„Szwagierka upozorowała napaść, żeby wyłudzić spadek. Wszystkim wmówiła, że to sprawka mojego męża”

Zatroskana para fot. iStock by GettyImages, svetikd
„Jak można być tak podłym i wyrachowanym, żeby wrobić rodzonego brata w pobicie? Edyta zarzeka się, że zrobiła to dla dobra dzieci, ale to była zwykła chciwość”.
/ 18.09.2023 17:15
Zatroskana para fot. iStock by GettyImages, svetikd

Gdyby kiedyś ktoś mi powiedział, że siostra może zrobić coś takiego własnemu bratu, nie uwierzyłabym. A jednak… Jak to się zaczęło? Czy zawsze coś do niego miała? Czy w pewnym momencie typowe między rodzeństwem niesnaski urosły do rangi problemu i zaczęły się nawarstwiać, aż pojawiła się niechęć na granicy nienawiści, gotowość do daleko idącej podłości – byle wygrać, byle osiągnąć swoje.

Naprawdę nie wiem, bo mi się w głowie nie mieści, że z chciwości można aż tak kłamać, tak mącić, uknuć tak wredny spisek… A może to jakaś skaza albo defekt w głowie? Sama nie wiem, co gorsze: wyhodowane w duszy zło czy choroba psychiczna, która może być przecież dziedziczna.

Nic nie zapowiadało horroru

Po południu zadzwoniła szwagierka, informując, że wpadnie na chwilę. Chciała porozmawiać z Jurkiem, moim mężem, a swoim młodszym bratem, o jego wizycie wraz z rodzicami u notariusza. Teściowie mieli już swoje lata, a że byli zapobiegawczy, chcieli zawczasu podzielić swój dom tak, żeby po ich śmierci wszystko przebiegło gładko.

– Pewnie, wpadnij – zgodziłam się.

Dobrze, że się zainteresowała, pomyślałam. Lepiej późno niż wcale, bo nie wiedzieć czemu, do biura notariusza z rodzicami i Jurkiem nie pojechała.

Tym razem nie zbagatelizowała sprawy i zjawiła się, jak obiecała. Usiedliśmy w kuchni, zrobiłam kawę, podałam świeżo upieczone ciasto, myślałam, że będzie miło…

– No i jak rodzice podzielili dom? – od razu zwróciła się do Jurka, pytając o konkrety i rezygnując z jakichkolwiek towarzyskich pogawędek.

– Po połowie – oznajmił zgodnie z prawdą i ustaleniami. – Ty masz górę, ja mam dół.

Edyta zacisnęła usta. Wyglądała na bardzo niezadowoloną.

– Co, po połowie?! – skrzywiła się jak po ugryzieniu cytryny. – Uważasz, że należy ci się połowa? Ty masz gdzie mieszkać. A ja co? Gdzie mam się podziać z rodziną?

– Przecież macie mieszkanie – zauważyłam zdziwiona. Czyżby coś się stało? Jakiś pożar, zalanie…?

– Ale nas jest pięcioro, a was tylko dwoje – przedstawiła swoją wersję rzeczywistości. – Po co wam całe piętro? Ten dom bardziej należy się mnie i mojej rodzinie.

– Edyta, co ty wygadujesz? Należy się… Z jakiej racji tobie więcej? – Jurek wpatrywał się w starszą siostrę oszołomiony.

Nigdy dotąd nie mieliśmy poważnych scysji

Edyta była specyficzna. Niby miła i urocza, ale gdy coś szło nie po jej myśli, potrafiła być nieprzyjemna. A jak się na coś zafiksowała, to koniec. Była znana jako łowczyni cenowych promocji i czasem sama nie wiedziałam, czy to wynik oszczędności, czy nałogu. Jednak ogólnie wydawała się w porządku, a ja, nie ukrywam, uwielbiałam chodzić z nią na zakupy.

Nigdy dotąd nie mieliśmy poważniejszych scysji. Więc jej nagły atak i pretensje były tym bardziej zaskakujące. Co więcej, Edyta zawsze twierdziła, że nie chce wracać do takiej dziury jak ich rodzinne miasteczko. Nagle zmieniła zdanie? Z powodu testamentu?

– Rodzice podzielili dom równo, sprawiedliwie, tak jak obiecywali – tłumaczył oczywiste Jurek. – W sumie mogli nam go nie dać, tylko przepisać na biednych albo jakieś schronisko.

