„Szwagier zostawił moje dziecko na środku jeziora z czystej złośliwości. Taki drań bez wyobraźni nie powinien być ojcem!”

Szwagier zostawił moje dziecko w jeziorze fot. Adobe Stock, josev82
„– Wujek wyciągnął go pierwszego, bo się darł, jakby rekiny w tym jeziorze były. Po mnie nie zawrócił. Bartek wciąż wrzeszczał, że niby chciałem go utopić. A wujek powiedział, że skoro umiem tak świetnie pływać, że skoro jestem taki kozak, to mam sobie sam dopłynąć do wyspy. Że to taki test będzie. I odpłynęli… Czemu, tata? Co ja im zrobiłem?”.
/ 03.07.2023 19:15
Szwagier zostawił moje dziecko w jeziorze fot. Adobe Stock, josev82

Miałem wiele powodów, dla których nie przepadałem za szwagrem. Marian był, mówiąc krótko, dupkiem. Irytująco pewny siebie bufon, który niczego nie potrafił zrobić porządnie, za to uwielbiał się przechwalać, co to nie on i czego to nie on. A tak naprawdę talent miał tylko jeden: doprowadzanie mnie do szewskiej pasji. Pierwsze poważne starcie mieliśmy przy nauce pływania. On swojego Bartusia po prostu wrzucił z pomostu do jeziora i kazał dopłynąć do drabinek. Chłopak solidnie by się podtopił, gdybym nie wskoczył za nim i nie wyciągnął za kłaki, sinego ze strachu. Ja mojego Jędrka uczyłem pływać w sposób mniej inwazyjny, więc dzieciak już w wieku siedmiu lat pływał żabką i na plecach. Bartuś natomiast do tej pory nie umie dobrze pływać, choć Marian uparcie twierdzi, że jego synek prześcignąłby mojego w wodzie na każdym dystansie.

Naprawdę ostro się pożarliśmy

Zaproponowałem zawody, ale Marian stwierdził, że woda w jeziorze ma, uwaga, niedostateczną strukturę… A najgorsze w Marianie było to, że musieliśmy spędzać razem wakacje, bo nasze żony naprawdę się kochały i lubiły. Tegoroczne wakacje znów spędzaliśmy razem, znów nad jeziorem i znów w skisłej atmosferze. Dziewczyny świergotały między sobą, my z Marianem milczeliśmy, spoglądając na siebie spode łba. Było to na tyle męczące, że wreszcie nie wytrzymałem:

– Marian, jak przypilnujesz chłopaków, to skoczę po piwko dla nas. Na zgodę. Pasuje?

Energicznie pokiwał głową. No to poszedłem. Ze szwagrem sprawy trzeba czasami oprzeć o bufet, bo inaczej żyć się nie da. A my przecież byliśmy dorosłymi ludźmi, mężczyznami, do tego rodziną, o ile szwagra można uznać za rodzinę. W odległym o dwadzieścia metrów od plaży barze spotkały mnie trzy nieszczęścia, jedno po drugim. Najpierw kolejka na trzydzieści spoconych i spragnionych osób. Potem awaria czytnika kart, a na koniec zmiana kegi z piwem, bo plażowicze pierwszą już opróżnili. Na koc wróciłem więc dopiero co najmniej pół godziny później…

– Gdzie Marian? – spytałem, tkniętym złym przeczuciem. – I chłopaki? Gdzie poleźli?

Moja żona i jej siostra spojrzały najpierw na puste miejsce na kocu, a potem jak na komendę obie wzruszyły ramionami.

– Chłopcy marudzili, więc Marian wziął ich nad jezioro, żeby pooglądali łódki – przypomniała sobie małżonka.

– Kiedy? – dociekałem.

No… jakieś dwadzieścia minut temu.

Trochę się przestraszyłem, ale odstawiłem piwa i powiedziałem beznamiętnym tonem:

– Pójdę ich poszukać.

Skierowałem się w prawo, tam, gdzie była wypożyczalnia sprzętu pływającego. I już z daleka moją uwagę przykuło jakieś zamieszanie na pomoście. Podszedłem bliżej i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w centrum owego zamieszania znajduje się Marian. Przyspieszyłem kroku. Szwagier siedział na pomoście w otoczeniu małej grupki gapiów, a w swych pulchnych, spieczonych na raczka ramionach trzymał Bartusia, który z tępym wyrazem twarzy wpatrywał się w przestrzeń.

…i wtedy mały wypadł z kajaka – opowiadał coś z przejęciem Marian. – No to ja za nim! Matko… ledwie go wtargałem na kajak. I zaraz prędko do brzegu, żeby…

– A gdzie Jędrek? – przerwałem mu bezceremonialnie bohaterską opowieść.

Marian rozejrzał się wokół

Jakby się nie spodziewał takiego pytania. Albo mnie. Przedarłem się przez tłumek gapiów, kucnąłem przy Marianie i wyskandowałem mu prosto w czerwoną twarz:

Gdzie-jest-Jędrek?! Znowu się rozejrzał się, jakby szukał pomocy u tych obcych ludzi.

– No bo… jak chłopcy wypadli z kajaka, to tylko Bartka udało mi się wyciągnąć. A Jędrek… – zawahał się, a potem rzucił obronno-agresywnym tonem, typowym dla kogoś, kto nie ma czystego sumienia: – Ten twój synalek w ogóle nie chciał mnie słuchać. W ogóle! I pyskował! Przecież nie będę się z nim szarpał, i to w wodzie. Powiedział, że sam dopłynie, że potrafi, bo ty go nauczyłeś, że nie jesteśmy mu do szczęścia potrzebni. Twój syn, twoje wychowanie, to teraz masz. No ale skoro umie tak świetnie pływać, jak wciąż powtarzasz, to na pewno sobie poradził, no nie?

Owszem, potrafi pływać, ale na Boga, to wielkie jezioro! Zamarłem. Sparaliżował mnie strach. Pierwotny lęk, atawistyczna obawa o potomstwo. Chwilowy paraliż minął, gdy poczułem uderzenie adrenaliny i gniewu.

– Gdzie to było? Dokładnie!

– No jak to gdzie, na jeziorze, koło tej zarośniętej wysepki…

– Jakiej wysepki?! – wrzasnąłem.

Aż się cofnął na widok mojej winy. Słusznie. Wszystko mogę zrozumieć. Panikę, przedkładanie własnego dziecka nad cudze, nawet ucieczkę z powodu szoku. Ale już na brzegu, bezpieczny ze swoim Bartusiem, powinien otrzeźwieć i przypomnieć sobie, że zostawił Jędrka, wrócić po niego, wysłać kogoś. Jeśli młodemu coś się stanie…

– Proszę pana! – nagle poczułem szarpnięcie za koszulkę.

Obejrzałem się

To był jeden z ratowników z pobliskiego kąpieliska.

– Daj pan spokój, później mu pan przywalisz, bez tylu świadków. Ja widziałem, skąd przypłynęli. Tylko nie wiedziałem, że byli we trójkę, nie z mojego terenu wypłynęli – brzmiało to, jakby się tłumaczył, choć przecież nie on powinien; na pewno nie on. – Dobra, do motorówki!

Piętnaście sekund później siedziałem na dziobie i z napięciem wpatrywałem się w gładką taflę jeziora.

Wypłynęli zza tamtego półwyspu! – zawołał ratownik, przekrzykując ryk silnika; no tak, szwagier-kretyn nie rozróżniał wyspy od półwyspu. – Za dwie minuty będziemy na miejscu. Tam jest zatoka zarośnięta trzcinami! Mały naprawdę umie pływać?

Byłem mu wdzięczny, że nie użył czasu przeszłego, i tylko w milczeniu skinąłem głową. A potem zacząłem się trząść. Dotarło do mnie, że gdzieś tam mój syn być może walczy o życie. A jeśli przegrywa tę walkę? A jeśli…

– Spokojnie – ratownik zdawał się czytać mi w myślach. – Na mojej zmianie nikt się nie utopił i nie utopi. Pan patrzy na prawo, ja na lewo. Jakie włosy ma synek?

– Bardzo jasne, prawie białe, od tego słońca tak mu się… – głos mi się załamał.

– Spokojnie. Skoro umie pływać, da sobie radę. Nie minęło nawet dziesięć minut. Wytrzyma. Dzieci potrafią być twarde.

Znowu tylko skinąłem głową. Wypłynęliśmy zza cypla i zacząłem się bacznie przyglądać. Zatoka miała jakieś dwa hektary powierzchni. Niewiele jak na jezioro, ale cholernie dużo jak na siedmiolatka, którego wujek idiota zostawił samego w wodzie, ponad sto metrów od brzegu. Nic nie zobaczyłem. Nikogo…

– Nawrót i patrzymy dalej – zarządził ratownik. – Niech pan nie traci nadziei, znajdziemy go. Jak ma na imię?

– Jędrek – wydusiłem przez ściśnięte gardło.

Ratownik się zaśmiał.

– Ja jestem Andrzej! To dobry znak.

Oby. Drugi raz płynęliśmy przez zatoczkę, wypatrując śladów. Śladów na wodzie? Boże drogi… Czułem, jak ogarniają mnie rozpacz i panika, żal i desperacja. Tyle rzeczy mieliśmy razem zrobić, kiedy trochę podrośnie, a teraz…? I co ja powiem Izie? Bo co powiem Marianowi, wiedziałem doskonale. Uduszę go własnymi rękami i każdy sąd mnie uniewinni. Nie wiedziałem, co tam się dokładnie wydarzyło, ale mogłem sobie wyobrazić. Dorosły wypożyczył kajak i wypłynął z dwójką niezbyt się lubiących kuzynów na jezioro, pewnie coś tam zaczął bredzić, podburzać chłopaków, no i stało się. Nie jego wina? Oczywiście, że jego! Miał na mnie czekać na tym cholernym kocu! Poszedłem tylko po piwo. Na zgodę! Już ja się z nim pogodzę… Na amen. Zacisnąłem pięści tak mocno, że paznokcie wbiły mi się we wnętrze dłoni. Nic nie poczułem. Żadnego bólu. Tylko strach i wściekłość. A im bardziej rósł mój strach, tym większa też stawała się moja wściekłość. Motorówka dopłynęła do cypla i ratownik znów zawrócił.

Ale tym razem…

– Szlag, w złym miejscu szukamy! – zawołał i skierował nos łodzi ku brzegowi jeziora, po czym do oporu pokręcił manetką gazu. – Przecież umie pływać, prawda?

Po paru chwilach zaśmiał się na cały głos i wskazał ręką… Na brzegu, w wąskim pasie wyciętym w trzcinach przez wędkarzy, stał Jędrek. Białe włosy odbijały promienie słońca. Machał do nas rękami i podskakiwał. Może też coś krzyczał, w końcu już raz go mijaliśmy, ale przez ryk silnika nic nie usłyszeliśmy. Nie czekałem, aż ratownik podpłynie bliżej, tylko dałem szczupaka do wody, w spodenkach, koszulce, okularach i sandałach. Dziesięć sekund później trzymałem synka w objęciach i ściskałem tak mocno, że aż zaczął protestować.

– Tata, daj spokój, ludzie patrzą – mamrotał, ale jednocześnie sam desperacko obejmował mnie za szyję, jakby się bał, że zniknę.

– Panie Jędrku, podwózka dla pana? – usłyszałem wesoły głos Andrzeja ratownika.

Brodząc w wodzie i trzymając syna w ramionach, dobrnąłem do motorówki, wsadziłem młodego do środka, a ratownik okrył go kocem. A potem lekko szturchnął i porozumiewawczo mrugnął.

– Zuch chłopak. Ale małego stracha to miałeś, przyznaj się?

– Małego – potwierdził Jędrek i umknął wzrokiem w bok.

Poczułem dreszcz złego przeczucia.

– Co się stało? Jak wpadliście do wody? Kto…? – zarzuciłem syna pytaniami.

– To nie moja wina! – zastrzegł od razu Jędrek. – To nie ja zacząłem! To ten głupi Bartek tak mnie popchnął, że wypadłem z tego głupiego kajaku…

– Kajaka – poprawiłem odruchowo.

