„Szefowa odganiała się od swoich dzieci jak od natrętnych much. Zajmowałam się nimi po godzinach, a ona latała na randki”

Kobieta wykorzystywana przez szefową fot. Adobe Stock, STOATPHOTO
„Bywały takie tygodnie, że pani Lidia wzywała mnie 4 razy. Nie gardziłam dodatkowymi pieniędzmi, ponadto zżyłam się z dziećmi i wiedziałam, że na mnie czekają, więc stawiałam się do pracy. Powoli było widać, że ja i panie ze żłobka jesteśmy dla nich ważniejsze, niż własna matka”.
/ 29.07.2022 06:30
Kobieta wykorzystywana przez szefową fot. Adobe Stock, STOATPHOTO

Do pracy chodziłam tylko na pół etatu i uznałam, że poszukam sobie czegoś dodatkowego. Uwielbiam dzieci, więc pomyślałam, że zatrudnię się jako niania. Przejrzałam ogłoszenia w internecie i umówiłam się na kilka spotkań. W końcu przyjęłam ofertę pewnej bizneswoman, która właśnie wracała do pracy po urodzeniu drugiego dziecka.

– Jestem samotną matką – oznajmiła na wstępie, chociaż w życiu nie ośmieliłabym się zapytać o taką rzecz. – Basia ma sześć lat, a Lesio roczek.

– A więc to praca w ciągu dnia? – zmartwiłam się, bo szukałam czegoś na wieczory.

– Nie, nie! – zaprzeczyła. – W dzień Lesio jest w prywatnym żłobku, a Basia już w szkole. Chodzi o wieczory w tygodniu i oczywiście w soboty. Wie pani, ja muszę wrócić do świata dorosłych! Nasiedziałam się z nimi w domu, muszę trochę nadrobić zaległości towarzyskie.

Zostałam więc nianią jej maluchów

Dzieciaki były cudowne – sześciolatka bardzo samodzielna i rezolutna, taka mała kopia mamy, a Lesio z kolei przytulaśny, ciągle tylko chciał na ręce albo na kolana. Przychodziłam do nich w każdą sobotę o osiemnastej i co jakiś czas w tygodniu, kiedy ich mama miała spotkanie na mieście po pracy albo – jak mi raz wyznała – randkę.

Przyznała się, że korzysta z serwisu randkowego i chodzi na kawę oraz kolacje z różnymi mężczyznami. Z jednej strony ją rozumiałam, bo była atrakcyjną rozwódką tuż przed czterdziestką, więc dlaczego nie miałaby chcieć ułożyć sobie życia na nowo, z drugiej jednak żal mi było dzieciaków, które wydawały się jej przeszkadzać.

Bywały takie tygodnie, że pani Lidia wzywała mnie cztery razy. Nie gardziłam dodatkowymi pieniędzmi, ponadto zżyłam się z dziećmi i wiedziałam, że na mnie czekają, więc stawiałam się do pracy. Ale problemem zaczęły być spóźnienia pracodawczyni.

Mówiła na przykład, że wróci przed dwudziestą drugą, ja planowałam, że pojadę do domu jeszcze dziennym autobusem, a potem aż do jedenastej jej nie było i nie szło się do niej dodzwonić. Wracała, kiedy zaczynały jeździć już nocne autobusy, zazwyczaj lekko zawiana, przepraszała, doliczała mi premię za czekanie i uważała, że jesteśmy kwita. To się zdarzało coraz częściej, aż w końcu powiedziałam jej, że tak być nie może.

– Pani Lidio, nocny autobus jeździ naokoło i często jest w nim pełno pijanych osób – próbowałam jej wytłumaczyć. – To jest dla mnie ważne, żebym zawsze wracała jeszcze dziennym. Mogę siedzieć z dziećmi góra do dwudziestej trzeciej.

