Mój tata niedawno skończył 70 lat. Oczywiście, odbyła się wielka rodzinna uroczystość. Zjechali się bliżsi i dalsi krewni. Ojciec żartował, że przyjechali tylko dalsi i młodsi, gdyż bliżsi i wiekowi dawno nie żyją. Były powinszowania i śpiewy zaklinające stuletnie zdrowie. Przez całą uroczystość zerkałam ukradkiem na ojca.
Można nawet powiedzieć, że podglądałam jego zachowanie. Choć starał się uśmiechać i niejednokrotnie odpowiadał dowcipem na dowcip, widać było, że cała impreza niezbyt go cieszy. Wszystko, jak przypuszczam, za sprawą niedawnej wizyty u lekarza. Poszłam z tatą, jak brzmiała oficjalna wersja, tylko towarzysko. W rzeczywistości chodziło o to, że tata zaczął miewać zawroty głowy i musiał być obok niego ktoś, kto mógłby w razie czego przyjść mu z pomocą.
Cóż to była za przypadłość?
Żaden z lekarzy nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Po każdej kolejnej wizycie tata coraz bardziej się denerwował i gdy znaleźliśmy się już na ulicy, pozwalał sobie na głośne wyrażenie swojej opinii, w której przeważały takie słowa, jak „konował”, „nieuk” i „niegramotny dureń”. Tak więc, kiedy ostatnio pielęgniarka poprosiła ojca do gabinetu, pomyślałam, że i tym razem finał będzie podobny. Z tą tylko różnicą, że jak zapowiedział tata, więcej jego noga nie postanie w przychodni zdrowia. Lekarz spojrzał na mnie ze zdziwieniem, gdy weszłam za ojcem do gabinetu.
– To kontrola domowa – wyjaśnił tata. – Jestem śledzony przez wrogie – puścił oko – każdemu mężczyźnie siły.
Lekarz był tylko trochę młodszy od ojca, więc „kupił” ze śmiechem jego dowcip. Potem była seria badań, osłuchiwania, zaglądania do gardła, nosa i głębokiego patrzenia w oczy. Jak zwykle... Byłam przekonana, że po 15 minutach wylądujemy na korytarzu, ale tak się nie stało. Kiedy lekarz skończył, tata zapytał:
– I co mi jest?
Doktor wzruszył obojętnie ramionami.
– Nic… Gdyby nie liczyć tych 70 lat, które nosi pan na karku.
– Jestem chory na wiek?
– Doskonale pan to ujął.
– A te zawroty głowy?
– Za mocno eksploatuje pan swój organizm. Prawdopodobnie całe życie naciskał pan na gaz i pędził przed siebie, ile sił w „silniku”. Ale czas przenieść nogę na hamulec, inaczej może się pan rozbić na najbliższym życiowym zakręcie.
Trudno mu było pogodzić się z nową sytuacją
W tamtej chwili pomyślałam, że już lepsi byli tamci lekarze, którzy nic nie wiedzieli. Mój tata przez całe życie był bardzo aktywny. W pracę zawodową wkładał dużo energii, ale jeszcze więcej w nasz dom rodzinny. On był jego głową. Myślał i przykręcał, wiercił, nosił mnie z bratem na ramionach i obiecywał, że kiedyś razem polecimy do gwiazd. Wtedy, w gabinecie lekarza, po jego minie zorientowałam się, jak mocno dotknęły go te słowa. Gdy wyszliśmy na ulicę, tata rzucił:
– Ten facet to konował, nieuk i niegramotny dureń.
Jednak oboje wiedzieliśmy, że nie ma racji. Na szczęście ojciec był na tyle rozsądny, że choć wszystko się w nim burzyło przed przeniesieniem nogi na „hamulec”, to jednak zrobił to, zgodnie z radą lekarza. Życiową namiętnością mojego taty była motoryzacja. A samochód był jego oczkiem w głowie. Po tamtej wizycie zostało mu już tylko jego ukochane auto. Podwoził nim wnuczki do przedszkola, jeździł z mamą na zakupy i, jak to miał w zwyczaju, cały czas gderał, że inni nie potrafią jeździć i wielu osobom należałoby odebrać prawo jazdy. Choć tata przez całe życie był dobrym kierowcą i nigdy nie miał żadnej kolizji, teraz zaczęły mu się przytrafiać drobne stłuczki i otarcia. Pewnego dnia mama powiedziała mi wprost, że ojciec zaczyna mieć trudności z widzeniem.
– On się oczywiście do tego nie przyzna – usłyszałam jej zmartwiony głos. – Ale lepiej, żeby już nie podwoził dzieci do przedszkola, bo będzie z tego jeszcze jakieś nieszczęście.
– Ale jak mu wytłumaczę, że już nie chcę, żeby woził Stasia?
– Nijak, po prostu trzeba mu zabrać prawo jazdy – stwierdziła mama.
– Co?
– Ty bywasz u nas tylko od święta, ale ja jestem z ojcem na co dzień. Nie mówiłam wam, ale on stale coś gubi i o czymś zapomina. Nie musisz robić takiej przerażonej miny. Tata zawsze był roztrzepany. Teraz to się nasiliło.
– Chcesz schować mu prawo jazdy i potem wszystko zwalić na jego pamięć?
– Widzisz lepsze rozwiązanie?
Mój tata zawsze rygorystycznie przestrzegał wszystkich przepisów, nakazów i zakazów. Mogłam być pewna, że bez prawa jazdy nie wyjedzie na ulicę. No i pewnej niedzieli, gdy po domowym obiedzie tata miał odwieźć mnie ze Stasiem, okazało się, że jego prawo jazdy gdzieś „zniknęło”. Przeszukaliśmy każdy kącik, poodsuwaliśmy tapczan i fotele.
– Jakby zapadło się pod ziemię – w głosie ojca wyczułam rozpacz.
Serce mi się krajało, mamie też
Ale wiedziałyśmy, że nasza decyzja jest słuszna. Przez kolejne miesiące patrzyłyśmy, jak tata traci energię i wolę życia. Jakby uszła z niego cała para, która dotąd napędzała jego działania. Coraz częściej siedział tylko przed telewizorem i nawet nie zmieniał programów. Gasł w oczach, a my nie mieliśmy pomysłu, jak wyrwać go z tej apatii. Kilka dni po przyjęciu urodzinowym taty, kiedy to z bólem serca patrzyłam, jak bardzo się postarzał przez ostatnie miesiące, mój synek po powrocie z przedszkola stwierdził, że postanowił zostać budowniczym okrętów i samolotów.
– Będę kleił modele – wyjaśnił, widząc moją zdumioną minę. – Jeden chłopak ze starszaków zrobił taki fajoski okręt. Ja też chcę. Zrobię okręt i samolot.
Mój mąż spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. W naszym domu mieliśmy niepisaną umowę, że od spraw technicznych i majsterkowania jest on. Ja byłam od porad sercowych, przytulania i opowiadania bajek przed snem.
– Nie dam rady – wyznał mąż, kiedy układaliśmy się do snu. – Zaczęliśmy w pracy nowy projekt, szykuje się, że będę miał nadgodziny. A poza tym – jęknął – ja nigdy nie miałem cierpliwości do takich dupereli.
W tym momencie przypomniałam sobie tatę, który, gdy byłam z bratem w wieku mojego Stasia, uwielbiał kleić modele i nazywał je swoimi duperelami. Następnego dnia zadzwoniłam do taty.
– Musisz nam pomóc – powiedziałam. – Nikt tego nie potrafi zrobić.
– Chyba przesadzasz – usłyszałam jego markotny głos. – Ja już jestem do niczego.
– Staś jest przeciwnego zdania. Opowiedziałam mu, jak kiedyś kleiłeś z nami modele i uznał, że tylko ty możesz pomóc w jego wielkim przedsięwzięciu.
– Jak wielkim? – w głosie ojca rozległa się nuta zainteresowania. – Zostania budowniczym statków i samolotów.
No i zaczęło się
Tata odbierał Stasia z przedszkola, a potem zamykał się z nim w pokoju i budował okręty i samoloty. A że potrafił przy tym świetnie opowiadać różne historie, mój synek był oczarowany i szczęśliwy. W efekcie po kilku wizytach u dziadka sprecyzował swoje plany na przyszłość. Już nie chciał być budowniczym, ale inżynierem wszystkiego, co się porusza. W czasie kolejnych wizyt u rodziców zauważyłam w oczach ojca dawny blask.
– Wyglądasz, jakbyś odmłodniał – rzuciłam niby to obojętnie.
– Tylko nie mów tego mamie, bo jeszcze pomyśli, że mam zamiar wybrać się na podryw – roześmiał się, a ja znowu usłyszałam w jego głosie dawny wigor. – Wszystko dzięki Stasiowi. Prawdę mówiąc, już nie liczyłem, że mogę być jeszcze komukolwiek potrzebny. A tu proszę, taka niespodzianka. Mówię ci, Elżuniu, twój syn jak nic ma zamiar iść w ślady dziadka i zostać inżynierem. Pomogę mu w tym!
Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”