„Kilka tanich bajerów wystarczało, żeby upolować kobiece serce. Żyłem jak pączek w maśle, aż trafiła kosa na kamień”

Mężczyzna, który podrywał kobiety fot. Adobe Stock, zinkevych
„Tak jak kleptomani kradną drobiazgi, choć wcale ich nie potrzebują, ja kradnę damskie serca. Polowałem na kobiety, jak najlepszy myśliwy. Dawałem im poczucie bezpieczeństwa, a one dbały o mnie, rozpieszczały i sponsorowały moje zachcianki. Żyć nie umierać”.
/ 07.04.2022 07:03
Mężczyzna, który podrywał kobiety fot. Adobe Stock, zinkevych

Sobotnie wyjścia nazywałem polowaniami. Ruszałem na nie w ciepłe letnie wieczory, kiedy ludzie łapali oddech po upalnym dniu. Dokąd? Na koncerty, festyny, targi, do restauracji i kawiarni; w miastach takich miejsc jest naprawdę dużo.

Przysiadałem z boku i zaczynałem obserwację, żeby wybrać ofiarę. Na początku bywało trudno, ale czego nie robi doświadczenie – z każdym kolejnym polowaniem szło mi coraz lepiej. Stałem się jak lew, który krąży dookoła stada antylop.

Wcale nie rzuca się na okazałą, tylko wybiera zwierzę, które łatwo złapać: słabe albo takie, które stado poświęci dla reszty. Kiedy to zrozumiałem i zacząłem postępować tak samo, moje polowania stały się dużo prostsze.

Mam na imię Wojtek i jestem… Nie, nie alkoholikiem. Jestem podrywaczem i oszustem. Rozkochuję w sobie dziewczyny dla pieniędzy, żeby miło pożyć na ich koszt, a kiedy któraś zaczyna być podejrzliwa – rzucam ją i szukam nowej ofiary.

Obłowiłem się już i nieźle urządziłem, mógłbym więc zakończyć ten proceder i w końcu się ustatkować, ale nie potrafię. Nie umiałbym żyć bez tego dreszczyku emocji, za to z koniecznością pójścia do normalnej pracy. Tak jak kleptomani kradną drobiazgi, choć wcale ich nie potrzebują, ja kradnę kobiece serca…

Czas na następne, bo moja ostatnia „narzeczona” właśnie powiedziała: dość. W czasie dwumiesięcznej namiętnej znajomości zafundowała mi wycieczkę nad morze, żeby ukoić mój żal po utracie pracy (oczywiście wcale jej nie straciłem, od dawna nie musiałem pracować, bo żyłem z pieniędzy partnerek), zapłaciła czynsz i bez mrugnięcia okiem kupowała jedzenie wzruszona historią, że oszczędności przeznaczyłem na pomoc chorej mamie.

– Spędzam u niego coraz więcej czasu, właściwie jakbym mieszkała, a przecież woda i prąd kosztują – tłumaczyła swojej koleżance przez telefon.

Ostatecznie koleżanka miała większą siłę przekonywania niż ja, bo kiedy w trzecim miesiącu poprosiłem moją wybrankę nie tylko o czynsz, ale też o opłacenie mojego telefonu („Rozumiesz, kochanie, rachunek jest wysoki, bo wciąż dzwoniłem do mamy w szpitalu i lekarzy”) – ona zamiast przelewu wysłała mi sążnistego maila.

Pisała, że się na mnie zawiodła, ale na szczęście też poznała, i nie da się dłużej wykorzystywać oraz zniszczyć swojego życia. Ile ja już takich listów dostałem! Powinienem je zbierać i wydać kiedyś jako książkę, poradnik dla kobiet pod tytułem „Jak rozpoznać mężczyznę, z którym nie powinnaś się wiązać”.

Na pewno byłby to hit. Ja nie wiem, co dziewczyny w sobie mają, że tak łatwo dają się złapać na miłe słówka i granie pokrzywdzonego przez los misia, którego tylko miłość może uratować.
No nic, czas na polowanie.

Tym razem miałem świetne warunki

W najdłuższy dzień roku nad rzeką zorganizowano imprezę z koncertami i puszczaniem wianków. Gdy na scenie pojawili się pierwsi artyści, przysiadłem z boku i zacząłem obserwować widzów. Rodziny, grupy znajomych, zakochane pary.

