie na wcześniejszą emeryturę. Teściowa mówi, że dobrze, że należy mu się odpoczynek, ale przecież on nie poszedł na emeryturę, żeby wypoczywać, skąd. Mieszkają na wsi, wprawdzie raptem parę kilometrów od naszego miasta, lecz to jednak wiocha. Ludzie się znają w takiej dziurze jak łyse konie i staruszek robi z siebie pośmiewisko. Dom zamienił w muzeum gratów zalegających dosłownie wszędzie.

Czasami nie ma gdzie zjeść obiadu

Na stole akurat konserwowane jest coś, co powinno leżeć za szopą albo na złomowisku w mieście. Wszystko jest, oczywiście, bardzo cenne i nie wolno tego ruszać, bo zdaniem teścia, to „niemy świadek historii”. Jak teściowa sobie z tym radzi, nie mam zielonego pojęcia. Trochę marudzi, że mało miejsca, albo że trudno utrzymać czystość na półkach zawalonych popękanymi skorupami, ale w sumie dawno dała za wygraną.

– A co tam, że trochę więcej kurzu w domu – mówi. – Najważniejsze, że Antoni jest szczęśliwy.

Rzeczywiście trzeba przyznać, staruszek tryska entuzjazmem, a najbardziej, gdy przywlecze do domu nowe znalezisko i z wypiekami na twarzy próbuje zidentyfikować, co to też jest. Wystarczy kawałek mosiężnej blaszki z wygrawerowanym niemieckim napisem, aby spędził nad nim parę dni, najpierw go czyszcząc, potem próbując odczytać, a następnie powiązać z miejscową historią.

Za namową mojego syna kupił nawet komputer, przy którym przesiaduje do późna w nocy, szukając interesujących go informacji. Od roku jego obsesja przerodziła się w rodzaj obłędu. Twierdzi, że jest na tropie skarbu zakopanego przez niemiecką, zamożną rodzinę, która musiała go schować przed nadchodzącymi wojskami rosyjskimi, pod koniec ostatniej wojny. Cały czas jest o krok od wielkiego odkrycia i nie ma sposobu na zatrzymanie go w domu. Wraca wieczorem, przemoknięty, ubłocony, głodny, z kieszeniami wypchanymi żelastwem, ale zawsze z miną zwycięscy.

– Już wiem, gdzie go nie ma – mówi rozpromieniony, łapczywie chłepcząc gorącą herbatę. – Jutro go znajdę, jestem tego pewien.

Taki jest mój teść, więc chyba nie ma w tym nic dziwnego, że się martwię o syna. Jakoś dziwnie pomysł ze zmianą szkoły przypomina mi wcześniejsze przejście na emeryturę wyżej wspomnianego. Odnoszę nieodparte wrażenie, że dziadek ma za duży wpływ na wnuczka, a ich wzajemne kontakty należałoby ograniczyć. Ostatnio dużo czasu spędzają razem i już widać rezultaty. Nabił chłopakowi głowę legendarnymi skarbami i tylko patrzeć, jak dzieciak pójdzie w ślady swego idola, rzuci szkołę, po czym zniknie w leśnych ostępach. Nie było na co czekać, od razu wziąłem telefon i wybrałem numer teścia. Długo nie odbierał i dopiero kiedy miałem już dać za wygraną, usłyszałem jego zasapany głos.

– Co tam, synu? – zawsze tak się do mnie zwracał, ja zaś nigdy nie zdobyłem się na to, żeby nazwać go tatą. – Wybacz, ale właśnie zaplątałem się w jakieś ostrężyny i nie mogłem sięgnąć ręką po telefon.

Rozumiem, że dziadek jak zwykle szuka złota? – zakpiłem.

– To za dużo powiedziane, synu, ale znalazłem właśnie srebrną monetę z 1905 roku – oznajmił z dumą w głosie. – Dosyć rzadki egzemplarz, choć pewności nie mam, bo okulary zostawiłem w domu i…

– Przepraszam, ale ja dzwonię, żeby porozmawiać o Franku – przerwałem mu bezceremonialnie.

– A co, chwalił ci się? Bez dwóch zdań, chłopak ma smykałkę do roboty! Ja sam nie wierzyłem, że ta szabla jest do uratowania, a on poszperał w internecie, pogłówkował i proszę. Mówię ci, ta klinga była wygięta pod kątem 180 stopni, no przecież musiała pęknąć przy prostowaniu, a Franio po prostu rozkuł rękojeść, po czym samą klingę włożył do pieca i rozgrzał do czerwoności! – ekscytował się teść. – Potem, kiedy wystygła, elegancko ją wyklepał u mnie w warsztacie, i voila, szabla jak się patrzy! Pomagałem mu trochę przy szlifowaniu, ale to żmudna robota i wymaga cierpliwości. Rękojeść za to jest całkowicie jego dziełem, nie dotykałem jej nawet. No, a efekt widziałeś sam, prawda? Tak ci się chciał nią pochwalić, że nie mogłem już dłużej go powstrzymać, choć jeszcze parę szczegółów zostało do wykończenia. Po kim ten mały ma taki dryg? O ile wiem, ty chyba nawet nie majsterkujesz. Nie ma co, możesz być dumny z syna, słowo daję!

Może wieczorem powiem Frankowi coś miłego...

Natłok informacji, o których nie miałem pojęcia, gwałtownie ostudził moje emocje. Poczułem się niezręcznie, że o niczym nie mam pojęcia. Zrozumiałem tylko jedno: syn oczekiwał mojego uznania, a dostał opieprz i szlaban. Głupio to wyszło.

– Nie no, jasne, że jestem z niego dumny – udało mi się jednak wybąkać. – To tyle, muszę już kończyć, bo ktoś puka do drzwi.

Oczywiście, pomaszerowałem zaraz do pokoju Franka. Na stole leżała piękna, błyszcząca szabla z czarną rękojeścią. Ładna rzecz. Syn siedział przed ekranem komputerowym i coś przepisywał do otwartego zeszytu. „Uczy się, posłuchał tatusia” – pomyślałem z satysfakcją, ale gdy spojrzałem na ekran, zobaczyłem stronę prezentującą białą broń, różne rodzaje szabli, mieczy i noży. No tak, tyle się przejmuje moim gadaniem! Poczułem, że znowu wzbiera we mnie złość. Przyszedłem go pochwalić, ale w tym momencie jedyne, co mnie interesowało, to czemu, do cholery, nie weźmie się za naukę?! Czemu zajmuje się głupotami, zamiast odrabiać lekcje? Zacisnąłem jednak usta i powstrzymałem się od komentarza. Niestety, nie powiedziałem również, że jestem z niego dumny. Odwróciłem się i bez słowa wyszedłem z jego pokoju. Może wieczorem mu powiem coś miłego, jak opadną emocje.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA