„Szefowa uwiodła mnie i zmuszała do współżycia. Byłem jej podnóżkiem i niewolnikiem”

Flirt w pracy fot. Adobe Stock
„– I pamiętaj, kotku, w dniu, w którym mnie opuścisz, twoja Weronisia dostanie ode mnie plik zdjęć z naszych upojnych chwil. Żadna rozsądna kobieta nie uwierzy, że robiłeś to wszystko pod przymusem, prawda? A chyba nie chcesz stracić nas obu...”.
/ 08.12.2021 11:42
Flirt w pracy fot. Adobe Stock

Jestem dość atrakcyjnym mężczyzną. Nigdy więc nie narzekałem na powodzenie u kobiet. Nie miało to jednak dla mnie większego znaczenia. Swoją żonę, Weronikę poznałem na studiach. Byliśmy na tej samej uczelni – ona studiowała projektowanie odzieży, a ja architekturę. Dość szybko się zaprzyjaźniliśmy, a na trzecim roku wynajęliśmy razem mieszkanie. Z początku nie traktowaliśmy naszego związku poważnie – ot, tak ze sobą mieszkaliśmy, żeby było taniej, żeby zabić monotonię życia z dala od naszych rodzinnych miast, żeby sobie pomóc w chwilach kryzysu.

Dopiero po czwartym roku wszystko się zmieniło. Pamiętam jak dziś, wracałem właśnie z egzaminu, który oblałem. Byłem tym naprawdę przybity, bo chociaż właściwie kończyłem formalnie studia, mój indeks w ogóle na to nie wskazywał. Czułem, że źle wybrałem swoją drogę życiową. Byłem kiepskim architektem, bez większych perspektyw na zatrudnienie. Dopiero po kolejnej porażce, zaczęło to do mnie wszystko docierać. Nie wiedziałem, co robić. I jak to często bywa w takich sytuacjach, Bóg czy też los, jak woleliby niektórzy, zadecydował za mnie. Moja mama, której głos usłyszałem wtedy w telefonie, była roztrzęsiona i zapłakana:
– Konrad, przyjeżdżaj – szlochała do słuchawki. – Nie wiem, co robić. Andrzej nie żyje.

Andrzej był drugim mężem mojej mamy. Prowadzili razem niewielkie biuro podróży. Ktoś włamał się w nocy do ich domu. Mamę ogłuszył, a mojego ojczyma po prostu zastrzelił. Jak wykazało śledztwo, najprawdopodobniej szukał pieniędzy, sądząc, że właściciele biura turystycznego zarabiają fortunę.
Mama nie potrafiła się po tym pozbierać. Wiadomo było, że ktoś jej musi pomóc. Nie zastanawiałem się długo. Zostawiłem studia i wróciłem do domu.

W tym trudnym czasie, kiedy nie byłem w stanie sam stwierdzić, czego pragnę, bardzo pomogła mi Weronika. Przyjeżdżała co weekend, pocieszała mnie, wierzyła, że jeszcze coś osiągnę w życiu.
– Zobaczysz dasz sobie radę – powtarzała za każdym razem.
To właśnie dzięki niej zacząłem zaoczne studia na wydziale grafiki reklamowej w rodzinnym mieście. Coraz bardziej uświadamiałem sobie, że to najbliższa mi osoba na świecie, która mnie rozumie i kocha.

Kilka miesięcy po śmierci mojego ojczyma wzięliśmy cichy ślub. Moja mama była zachwycona swoją synową. Znakomicie się rozumiały i dogadywały. Im dłużej byłem z Weroniką, tym bardziej doceniałem fakt, że to właśnie mnie ta wyjątkowa kobieta wybrała na towarzysza życia. Zawsze mogłem na niej polegać. To ona podpowiedziała mi, że w niewielkiej firmie reklamowej we Włocławku szukają pracownika:
– Poduczysz się, a z czasem rozkręcisz własny interes – przekonywała mnie. – Najważniejsze, że będziesz rysował i nie zaprzepaścisz trzech lat ciężkich studiów.
Perspektywa bycia pełnoetatowym wyrobnikiem nie wydawała mi się specjalnie kusząca, ale zarobki były przyzwoite, a i innych ofert nie miałem. Poszedłem więc na rozmowę.