Sporo samotnych; ktoś niedoświadczony pewnie rzuciłby się na nie, ale ja już wiedziałem, że szkoda zachodu. Takie kobiety same wychodziły na polowania, bo naczytały się porad, że jeśli chcą miłości, to powinny jej intensywnie szukać.

Były zbyt pewne siebie, żeby do nich startować. Szare myszki, na które polowałem, na taką imprezę ani nawet do kawiarni czy kina nigdy nie wybrałyby się same, bo były na to zbyt nieśmiałe.

Przyklejały się do znajomych, choć ci czasem traktowali je jak piąte koło u wozu. O, ta powinna się nadać. Krótkowłosa blondynka siedziała niby w grupie, ale jednak z boku. Nie zakwalifikowałaby się na konkurs miss: niezbyt wysoka, twarz ładna, ale przeciętna, ot, dziewczyna jakich wiele.

Tylko że ja nigdy nie startowałem do absolutnych piękności, bo po co bić się z konkurencją. Szybko otaksowałem ofiarę wzrokiem, ubrana zwyczajnie, jednak w markowe ciuchy, ostrzyżona przez dobrego fryzjera, do biednych więc nie należy. Coś tam zagadywała do grupy, ale znajomi byli w parach, więc interesowali się nią tylko przez chwilę.

„Super, to ona” – pomyślałem. „Nie za nieśmiała, nie ucieknie więc z krzykiem, ale też niezbyt zajęta. Biorę”!

Teraz trzeba było tylko poczekać na okazję

Gdy tylko moja ofiara wstała i ruszyła w kierunku straganów z przekąskami, szybko się podniosłem i ruszyłem prosto na nią. Oczywiście „niechcący” się z nią zderzyłem, przeprosiłem, powiedziałem jakiś banał, że przesłoniło mi mózg, i w ramach przeprosin zaproponowałem coś do picia.

Po godzinie zabawy w świetle księżyca, fajerwerków i puszczanych na wodzie lampionów wiedziałem, że wybrałem dobrze: urocza Wioletka będzie moja. I tak się stało, mimo że – nie wiem, czy mówiłem – nie należę do przystojniaków. Ale mam talent.

Po kilku randkach wylądowaliśmy w moim mieszkaniu. Wiola została na noc i szybko się rozgościła. Nasza znajomość rozwijała się idealnie, ona była mną zachwycona do tego stopnia, że bałem się, że za chwilę zechce mnie przedstawić rodzicom.

– Jakie masz piękne mieszkanie – mówiła z uznaniem. – Nie znam faceta, który miałby taki gust i któremu chciałoby się tak dobierać drobiazgi.

Po czym na chwilę umilkła i wycelowała we mnie palcem.

– A może to zrobiła jakaś kobieta!

W zaprzeczaniu i łganiu nie miałem sobie równych, lata doświadczeń robią swoje, sprawnie więc ją przekonałem, że zaprojektowałem i dopieściłem swoje gniazdko sam.

– Jednego mi tylko w nim brakuje: kobiety – skończyłem, patrząc jej w oczy.

Tak naprawdę niemal całe mieszkanie zaprojektowała mi Joasia (a może Jowita?), początkująca architektka, a wyposażyła – płomiennowłosa Ewa, jedyna córka bogatego przedsiębiorcy, która się niemal do mnie wprowadziła.

Niewiele brakowało, a przegapiłbym ten moment, gdy sprawy zajdą za daleko, żeby się jej bezboleśnie pozbyć. Bezboleśnie znaczy tak, by znikła z mojego życia, ale nie chciała mnie rozliczyć i zabrać mebli, które mi zafundowała.

Wiola zachwycała się też moim stylem i życiem

Nie zdradziłem jej, że ubrania wybrała mi Natalia, która dorabiała sobie jako scenografka w telewizji. Zwariowana studentka Maja, która wciąż rzucała i zaczynała nowe kierunki, zaszczepiła mi miłość do podróży i nauczyła, jak organizować je samodzielnie, a pewna tancerka, którą zapamiętałem jako kobietę uwielbiającą czerwone sukienki, pokazała mi najmodniejsze knajpki w mieście.

Naprawdę wiedziała, w których wypada bywać. Żałuję, że nasza znajomość trwała tak krótko. Kiedy zasugerowałem jej, żeby płaciła za nasze kolacyjki, bo właśnie włamano mi się do samochodu i skradziono portfel, oznajmiła, że nie jest bankomatem, i odeszła. A, właśnie, samochód…

Mam go dzięki ślicznej i delikatnej jak aniołek Marysi. Jej tata to właściciel największego salonu w mieście, a ona wstawiła się, żeby sprzedał mi auto z dużą zniżką. Bez tego nigdy nie byłoby mnie na nie stać.

Nawet szkoda tej Marysi. Bidulka tak się zaangażowała, że kiedy jej oznajmiłem, że musimy się rozstać (bo nie pasujemy do siebie, a ona zasługuje na kogoś lepszego), wylała morze łez. Aż się wystraszyłem, że wpadnie w jakąś chorobę!

Postanowiłem wtedy lepiej przyglądać się nowym kandydatkom i tymi wrażliwszymi nie zawracać sobie głowy. Dzięki temu moje życie stało się prostsze. Wiola na szczęście nie była aż tak delikatna.

Ona była w sam raz – nie za bardzo wścibska, nie pytała za dużo o przeszłość, nie awanturowała się, gdy nie miałem dla niej czasu, ani nie chciała mnie natychmiast przedstawiać swoim znajomym. Dawała mi sporo luzu, czasem aż byłem zawiedziony, gdy na informację, że nie możemy się spotkać, beztrosko odpowiadała:

– To pa, zadzwoń, jak będziesz miał czas.

A do tego bez problemów i zbędnych pytań wyjmowała portfel, gdy trzeba było za coś zapłacić. Sprzedałem jej wyświechtaną bajeczkę o utracie pracy, a przez kolejne dni wypłakiwałem się, że choć bardzo się staram, nie mogę niczego znaleźć. Niestety, tym razem przeszarżowałem, bo Wiola przejęła się aż za bardzo.

– Mam, znalazłam dla ciebie pracę! – wykrzyknęła pewnego dnia przez telefon. – Mój znajomy ma sklep i potrzebuje kogoś do pomocy przy wysyłaniu zamówień. Wiem, że to nie twoje ambicje, ale na przeczekanie wystarczy.

– Kochanie, bardzo ci dziękuje, jesteś dla mnie taka dobra. Ale wiesz, ja… ja mam chory kręgosłup i nie mogę dźwigać. Nie chciałem ci o tym mówić, żeby cię nie martwić – zmyśliłem na poczekaniu.

Wiola zrugała mnie, że nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic, ale szybko dała się udobruchać i wieczorem przyjechała do mnie z ciastem. Tydzień później znowu jednak wystrzeliła z grubej rury – z informacją, że umówiła mnie z najlepszym w mieście ortopedą.

– Jest świetny! Jeśli nie on, to na pewno nikt inny ci nie pomoże – przekonywała.

Ile ja się musiałem nakombinować, żeby tam nie pójść, byłem nawet gotowy spaść ze schodów i naprawdę sobie coś złamać. W końcu, kiedy wszystko zawiodło, z pomocą przyszedł mi los: dzień przed wizytą obudziłem się z wysoką gorączką.

Zaczynałem czuć coś dziwnego. Czy to miłość?

Wiola kurowała mnie jak najlepsza pielęgniarka, naprawdę czułem się podle i po raz pierwszy pomyślałem szczerze: „Co ja bym bez niej zrobił? Ta dziewczyna to skarb”. Kiedy po dwóch tygodniach ciężkiej anginy zwlokłem się z łóżka, postanowiłem jej to wynagrodzić kolacją.

Wybrałem najelegantszą i najdroższą restaurację w mieście przekonany, że bez słowa zapłaci Wiola – przecież wie, że nie mam pracy, a ostatnio tak ciężko chorowałem.

Ale moja luba zakomunikowała:

– Wydałam na ciebie wszystkie pieniądze. Dopóki sam nie zarobisz, nie mamy na żadne wyjścia.

