„Szukałam bogatego męża, żeby nie być już panienką do towarzystwa. To matka kazała mi zarabiać w ten sposób”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, nenetus
„– Co tutaj robisz? To nie jest miejsce dla takich, jak ty! – warknął. Przełknęłam ślinę, ale postanowiłam spróbować ataku.
– A pan prezes życzy sobie, żebym poszła teraz porozmawiać z jego żoną? Bo z nią się pan zjawił, nieprawdaż? – spytałam. – Ciekawe, co będzie, jeśli jej opowiem, gdzież to Józef zwykł chadzać, gdy ona siedzi w domu?”.
/ 29.07.2023 22:00
smutna kobieta fot. Adobe Stock, nenetus

Bal dla wyższych sfer, jak to się mówi, pewnie dla wszystkich zaproszonych był jedynie kolejną okazją do zabawy. Ale nie dla takiej jak ja. Dla mnie to była szansa, by odmienić moje marne życie. Gdy byłam podlotkiem, wpadł mi pewnego dnia w ręce zbiór opowiadań rosyjskiego pisarza. Nie pamiętam, czy był to Turgieniew czy Czechow… A może i któryś z Tołstojów? Nieważne.

Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie tekst o dziewczynie, która szła na swój pierwszy bal. Nie pamiętam, jak miała na imię, za to doskonale, co do słowa potrafiłabym wyrecytować, jaką suknię wkładała i co wówczas czuła. Jak to się wtedy mówiło – była debiutantką. Mnie tak nazwać nikt by nie mógł, jednak kiedy stałam przed lustrem, przymierzając jedwabną błękitną sukienkę cudownego kroju, zaczynałam się czuć jak tamta dziewczyna. Wprawdzie nie były to modne za cara, spływające ku ziemi szaty, lecz to, co zwykło się nosić pod koniec lata trzydziestych, jednak wrażenie mnie nie opuszczało.

Sukienka była naprawdę wspaniała

Sięgała do pół łydki, spięta w pasie ciemnoniebieską szarfą, z krótkimi, lecz nie za krótkimi rękawami, kończącymi się jakieś trzy cale nad łokciem. Leżała na mnie wprost idealnie.

– Pięknie wyglądasz, moje dziecko – powiedziała mama tym swoim schrypniętym głosem. – Nikt by nie powiedział, że z ciebie nie jest wielka pani. Pamiętaj, żeby się sukienka nie zniszczyła, bo wówczas… Szkoda gadać – machnęła ręką.

Nie musiała tego mówić. Sama wiedziałam, że muszę uważać na wypożyczoną rzecz, na którą musiałabym normalnie pracować dobre pół roku.

– Masz to zaproszenie? – upewniła się matka.

Pokiwałam głową. Z tym kawałkiem papieru też miałam skojarzenia książkowe. Dwa czy trzy lata temu czytałam powieść „Kariera Nikodema Dyzmy”. Tam bohater również znalazł zaproszenie na bal. Przyjęcie w najznamienitszym lwowskim hotelu „George” wydawał francuski konsulat, zaproszono zarówno ludzi z rządu, jak i przedsiębiorców oraz artystów. Jakbym Pana Boga za nogi chwyciła, że miałam możność się tam dostać. Jednak na taką uroczystość nie mogłam się wybrać w czymś, co nosiłam na co dzień, a nawet od święta.

– Postaraj się – powiedziała matka. – Wciąż jeszcze jesteś piękna, ale lata lecą. Jak przeżyjemy, kiedy nie będziesz mogła już zarabiać i wyrzucą cię pod latarnię?

– Milcz! – krzyknęłam.

Nie musiała mi przypominać właśnie teraz, kim jestem. Właśnie stałam przed wielką szansą, którą musiałam wykorzystać.

Matka nie obraziła się

Popatrzyła na mnie i rzekła:

– Dziwne by było, gdyby się koło ciebie na tym balu nikt nie zakręcił. A gdyby jeszcze jaki zamożny Francuz, córuś…

Za to „córuś” mogłabym ją zabić, chociaż była moją matką. Takich rodzicieli powinno się zrzucać ze skały! Już chciałam jej to wykrzyczeć w oczy, ale powstrzymałam się. Przecież tak naprawdę to nie jej wina, że była kim była.

– Czy mogę panią prosić do tańca? – zapytał szpakowaty, przystojny mężczyzna.

Kiedy stanął przede mną i jakoś tak naturalnie strzelił obcasami, z miejsca odgadłam, że jest to oficer w cywilu, może emerytowany. Albo pozostawał w służbie, lecz nie włożył munduru. Nie, raczej nie. Na salonach było kilkunastu oficerów, wszyscy w galowych mundurach. A zatem cywil, choć o wojskowej przeszłości. Jeden z tych, którzy nawet wynajmując panienki lekkich obyczajów, nie zapominają o manierach wobec płci przeciwnej. Odgoniłam tę ostatnią obrzydliwą myśl. Uczestniczyłam w ekskluzywnym przyjęciu, tu nie było miejsca na podobne skojarzenia.

– Bardzo proszę – odparłam z lekkim skinieniem i podałam mu rękę.

Poprowadził mnie na środek parkietu, gdzie kilka par tańczyło walca. To również było zgodne z moimi oczekiwaniami. Pierwszym tańcem powinien być właśnie walc. W dodatku nie skoczny wiedeński, ale angielski, dostojny i wręcz nudny. Wciąż miałam w uszach słowa matki. „To może być twoja ostatnia szansa, żeby poprawić sobie życie. Drugiego zaproszenia już nie znajdziesz”.

– Pani posmutniała – zauważył mężczyzna.

Miał wyraźny obcy akcent, chociaż po polsku mówił bardzo dobrze.

– Ależ skąd – skłamałam.

Wspomnienie ostrzeżeń matki przyprawiało mnie o mdłości.

– Po prostu ta melodia chyba tak na mnie wpływa, panie...

– Jestem zastępcą attaché wojskowego ambasady w Warszawie – przedstawił się, na dwie sekundy odstępując o krok i składając krótki, energiczny ukłon. – Pułkownik w stanie spoczynku Jean. Do Lwowa wydelegowano mnie na ten bal.

– Eugenia – odparłam od razu. – Wdowa po ordynacie Kazimierzu.

Kłamstwo przepłynęło mi przez gardło swobodnie, naturalnie, a pan skłonił się raz jeszcze. Czymże jednak było takie kłamstwo w porównaniu z tym, co już w życiu robiłam, i do jakich łgarstw musiałam się posuwać, by przetrwać? Gdyby uczynki człowieka mogły rzeczywiście zniekształcać rysy twarzy i postać, wyglądałabym jak garbus z niemego filmu „Dzwonnik z Notre Dame”. Na szczęście można ukryć podłość przed światem. Widziałam, że robię wielkie wrażenie na zastępcy attaché wojskowego i nadzieja wstąpiła w moje serce. Taki mężczyzna mógłby zapewnić dobrobyt i mnie, i nieszczęsnej matce, jeśli to dobrze rozegram.

Po walcu angielskim przyszedł czas na wiedeński

Teraz mogłam partnerowi pokazać, że naprawdę potrafię tańczyć, a kiedy przyszło do quickstepa, były pułkownik wpadł w zachwyt.

– Coś wspaniałego! – zawołał, zadyszany. – Gdybym nie wiedział, że jest pani arystokratką, pomyślałbym, że mam do czynienia z fordanserką, i to najlepszą fordanserką całego Paryża, nie tylko Lwowa czy Warszawy!

Widząc wyraz mojej twarzy, natychmiast się zmitygował.

Bardzo przepraszam! – rzekł żarliwie. – Nie godzi się porównywać damy do zwykłej dziewczyny z byle lokalu…

– Wybaczam panu – rzekłam wielkodusznie. – Może uznajmy, że to był wielki komplement.

