„Szybko po ślubie zostałam słomianą wdową. Mąż od żony i dziecka, wolał butelkę i kieliszek”

samotna matka fot. iStock, Dobrila Vignjevic
„Milczałam zmieszana. Nie rozumiałam, czemu matka Mariusza zniechęca mnie do małżeństwa z własnym synem. Dotąd nie zachowywała się jak nadopiekuńcza kwoka, dla której z założenia żadna kobieta nie będzie dość dobra dla jej ukochanego synka”.
/ 21.07.2023 22:00
samotna matka fot. iStock, Dobrila Vignjevic

Kiedy Mariusz wyszedł do łazienki, dopijałam herbatę, wpatrując się w sad za oknem. Za chwilę mieliśmy razem wyjść na spacer i zwiedzić rodzinne okolice mojego narzeczonego.

– Jesteś sama? – głos przyszłej teściowej wyrwał mnie z zamyślenia. – Nareszcie.

Odwróciłam się zaskoczona.

– Dlaczego chcesz to zrobić? – spytała.

Usiadła przy stole naprzeciwko mnie i przyglądała mi się niemal z troską. Tylko… nie miałam pojęcia, o co pyta.

– Co zrobić?

– Wyjść za mojego syna – wyjaśniła. – Naprawdę go kochasz? Naprawdę chcesz dla niego wszystko rzucić, popełnić ten, hm, współczesny mezalians, przenieść się z miasta na wieś?

Jej słowa zbiły mnie z tropu

– Oczywiście, że go kocham – odparłam.

Matka Mariusza pokręciła głową, westchnęła i zapaliła papierosa.

– To w gruncie rzeczy dobry chłopak, ale kiepski materiał na męża. Jest zbyt podobny do swojego ojca. Więc dlaczego chcesz za niego wyjść? – powiedziała i przyjrzała mi się badawczo. – Nie skrzywiłaś się na zapach dymu, zatem w ciąży raczej nie jesteś. To skąd ten pośpiech? Nie wolisz pójść na studia? I jeszcze ten… podwójny ślub. To źle wróży…

Milczałam zmieszana. Nie rozumiałam, czemu matka Mariusza zniechęca mnie do małżeństwa z własnym synem. Dotąd nie zachowywała się jak nadopiekuńcza kwoka, dla której z założenia żadna kobieta nie będzie dość dobra dla jej ukochanego synka.

– Nie spieszymy się – skłamałam, bo co tu kryć, Mariusz nalegał, twierdząc, że wie, czego chce. 

Mówił, że mnie uwielbia, że lepszej nie znajdzie, obiecywał, że da mi szczęście. Jaka spragniona uczuć nastolatka, zakochana pierwszy raz w życiu, nie ulegnie takim wyznaniom?

– Ślub weźmiemy dopiero po naszej maturze – powiedziałam. – A dwa naraz, bo naszych rodziców nie stać na…

– Jak to: waszej maturze? – przerwała mi. – Przecież Mariusz ledwo skończył
zawodówkę.

– Mojej i mojego starszego brata. Tak się złożyło, że razem podchodzimy do egzaminów. A jeśli chodzi o studia, to planujemy się przenieść do Olsztyna. Na pewno znajdziemy jakąś pracę, która nie będzie kolidowała z nauką.

Kobieta znów pokręciła głową i wypuściła kłąb dymu.

– Nie pozwoli ci, za duża konkurencja.

Zanim zdążyłam zapytać, co ma na myśli, w progu kuchni stanął Mariusz.

– Gotowa? – zapytał.

Spojrzałam na przyszłą teściową, ale ona już nie zwracała na mnie uwagi, jakby nie było naszej rozmowy i tego dziwnego ostrzeżenia.

– Tak, już idę, tylko włożę płaszcz – wyciągnęłam rękę do narzeczonego.

Cała się trzęsłam, stojąc w przedsionku kościoła. Ministrant dawał nam ostatnie wskazówki. On też się denerwował, w końcu ślub dwóch par naraz był rzadkością. Mariusz ściskał moją rękę, dodając mi otuchy. Paweł rzucił ostatni żart, który tylko bardziej mnie rozdrażnił. Mój brat zawsze był zgrywusem, ale sądziłam, że chociaż w dzień własnego ślubu zachowa odrobinę powagi.

W końcu ministrant dał znać, że już wszyscy goście są wewnątrz kościoła i możemy ruszać. Kiedy ustawialiśmy się w wąskim przejściu między ostatnimi ławkami, za plecami usłyszałam westchnienie jakiejś kobiety:

– Biedne dziewczyny… Ciekawe, która będzie bardziej nieszczęśliwa.

– Co ty pleciesz? – obruszyła się druga.

– Nie wiesz, że łączony ślub to pech dla jednej z par?

– Pierwsze słyszę. Głupie przesądy. Lepiej bądź cicho.

Sama bym ją chętnie usadziła. Jak może mówić takie rzeczy na czyimś ślubie? I takie bez sensu. Mariusz nieba by mi przychylił, a Paweł może jest rozrywkowy i lekkomyślny, ale na pewno nie skrzywdził swojej Renatki. Ujęłam Mariusza pod ramię, czekając na znak kościelnego. Mój pan młody położył rękę na mojej dłoni i szepnął:

– Kocham cię.

Uśmiechnęłam się do niego

Pewnego jesiennego poranka, gdy wstałam z łóżka, poczułam nagłe i gwałtowne nudności – ledwo zdążyłam dobiec do łazienki. Mało znowu nie zwymiotowałam, gdy poczułam smród papierosów teściowej. Jakimś cudem do mnie dotarł, chociaż mieszkaliśmy z Mariuszem na piętrze, a ona na dole. Coś ostatnio wrażliwa się zrobiłam.

Przypomniałam sobie naszą dziwną rozmowę sprzed pół roku i wróciłam do pokoju po kalendarz. Z przerażeniem stwierdziłam, że okres powinnam mieć już miesiąc temu. Co prawda czasem pojawiał się nieregularnie, ale nie zdarzyło się jeszcze, żeby spóźnił się o miesiąc. Ostatnio byłam jednak tak zajęta pracą w gospodarstwie i uczeniem się nowych rzeczy, że nie zwróciłam na to uwagi…

Nie planowałam ciąży, nie teraz. Znów zakręciło mi się głowie i poczułam kolejną falę nudności. Pognałam do łazienki. Planowaliśmy z Mariuszem przeprowadzkę do miasta, wynajęcie kawalerki, urządzenie się, ale w takiej sytuacji wszystko się odwlecze. Kilka dni później Mariusz wziął wolne w pracy i zawiózł mnie do lekarza w sąsiedniej miejscowości. Ginekolog potwierdził moje przypuszczenia.

Mariusz uspokajał mnie, że przeprowadzimy się do miasta, gdy już urodzę i nasze dziecko trochę podrośnie, że tak będzie łatwiej, bezpieczniej, wygodniej. Ustąpiłam, choć niechętnie, bo wolałabym już mieszkać na swoim. Matka Mariusza niby się nie wtrącała, ale mogło się jej odmienić, mogła też przecież ponownie wyjść za mąż…

Użeranie się latami z moim ojczymem w zupełności mi wystarczyło. Między innymi dlatego zgodziłam się na tak szybki ślub. Chciałam się uwolnić, a wpakowałam się inny rodzaj niewoli. Może słodkiej, jednak coraz częściej czułam się jak w pułapce.

Wróciliśmy z nowinami do domu i posypały się gratulacje od wszystkich dookoła. Teściowa, nałogowa palaczka, nawet ograniczyła palenie i mimo zimy zawsze wychodziła na podwórko.
Chciałam się uwolnić, a wpakowałam się inny rodzaj niewoli. Nudności mnie wykańczały, a on pojawił się, na kilometr zionąc alkoholem. Momentalnie znowu zrobiło mi się niedobrze. Wtedy pierwszy raz się pokłóciliśmy i nie pozwoliłam mu zostać w sypialni. Rano oczywiście przepraszał, kajał się, tłumaczył, że nie mógł odmówić kolegom, skoro chcieli wraz z nim opić dobrą nowinę.

Gorzej, że opijał ją zbyt często

I już nie wiedziałam, czy moja ciąża to powód do świętowania czy raczej wygodna wymówka do upijania się. Gdy urodziłam synka, nie poprawiło się. Ktokolwiek by nas odwiedził z gratulacjami – a zjawiła się nawet moja matka z ojczymem – Mariusz nie odmawiał kielicha. Ja karmiłam piersią, więc nie mogłam pić, ale on nadrabiał za nas dwoje, a nawet troje.

Nie podobało mi się to i chociaż nie drażnił mnie już zapach alkoholu, to nie chciałam, żeby pijany mąż, chrapiący i zionący, spał w tym samym pokoju co ja i mały. Coraz częściej się kłóciliśmy o tę jego przesadną gościnność. Miałam nadzieję, że po chrzcinach wizyty w końcu ustaną i wrócimy do normalnego trybu życia. I do planowania przeprowadzki.

Niestety, znów pojawiły się argumenty, że synek jest za mały, że idzie zima, a w taką pogodę niedobrze jest remontować mieszkanie, bo może się zrobić grzyb od wilgoci, i tak dalej.
Poddałam się. Tłumaczyłam sobie, że przynajmniej mieszkam z dala od ojczyma i ciągłych kłótni o pierdoły. Nie wiedziałam, że już wkrótce zatęsknię za tamtymi dniami…

Kiedy ustał strumień gości, niedługo cieszyłam się spokojem i rodziną. Kto chce, zawsze znajdzie pretekst do imprezy – a to czyjeś urodziny albo imieniny, a to kumpel kupił nowe auto albo dostał awans – zaś Mariusz był pod tym względem bardzo pomysłowy. I wiadomo, że jak impreza, to trzeba się napić.

W efekcie czułam się jak słomiana wdowa

Mój mąż nigdy nie miał dla mnie czasu, gdy go potrzebowałam. Bo albo był pijany, albo skacowany, albo kombinował, z kim by się tu napić po robocie. Tylko o tym myślał. Twierdził, że ciężko pracuje na nasze utrzymanie, więc należy mu się rozrywka po pracy.

Pięknie, a więc to wszystko dla nas… Ale kiedy go o coś prosiłam, na przykład by zawiózł mnie i małego na badania kontrolne, zawsze się wykręcał. Słyszałam, że nie może brać w kółko urlopów, bo szef krzywo na niego patrzy. W kółko? Nie dla nas brał wolne, nie przez nas się spóźniał i dostawał upomnienia…

Miesiące mijały, zmieniając się w lata, i robiło się coraz gorzej i gorzej, kłótnie zmieniły się awantury. Doszło do tego, że cieszyłam się, gdy Mariusz spał poza domem. Nie obchodziło mnie, gdzie ani z kim. Grunt, że go nie było, że nie darł się, nim padł jak kłoda. Nienawidziłam jego chrapania, jego pijackiego odoru i bełkotu, jego kłamliwych obietnic, złamanych przysiąg, jego samego też…

Któregoś dnia, wracając ze specjalistycznej przychodni – bo od tych zgryzot nadkwasoty się dorobiłam w wieku dwudziestu trzech lat – w drodze na przystanek spotkałam przyjaciółkę z liceum. Zaprosiła mnie na kawę. Zgodziłam się. Mały został z teściową, a mnie ani trochę nie spieszyło się do domu.

Oczywiście zapytała, jak mi się teraz wiedzie

Straciłyśmy kontakt, choć kiedyś byłyśmy blisko, nawet została moją druhną. Ale nie tylko od niej się oddaliłam. Nie tylko jej do nas nie zapraszałam. Nawet przed własnym bratem się wstydziłam tego, jak zmieniło się moje małżeństwo, co zostało z moich marzeń.

Edyta wbiła we mnie zatroskany wzrok – dobrze nie wyglądałam i żaden makijaż nie mógł tego ukryć. Wiedziałam, że moja prostolinijna koleżanka nie da się zwieść zdawkowemu „jakoś leci”. Zresztą nie miałam siły kłamać i udawać, że jestem szczęśliwa.

– Podobno podwójny ślub źle wróży dla jednej z par. Gdybym wierzyła w przesądy, nie siebie obstawiałabym jako tę pechową pannę młodą… To mój brat wydawał się bardziej ryzykownym kandydatem na męża, a jednak to ja płaczę w poduszkę, a nie moja szwagierka…

– Jest aż tak źle? Pamiętam, jaka byłaś zakochana… – powiedziała.

– Byłam, ale już mi przeszło. Dziecko wiele zmieniło.

– Chyba nie żałujesz, że urodziłaś?

– Nie, mały jest słodki, kochany, tylko dla niego i dzięki niemu się trzymam. To Mariusz się zmienił. Prawie nie pamiętam, jaki był kiedyś. Powinnam była posłuchać teściowej, gdy radziła, żebym przemyślała ten ślub…

– Nie lubicie się z teściową?

– Lubimy. W pewnym sensie. Nie wtrąca się, nie ingeruje, nie komentuje, nie ocenia, ale pomaga przy małym, gdy ją poproszę, w przeciwieństwie do Mariusza. To dobra kobieta. Do tego stopnia, że mnie ostrzegała. Nie uwierzyłam i teraz mam za swoje. Jeśli matka mówi, że jej syn to kiepski materiał na męża, trzeba wiać, bo widać wie, co mówi. Teścia nie znałam, zapił się na śmierć. Ponoć był uroczym, wspaniałym człowiekiem, kiedy nie pił. Jak Mariusz…

Edyta spuściła wzrok i zaczęła dziobać łyżeczką w ciastku. Pewnie nie wiedziała, jak zareagować, przytłoczona moimi zwierzeniami.

– I co teraz zrobisz? – spytała po dłuższym milczeniu.

– Nic. A niby co miałabym zrobić?

– Wyprowadzić się, tak jak zawsze chciałaś. Wrócić…

– Nie wrócę do matki! Dopóki mieszka z ojczymem, nie wrócę. A innej alternatywy nie mam.

– Masz – stwierdziła nieoczekiwanie Edyta. – Właśnie straciłam swoją współlokatorkę, więc możesz się do mnie przeprowadzić.

– Daj spokój, nie wiesz, na co się piszesz. Dziecko bywa uciążliwe, a ty studiujesz…

– Pedagogikę. – uśmiechnęła się. – Będę miała na kim praktykować. Znajdziesz jakąś pracę, ja będę się zajmować małym po zajęciach, damy radę. Jeszcze wrócisz na studia, zobaczysz.

Aż się bałam mieć nadzieję

W ogóle nie brałam pod uwagę takiej opcji, ale to było jakieś rozwiązanie.

– Co z Mariuszem? Mam tak po prostu zostawić męża?

– A on ciebie nie zostawił? Nie porzucił dla gorzały?

– Porzucił… – przyznałam.

– Chcesz czekać, aż zrobi się gorzej? Aż weźmie się do bicia?

– Nie chcę.

– To postanowione, pakuj się i zamieszkaj ze mną.

Kilka miesięcy później spakowałam swoje ostatnie rzeczy do małej torby i z wózkiem poszłam na przystanek. Mariusz był w pracy, a teściowa zajmowała się swoimi sprawami. Nie przyznałam się jej, co zamierzam zrobić. Mimo wszystko Mariusz był jej synem, Adaś zaś jedynym wnukiem. Bliższa koszula ciału. Może próbowałaby mnie zatrzymać, uznając, że miałam swoją szansę na ucieczkę przed ślubem? Wolałam nie ryzykować.

W każdym razie nie zauważyli, że przez ostatnie tygodnie regularnie wysyłałam paczki na adres Edyty. Na poczcie mówiłam, że synek już wyrósł z ubranek, a bratowa właśnie urodziła. Liczyłam na to, że znajoma z poczty nie zapamięta adresu. Jeśli Mariusz będzie chciał, to i tak mnie znajdzie. Byle jak najpóźniej. Im mocniej się zagnieżdżę i zakorzenię w nowym miejscu i życiu, tym trudniej będzie mnie z niego wyrwać.

Nie chcę się rozwodzić. Nadal wierzę, że przysięgę małżeńską składa się raz na całe życie, na dobre i na złe. Co nie znaczy, że muszę robić za męczennicę i godzić się na patologię. Do tego, od czego uciekłam, dobrowolnie nie wrócę. Nie skażę mojego dziecka na życie z ojcem alkoholikiem. Dawny Mariusz, jeśli otrzeźwieje i jeśli gdzieś jeszcze istnieje w człowieku będącym moim mężem, może dostać ode mnie drugą szansę. Ale na moich warunkach i moim terenie. Jeśli Mariusz zechce, to mnie znajdzie. Byle jak najpóźniej.

Czytaj także:
„Mój mąż po ślubie zmienił się w gbura i chama. Mam dość tego, że woli leżeć na kanapie niż spędzać czas ze mną”
„Jestem 3 lata po ślubie, a już chcę się rozwieść. Nie ma między nami bliskości, są tylko obowiązki i kredyt”
„Mąż po 15 latach małżeństwa oświadczył mi, że ma dziecko z kochanką. To dlatego, że ja nie chciałam więcej rodzić”

Redakcja poleca

REKLAMA