– Ależ, kochanie, zasłużyłaś na jakąś przyjemność, przecież możesz pożyczyć od… – próbowałem.

Ale ona brutalnie przerwała, a na do widzenia powiedziała:

– Skoro już czujesz się lepiej, to poradzisz sobie beze mnie. A gdybyś chciał dorobić, zanim znajdziesz stałą pracę, firma mojej mamy szuka kogoś do przepisywania faktur. Nie nadwyrężysz kręgosłupa.

I sobie poszła. Przez następne dni próbowałem ją ściągnąć do siebie do domu, ale ciągle była zajęta, pracowała, mówiła, że muszę odpoczywać. Najpierw pomyślałem, że oto nadszedł czas, by jej powiedzieć, że to koniec.

Zrobić melodramat, że nie możemy być dłużej razem, skoro o mnie nie dba. Już zacząłem się zastanawiać jak to rozegrać, kiedy… Kiedy zrozumiałem, że ja wcale tego nie chcę! Nie chcę szukać nowej ofiary ani stracić Wioli, bo chyba się w niej zakochałem.

Sęk w tym, że mówiłem jej to nieszczerze tak często, że skończyły mi się już wszystkie komplementy i pomysły na to, jak ją do siebie przekonać. Skoro już tyle razy wyznałem jej miłość po grób, to co powiedzieć teraz, żeby mi uwierzyła i znowu przejęła się bardziej moim losem?

Podskórnie coś mi mówiło, że Wiola ma mnie dość i może – chce mnie rzucić… Postanowiłem zrobić jej niespodziankę. Następnego dnia czekałem na nią przed biurem z wielkim bukietem róż i pudełkiem czekoladek.

Po raz pierwszy to ja wydałem TYLE pieniędzy na dziewczynę. Wiola ucieszyła się, ale bardziej z tego, że jestem już zdrów. Za prezenty podziękowała grzecznie, lecz z mniejszym entuzjazmem, niż się spodziewałem. Zbiła mnie tym z tropu tak, że zaprosiłem ją do knajpy, dodając w tym samym zdaniu, że… ja zapłacę.

Robiłem tak po raz pierwszy od – bo ja wiem – pięciu, sześciu lat? Jak urodzona dama nie zdziwiła się, skąd mam pieniądze, bo przecież o takie przyziemne rzeczy się nie pyta. Nie miała jednak dla mnie ani trochę litości: zamówiła najdroższe danie, potem jeszcze deser i dwa wymyślne drinki.

– To może pójdziemy do mnie? – zaproponowałem nieśmiało po kolacji.

Wiola uśmiechnęła się jak to tylko ona potrafi, szerokim promiennym uśmiechem.

– Wojtusiu, bardzo ci dziękuje, jesteś taki miły. Ale ty naprawdę potrzebujesz jeszcze odpoczynku, a ja nie za bardzo mam czas. Musiałam wziąć nadgodziny, bo ostatnio zupełnie się spłukałam, a muszę trochę wyremontować kuchnię. Kafelki się sypią i trzeba wymienić zlew.

Poszedłem do domu sam, smutny i odrzucony jak zakochany kundel. Zasypiając, pomyślałem, że przecież mam zaoszczędzone pieniądze – w końcu przez ostatnie lata wydawałem bardzo mało – i mogę zapłacić za remont u Wioli, żeby ona miała więcej czasu dla mnie…

Oto trafiła kosa na kamień. Po raz pierwszy zakochałem się tak, że to ja dam się wykorzystać dziewczynie. Mam tylko nadzieję, że Wiola to doceni i będziemy razem dłużej niż dwa miesiące.

Czytaj także:
„Moja pozornie niewinna obsesja, doprowadziła do tragedii. Nigdy nie poradzę sobie z dręczącymi mnie wyrzutami sumienia”
„Córka zaszła w pierwszą ciążę, gdy miała 18 lat. Teraz znów została sama z brzuchem, bo nie chciała ślubu. Ma za swoje”
„5 lat temu siostrzenica oddała mi córkę, gdybym jej nie wzięła, zostawiłaby ją do domu dziecka. Teraz chce ją odzyskać”

Redakcja poleca

REKLAMA