„Szefowa płaci mi marne grosze, a sama pławi się w luksusach. Wstydzę się poprosić o podwyżkę, bo to moja koleżanka”

kobieta, która martwi się finansami fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Kiedy doczłapałam do swojego auta, wychyliła się z okna i patrząc z dezaprobatą na mojego nadgryzionego zębem czasu nissana, powiedziała, że może powinnam wreszcie pomyśleć o jakimś nowym samochodzie. W tamtej chwili dosłownie krew się we mnie zagotowała. Chętnie bym pomyślała, gdyby było mnie na niego stać”.
/ 29.11.2022 22:00
kobieta, która martwi się finansami fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Pracowałam jako księgowa w firmie mojej znajomej już od dobrych paru miesięcy. Kiedy otworzyła biuro projektów i szukała zaufanego człowieka, przypomniała sobie o mnie i zaproponowała pracę. Zgodziłam się od razu, bo przedsiębiorstwo, w którym dotąd miałam etat, lada moment mogło upaść. Nie byłam pewna, jak długo będę tam jeszcze pracować. Samotnie wychowywałam syna i nie mogłam zostać beż pracy. Propozycja Beaty była więc dla mnie wybawieniem. Bardzo się z niej ucieszyłam.

Wciąż tylko narzekała na finanse firmy

Pracowałyśmy jedynie we dwie. Beata zajmowała się wszystkimi sprawami związanymi z firmą, ja tymi, które dotyczyły płatności. Z początku nie narzekałam. Lubiłam moją szefową. Znałam ją jeszcze z czasów, gdy byłam świeżo upieczoną absolwentką szkoły handlowej. Zaraz po studiach znalazłam zatrudnienie w urzędzie miasta, a ona stała się moją bliską współpracownicą. Potrafiłyśmy się dogadać.

Teraz też tak było. Beata szła mi na rękę, kiedy Staś, mój synek, chorował albo gdy musiałam wcześniej wyjść z pracy, bo umówiłam się do dentysty czy fryzjera. Potem zwyczajnie odpracowywałam te parę kwadransów. Nigdy nie wiedziała w tym żadnego problemu.

Jedyna rzecz, która niezbyt mi odpowiadała, to zarobki. Beata płaciła mi stanowczo za mało. 2700 złotych to chyba nie kokosy? Zwłaszcza w stolicy... Taką pensję miałam dostawać tylko przez parę pierwszych miesięcy. Potem Beata obiecała podwyżkę. Jednak nigdy nie spełniła tych obietnic. Mimo że pracowałam u niej już jakiś czas, wciąż zarabiałam tyle samo. 

Wiele razy myślałam o tym, żeby z nią porozmawiać o mojej wypłacie, ale nie potrafiłam zebrać się na odwagę. Ilekroć już miałam ją o to zagadnąć, Beata jakby szóstym zmysłem wyczuwała, o czym chcę porozmawiać, bo szybko zmieniała temat i zaczynała jęczeć, że ma kłopoty z płatnościami. Niezręcznie mi było wspominać wtedy o pensji i jak zwykle obiecywałam sobie zrobić to następnym razem.

Poza tym zdawałam sobie sprawę, że firma potrzebuje czasu na rozkręcenie się, a przedtem nie ma co przesadzać ze swoimi oczekiwaniami. Żyłam więc, ledwo wiążąc koniec z końcem.

Beata narzekała na finanse, choć fakty temu przeczyły. Moją szefową stać było na markowe ciuchy, drogie buty i zagraniczne wycieczki, o których ja mogłam tylko pomarzyć. Kiedy Staś (który już zdążył podrosnąć) podpytywał, gdzie pojedziemy na wakacje, udawałam, że nie słyszę. Bo co miałam mu odpowiedzieć? Że stać nas tylko na parę dni w polskich górach? Jak każdy nastolatek marzył o egzotycznej wyprawie pełnej przygód, a takie wycieczki słono kosztują. Mnie nie było na to stać. Za to Beatę tak. Właśnie niedawno przeglądała katalog biura podróży, w którym zabukowała dwutygodniowy wyjazd do Egiptu.

Nie mogłam rozumieć, jak to się ma do jej wiecznych utyskiwań na temat niewypłacalnych klientów. Tym bardziej że z faktur, które co dnia księgowałam, wynikało coś zgoła innego. Nasze małe biuro projektowe powoli zyskiwało sobie coraz większą renomę i miało zupełnie niezłą sytuację finansową.

Beata narzekała, a jednocześnie wydawała jak szalona. Moje zaskoczenie jej zachowaniem sięgnęło zenitu, kiedy pewnego dnia powiedziała, że musi wymienić samochód. Dotąd jeździła kilkuletnim oplem. Jej zdaniem takie auto było jednak zbyt mało reprezentacyjne i nie pasowało do niej – bizneswoman.

Wezmę jakiś lepszy wóz w leasing – zakomunikowała mi bardzo z siebie zadowolona i nakazała się tym zająć od strony formalnej.

Chętnie bym kupiła auto. Tylko za co?!

Denerwowało mnie to coraz bardziej, bo coraz wyraźniej widziałam, że ona oszczędza na mnie. Ja dostaję marne grosze za moją harówę, a ona szasta pieniędzmi. Rozumiem – to ja byłam jej pracownikiem, a nie ona moim, ale czy naprawdę nie mogła pomyśleć o jakiejś podwyżce dla mnie? Choćby niewielkiej. Każdy grosz by się przydał w mojej ciężkiej sytuacji. Z tego, co widziałam, pieniędzy jej nie brakowało.

Ona wiedziała o mojej sytuacji, a wynagradzała mnie, jakbym była stażystką. A ja, patrząc na luksusy, którymi sama się otaczała, zaczynałam się czuć wręcz wyzyskiwana jak niewolnica. Byłam coraz bardziej zniechęcona tą całą sytuacją. Dojrzewała we mnie myśl o buncie. Kroplą, która przelała czarę goryczy, było coś, co zdarzyło się pewnego sierpniowego popołudnia na parkingu przed biurem. Beata siedziała w swojej nowiuteńkiej, wziętej w leasing, zielonej mazdzie, i czekała, aż wyjadę, bo to ona z reguły zamykała bramę.

Szłam wolno, bo w teczce niosłam ciężki segregator z dokumentami. Nie było dnia, żebym nie zanosiła pracy do domu. Kiedy doczłapałam do swojego auta, wychyliła się z okna i patrząc z dezaprobatą na mojego nadgryzionego zębem czasu nissana, powiedziała, że może powinnam wreszcie pomyśleć o jakimś nowym samochodzie. W tamtej chwili dosłownie krew się we mnie zagotowała. Chętnie bym pomyślała, gdyby było mnie na niego stać! Miałam wielką ochotę jej nawrzucać, ale, jak to ja, ugryzłam się w język. Uśmiechnęłam się tylko słodko.

Popędziłam do domu wściekła jak osa. Na nią za jej bezczelność i na siebie, że daję się tak wykorzystywać i jeszcze upokarzać. Za to w domu przy kawie, już na spokojnie wszystko sobie przemyślałam. Lubiłam Beatę, wiele jej zawdzięczałam. Odpowiadało mi też to, że pracując u niej, mam luz i elastyczny czas pracy, ale czy to wystarczający powód, by całe życie tkwić w tym miejscu za takie marne grosze?

Żeby choć raz serio potraktowała obietnicę podwyżki... Mnie brakowało odwagi, nie potrafiłam upomnieć się o swoje. Wiadomo, że w takich kwestiach najgorzej ze znajomymi. Zawsze człowiek ma jakieś skrupuły. Tak jak ja wobec Beaty. Jednak to, co powiedziała na parkingu, dało mi do myślenia. Jak tak można?! Przecież to jawna kpina! Już nie w głowie mi była rozmowa o podwyżce. Wiedziałam, że nie uzyskam w ten sposób wiele. Nawet jeśli łaskawie podwyższyłaby mi pensję, to o ile? Dwie, trzy stówki...

Nie tego chciałam. Od początku uważałam, że kto jak kto, ale osoba odpowiedzialna za finanse firmy, w dodatku dobrze prosperującej, powinna być sowicie wynagradzana. Tyle że zagłuszałam w sobie to odczucie. Teraz nagle zrozumiałam, czego oczekuję. Postanowiłam nic nie mówić, ale rozglądać się za lepszą pracą.

Tego się po mnie nie spodziewała...

Po paru tygodniach wertowania ogłoszeń, przeszukiwania internetu i rozmów ze znajomymi udało mi się znaleźć korzystną ofertę. Pewna sieć sklepów szukała głównej księgowej! Oferowali pensję prawie trzy razy większą, niż miałam w tej chwili!

Pomyślnie przeszłam rekrutację i mogłam zacząć pracę niemal od zaraz. Musiałam tylko rozmówić się z Beatą. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. To pewne. Gdy powiedziałam, że odchodzę, zrobiła zaskoczoną minę.

– Nie miałam pojęcia, że szukasz innej roboty – wycedziła. – Nie jesteś wobec mnie zbyt lojalna. Słowem mi nie wspomniałaś, że coś takiego planujesz.

Dopiero wtedy trafił mnie szlag. Syknęłam, że nie szukałabym sobie innej pracy, gdyby nie zwróciła mi uwagi na fatalny stan mojego samochodu.

– Co ma piernik do wiatraka? – zdziwiła się Beata.

– To, że pracując u ciebie, nigdy nie zarobiłabym na lepszy – wypaliłam z grubej rury.

Kiedy wieczorem przypomniałam sobie jej minę, prawie zakrztusiłam się ze śmiechu herbatą. Beata była zupełnie zbita z tropu! Pewnie myślała, że nigdy nie odważę się na taki krok. A ja ją zaskoczyłam! Tego dnia byłam z siebie naprawdę dumna. Obiecałam sobie, że jak tylko coś odłożę, wezmę mojego Stasia na wakacje marzeń.

Czytaj także:
„Porzuciłem miłość życia, by związać się z lekkomyślną kochanką. Efekt? Zostałem samotnym ojcem ze złamanym sercem...”
„Na pierwszej randce rozmawialiśmy o śmierci, na kolejnej poszliśmy na cmentarz. Tak zaczęła się wielka miłość”
„Koleżanka siostry z małej dziewczynki wyrosła na piękną kobietę. Zakochałem się, ale smarkula potraktowała mnie jak zabawkę”

Redakcja poleca

REKLAMA