– Akurat! – prychnęła szwagierka. – Rodzice zawsze muszą coś dać dzieciom. A jak zapomną, to na szczęście prawo chroni interesy osób najbliższych i jest coś takiego jak zachowek! – wyraźnie zapaliła się do tematu, który musiała przestudiować. – I nam, jako dzieciom, gdyby rodzicom na starość odbiło i postanowili zapisać swój majątek jakimś miłym naciągaczom, przysługiwałoby roszczenie względem tych spadkowych złodziei. Musieliby nam dać jakąś kasę. Ci, co ustali takie prawo, wyszli z założenia, że rodzice mają moralny obowiązek pozostawienia choćby części majątku swoim dzieciom. Nie powinni ich pomijać. A propos dzieci i zachowku… – Edyta wbiła we mnie wzrok. – Weźcie też pod uwagę, że ja będę miała komu ten dom przekazać, a wy nie. Chyba lepiej, żeby został w rodzinie, prawda? Ja mam trójkę dzieci, i mogę mieć więcej, a ty, Iza, najwyraźniej nigdy mamą nie zostaniesz

Zrobiło mi się bardzo przykro. W gardle poczułam kluchę, a w oczach zakręciły mi się łzy. Szwagierka dobrze wiedziała, że od dłuższego czasu staramy się o dziecko, niestety bezskutecznie.

– Edyta! Nie bądź podła! – warknął Jurek.

– Przepraszam… – spuściła głowę i złagodziła ton. A przynajmniej tak mi się wydawało. – Po prostu… walczę o swoje, a wtedy, sam wiesz, czasem mnie ponosi – to bezwstydnie szczere przyznanie się do winy osłabiło naszą czujność. Właśnie taka była Edyta: rozbrajająco egoistyczna.

– Nie mógłbyś zrezygnować ze swojej połowy? – spytała, unosząc wzrok. Teraz był proszący, niemal błagalny. – Przecież bądźmy szczerzy, wam ten dom naprawdę nie jest potrzebny do szczęścia. Dobrze wam tutaj, co nie? A my się gnieździmy jak myszy w norze. No, i jak was znam, nie pali wam się do życia na kupie z moją hałaśliwą rodzinką. Choć to przyświecało rodzicom, gdy budowali taki wielki dom. Mieli nadzieję, że będziemy tam wszyscy mieszkać. Ale wspólne święta i część wakacji wystarczą nam aż nadto, co nie?

Jurek spojrzał na mnie, ja na niego. Co racja, to racja. Rozmawialiśmy już o tym wcześniej i rozważaliśmy opcję sprzedaży domu. Sentyment sentymentem, ale nie uśmiechało nam się ładowanie kasy w budynek, który coraz częściej wymagał jakichś napraw, zmierzających nieuchronnie w kierunku generalnego remontu. No, ale skoro Edyta chciała tam mieszkać, skoro sądziła, że sobie poradzi z kosztami utrzymania…

– Nie ma sprawy – powiedział Jurek. – Myśleliśmy o sprzedaży domu, ale jeśli wolisz go zatrzymać, po prostu odsprzedamy ci naszą część. Wiadomo: w ratach, stopniowo, na pewno się dogadamy…

– Co? – wyprostowała się jak dźgnięta szpilką. – Odsprzedacie? Dogadamy się? Jesteś moim bratem i chcesz na mnie zarabiać?!

– Edyta, ale… – mój mąż nerwowym gestem przeczesał włosy – czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? Bo nie wiem…

– Już niczego! – oświadczyła i zerwała się z miejsca, wywracając stołek. – Spotkamy się w sądzie. W końcu masz doświadczenie! – wycedziła.

– Jakim sądzie? Co ty bredzisz? – Jurek też wstał.

– Nie zbliżaj się! – krzyknęła dramatycznie. – Nie podchodź! Nie bij mnie! Już sobie idę! – darła się, jakbyśmy byli głusi.

Mój mąż zastygł jak sparaliżowany, mnie zaś przeszedł dreszcz złego, bardzo złego przeczucia. Czułam, że właśnie zaczyna się nasz koszmar na jawie…

Edyta zagrała rolę biednej ofiary

Jerzy miał w młodości problemy ze sobą. Był zbuntowanym, agresywnym, eksperymentującym z używkami nastolatkiem, który wagarował, wdawał się w bójki, kilka razy wylądował w areszcie. Rodzice załamywali ręce, prosili i grozili, apelowali i błagali. Bez skutku, niemal skończyło się więzieniem, gdy jako osiemnastolatek pobił się z kimś po pijaku tak bardzo, że ten drugi wylądował w szpitalu.

Ostatecznie Jurek dostał wyrok w zawieszeniu. To go wreszcie otrzeźwiło; nie tyle wyrok, co strach, że mógł zrobić z kogoś kalekę. Wziął się za siebie, za naukę, za sport, by przez treningi wyładować nadmiar energii, hormonów, gniewu; wyszedł na prostą, zdał maturę, zaczął pracować i studiować jednocześnie.

Poznałam Jurka już jako porządnego, poukładanego faceta z rysą na życiorysie. I tym bardziej go pokochałam – za to, że umiał się zmienić, że nauczył się panować nad swoją porywczością. Niestety, fakt pozostawał faktem: miał kartotekę i agresywne zachowania na koncie, a rodzice przeszli z jego powodu gehennę. Co prawda dwadzieścia lat temu, ale takie rzeczy trudno zapomnieć – lęk o własne dziecko i strach przed własnym dzieckiem.

I właśnie w tę pamięć, w ten strach postanowiła uderzyć Edyta. Choć długo nie mieliśmy pojęcia, czemu to robi, co zresztą utrudniało nam obronę. Przypuszczalnie zaplanowała całą akcję wcześniej – i dlatego nie poszła razem z rodzicami do notariusza, by móc potem udawać zaskoczoną, rozczarowaną. Gdyby wybrali się razem, wypadałoby ewentualne pretensje zgłosić od razu, prawda? Jurek nigdy nie podniósł ręki na nikogo z rodziny, ale to przestało mieć znaczenie, gdy Edyta oskarowo odegrała rolę biednej ofiary.

Zrzuciła ze stołu kubki z kawą, wybiegła z kuchni do przedpokoju, gdzie wywróciła szafkę i zaczęła krzyczeć:

– Ratunku! Błagam! Jurek, nie rób tego! Iza powiedz mu! Na pomoc!

– Edyta, co ty wyprawiasz?! – wyjąkałam.

Jurek milczał. Dosłownie go zatkało.

Tymczasem jego siostra przeprowadzała szatański plan metodycznie i z pełnym poświęceniem, traktując swoje obrażenia jako koszt własny „inwestycji” w przyszłość. Otworzyła z rozmachem drzwi, uderzając się w głowę i nos. Zdążyłam zobaczyć krew, zanim wybiegła na klatkę.

– Jurek, łap ją! – krzyknęłam do męża.

– Zanim bardziej się uszkodzi!

Mój krzyk wytrącił męża z osłupienia. Pognał za siostrą. Ja pospieszyłam za nim.

– Ratunku! – z piętra niżej dobiegł nas przerażony głos. – Nie rób tego! Chcesz mnie zabić! Błagam, przestań!

Chwilę potem rozległ się głuchy łomot spadającego ciała.

– Rany boskie, Jurek! – złapałam męża za rękę. Stał przy poręczy i pobladły patrzył w dół. – Co się dzieje!?

– Ona… spadła ze schodów… sama się… rzuciła… – dukał, jakby wciąż nie wierzył w to, co widział.

Staliśmy zszokowani i bezradni. Co powinniśmy zrobić? Wezwać policję, pogotowie? W zwykłym ludzkim odruchu zeszliśmy na półpiętro, gdzie leżała zanosząca się płaczem Edyta. Na nasz widok zasłoniła się ręką, skuliła i wyszlochała:

– Nie podchodźcie, zostawcie mnie… Błagam! Nie róbcie mi krzywdy…

Pojawili się sąsiedzi, ściągnięci hałasami. Jeden wezwał pogotowie, ktoś inny policję. Sytuację odczytano na naszą niekorzyść. A my wciąż byliśmy zbyt oszołomieni, by protestować, wyjaśniać, że nic złego nie zrobiliśmy.

Nikt nam nie wierzył

Edytę zabrano do szpitala, nas na komendę. Dopiero tam próbowaliśmy opowiedzieć, jak było. Policjant słuchał, kiwał głową, patrzył w komputer, na koniec powiedział:

– Na razie puścimy was do domu, ale zobaczymy, co zezna poszkodowana.

Edyta tymczasem kontynuowała swój podstępny plan. Zeznała, że doszło do kłótni, gdy upieraliśmy się przy sprzedaży domu rodziców, podczas gdy ona chciała go zachować. Jurek zażądał więc jak najszybszej spłaty swojej części, inaczej zagroził, że ją komuś wynajmie. I dalej: Edyta próbowała go przekonać, apelowała do jego uczuć synowskich i braterskich, a wtedy Jurek się wściekł i wpadł w szał.

Zrzucił kubki ze stołu, wywrócił szafkę, wreszcie pchnął siostrę na drzwi tak mocno, że krew jej poleciała z nosa i na czole nabiła sobie guza. Gdy w przerażeniu uciekła, nie doczekawszy się obrony z mojej strony, rozjuszony brat ruszył za nią, dogonił i zepchnął ze schodów. W efekcie złamała nogę, doznała licznych potłuczeń i musiała spędzić trzy dni w szpitalu. Na koniec zażądała wszczęcia postępowania karnego przeciwko Jerzemu.

Próbowaliśmy z nią rozmawiać, ale nie chciała nas widzieć. Zbyt się ponoć bała.

Odwrócili się od nas sąsiedzi, znajomi, nawet rodzice. Wszyscy uwierzyli w wersję Edyty. Bo czemu miałaby samą siebie krzywdzić? Przecież nie była wariatką, a zakrawało na szaleństwo uderzanie się drzwiami i rzucanie ze schodów. Mogła sobie kark skręcić! Matka trójki dzieci nie zaryzykowałaby w taki sposób. W jakim celu? Z zemsty? A niby za co miałaby się mścić? Dla korzyści? A jaką odniosłaby korzyść z oczerniania brata?

My też nie od razu na to wpadliśmy, sami nie rozumieliśmy, co nią kierowało, więc nasze tłumaczenia wyglądały mniej wiarygodnie. Fakt, że sprzeciwiała się naszym rzekomym planom sprzedaży domu, też działał na jej korzyść, a nam odejmował sympatii. Ale największym argumentem potwierdzającym wersję Edyty była przeszłość Jerzego. Nagle wszyscy wokół się o niej dowiedzieli. Kto rozgadał? Nietrudno się domyślić. Mniejsza o obcych ludzi, najbardziej zabolał Jurka fakt, że rodzice bez wahania uwierzyli w jego winę. W to, że byłby zdolny zepchnąć siostrę ze schodów.

Z drugiej strony nawet im się nie dziwię. Bo jaką mieli alternatywę? Winny był albo syn, który swego czasu przejawiał agresywne zachowania i mało nie skończył w więzieniu, albo córka, z którą nie mieli takich problemów. Łatwiej było im uwierzyć, że dawna wściekłość tkwiąca w Jerzym nie zniknęła, tylko usnęła na dwadzieścia lat, niż w to, że ich pierworodna, ich ukochana córeczka, matka ich wnuków, nie wiedzieć czemu cynicznie kłamała i wrabiała brata w napaść czy wręcz próbę zabójstwa. Że pielęgnowała w sobie podłość, której nikt wcześniej nie zauważył.

Na rozprawie, do której doszło stosunkowo szybko, adwokat Edyty – opłacony przez jej rodziców – domagał się kary więzienia dla Jurka i zadośćuczynienia za poniesione szkody fizyczne oraz moralne.

Los osłodził nam gorycz

Sąd również nie uwierzył w to, by dorosła kobieta, żona i matka, celowo spadła ze schodów. Na szczęście nie uwierzył też, że Jurek planował zabić swoją siostrę. Wyrok brzmiał: kara więzienia w zawieszeniu, zwrot kosztów procesu, nawiązka dla Edyty.

Wyszliśmy z sądu jako pokonani i to nie tylko z powodu werdyktu. Straciliśmy coś więcej niż dobre imię, pieniądze i mieszkanie, z którego zdecydowaliśmy się wyprowadzić, bo czuliśmy się zaszczuci przez plotki. Przede wszystkim straciliśmy rodzinę. Nie wyobrażałam sobie, byśmy mogli dalej nią być, jak gdyby nic się nie stało. Spotkała nas niewyobrażalna niesprawiedliwość, ale nie mieliśmy siły, pieniędzy ani ochoty na apelację, na użeranie się, na dalsze tłumaczenie, przekonywanie. Chcieliśmy po prostu zapomnieć i żyć dalej. Tylko ja i Jurek, bez nich.

Nie wzięliśmy pod uwagę siły chciwości oraz tego, że bezkarność rodzi arogancję. Edyta okłamywała wszystkich, łącznie z własnym mężem – bo im więcej wtajemniczonych, tym większe ryzyko, że ktoś się wygada. Odstawiła całą tę akcję z powodu zachowka, który nie przysługuje, gdy osoba do niego uprawniona okaże się niegodna albo zostanie wydziedziczona – oto motywacja siostry mojego męża: chciała zgarnąć cały dom, chciała wyeliminowania brata z testamentu!

Ale się przeliczyła. Choć teściowie stanęli po stronie córki, choć to ją wspierali, jej uwierzyli, nie odwrócili się na tyle od syna, by go wydziedziczyć, a przynajmniej wciąż zwlekali z decyzją. Zatem z punktu widzenia Edyty nie osiągnęła swojego celu, czego nie mogła przeboleć. No i zaczęła drążyć temat.

Musiała w swoich naciskach na rodziców posunąć się za daleko, bo zaczęli mieć wątpliwości. Może już wcześniej je mieli, gdy emocje opadły i na chłodno przeanalizowali sytuację. Gdy przypomnieli sobie, jaki przez te wszystkie lata był dorosły Jurek, a jak egoistycznie potrafiła zachowywać się Edyta. I wydali własny wyrok po złożeniu apelacji do własnego sumienia.

Pewnego dnia zjawili się na progu naszego nowego mieszkania. Ledwo teściowa zobaczyła Jurka, który wychudł i posiwiał przez tę całą sprawę, rzuciła mu się z płaczem na szyję. A teść się kajał:

– Przepraszamy, synku, tak bardzo cię przepraszamy, was oboje… Musicie złożyć apelację, będziemy zeznawać na waszą korzyść, na pewno wygracie…

Potem zauważyli mój brzuch i łzy poczucia winy zmieniły się w łzy radości. Los po swojemu osłodził mnie i Jerzemu gorycz ostatnich miesięcy.

Na złożenie apelacji było już jednak za późno, ale dla Jurka chyba bardziej liczyło się odzyskanie zaufania rodziców. Oni zaś w swojej misji zadośćuczynienia synowi okazali się równie zdecydowani, jak zdecydowana była Edyta w szkalowaniu brata.

Sprzedali „dom niezgody”, bo stracili nadzieję, że będziemy tam wszyscy pospołu mieszkać – a dla nich naprawdę był za duży i za kłopotliwy. Kupili mniejsze mieszkanie nieopodal nas, by mieć blisko nie tylko do wnuczki, ale i do lepszej w dużym mieście opieki zdrowotnej. Chcą być w jak najlepszej kondycji dla mającej się narodzić Weroniki. Uparli się też zwrócić nam koszty procesu oraz nawiązkę zasądzoną dla Edyty.

Teściowie wciąż starają się jak mogą wynagrodzić Jurkowi tamten koszmar. Pozostają jednak konsekwentni w jednej swojej decyzji: w ich zmienionym testamencie, zatwierdzonym notarialnie, nadal figurują i syn, i córka. Bo chyba gdzieś w głębi serca nie stracili do końca nadziei, że kiedyś tam jeszcze siądziemy wszyscy razem przy wspólnym stole.

Nie wiem… Do wybaczenia potrzeba szczerej woli obu stron: tej, która wybacza, i tej, która o wybaczenie prosi. Nie mam pojęcia, czy Edyta jest zdolna do szczerej skruchy, czy w ogóle jest w stanie dostrzec swoją winę, skoro w jej mniemaniu zrobiła to dla dobra swoich dzieci. Tak samo nie mam pojęcia, czy ja umiałabym jej darować zło, jakie nam wyrządziła.

Na razie Edyta zerwała kontakt z rodzicami. Dziadkowie tęsknią za wnukami… Wnuki za dziadkami… Mąż Edyty, który poznał prawdę, waha się w rozdarciu.

Czytaj także:
„Szwagierka miała mój dom za kurort wypoczynkowy. Nieważne, że dopiero urodziłam, musiałam jej usługiwać”
„Mój eks oświadczył się szwagierce przy wigilijnym stole. Robił to patrząc mi w oczy, bo wiedział, że coś do niego czuję”
„Kupiła używany dodatni test ciążowy, by naciągnąć faceta na dziecko. Prawda wyszła na jaw, puścił ją kantem”

Redakcja poleca

REKLAMA