Kiedyż ta Sandra wróci? Ubzdurały sobie z koleżanką, że pojadą do miasta na zakupy, bo święta blisko i trzeba kupić prezenty. Tak jakby się nie dało przez internet zamówić! Coś mi się wydaje, że tu o jakiegoś chłopaka chodzi… Tak już jest z tymi nastolatkami, cokolwiek by wymyśliły, jak poskrobiesz, zawsze facet siedzi pod spodem… No, jest wreszcie!
– Ty na piechotę z tych Katowic szłaś? – wyskoczyłam na córkę w przedpokoju. – Ciemno, zimno, a ciebie gdzieś nosi po świecie.
– Spoko, mamuś – zdjęła plecak. – I gorącą herbatkę poproszę. Jak ci coś opowiem, to ci kapcie spadną.
Jak ja bym się tak do matki odezwała, to już bym w pysk zarobiła, ba, jakby któreś ze starszych dzieciaków tak sobie pozwoliło… Świat się zmienia w zastraszającym tempie, i to wcale nie na lepsze!
Nasza najmłodsza tymczasem wpadła do łazienki, po chwili usłyszałam lejącą się z prysznica wodę, a za następne pięć minut siedziała już w szlafroku w kuchni. I zaczęła opowiadać, że spotkała ciotkę Barbarę. Kupowała szpilki w markowym sklepie, gdzie one z Justynką poszły tylko się pogapić, bo ceny z kosmosu.
– Ciotka Barbara? Szpilki? – dotknęłam jej czoła. – A gorączki to ty nie masz, złotko?
Spojrzała na mnie z politowaniem
– A szpilki, i to chyba dziesięciocentymetrowe – wyjaśniła.
Barbarka? Ta szara mysz? Nie mogłam sobie tego wyobrazić, a Sandra, zachwycona sobą, że takie rewelacje przywiozła, stwierdziła jeszcze:
– I dobrze jej w czarnym, ciotce, znaczy się. Jest taka tajemnicza i elegancka, mówię ci, mamuś.
Masz, babo, placek! To po to kobieta żałobę po mężu nosi, żeby cudze spojrzenia przyciągać?! Sandra plotła, a ja się zastanawiałam, czemu, do licha, nikt z nas nie wie, co się u Barbary dzieje. Jej mąż, czyli brat mojego Michała, zmarł w lutym. Rok nawet nie minął, a myśmy o kobiecie na amen zapomnieli. Nawet na Wszystkich Świętych, jak co roku, pojechaliśmy do mojej rodziny pod Zgorzelec, a nie na grób szwagra. Wstyd doprawdy.
– Oj, żaden wstyd, tak wyszło – stwierdził mąż, gdy wrócił z brydża. – Zresztą, nigdy blisko z Jackiem nie byliśmy, sama wiesz, jaki to był ciężki w obyciu typ.
– Ale twój brat zawsze – wciąż miałam wyrzuty sumienia.
Michał wzruszył ramionami, że co z tego. Starszy o piętnaście lat, najpierw z nosem w książkach, potem wciąż w rozjazdach, jakieś odczyty, sympozja. Może jakby dzieci miał, to byłoby bardziej rodzinnie, ale cóż, skoro nie chciał. Swoją drogą, dziw, że ta cała Barbara nigdy nie domagała się potomstwa, młodsza w końcu była, a zgodziła się robić za asystentkę pana uczonego i gospodynię w jednym.
Pewnie, że z Jacka był zawsze snob, który nie bratał się z nikim poniżej docenta, a na wszelkie obowiązkowe imprezy rodzinne, typu wesele czy chrzciny, wpadali z Barbarą jak na wizytacje. Ale przecież już go nie ma. I skoro jego żona, która do tej pory ubierała się klasycznie i skromnie, teraz stroi się w szpilki do nieba, to może jednak coś się zmieniło? Może pora wdowę wciągnąć jakoś na familijną orbitę, zamiast zostawiać samotną i opuszczoną?
Mąż nie był specjalnie zainteresowany wciąganiem kogokolwiek gdziekolwiek, stwierdził tylko, że jego zdaniem pięćdziesięciolatce z hakiem but na megaobcasie nie przystoi… To, że była sporo młodsza od męża, nie oznacza, że jest nastolatką, a skoro nasza Sandra była zachwycona jej wyglądem, niechybnie Barbara na taką się kreuje.
– Może się na nowego chłopa zasadza – zasugerował nawet.
Głupie gadanie uskuteczniał, ot, żeby mnie zbyć, niczego nie postanowić, i jak najprędzej wylądować w łóżku przed telewizorem. Mnie jednak temat nie dawał spokoju. A jakby mój Michał nagle umarł i pies z kulawą nogą by się nie zainteresował, jak żyjemy?
– Głupoty gadasz – orzekł mąż. – My dbamy o więzi rodzinne. Zadzwoń jutro do tej całej Barbary, jak chcesz, a teraz chodźmy spać.
„I co ja jej niby powiem? Zapytam, ile dała za szpilki?” – pomyślałam.
Ale zaraz, zaraz, niedługo święta. Zaproszę szwagierkę na wieczerzę wigilijną, tyle mogę zrobić. Do tej pory zawsze spędzała ten wieczór z mężem i jego przyjaciółmi z instytutu, może czas, aby zobaczyła, jak to wygląda w rodzinie?
Mąż tylko machnął ręką
– Jak ci mało przygotowywania wałówki dla nas, Sandry, Dominika z żoną oraz Alicji, która już nadmieniła, że przywiezie na święta kogoś z akademika, to proszę bardzo! Następnego dnia rano sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer Barbary.
– Ach, to ty, Regina – chyba się ucieszyła. – Spotkałam wczoraj twoją córę w galerii, ależ ci ładna panna z tej Sandruni wyrosła!
Pogawędziłyśmy chwilę, a w końcu mówię jej, że bardzo chętnie widzielibyśmy ją w naszym gronie w Wigilię. Czy możemy liczyć, że przyjedzie? Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Bardzo dziękuję za zaproszenie – odezwała się w końcu Barbara. – Ale mam inne plany.
No to zapytałam, jakie, a wtedy ona zaczęła kręcić, że nie jest wierząca, dla niej to taki sam wieczór jak inny. Te plany to nic specjalnego, takie tam, prywatne sprawy.
– Ale rodzina powinna trzymać się razem – zaoponowałam.
– Całe lata było inaczej i nie zawracajmy Wisły kijem. W gruncie rzeczy każdemu to pasuje, a już mnie na pewno – stwierdziła.
I w ogóle – dodała jeszcze – miło, że zadzwoniłam, ale ona musi już wyjść, jest umówiona na mieście. Pożegnałyśmy się, ale czuję, że chyba powinnam jeszcze raz zadzwonić i przekonać ją, że dla nas jej obecność to radość, a nie kłopot. Jeżeli się z kimś spotyka, to przecież może go również przywieźć – gość w dom, Bóg w dom!
Czytaj także:
„Szwagierka miała mój dom za kurort wypoczynkowy. Nieważne, że dopiero urodziłam, musiałam jej usługiwać”
„Mój eks oświadczył się szwagierce przy wigilijnym stole. Robił to patrząc mi w oczy, bo wiedział, że coś do niego czuję”
„Szwagierka panoszy się po moim mieszkaniu i jeszcze śmie nazywać mnie niewdzięcznicą. Już ja dam tej żmii popalić”