Widziałam, że odetchnął z ulgą. A ja cieszyłam się, że właśnie tak potraktował moje zmieszanie. Bo inaczej co miałabym odpowiedzieć? Że zawód fordanserki nie jest mi obcy i wcale nie jest najbardziej wstydliwą rzeczą w moim życiu?

– Czy pozwoli pani zaprosić się na lampkę doskonałego wina? Konsul sprowadził nie dalej jak tydzień temu cały transport doskonałego trunku z Burgundii.

– Czy to nie zbyt wiele jak dla fordanserki? – zaśmiałam się.

Och, myślałem, że mi pani wybaczyła to niewczesne porównanie! – zawołał, zmieszany i wyraźnie niepewny.

Odetchnął z wielką ulgą, kiedy się uśmiechnęłam. Zanim wyszłam z domu, matka wyjęła z czeluści starego, rozpadającego się kufra jakiś flakonik. Wyglądał podejrzanie, dlatego kiedy otworzyła naczynko, zanurzyła w nim palec i zbliżyła się do mnie z wyraźnym zamiarem, by mnie posmarować jakąś mazią, odsunęłam się.

– Przestań, głupia! – zaskrzypiała. – To turecki olejek różany. Na pewno ci nie zaszkodzi i nie pożałujesz. Nie pożałowałam.

Rzeczywiście, olejek pachniał oszałamiająco. Tak czy inaczej, kiedy staliśmy z zastępcą attaché, sącząc wino, on w pewnej chwili wciągnął powietrze nozdrzami.

– Cudowny zapach – oznajmił. – Czułem go podczas tańca, ale byłem skupiony na czymś innym… – zamilkł na chwilę, jakby przestraszył się własnej śmiałości.

Ale przecież doskonale widziałam, jak zaglądał wówczas w mój dekolt. Nie odezwałam się więc, poczęstowałam go tylko zalotnym spojrzeniem znad krawędzi kieliszka.

– Ale teraz muszę powiedzieć, że ten aromat, który cały czas czuję, jest bardziej upojny nawet od tego burgunda!

Miałam go! Wiedziałam, że jest już w moich sidłach i nie pozwolę mu się uwolnić. Matka myliła się, kiedy mówiła, że mogę być już zbyt „stara”, aby zawrócić w głowie wielkiemu panu. A ten był – że się tak wyrażę – wielki w sam raz. Nie na tyle ważny, aby pozostawać wciąż na świeczniku, żeby ktoś się interesował wielce, z kim utrzymuje intymny związek, ale dość wpływowy i zamożny, aby zapewnić mi spokój, przynajmniej na jakiś czas. Kto wie?

Może uda się uzyskać nawet coś więcej?

Katastrofa nastąpiła, kiedy na parkiecie królował najmodniejszy ostatnimi czasy taniec lambeth-walk. Właśnie uniosłam kciuk na wysokość ramienia i odgięłam się w tył przy figurze kończącej sekwencję kroków, kiedy go zobaczyłam. Siedział przy stoliku kawowym w pomieszczeniu za otwartymi na oścież drzwiami i prowadził ożywioną rozmowę z jakimś jegomościem. Odwróciłam się natychmiast. Nie powinien mnie zauważyć! Nie miał prawa mnie dostrzec! Czy doprawdy musiał zostać zaproszony na to właśnie przyjęcie? Ale przecież powinnam się tego spodziewać. W końcu to był znany lwowski właściciel fabryk. Pewnie przyszedł niedawno, inaczej już by mi się rzucił w oczy.

– Możemy wyjść na świeże powietrze? – spytałam Jeana. – Zrobiło mi się trochę duszno.

Wyprowadził mnie z sali balowej na tył budynku, gdzie znajdował się niewielki dziedziniec. Widząc moją bladość, zakrzątnął się energicznie.