Biuro mieściło się w prywatnym domu. Od razu zwróciło moją uwagę, że jest wyjątkowo zadbane.
Oho, szefostwo potrafi wymagać od swoich ludzi, pomyślałem i odruchowo nastawiłem się na to, że takim sterylnym budynkiem zarządza jakaś kostyczna jędza. Jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że firma od 7 lat należy do kobiety, która ma niewiele lat więcej ode mnie, a wykupiła ją za długi.
– Olga – przedstawiła się krótko. – Zapraszam na rozmowę, mam nadzieję, że będzie nam się miło pracowało – dodała, kierując się do niewielkiego aneksu przy recepcji.

Trzeba przyznać, że już podczas pierwszego spotkania zauważyłem, że Olga jest wyjątkowo atrakcyjną kobietą. Wysoka szatynka, o długich lśniących włosach, wysportowana, o ciele wyrzeźbionym na siłowni. W mało biurowym czerwonym topie wyglądającym spod eleganckiego żakietu musiała być świadoma, że swoją urodą zawsze robi wrażenie na mężczyznach. Ale nie na mnie. Byłem cztery miesiące po ślubie. Nie w głowie mi były żadne romanse ani skoki w bok. Kochałem Weronikę i zależało mi na pracy, więc całą uwagę skierowałem na to, co do mnie mówiła Olga, a nie na jej długie nogi czy pełny biust. Później dowiedziałem się, że to była jedna z rzeczy, która ją we mnie zaintrygowała – przyzwyczajona do męskich hołdów nie mogła znieść faktu, że dla kogoś rzeczywiście zakres obowiązków jest ważniejszy od jej wyglądu.

Po tym spotkaniu wyszedłem bardzo zadowolony, bo po pierwsze zostałem zaakceptowany jako kandydat, a po drugie praca wydawała się znacznie ciekawsza niż to początkowo wynikało z ogłoszenia. Do moich obowiązków miało należeć nie tylko przygotowywanie ofert, ale też praca nad nowymi projektami reklamowymi, a w przyszłości może i samodzielne wykonawstwo. To było to, o co mi chodziło. Postanowiłem zrobić wszystko, żeby sprawdzić się na tyle, aby po kilku miesiącach Olga nie wyobrażała sobie życia beze mnie i przesunęła mnie na bardziej samodzielne stanowisko w firmie.

Trzeba przyznać, że plan był genialny, a ja podszedłem do jego realizacji z pełną powagą. Przestali dla mnie istnieć koledzy, do domu wracałem codziennie dopiero po dwudziestej. Nie było sprawy w biurze, którą bym się nie interesował. Po dwóch tygodniach znałem zadania wszystkich w firmie, a po czterech zacząłem nieśmiało proponować własne innowacje i rozwiązania. Byłem, w swoim mniemaniu, świetny. Olga nie mogła tego wszystkiego nie zauważyć. Pewnego dnia podeszła do biurka, które dzieliłem z Robertem odpowiedzialnym za samodzielne projekty dla większych firm, pochyliła się nad moim ekranem i powiedziała cicho:
– Widzę, że świetnie sobie radzisz. Być może będę mogła niedługo znaleźć dla ciebie coś bardziej atrakcyjnego. Spotkajmy się po pracy, omówimy szczegóły.
Nie podejrzewałem w tym niczego dziwnego. Przecież to w końcu naturalne, że ze swoją nową gwiazdą (tak wtedy, naiwnie, o sobie myślałem, wstyd się teraz przyznać) nie chce rozmawiać przy innych pracownikach. Zadzwoniłem do Weroniki, aby powiedzieć jej, że spóźnię się na kolację.
– To wspaniale, kochanie – ucieszyła się moja mądra i wyrozumiała żona. – Wiedziałam, że w końcu ciebie tam docenią. Jak wrócisz, to jakoś uczcimy ten twój sukces.

Pełen optymizmu szedłem więc na wieczorne spotkanie do gabinetu przełożonej. Nie przebiegało ono jednak do końca tak, jak bym tego oczekiwał. Olga wszystkie moje projekty i propozycje zbywała ogólnikami. Natomiast bardzo się interesowała moim prywatnym życiem. Pytała, czy jestem żonaty, jak długo znam Weronikę, czy mamy dzieci. Przyznam, że wydawało mi się to zupełnie nie na miejscu, ale odpowiadałem cierpliwie, licząc, że w końcu przejdzie do sedna sprawy. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego Olga zachowała się w sposób, który wtedy wydał mi się co najmniej bardzo dziwny, a który potem miałem aż za dobrze zrozumieć.

Podeszła do mnie, mówiąc coś o wielkich nadziejach, jakie ze mną wiąże, przytuliła mocno i pogłaskała po twarzy. Było w tym coś niewłaściwego i dwuznacznego, więc odchyliłem się lekko i po prostu udawałem, że nic się nie stało. Nie wspomniałem też o tym wszystkim żonie. Dlaczego? Może po prostu już wtedy coś przeczuwałem, ale nie chciałem się do tego przyznać.

Kilka tygodni minęło spokojnie. A potem Olga powiedziała jakby nigdy nic na zebraniu zespołu:
– Jadę na konferencję pracowników reklamy do Gdańska. Zwykle biorę ze sobą Roberta, ale tym razem chciałabym pokazać naszemu nowemu, mam nadzieję, cennemu nabytkowi, prawdziwy świat reklamy. Z tego co wiem, Konrad musi się jednak spytać żony, czy może jechać? – uśmiechnęła się lekko, a ja nie zwróciłem uwagi na lekką złośliwość w jej tonie.

Bardzo ucieszyłem się z tego wyróżnienia i wiedziałem, że Weronika też zaakceptuje w naturalny sposób moją kilkudniową nieobecność. Żona bardzo poważnie podchodziła do mojej kariery w tej firmie.

Zostało ustalone, że jedziemy jednym samochodem. Nie było w tym nic dziwnego, firma nie chce ponosić dodatkowych wydatków, pomyślałem. Nie uśmiechało mi się zabawianie szefowej całą drogę rozmową, ale liczyłem, że uda mi się od tego wykręcić. Posłucham muzyki albo poczytam książkę, kiedy to nie na mnie wypadnie kolej na prowadzenie auta, planowałem. Jakże bardzo się pomyliłem.

Nie ujechaliśmy jeszcze trzydziestu kilometrów, kiedy Olga zaczęła mówić. I to w taki sposób, jakiego zupełnie się nie spodziewałem:
– Musiałeś od dawna widzieć, Konrad, że bardzo mi się podobasz – zaczęła bez ogródek, nie podnosząc oczu znad kierownicy.
Poczułem nieprzyjemny dreszcz. Zacząłem rozumieć, do czego ona zmierza i wcale nie było mi to w smak.
– Wszyscy w firmie wiedzą – dodała, żebym nie miał już żadnych wątpliwości – że jesteś słabym grafikiem reklamowym i gdyby nie to, że mam do ciebie słabość, dawno powiedziałabym ci, co sądzę o twoich wtórnych projektach – dodała chłodno.

Poczułem, jak wbijam się w fotel. Ta kobieta potrafiła być okrutna. Powinienem był wtedy zareagować. Kazać jej stanąć, wysiąść, wyjaśnić, że skoro nie jestem dobrym pracownikiem, nie ma sensu, żeby dalej we mnie inwestowała. Nie zrobiłem nic. W myślach szybko przekalkulowałem sobie, że obiecałem Weronice pięknie mieszkanie. Nie mogę teraz stracić tej pracy, bo nie mam następnej. Bo jak to wytłumaczę żonie? Powiem, że pomyliła się, wychodząc za nieudacznika, który nigdy nie umie nic doprowadzić do końca?

Choć już wtedy wiedziałem, jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń, nie zrobiłem kompletnie nic, żeby temu zapobiec. Po prostu stchórzyłem.

Kiedy dojechaliśmy do Gdańska, Olga wzięła jeden pokój. Nie protestowałem, a ona wydawała się samym tym faktem zachwycona. Płaciła za wszystko – kolacje w hotelu przy samym morzu, prezenty, których nie chciałem. Ja jednak po pierwszej nocy z nią nie potrafiłem ukryć obrzydzenia do samego siebie.

A przecież miały przyjść kolejne. Co gorsza, Olga zmuszała mnie, abym przy niej dzwonił do Weroniki i okłamywał ją – że jestem na nudnym seminarium, że marzę o niej, że nie mogę wyrwać się wcześniej. Czasami wydawało mi się, że Olga przede wszystkim chciała upokorzyć moją żonę, której nawet nie znała. Raz nawet wyrwało się jej:
– Mnie zawsze mężczyźni traktowali jak lalkę na chwilę. Jak ja zazdrościłam takim porządnym dziewczynom jak ta twoja Weronisia, które ktoś naprawdę kocha. Teraz poczuję się przez chwilę jak ona.
I trzeba przyznać, z tych swoich praw Olga korzystała, jak chciała – byłem jej podnóżkiem i niewolnikiem.

Naiwnie liczyłem na to, że wszystko skończy się wraz z nadmorskim weekendem. Nic bardziej błędnego. Nie wiem, jak to się stało, ale po naszym powrocie wszyscy zaczęli domyślać się, co łączy mnie z szefową. Podejrzewam, że to Olga sama rozsiewała plotki, nie chcąc mnie stracić. Czułem się w pracy fatalnie. Wszystkie rozmowy przy mnie cichły, kiedy podchodziłem do biurek kolegów. Czułem się jak trędowaty.

A najgorsze było to, że Olga nie dawała mi spokoju. Teraz myślę, że ona rzeczywiście się we mnie zakochała, choć nigdy nie przyznałaby się do tego sama przed sobą. Dzwoniła po kilka razy dziennie, proponowała upojne noce, zapraszała na kolacje. Nie chcąc tego wcale, zacząłem prowadzić podwójne życie. Coraz trudniej było mi znajdować kłamstwa i wykręty dla Weroniki, coraz bardziej czułem się całą sytuacją zmęczony. Nie widziałem jednak z niej wyjścia. Myślałem nawet o porzuceniu znienawidzonej pracy, ale Olga uprzedziła ten zamiar, szepcząc mi pewnego razu do ucha:
– I pamiętaj, kotku, w dniu, w którym mnie opuścisz, twoja Weronisia dostanie ode mnie plik zdjęć z naszych upojnych chwil. Żadna rozsądna kobieta nie uwierzy, że robiłeś to wszystko pod przymusem, prawda? A chyba nie chcesz stracić nas obu...

I kto mi powie, że powodzenie u kobiet nie jest czasem przekleństwem?!

Wiem jedno, za nic w świecie nie chcę stracić żony. Tym bardziej teraz, kiedy spodziewa się naszego dziecka. Jedyne, co mi zostało, to przeklinać dzień, w którym zatrudniłem się w tej firmie i wpadłem w oko jej właścicielce lub liczyć na jakiś cud. Bo przyznanie się do tego romansu nie jest chyba teraz dobrym pomysłem... A może jednak? Czy z takiej sytuacji jest jeszcze jakiekolwiek wyjście?!

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA