Moja synowa nie wiedziała, że ją słyszę. Leżała na hamaku, popijała drinki i psioczyła na mnie, ile wlezie! Hamak był mój, piękną, płaczącą wierzbę też ja zasadziłam przed laty, alkohol wzięła z mojego barku, wyszperała nawet superowe klapki, jakie sobie przywiozłam z Japonii i nigdy dotąd nie założyłam… Nawet nie zapytała, czy może je wziąć. Machała wypielęgnowaną stopą w tym klapku i nadawała:
– Okropna z niej makolągwa! Na miejscu teścia już dawno poszukałabym innej kobitki! On taki facet do rzeczy, przystojny, przy forsie, babki za nim aż sikają, o ona? Szara, zwyczajna, nieciekawa, bez gustu! Wstyd ją pokazać w towarzystwie!
Tchu mi zabrakło!
Chciałam uciekać, ale zwyciężyła ciekawość, kto jest z moją synową, kto słucha jej gadania i nie reaguje?
– Niosę picie – zawołałam i po chwili odgarnęłam wiotkie, delikatne gałązki z wąskimi, srebrzystymi listkami. – Macie ochotę na kompot?
Pod drzewem, w fotelu z wikliny siedziała moja kuzynka i jej mąż. Ostatnio pożyczyłam im sporo pieniędzy, bo podobno „przeinwestowali na urlopie i nie mieli na spłatę kredytów”. Bardzo mi dziękowali: „Uratowałaś nam skórę” – zapewniali. – „Nigdy ci tego nie zapomnimy!”.
Obok na leżaku rozkładał się mój szwagier. Tylko dzięki mnie ma nową pracę, bo z dawnej wyrzucili go z hukiem za spóźnialstwo i bumelanctwo. Ubłagałam męża, żeby mu coś znalazł… Nie chciał, złościł się, że nie będzie oczami świecił za nieroba, ale w końcu ustąpił. Szwagier doskonale wiedział, że się za nim wstawiałam. Mówił, że jestem klasa bratowa. Nawet kwiaty mi kupił…
Na dmuchanym materacu opalała się nasza dobra znajoma. Ile ja się od niej nasłuchałam komplementów na swój temat! Że gospodarna, uczynna, że mam wielkie serce… Było mi głupio, że tak mnie chwali, ale byłoby mi jeszcze gorzej, gdybym wiedziała, że to kłamstwa, takie cukierki z trucizną, jakimi mnie obłudnie częstuje.
Miała ze mną słodkie życie!
– Nie chce mi się gotować – mówiła. – Po co garnki brudzić dla jednej osoby?
– Pewnie – przytakiwałam. – Weź ode mnie kotlety, doskrobiesz parę ziemniaków i masz obiad!
Tak się przyzwyczaiła, że nawet kupiła specjalne pojemniki i przychodziła z nimi, jak do stołówki! Nie tylko na tym korzystała; papierowe ręczniki, płyn do naczyń, ziemia do kwiatów – wszystko było wspólne. „Odsyp sobie, weź jedną rolkę, mnie nie ubędzie” – mówiłam, a ona brała bez mrugnięcia okiem.
Tak się utarło, że jest biedna, bo ma tylko rentę, a ja bogata „przy mężu”! Nie żałowałam jej niczego. Uważałam, że jest moją oddaną mi koleżanką. Nie uwierzyłabym, że potrafi być nielojalna. Musiałam to zobaczyć na własne oczy! Cicho wycofałam się do domu…
Nic mi nie szło! Przesoliłam surówkę, mięso spiekłam na skwarek, a w końcu ciachnęłam się w palec prawie do kości. Mój mąż zastał mnie w kuchni zapłakaną zasmarkaną, z ręką owiniętą bandażem i proszkami na uspokojenie rozsypanymi na kuchennym stole.
– Co się naprawdę stało? – zapytał. – Nie robiłabyś histerii z powodu rozciętego palca, choć na pewno bardzo cię boli… Więc o co chodzi?
Jak on mnie dobrze znał!
Byliśmy razem trzydzieści pięć lat. Beczkę soli razem zjedliśmy, czasami bywało ciężko, ale tak się zgraliśmy, że wystarczyło jedno spojrzenie, a wiedzieliśmy, co drugie myśli i czuje. Dla męża zrezygnowałam z zawodowych ambicji, tym bardziej, że wcale nie zależało mi specjalnie na karierze. Wolałam być w domu, czekać z obiadem, dbać o niego i naszego syna. Są kobiety stworzone do wielkich spraw i są takie, które ktoś skroił inaczej.
Jak sukienki – jedne balowe, koktajlowe, na uroczyste gale i zwyczajne podomki, z kieszeniami na klucze i okulary. Należałam do tych drugich, było mi dobrze i wygodnie, nie chciałam niczego więcej… Nie czułam się gorsza, aż do tego dnia, kiedy moi bliscy stwierdzili, że jestem beznadziejna, nudna, nieładna i do wyrzucenia na śmietnik!
Przemknęło mi przez myśl, że może on tak samo mnie ocenia, więc, po co gadać, co inni mówią i go jeszcze w tym utwierdzać, ale nie wytrzymałam… Powtórzyłam słowo w słowo, bo dokładnie mi się wryło w pamięć to szkalowanie i wyśmiewanie się…
– Makolągwa na mnie mówili – szlochałam. – I że na ciebie nie zasługuję, bo jesteś super facet, a ja – zwyczajne, domowe popychadło!
– Czemu nic nie powiedziałaś? Trzeba było ich pogonić!
– Wstydziłam się!
– Ty się wstydziłaś?!
– Tak. Za nich… Że tacy wredni! Jedzą u nas, byczą się całe weekendy, korzystają, że przy nich latam jak służąca, a sami nie ruszą palcem i jeszcze obmawiają.
– Właśnie! Tyle razy mówiłem, żebyś ich nie rozpuszczała. Daj palec, to ci rękę wezmą! Nie słuchałaś…
– Co teraz?
– Zobaczysz. Chodź ze mną. Tylko przemyję twarz. Widać, że płakałam.
– Ma być widać!
Wziął mnie za rękę i zaprowadził w głąb ogrodu. Towarzystwo bawiło się coraz lepiej. Drinki robiły swoje, więc jęzory im się coraz bardziej rozwiązywały, teraz nadszedł czas opowiadanie świńskich kawałów. Wybuchom śmiechu nie było końca!
Mój mąż nadal był spokojniutki…
– Och, tatuś! Nareszcie! – synowa, jak zwykle mnie olała i zaczęła się wdzięczyć i łasić do mojego męża. – Tatuś ma miejsce koło mnie, specjalnie pilnuję, żeby go nikt nie zajął!
Myślę, że do końca życia nie zapomni lekcji wychowawczej, jaką wtedy dostała!
– Ja siadam zwykle tam, gdzie chcę – powiedział spokojnie mój mąż. – A przy tobie nie chcę!
Zamarła. Gdyby była mądrzejsza, poszłaby po rozum do głowy i pokapowała, że coś jest nie tak. Ale ona jest głupia, więc brnęła dalej:
– Co tatuś mówi? Dlaczego?
– Dlatego, że moja żona przez ciebie płacze. Popatrz na nią. Możesz patrzeć, bo ja nie mogę! Każda jej łza, to dla mnie cios w samo serce!
– Ale czemu mama płacze? Przeze mnie? Niemożliwe!
– Możliwe, bo jest dobra i przeżywa każdą krzywdę. Ja bym cię po prostu pogonił z mojego domu, bo nie jestem taki szlachetny, jak ona! Dlatego teraz mówię: zbieraj swoje szmatki i spadaj! Twój mąż, a mój syn już tu po ciebie jedzie. Zwinął wędki, bo dla niego to także koniec przyjemności. Mam nadzieję, że ci za to podziękuje!
– Ale, ja nadal nie rozumiem…
– Twój problem. A klapki mojej żony wyczyść i oddaj. Na przyszłość – nie bierz cudzych rzeczy bez pytania!
Odwrócił się do reszty gości i zawołał:
– Wy także – sioooo! Więcej was tu nie widzę! Pan makolągwa robi porządek w swoim gnieździe.
Wtedy nasza znajoma się wtrąciła:
– Masz się o co tak rzucać?! Nic się przecież nie stało. Parę głupich słów…
Dopiero wtedy ryknął, jak lew!
– Mam się o co rzucać! Moja żona przez was cierpi. Łeb ukręcę każdemu, kto spróbuje ją obrazić albo zasmucić. Nie widzę was w naszym domu! Za pięć minut ma was tu nie być!
Znowu mnie wziął za rękę, potem przytulił i mocno pocałował.
– Nie zwracaj na nich uwagi – uśmiechnął się do mnie. – Szkoda energii!
Odchodziliśmy już, kiedy się odwrócił i zawołał do oniemiałego towarzystwa:
– Pan makolągwa faktycznie jest bardziej kolorowy niż jego małżonka, ale tylko po to, żeby się JEJ podobać! Kiedy trzeba zmienia barwy i staje się tak samo szary i zwyczajny, jak ona!
– Poobrażają się na nas na śmierć! – szeptałam przerażona. – O resztę mniejsza, ale mnie chodzi o dzieciaki!
– Nie martw się. Przyjdą i przeproszą. A potem wprowadzamy inne zwyczaje. Ty siedzisz, a oni cię obsługują. Odchowaliśmy pisklęta, czas na odpoczynek!
Czytaj także:
„Jak jeleń dałem się złapać na intrygę żony, która chciała mnie oskubać przy rozwodzie. Nie wierzyłem, do czego się posunęła”
„Mój pracownik to zwykła szuja. Sfingował napad i pobicie, żeby mnie obrobić, bo na weselu dostał za mało w kopertach”
„Moja żona wydawała 2000 zł miesięcznie na wróżkę. To była zwykła oszustka, a ona ufała jej bardziej niż mnie!”