Pracodawczyni bardzo przepraszała, oczywiście zgadzała się na wszystkie moje warunki, a potem… i tak się spóźniała. Raz przeszła samą siebie i po północy napisała mi wiadomość, że będzie… za dwie godziny. Odpisałam, że się na to nie zgadzam, próbowałam zadzwonić, ale już nie odebrała. Ostatecznie wróciła wpół do trzeciej i wspaniałomyślnie dała mi pieniądze na taksówkę. 

Mój mąż był bardzo zaniepokojony 

– Może znajdź sobie pracę u kogo innego – radził. – Ta baba cię nie szanuje!

Wiedziałam, że miał rację, ale naprawdę żal mi było jej dzieci. Lesio chyba uważał ją za ciocię – był bardziej związany z paniami ze żłobka i ze mną, Basia chowała się w swoim świecie, o mamie prawie nie mówiła. Osobiście wolałabym zarobić mniej, ale żeby pani Lidia spędziła choć jeden tydzień w domu, tyle że to nie była moja decyzja ani nawet sprawa.

Moją sprawą był natomiast szacunek do mojej pracy. Po kolejnej sytuacji, kiedy moja pracodawczyni spóźniła się ponad dwie godziny, wysyłając jedynie esemesa, że utknęła, zażądałam umowy na piśmie z określeniem godzin mojej pracy. Nie była skora, by ją spisać, więc w końcu zrobiłam to ja, a ona niechętnie złożyła pod nią swój podpis.

Przez jakiś czas – oto magia słowa pisanego! – pani Lidia wracała punktualnie, czasami nawet zdążała jeszcze osobiście wykąpać dzieci i poczytać im na dobranoc. Ale zdarzył się jeden piątek, kiedy właściwie miałam nie przychodzić, bo następnego dnia jechaliśmy do starszej córki porannym pociągiem i chciałam się porządnie wyspać przed podróżą, ale pani Lidii bardzo zależało.

– Pani Celinko kochana, tak bardzo panią proszę. To naprawdę wyjątkowa sytuacja! – przekonywała i w końcu się zgodziłam.

– Pani Lidio, proszę pamiętać, że ja naprawdę muszę wyjść dzisiaj o dwudziestej pierwszej. Rano mam pociąg – przypomniałam jej, kiedy już uperfumowana i wystrojona stała w przedpokoju, unikając brudnych rączek Basi, która chciała się do niej przytulić na pożegnanie.
Przytaknęła, obiecała i już jej nie było.

O dziewiątej wieczorem oczywiście nie wróciła. Spodziewałam się takiego obrotu sprawy, tak samo jak tego, że nie odbierze ode mnie telefonu, ale sądziłam, że do dziesiątej się zjawi. Cóż, myliłam się.

Byłam wściekła, znowu mnie zlekceważyła

Zanim nadeszła północ, nagrałam jej kilka wiadomości i wysłałam chyba z dziesięć esemesów. Byłam wściekła, bo znowu mnie zlekceważyła, pewna, że przecież nie zostawię dzieci i będę siedzieć w jej mieszkaniu, aż ona łaskawie raczy do niego wrócić. Oczywiście mój mąż był wściekły.

– Pociąg jest za pięć siódma! – grzmiał na mnie do słuchawki. – Musimy wyjść z domu przed szóstą. A co, jak ona wróci o czwartej albo piątej nad ranem? Nie pojedziemy na urodziny Marysi? A może ja mam sam pojechać i powiedzieć, że ty utknęłaś z cudzymi dziećmi, zamiast przyjechać na urodziny własnej córki?!

– Heniek, łatwo ci na mnie krzyczeć! – miałam dość tego wszystkiego. – A co ja mam zrobić? Wyjść z domu i zostawić roczne niemowlę z sześcioletnią siostrą? Przecież to jest nawet nielegalne! Kto będzie odpowiedzialny, jak coś się stanie?

– Mam wrażenie, że ich matka – wycedził mąż. – Ty powinnaś była skończyć pracę kilka godzin temu, masz to nawet na papierze. Może powinnaś zadzwonić na policję, że dzieci zostały bez opieki?

Najpierw tylko prychnęłam na takie rozwiązanie, ale o pierwszej trzydzieści, kiedy pani Lidia nadal gdzieś w najlepsze balowała, nawet nie zadając sobie trudu, żeby do mnie oddzwonić, nagrałam jej wiadomość, która brzmiała:

„Pani Lidio, proszę wrócić do domu w ciągu godziny. W przeciwnym razie zawiadomię policję o tym, że zostawiła pani dzieci bez opieki. Ja skończyłam pracę ponad cztery godziny temu i nie mogę dłużej z nimi zostać, o czym pani dobrze wie”.

Byłam pewna, że to ją wystraszy i zaraz oddzwoni. Ale nie. Po prostu mnie zignorowała. W to, że zgubiła telefon albo coś jej się stało, nie wierzyłam. Nie po tylu identycznych sytuacjach, kiedy po prostu zbyt dobrze się bawiła, by wrócić do domu.
I wiecie, co zrobiłam?

Zadzwoniłam na policję. Nie, nie na linię alarmową. Znalazłam numer do lokalnego komisariatu i przedstawiłam sytuację. Powiedziałam, że nie jestem spokrewniona z dziećmi, że podpisałam umowę o pracę do określonej godziny, nie dłużej, i że muszę wyjść, a dzieci nie mają opieki.
Opieka się znalazła. Społeczna. Bo policja potraktowała tę sprawę poważnie – przyjechali i zabrali dzieci do izby dziecka, zaczęli też poszukiwania ich matki.

Było mi ogromnie żal maluchów, które wystraszyli obcy ludzie w środku nocy, naprawdę serce mi się krajało, ale później okazało się, że dobrze zrobiłam. Dowiedziałam się tego od samej pani Lidii, która zadzwoniła do mnie z wyzwiskami i groźbami za to, co zrobiłam.

– Były mąż wystąpił o odebranie mi praw rodzicielskich! Chce mi zabrać dzieci! – wrzeszczała do telefonu. – Ty cholerna…

Musiałam zablokować numer pani Lidii

Tu rzuciła stekiem wulgaryzmów. Faktycznie, jej eksmąż złożył taki wniosek, a jego adwokat mnie znalazł i poprosił, bym zeznawała na rozprawie przeciwko byłej pracodawczyni. Dowiedziałam się wtedy, że między byłymi małżonkami trwała zimna wojna o dzieci i że dzięki mojej akcji tata Basi i Lesia miał szansę dostać prawo do wyłącznej opieki nad nimi.

Poznałam go w sądzie. To bardzo miły człowiek, który dużo pytał mnie o dzieci. Chciał wiedzieć, czy bardzo przeżyły tamtą noc, widać było, że ich dobro naprawdę jest dla niego najważniejsze.
Sprawa trochę się ciągnęła, pani Lidia stosowała brzydkie sztuczki, ale sąd wykazał się sporą przenikliwością i przyznał prawo do opieki nad dziećmi ojcu, w czym spory udział miały moje zeznania.

Dzisiaj maluchy mieszkają już z tatą, który… zatrudnił mnie jako nianię na cały etat. Zrezygnowałam więc z pracy w bibliotece i jestem z nimi w ciągu tygodnia. Ale zawsze tylko do osiemnastej. Potem wraca pan Michał i przejmuje pałeczkę. A numer pani Lidii musiałam zablokować. I tak ma szczęście, że nie zgłosiłam na policję tych obelg i gróźb, jakie kierowała pod moim adresem!

Czytaj także:
„Wino uderzyło mi do głowy i przespałam się z synem mojego partnera. To była zasadzka, teraz gówniarz mnie szantażuje”
„Ojciec zadał mi bolesny cios zza grobu. Nie dość, że ogołocił mnie ze spadku, to jeszcze przyznał się do obrzydliwej zdrady”
„Koleżanka nie rozumiała, że praca to nie kawiarnia. Ciągle płakała i opowiadała o problemach z facetami. Miałyśmy dosyć”

Redakcja poleca

REKLAMA