– Zaraz przyniosę wina – rzekł. – Proszę chwilę zaczekać.

Myślałam gorączkowo, jak to zrobić, żeby prezes mnie nie zauważył. Przecież jeśli mnie rozpozna, będzie tragedia. Na razie na pewno mnie nie dostrzegł… W tej sukni przecież wyglądam jak królowa, a nie jak… I właśnie wtedy pojawił się w drzwiach. Spojrzał na mnie złym wzrokiem.

– Co tutaj robisz? – warknął. – To nie jest miejsce dla takich, jak ty!

Przełknęłam ślinę, ale postanowiłam spróbować ataku.

– A pan prezes życzy sobie, żebym poszła teraz porozmawiać z jego żoną? Bo z nią się pan zjawił, nieprawdaż? – spytałam. – Ciekawe, co będzie, jeśli jej opowiem, gdzież to Józef zwykł chadzać, gdy ona siedzi w domu i wiernie czeka?

Zaśmiał się gardłowo, odchylając głowę. Widziałam jego wystającą z chudej szyi grdykę. Dobrze mi znaną i wstrętną, którą niejednokrotnie oglądałam w bardzo bliska.

– Rób sobie, co chcesz – powiedział, kiedy przestał rechotać. – Moja żona już dawno temu musiała pogodzić się z pewnymi rzeczami. A to doprawdy nie jest miejsce dla…

– Co tu się dzieje? – usłyszałam głos Jeana. – Czy ten człowiek panią napastuje, pani Eugenio?

– Eugenio?! – znów zaczął się śmiać. – Panie kochany, to nie jest żadna Eugenia tylko Hanka. Zwykła Hanka z ulicy Stryjskiej!

– To przecież wdowa po ordynacie! – zaprotestował Francuz. – A pańskie impertynencje domagają się…

– Zanim wyzwiesz mnie pan na pojedynek – przerwał mu Kownacki – zapytaj wpierw tej pani, czy coś jej mówi nazwa „Koniczynka”.

– „Koniczynka” – zdumiał się zastępca attaché. – A co to za dziwo?

– Tak nazywają pewne miejsce, w którym mógłby pan dostać tę niewątpliwie urodziwą panienkę do towarzystwa, a nie musiał o nią zabiegać jak o damę! Wynoś się, zdziro, bo zawołam policję!

Jean spojrzał na mnie pytająco

Ja nie umiałam wydobyć słowa. Wreszcie zniecierpliwiony wyjął z ręki Francuza kieliszek wina i chlusnął na mnie.

– Wynoś się, zdziro, bo zawołam policję i wtedy dostaniesz swoje za podszywanie się! – wrzasnął.

W domu matka załamała ręce nad plamą, szpecącą cały przód sukienki.

No toś się dochrapała – rzekła przez łzy. – Nie dość, żeś nic nie zyskałaś, to jeszcze trzeba będzie zwracać pieniądze.

Zupełnie jakbym tego sama nie wiedziała i nie umiała przewidzieć, jaki los mnie dalej czeka.

– Idę się położyć – mruknęłam, mijając ją i zmierzając do barłogu, przesłoniętego kocem rozwieszonym na sznurku.

– Gdzie?! – chwyciła mnie za ramię. – A kto ma na to zarobić, głupia?! Pójdziesz do pani Wiery i poprosisz ładnie, żeby dała ci więcej pracy w „Koniczynce”! Trzeba spłacić sukienkę, a i gromadzić jaki grosz na zaś! Niedługo już będą się za tobą mężczyźni oglądać, niedługo zechcą płacić przyzwoicie! Zostanie ci tylko ulica i psi grosz od byle pijaków.

A potem nie wytrzymała i uderzyła mnie w twarz.

– Widzicie ją! Wielkiego świata jej się zachciało!

Nie pamiętała już, że aż klaskała w ręce na myśl, że mój plan może się powieść. Zresztą, to nie miało żadnego znaczenia. Zły los znów był górą… 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA