„Szwagierka panoszy się po moim mieszkaniu i jeszcze śmie nazywać mnie niewdzięcznicą. Już ja dam tej żmii popalić”

skłócone siostry fot. Adobe Stock, JackF
„Przez dłuższy czas nie mogłam zmrużyć oka, wszystko się we mnie gotowało. Co za tupet! Co za niewdzięczność! Jak ona śmie?! Z tym wyprowadzeniem się to jednak wykrakałam. Następnego dnia bowiem Marzena ostentacyjnie wyniosła się z dzieckiem do swoich rodziców, argumentując to tym, że w domu zrobiło się za ciasno”.
/ 16.12.2022 14:30
skłócone siostry fot. Adobe Stock, JackF

Dobrze wiedziałam, że wynajęcie komuś naszego mieszkania byłoby najrozsądniejszym wyjściem, w końcu miało nas nie być w kraju co najmniej przez kilka miesięcy, a może nawet dłużej, jeśli się nam powiedzie za granicą. Ale nie potrafiłam się na to zdecydować. Mój mąż nie nalegał, wiedział bowiem dobrze, z jakim sentymentem traktuję to mieszkanie, i jak bardzo jestem z nim związana uczuciowo.

Byłam szczęśliwa, że mam to mieszkanie

Przyjaciele mówili mi zawsze, że u mnie jest jak w bombonierce. Mieli rację, w remont włożyłam nie tylko sporo pieniędzy, ale i serce. Kiedyś to mieszkanie było bardzo zaniedbane. Moja babcia – osoba, której umysł pod koniec życia płatał już figle
nie pozwoliła w nim nic ruszyć przez lata. Twierdziła, że wszystko przypomina jej Kazia, czyli zmarłego przed laty męża, bo to on wybierał kolor ścian, on kładł sosnową boazerię w przedpokoju i ciemnogranatowe kafelki w łazience.

– Kupione w peweksie! – podkreślała z dumą babcia.

Wszystko to rozumiałam, i kiedy przychodziłam do babci z wizytą, to lekko wyleniałe dywany i archaiczne meble traktowałam z sentymentem. Przeszkadzał mi wprawdzie zapach wszechobecnego kurzu, którego nie dało się wytępić nawet podczas większych porządków, na które babcia czasami nam pozwalała, ale byłam tam przecież tylko przez kilka godzin, więc jakoś to znosiłam.

Gdy jednak babcia odeszła, a ja  odziedziczyłam po niej mieszkanie, byłam przerażona ilością pracy, jaka mnie czekała. Nie miałam wtedy za dużo pieniędzy, więc zaczęłam od spraw, którymi mogłam zająć  się samodzielnie.

Przede wszystkim wyrzuciłam zmęczone życiem dywany i zbierające kurz ciężkie kotary, które zasłaniały okna. Już wtedy okazało się, że mieszkanie jest bardzo słoneczne. Potem wyrzuciłam większość rupieci, które babcia zgromadziła przez lata – i od razu zrobiło się więcej miejsca. A kiedy tylko pomalowałam ściany na jasne kolory, nastąpiła niesamowita metamorfoza.

Czułam się wybrana przez los, bo wśród moich znajomych mało kto szczycił się wtedy posiadaniem własnego lokum. Większość mieszkała jeszcze z rodzicami, a dwie koleżanki mężatki z teściami, którzy potrafili nieźle zajść im za skórę.

Ja byłam panią na włościach, i nawet jeśli kolejny weekend musiałam spędzić z pędzlem w ręku, to traktowałam to bardziej jako przyjemność niż obowiązek. Zresztą nie robiłam wszystkiego sama – wspomagał mnie Jarek, chłopak, którego przed miesiącem poznałam w pracy.

Nie zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, nie spadł na mnie grom z jasnego nieba, gdy go ujrzałam. Nasza relacja była na początku czysto przyjacielska, bo w tamtym czasie przeżywałam rozstanie z poprzednim partnerem. Pewnie dlatego nawet nie zauważyłam, że Jarek patrzy na mnie wcale nie jak na koleżankę z pracy.

Spędziłam tam wiele pięknych chwil

Połączyło nas właśnie moje mieszkanie. Pewnego dnia powiedziałam w pracy, że mam jeszcze do pomalowania cały duży pokój i pewnie będzie to prawdziwa mordęga, a wtedy Jarek zaoferował mi swoją pomoc.

– Naprawdę nie masz co robić w weekend? To nie jest przyjemna praca – uprzedziłam go ze śmiechem.

– Dam radę! – zapewnił mnie.

Kiedy przyszedł, od razu pochwalił mnie za wybór koloru.

– „Pustynny wiatr” – z rozbawieniem przeczytał na pudełku. – Zabawna nazwa, ja bym po prostu powiedział, że to żółty. Ale fajny odcień. Bardzo jestem ciekawy, jak będzie wyglądał pokój pomalowany na ten kolor. Na pewno będzie słoneczny.

Po kilku godzinach pracy kończyliśmy malować. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Postanowiłam tylko przebić jakiś niewielki bąbel na suficie. Zrobiłam to i… wielki płat lekko zastygniętej farby spadł na nasze głowy. Byłam w szoku, bo się tego kompletnie nie spodziewałam. Spojrzałam na siebie całą w farbie, potem na Jarka, który wyglądał podobnie i nagle… oboje zaczęliśmy się śmiać.

Pod prysznic poszliśmy już razem, i tak właśnie zostaliśmy parą. Jarek wprowadził się do mnie i w naszym mieszkanku spędziliśmy naprawdę cudowne i pełne wzruszeń chwile. To tutaj Jarek oświadczył mi się podczas własnoręcznie przygotowanej kolacji, tu na świat przyszło dwoje naszych dzieci – Jasio i Jasmina. Urządziliśmy dla nich mniejszy pokój. Sama pomalowałam ściany w zabawne postacie z filmów Disneya. Maluchy uwielbiały się w nim bawić i kiedy wyjeżdżaliśmy, musieliśmy im obiecać, że w nowym domku też będą miały malunki w swoim pokoju.

W ogóle przeprowadzka do innego kraju wiązała się dla nas wszystkich z ogromnym stresem. Zdecydowaliśmy się na nią ze względów finansowych, po prostu oboje z Jarkiem dostaliśmy tam dobrze płatną pracę, dzięki której mieliśmy zdecydowanie lepsze widoki na przyszłość niż tu, w Polsce. Ale ciężko nam było opuszczać kraj ze względu na rodzinę i przyjaciół. Gdybym jeszcze miała wynająć swoje mieszkanie obcym ludziom, stres zjadłby mnie doszczętnie. Ale ja wpadłam na zupełnie inny pomysł.

Mój mąż ma młodszego o kilka lat brata, którego zawsze bardzo lubiłam. Do tej pory Michał mieszkał z rodzicami, ale nie dlatego, że było mu tak wygodnie. Po prostu nie miał żadnych szans na własne mieszkanie, a nie chciał tracić pieniędzy na wynajem.

– Słuchaj, może zaproponujemy Michałowi, żeby u nas zamieszkał? Za to, że będzie płacił czynsz i wszystkie media? – zaproponowałam.

Jarek rozpromienił się.

– Chciałem nawet cię o to poprosić, ale jakoś mi było głupio. W końcu z wynajmu mielibyśmy realną gotówkę miesiąc w miesiąc – stwierdził.

– Tak, ale i nerwy, a także być może zrujnowane mieszkanie po powrocie – uświadomiłam mu.

– To prawda – przyznał mąż.

– A Michał zadba o wszystko jak o swoje, prawda? – powiedziałam.

– Mam taką nadzieję.

Oddaliśmy więc klucze do mieszkania bratu mojego męża i jego dziewczynie. Poznałam ją i wydała mi się sympatyczna. Wprawdzie miała nieprzyjemny zwyczaj żucia gumy przez cały czas, ale tyle mogłam jej wybaczyć. Poza tym widywałyśmy się naprawdę rzadko…

– Mam tylko prośbę, abyście niczego nie zmieniali w mieszkaniu. Mam nadzieję, że będzie wam tu wygodnie – zaznaczyłam, a oni się zgodzili.

Wyjeżdżałam z kraju z lżejszym sercem, bo wiedziałam, że mam do czego wracać. Przecież do mojego własnego mieszkania mogłam przyjechać, kiedy tylko chciałam. Zastrzegłam od razu, że jeśli będziemy w kraju, to będziemy nocować u siebie. Gdybyśmy wynajęli mieszkanie obcym, takiej możliwości oczywiście by nie było.

Nie nadużywałam tego przez dwa lata. Kiedy zjeżdżałam do kraju, czy to sama, czy z rodziną, to zawsze zatrzymywałam się u swoich rodziców albo u teściów. Bywało nawet, że ani razu nie wpadałam „do siebie”, bo ani nie miałam na to czasu, ani nie chciałam, żeby Michał i Marzena traktowali to jako inspekcję. Brat mojego męża zdążył się w tym czasie ożenić ze swoją dziewczyną, urodziło im się dziecko.

Marzena wydawała się niezadowolona

W kolejne wakacje postanowiliśmy znowu odwiedzić kraj całą rodziną. Chcieliśmy pokazać naszym dzieciom na nowo Polskę, bo przecież wyjechały z niej jako maluchy i niewiele pamiętały. Teraz były starsze o trzy lata, mądrzejsze i ciekawe wszystkiego. Oczywiście, stolica także znalazła się na naszej trasie, a ponieważ mieliśmy w niej mieszkanie, to nie martwiliśmy się o nocleg. Daliśmy tylko znać Michałowi, że przyjeżdżamy.

– Nie ma problemu! – usłyszałam.

Jednak już od pierwszych sekund naszego pobytu wyczułam, że może dla niego nie, ale dla jego żony nasza wizyta stanowi problem. Zaczęło się od przywitania w progu.

– Po co dzwonicie? Dziecko śpi! – zrugała mnie szwagierka, kiedy tylko otworzyła nam drzwi.

Zmilczałam, pewnie dlatego, że byłam zmęczona podróżą, dzieci i Jarek także. Marzyliśmy o czymś do jedzenia i o odpoczynku. Marzena jednak niczego nie przygotowała… „No cóż… w końcu nie miała takiego obowiązku” – pomyślałam, zamawiając pizzę, byłam jednak nieco skonsternowana takim przyjęciem.

Kiedy obudził się bratanek mojego męża, roczny, śliczny brzdąc, poszłam do pokoju, w którym spał, żeby wziąć go na ręce. To był dawny pokój moich dzieci, spodziewałam się więc ich ulubionych rysunków na ścianach – wszystkie jednak były zamalowane! Ściany pokryto niebieskim kolorem.

– Brudno było! – burknęła szwagierka na moje pytające spojrzenie.

No cóż, byłam w stanie przyjąć taką argumentację, ale na przyszłość wolałabym, aby tego typu zmiany były ze mną uzgadniane, co wyraźnie powiedziałam Marzenie. Naburmuszyła się strasznie i atmosfera zrobiła się nieciekawa. Na tym się zresztą nie skończyło – kiedy moje dzieci włączyły telewizor, ciocia zrugała je, że zrobiły to bez jej pozwolenia. W końcu są gośćmi! Jasio i Jasmina spojrzeli wtedy na mnie zaskoczeni.

– Mamo, to już nie jest nasze mieszkanie? – spytał synek.

– Ależ jest, kochanie! – pospieszyłam z zapewnieniem.

– To dlaczego nie możemy włączyć telewizora? – nie mógł tego zrozumieć.

– Możecie, ale po cichutku, bo ciocię boli głowa – usiłowałam wytłumaczyć szwagierkę, a ta tylko prychnęła.

Kiedy wieczorem kładliśmy się całą rodziną spać w salonie – na kanapie i na dwóch dmuchanych materacach rozłożonych na podłodze, usłyszałam z sąsiedniego pokoju podniesione głosy. Marzena była wściekła.

– Zwalają się do nas całą czeredą i myślą, że będę z tego zadowolona?

Zrobiło mi się wyjątkowo nieprzyjemnie. Spojrzałam na Jarka, który także miał nietęgą minę.

– Nie stać ich na hotel? Przecież, do diaska, zarabiają w tej Anglii chyba całkiem nieźle! – gadała dalej Marzena, wcale niezrażona tym, że Michał próbuje ją uciszyć.

Bardzo nie podobało mi się takie przyjęcie

„Ja miałabym się zatrzymywać w hotelu i płacić za cztery osoby? Przecież to moje mieszkanie! Mogłabym zupełnie spokojnie poprosić Michała i Marzenę, aby wyprowadzili się z niego na czas mojego pobytu w Warszawie!” – myślałam coraz bardziej rozdrażniona całą sytuacją.

Przez dłuższy czas nie mogłam zmrużyć oka, wszystko się we mnie gotowało. Co za tupet! Co za niewdzięczność! Jak ona śmie?! Z tym wyprowadzeniem się to jednak wykrakałam. Następnego dnia bowiem Marzena ostentacyjnie wyniosła się z dzieckiem do swoich rodziców, argumentując to tym, że w domu zrobiło się za ciasno i Bartuś nie może spać.

Było nam wyjątkowo przykro, że spotkaliśmy się z takim przyjęciem. Chcieliśmy przecież nie tylko pozwiedzać, ale i nacieszyć się rodziną i małym Bartusiem, którego ostatni raz widzieliśmy jako trzymiesięczne niemowlę, gdy przyjechaliśmy na jego chrzest. Szczególnie dzieci nie potrafiły zrozumieć, dlaczego ciocia uciekła i zabrała dzidzię.

– No cóż, jakoś sobie sami poradzimy… – powiedziałam, zabierając się do gotowania obiadu we własnej kuchni. Nadal w szafkach były moje garnki, moje kubki, talerze.

„Przynajmniej nie usłyszę, tak jak w dniu przyjazdu, że pizzę można jeść z pudełka, a nie brudzić talerzy” – pomyślałam rozgoryczona.

– Nie wydaje ci cię, że byliśmy dla nich za dobrzy? – powiedziałam do męża, gdy wyjechaliśmy z Warszawy.

Szwagierki nie widzieliśmy przez całe trzy dni. Dopiero na koniec przyszła się z nami pożegnać i chyba tylko dlatego, że Michał ją o to prosił. Bartusia oczywiście nie zabrała.

– Słuchaj… głupio mi to mówić, bo to przecież mój brat, ale ja także dziwnie się czułem w tej sytuacji. Chyba będę musiał pogadać z Michałem na spokojnie – stwierdził Jarek. – Nie mogę go winić za zachowanie żony, ale o tym, że chce pomalować ściany w naszym mieszkaniu, powinien nas uprzedzić.

Myślałam, że Michał chociaż przeprosi nas za to, co zaszło, wytłumaczy się jakoś, ale nic z tych rzeczy.

On w ogóle nie czuł się winny!

– Właściwie, to co wam za różnica, jakiego koloru są ściany, skoro tu nie mieszkacie? – zapytał.

Zagotowało się we mnie. W końcu, oddając im swoje mieszkanie, postawiłam określone warunki. I to nie takie trudne do spełnienia, gdyż mieszkając u mnie praktycznie za darmo, oszczędzali mnóstwo pieniędzy. Półtora tysiąca, a może nawet i dwa miesięcznie.

– Nie jestem pewna, czy to był dobry pomysł, aby im tak po prostu oddać nasze mieszkanie. Chyba zaczynają je już traktować jak swoje – westchnęłam, kiedy opowiedziałam o swoim problemie przyjaciółce.

Była oburzona.

– Ja na twoim miejscu zareagowałabym od razu. Nie pozwoliłabym się tak traktować! – prychnęła. – Każ im się wyprowadzić i wynajmij to mieszkanie. Na pewno znajdziesz jakichś miłych ludzi, którzy go nie zrujnują. Jak chcesz, mogę popytać wśród znajomych, czy ktoś czegoś nie szuka.

No nie wiem… Z jednej strony jest to propozycja kusząca, bo teraz żyję z poczuciem, że ktoś mnie wykorzystuje i zwyczajnie mam ochotę pokazać, kto tu rządzi. A z drugiej wiem, że rodzina będzie szeptać. Czy zatem warto stawiać sprawę na ostrzu noża? Może lepiej załatwić to na spokojnie. Oby to tylko było możliwe…

Czytaj także:
„Kolosalny spadek po teściu, chcieliśmy przekuć w biznes. Utopiliśmy dorobek jego życia w kiepskiej inwestycji”
„Mąż dostał spadek po matce i niemal od razu rzucił pracę. Rozpił się i rozleniwił, sam sprowadził na siebie nieszczęście”
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”

Redakcja poleca

REKLAMA