„W szpitalu leżała umierająca żona, a on na parkingu obściskiwał się z kochanką. Czekał na zielone światło”

Kobieta, którą zdradza maż fot. Adobe Stock, pressmaster
„Żoną się nie bardzo interesował. Wpadał do szpitala na chwilę, posiedział przy jej łóżku, pogapił się na nią, rozłożył na moment gazetę i zaraz uciekał. Składał gazetę i wychodził. Jakby jej już nie było. Czekał na tę chwilę z utęsknieniem”.
/ 17.05.2022 17:39
Kobieta, którą zdradza maż fot. Adobe Stock, pressmaster

Jestem pielęgniarką na oddziale geriatrycznym. To trudna praca, która jednak wynagradza wysiłek. Choćby przyjemnością, jaką daje obserwowanie małżeństw z wieloletnim stażem, połączonych prawdziwym uczuciem.

Mnie i moje koleżanki rozczula, gdy widzimy, jak starsza pani z laseczką przynosi choremu mężowi pomarańcze, banany i własnoręcznie robiony ser. Jak nieśmiały pan przychodzi do naszej dyżurki i z troską dopytuje o zdrowie żony.

A gdy słyszy, że nie jest dobrze, prosi, by jej nie mówić, „bo ona przecież taka wrażliwa”. Miło jest popatrzeć, jak trzymają się za ręce, ukradkiem głaskają, całują po czołach. Obserwowanie tych czułości daje bowiem taką wiarę w człowieka, jak nic innego.

Zdarzają się jednak tacy, których zachowanie tę wiarę odbiera. O takim przypadku chciałabym opowiedzieć.

Lepiej byś się zajął żoną, a nie podrywał pielęgniarki

Historia dotyczy siedemdziesięciolatki po wylewie. A właściwie to jej męża. Ta kobieta była w bardzo złym stanie. Nie ruszała się, nie mówiła, nie sygnalizowała potrzeb – jakby jej już na tym świecie nie było.

Jej małżonek za to – choć też wiekowy – cieszył się jeszcze świetną formą. Energiczny, dobrze ubrany, pewny siebie i skory do nawiązywania znajomości. Mnie któregoś dnia „uraczył” takim podrywem.

– Halo, halo, proszę pani… – wołał mnie na korytarzu.

– Słucham pana.

– Gdzie ja mógłbym zapalić, żeby nie schodzić na sam dół?

– Będzie musiał pan jednak wyjść przed szpital, bo nie mamy tu palarni – wyjaśniłam uprzejmie.

– Matko, tak daleko? To może chociaż by mi pani towarzyszyła? Byłoby mi bardzo miło. A może i pani by się spodobało…? – połączył tę zachętę z obleśnym uśmiechem i już łapał mnie za rękę, ale się wywinęłam.

Tekstów takich jak ten miał na pęczki. Co rusz nas nimi napastował: „Gdybym był dwadzieścia lat młodszy…”, „Jeśliby pani szukała kogoś dojrzałego, ja się deklaruję…”, „Pielęgniarka w domu to marzenie każdego mężczyzny” – zaczepiał mnie i koleżanki.

A żona? Żoną się nie bardzo interesował. Wpadał do szpitala na chwilę, posiedział przy niej przy łóżku, pogapił się na nią, rozłożyl na moment gazetę i zaraz uciekał.

Koleżanki zauważyły, że nawet się z nią nie żegnał. To prawda, że nie było z tą panią żadnego kontaktu, ale każdy normalny człowiek złapałby chociaż bliską osobę za rękę na do widzenia. A on nic. Składał gazetę i wychodził. Jakby ona już nie żyła.

Irytował wszystkie pielęgniarki, ale mnie chyba najbardziej skakało ciśnienie na jego widok. Miałam na niego alergię. Z każdym dniem coraz większą. Ale pewnego dnia moja niechęć do tego mężczyzny osiągnęła apogeum.

Byłam wtedy po dyżurze i wychodziłam do domu. Zobaczyłam go przed wejściem do szpitala. Stał przy samochodzie i przytulał jakąś kobietę. Zaczęłam się im przypatrywać. Po chwili byłam już pewna, że nie są dla siebie tylko przyjaciółmi. Poznałam, że łączy ich coś więcej.

Cóż to była za pani? Nieco młodsza od niego i bardzo odważnie wystrojona. Dżinsowa kurteczka, obcisłe spodnie, buty na wysokim obcasie i fryzura, której gwiazda estrady nie powstydziłaby się na scenie.

Stałam i patrzyłam, jak się obściskują

On ją obejmował, próbował pocałować, a ona ze śmiechem udawała, że ją to krępuje. I to wszystko pod szpitalem, w którym leżała poważnie chora żona tego drania. Gdy następnego dnia przyszłam do pracy, od razu opowiedziałam koleżankom, co widziałam. Dziewczyny wcale nie były zdziwione.

– To jest okropny typ – powiedziała jedna z nich. – Trzy dni temu byłam świadkiem jego kłótni z synem. Siedzieli we dwóch przy łóżku tej pacjentki, kiedy weszłam do sali. Przez jakiś czas w ogóle się do siebie nie odzywali. Ale w końcu syn chyba nie wytrzymał, bo naskoczył na ojca, aż się wystraszyłam!

– Co mówił?

– Mówił?! Darł się na całego. Że mamie się należy szacunek i trochę uwagi. Że to stary ją do takiego stanu doprowadził swoimi wyskokami. Takie rzeczy… Chłopak się potwornie zdenerwował. Z krzyków zrozumiałam, że ten stary satyr już od wielu lat wpędzał żonę do grobu swoimi zdradami. Żeby syn takie sprawy ojcu wypominał… Przez moment stałam jak wryta, ale potem się ogarnęłam i poprosiłam go, żeby się uspokoił.

– A ten podrywacz, co na to?

– Też starał się go uciszać. Syczał na syna, żeby nie robił skandalu. Ale w końcu też mu nerwy puściły, bo podniósł głos. Powiedział, że nie ma co tu tak wysiadywać, bo mama i tak nic nie kojarzy, że już z niej nic nie zostało… Wyobrażacie sobie?

Po tej rozmowie wszystkie obserwowałyśmy tego człowieka jeszcze uważniej. Wtedy dopiero zorientowałyśmy się, że swoją wyfryzowaną kochankę przywoził pod szpital regularnie. On szedł na górę – przede wszystkim popytać lekarzy, jak zdrowie żony, czy coś się zmienia – a potem wracał na dół, do samochodu i odjeżdżali.

Wyglądało to tak, jakby czekał na śmierć małżonki. Na informację, że w końcu ma wolną rękę, by żyć beztrosko dalej. Najbardziej wstrząsający był jednak dzień, w którym podrywacz usłyszał od lekarzy, że stan jego żony jest stabilny i można ją zabrać do domu. Oczywiście było jasne, że w dalszym ciągu wymaga całodobowej opieki.

Jego reakcja na diagnozę lekarza była kuriozalna

To wszystko nasz amant usłyszał na szpitalnym korytarzu. Specjalnie tego dnia kręciłam się koło sali, w której leżała jego żona, żeby zobaczyć, jak on tę wiadomość przyjmie. Nie miałam złudzeń.
Wiedziałam, że się wcale nie ucieszy, ale ciekawiło mnie, czy okaże choć trochę serca, znajdzie w sobie odrobinę przyzwoitości.

Ale nic z tego. Po wysłuchaniu diagnozy, amant nawet nie zajrzał do żony. Wściekł się, od razu odwrócił i poszedł na schody. Lekarz, który przekazał mu wiadomość, został na korytarzu sam. Był naprawdę zdumiony.

Z ciekawości ruszyłam za podrywaczem. Na dole stanęłam w bramie szpitala i patrzyłam, jak z auta wychodzi na powitanie jego kochanka. Podszedł do niej i najwidoczniej zaczął opowiadać, co usłyszał na oddziale. Jak zareagowała? Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.

Ta baba nagle zaczęła krzyczeć, wymachiwać rękami, wyrywać się z jego ramion, kiedy próbował ją uspokoić. Wszyscy ludzie się za nimi oglądali. Było na co patrzeć, bo rozzłoszczona strojnisia w końcu uderzyła kochanka w twarz, odwróciła się na pięcie i poszła przed siebie.

On przez moment się wahał, ale potem za nią pobiegł. To był najbardziej obrzydliwy spektakl niskich instynktów, jaki można sobie wyobrazić.

Wróciłam do naszej dyżurki i zrobiłam sobie herbatę. Siedziałam i myślałam o tym, co zobaczyłam. Naprawdę nie mogłam w całą tę historię uwierzyć. Potem wstałam i poszłam na salę do tej sparaliżowanej wylewem kobiety. Akurat była sama.

Bardzo jej współczułam. Przez chwilę zobaczyłam w niej siebie. Na moment poczułam, jakby to było, gdyby mnie spotkała taka tragedia. Wylew i porzucenie przez męża. Taki smutny koniec… Musiałam się jednak otrząsnąć z tych myśli i wrócić do pracy.

Kilka dni po tych wydarzeniach zabrali tę biedną kobietę. Przyjechał po nią tylko syn ze swoją żoną. Niewiernego męża nie było. Pomagałyśmy im wszystkie, jak tylko mogłyśmy.

Chyba każda z nas myślała o tym, jakie to straszne zmarnować sobie życie z takim facetem. Nawet na starość nie znaleźć w małżeństwie pociechy, wsparcia, pomocy i zrozumienia.

Czytaj także:
„Mąż, na odchodne rzuca: >>bawcie się dobrze<<, a ja mam ochotę go udusić. Opieka nad dziećmi to walka o przetrwanie”
„Po śmierci męża przestałam się stroić i codziennie sprzątać. Córka myśli, że przeżywam stratę, a ja wreszcie odpoczywam”
„Córka kłamała, że szef jej nie płaci, żeby wyciągać od nas kasę. Wspomniałam o inspekcji pracy i wyszło szydło z worka”

Redakcja poleca

REKLAMA