Ale złapałem go za koszulkę i wlecieliśmy razem. Wujek wyciągnął go pierwszego, bo się darł, jakby rekiny w tym jeziorze były. Po mnie nie zawrócił. Bartek wciąż wrzeszczał, że niby chciałem go utopić. A wujek powiedział, że skoro umiem tak świetnie pływać, że skoro jestem taki kozak, to mam sobie sam dopłynąć do wyspy. Że to taki test będzie. I odpłynęli… Czemu, tata? Co ja im zrobiłem? Czemu mnie tam zostawili? Przecież to Bartek mnie popchnął! Ja się chciałem tylko czegoś złapać. To nie moja wina, że wpadł do wody! Ale i tak już nie chcę z nimi jeździć na wakacje. Nigdy. Ani w ogóle ich widzieć… – bródka wygięła mu się w podkówkę i mój dzielny synek się rozpłakał.

Mało mi serce nie pękło

Też nie miałem pojęcia, jak Marian mógł się tak zachować. Co nim kierowało? Komu chciał dać nauczkę? Na kim się zemścić? Na mnie czy na siedmiolatku, siostrzeńcu własnej żony? Co on sobie wyobrażał? Że to się nie wyda? Że jego wersja będzie jedyną obowiązującą? Może by i była, gdyby Jędrek nie dopłynął do brzegu… Czy na to liczył? Chryste! Naprawdę? Oszalał?! Miał zaćmienie umysłu? To, co zrobił, było okrutne, obrzydliwe, przerażające i niewybaczalne. Ratownik spojrzał na mnie, uniósł brwi i mruknął:

– Hm, szok szokiem, głupota głupotą, ale… to się kwalifikuje na coś więcej niż obicie twarzy. Tu się prokurator kłania. To jak ucieczka z miejsca wypadku. Jakby co zaświadczę. Takich rzeczy nie wolno odpuszczać.

Miał rację. Nie odpuszczę. Przede wszystkim opowiem o wszystkim żonie i jej siostrze. Nie wyłga się, szwagier jeden. Niech najpierw im się tłumaczy – z porzucenia Jędrka w jeziorze, z długich minut grozy, jakie mu zafundował, już o moich nerwach nie wspomnę, z ryzykowania życiem dzieci, bo własnego syna również, z podłego, tchórzliwego kłamstwa odnośnie tego, co zaszło. Niech siostry zdecydują, co dalej. Czy policja, czy rozwód, czy solidny łomot, jakie zadośćuczynienie w wymiarze moralnym i emocjonalnym… Ten kretyn nie należy już do naszej rodziny! Marian raczej nie ma co liczyć na taryfę ulgową. Ja to nic w porównaniu z moją żoną. Zazwyczaj jest jak do rany przyłóż, ale w obronie swojego młodego zmienia się w jakąś mściwą hybrydę lwicy z orlicą. Zwykłe „przepraszam” nie wystarczy. Nie uda mu się zamieść sprawy pod dywan, zbagatelizować całej sytuacji, twierdząc, że to tylko przepychanka między chłopakami, że nie ma powodu do robienie wielkiego halo, skoro Jędrkowi nic się nie stało…

Ale mogło! I gdzie pewność, że jak Marianowi raz ujdzie na sucho podobna akcja, to za jakiś czasu znowu czegoś nie odstawi? I czego to nauczy nasze dzieci? Że tak wolno? Że skoro się upiekło, to nie ma sprawy? Owszem, jest. Kłótnia dzieciaków to jedno. Bartek to rozkapryszony dzieciak, ale jego jeszcze da się zresocjalizować, wychować. Byle z dala od takiego ojca. Czyn Mariana był zbyt poważny, zbyt podły, zbyt zły. Na rany Boga, przecież Jędrek mógł się utopić! Ostatecznie policji w sprawę nie mieszaliśmy, ale po koszmarnej awanturze moja żona podjęła decyzję, że będzie się spotykać z siostrą z dala od Mariana. A na kolejne wakacje wyjedziemy sami, w trójkę. Na szczęście Jędrek szybko doszedł do siebie, tamto wydarzenie wspomina jak zwykłą przygodę, podejrzewam, że niedługo będzie się chwalił tym, jak świetnie dał sobie radę.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA