Koniec listopada zeszłego roku. Każdy z nas otrzymał zestaw czerwonych wstążeczek do rozdania i kilka plakatów. Ja swoje, za zgodą administracji, wywiesiłam w bloku na klatce i w osiedlowej bibliotece. Ostatni chciałam przypiąć na tablicy w naszej firmie. Pracownicy mieli tablicę korkową, na której każdy mógł wieszać, co tylko chciał. Wybrałam miejsce między ogłoszeniem motoryzacyjnym a ulotką reklamującą przedłużanie rzęs.
– Co chcesz powiesić? – zainteresowała się nasza recepcjonistka.
– Plakat na Światowy Dzień AIDS – wyjaśniłam, wyjmując szpilki. – Pierwszy grudnia to dzień solidarności z osobami chorymi na AIDS i HIV – wyrecytowałam.
Przypięłam plakat, udając, że nie widzę wystraszonego spojrzenia Justyny.
– Skąd go masz?
– Z przychodni – odpowiedziałam zwięźle. – Ma zachęcać do robienia bezpłatnych testów na HIV. Ty zrobiłaś?
Szefowa zareagowała oburzeniem
Okazało się, że uraziłam ją tym pytaniem. A że Justyna była ulubienicą szefowej, nie minęła godzina, kiedy zostałam wezwana na dywanik. Szefowa w ostrych słowach wyjaśniła mi, że nie mam prawa naruszać prywatności innych osób ani sugerować, że są chore na AIDS czy HIV. Jej zdaniem zachowałam się niedopuszczalnie. Zapytałam, co takiego niedopuszczalnego jest w pytaniu, czy ktoś przebadał się na obecność wirusa.
– Takim pytaniem sugerujesz, że ten ktoś źle się prowadzi – odparła szefowa.
– Nic takiego nie sugerowałam.
– Może nie wprost. Ale oczywiste jest, że chodzi o kontakty z prostytutkami lub homoseksualistami. Albo o narkotyki! Co ci w ogóle przyszło do głowy z tym plakatem? To nie jest temat, który powinien być obecny w miejscu pracy! Wiesz, że ktoś może się poczuć urażony i mnie za to pozwać?
Kiwnęłam głową z westchnieniem. Nawet nie chciało mi się dyskutować, przekonywać, że temat AIDS nie może być tematem tabu, że właśnie trzeba o tym mówić i informować społeczeństwo o możliwości bezpłatnych badań. Moja szefowa nie była ani pierwszą, ani jedyną osobą, która tego typu kampanie traktowała jako coś obrażającego moralność. W jej przekonaniu, jak sama powiedziała, HIV można złapać tylko, jak się jest narkomanem, gejem albo dziwką.
Kiedy wychodziłam z pracy, mojego plakatu już nie było. Wiedziałam też, że raczej nikt nie weźmie ode mnie pierwszego grudnia czerwonej wstążeczki i jej sobie nie przypnie do ubrania. Nikt nie chciał się solidaryzować z chorymi. Jakoś nie było to dla mnie nowością. Dlaczego więc ja się w to tak zaangażowałam? Dlaczego co roku pierwszego dnia grudnia noszę symboliczną wstążeczkę i staram się rozmawiać z ludźmi o tym strasznym wirusie? Moja odpowiedź ma na imię Agata. A raczej miała…
Agata nie była ani ćpunką, ani prostytutką. Nie znała też zapewne żadnego homoseksualisty i z tego, co wiedziałam, nigdy nie zdradziła swojego męża. Pracowała w bibliotece, ratowała bezdomne koty i wpłacała pieniądze na głodujące w Afryce dzieci. Nie robiła sobie testów, bo nawet nie przyszło jej to do głowy. Pewnie gdyby ktoś wtedy powiedział jej, że powinna, zareagowałaby tak samo jak Justyna czy moja szefowa. Oburzeniem, jak w ogóle śmie sugerować, że ona mogłaby złapać chorobę narkomanów i seksoholików!
Agata zmarła trzy lata temu. Przez ostatnie lata życia umierała na AIDS. Kiedy dowiedziała się, że jest nosicielką, było za późno na wdrożenie leczenia antyretrowirusowego. Gdyby zrobiła badania wcześniej, mogłaby dożyć starości.
Agata była moją starszą siostrą.
Okazało się, że to mąż ją zaraził
Dobrze pamiętam dzień, w którym do mnie zadzwoniła, roztrzęsiona, przerażona, zapłakana. Wiedziałam, że była w szpitalu. Trafiła tam z powodu zapalenia płuc, które z kolei poprzedził długi okres bardzo złego samopoczucia. Od miesięcy cierpiała na bóle mięśni, miała zaburzenia czucia, ciągłe biegunki i wymioty. Na początku myślałyśmy, że dolegliwości bólowe i zaburzenia ze strony układu trawiennego to reakcja na stres związany z rozwodem. W końcu rozstała się z mężem po siedemnastu latach wspólnego życia.
Mój szwagier był znanym i szanowanym biznesmenem. Jednym z tych, których firmy wspierają rozmaite fundacje i propagują zdrowy styl życia. Uprawiał jogging oraz organiczną bazylię na tarasie. Jak się okazało, uprawiał też seks z pracownicami oraz klientkami. Ostatnia z nich postanowiła iść na całość i doprowadzić do jego rozwodu z Agatą, co też jej się udało.
W tej sytuacji ani mnie, ani naszych rodziców nie dziwiło, że Agatę ciągle bolała głowa, była wiecznie zmęczona, miała mdłości i złe samopoczucie. Moja siostra straciła też niemal całkowicie odporność. Co chwilę zapadała na jakieś infekcje, ale leczyła się sama, w domu. Od dziecka panicznie bała się igieł i strzykawek, nie chciała nawet słyszeć, że powinna się porządnie przebadać.
Kiedy dostała poważnego zapalenia płuc i tata zawiózł ją do szpitala, nie miała wyboru. Musiała poddać się pobraniu krwi. Trzy dni później zadzwoniła do mnie w stanie histerii, błagając, bym przyjechała.
– Basia, ja… ja mam AIDS! – wykrztusiła, kiedy w końcu znalazłam ją w izolatce, do której ją przeniesiono, gdy przyszły wyniki badań. – To Piotrek mnie zaraził! Złapał to od którejś ze swoich kochanek! Boże, co teraz?! Co ja mam teraz zrobić?
Cierpiała na nieuleczalną chorobę, ale to nie wszystko. Nagle okazało się, że ta straszna choroba zabiera nie tylko zdrowie i życie, ale też ograbia z przyjaciół i bliskich.
– Wasze życie nigdy już nie będzie takie jak wcześniej – powiedział nam psycholog prowadzący grupę.
Miał rację. Podczas sesji grupowych dzieliliśmy się swoim bólem, niepokojem i lękami, ale też dowiadywaliśmy się, jak bezpiecznie żyć obok nosiciela wirusa, a nawet razem z nim.
– Możecie mieszkać w tym samym domu, spać w tym samym łóżku i jeść z tych samych talerzy – usłyszałam.
Były też bardzo trudne sesje, kiedy ktoś z uczestników tracił bliskiego. Taką osobę zawsze dopadało poczucie winy, żal, że nie zorientowała się wcześniej, że nie nakłoniła matki, dziecka czy przyjaciela do zrobienia badań. Każde z nas zgłaszało się na test minimum raz w roku.
Pierwszego grudnia przyniosłam do pracy woreczek czerwonych wstążeczek. Stanęłam przy drzwiach i proponowałam kokardkę każdemu wchodzącemu, mówiąc, co oznacza. Na trzydzieści pięć zatrudnionych osób, przypięło ją sobie osiem. Mało czy dużo?
Dla mnie nawet jedna to byłoby dużo. Dlatego nigdy nie przestanę. Te testy mogą uratować życie – twoje albo twoich bliskich. Nie wolno się ich się bać. Trzeba się badać! Ty też o tym pamiętaj!
Czytaj także:
„Jak jeleń dałem się złapać na intrygę żony, która chciała mnie oskubać przy rozwodzie. Nie wierzyłem, do czego się posunęła”
„Chłopak córki poprosił mnie o pożyczkę, a ja mu ją dałem. Ten drań oszukał Basię i orżnął naszą rodzinę na 50 tys. złotych"
„Pracodawcy to harpie, faceci to świnie, a przyjaciółka ma jeszcze czelność wciskać mi, że to ja jestem >>toksyczną<< osobą”