„Synowa nie chce wspomóc seniorów w święta. Dzieci dostaną masę prezentów, a niektórzy nie mają, co do garnka włożyć”

Starsza kobieta w święta fot. iStock by GettyImages, Dobrila Vignjevic
„Skoro moja synowa woli egoistycznie wydać pieniądze na rzeczy, które nie są jej potrzebne, niech tak będzie. Jeżeli woli obsypać dzieci prezentami, które za dwa tygodnie skończą rzucone w kąt, gdzie będą pokrywać się kurzem, niech tak będzie. Ja jednak nie zamierzałam rezygnować ze swojego planu”.
/ 20.12.2023 14:15
Starsza kobieta w święta fot. iStock by GettyImages, Dobrila Vignjevic

Mały gest nie znaczy wiele dla wykonującej go osoby, ale dla tych, w których stronę jest skierowany, może okazać się zbawienny. Wiadomo przecież, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Kilka złotych to niewiele dla pomagającego, jednak ci, którzy potrzebują wsparcia, w tej drobnej kwocie widzą na przykład sycące śniadanie.

Z rodzinnego domu wyniosłam naukę, że nie należy odmawiać pomocy potrzebującym. Odkąd pamiętam, wysyłam SMS–y na szczytne cele, wspieram potrzebujących procentem podatku, a teraz, gdy potrafię korzystać z Internetu, także poprzez zbiórki.

To nigdy nie są duże kwoty, ale nie chodzi tu o liczbę zer. Bo przecież symboliczna złotówka wpłacona przez dziesięć tysięcy osób ma dwukrotnie większą moc niż pięć tysięcy złotych od jednego darczyńcy.

Boże Narodzenie to czas, kiedy nasza wrażliwość powinna być szczególnie wyczulona na potrzeby innych. Nie można przecież cieszyć się suto zastawionym stołem ze świadomością, że nie zrobiło się nic, żeby pomóc tym, którzy mają znacznie mniej. Tym bardziej nie rozumiem swojej synowej, która zamiast wspomóc potrzebujących, woli karmić swoją próżność niepotrzebnymi pierdołami.

Statystyka wprawiała mnie w przerażenie

Niby zdajemy sobie sprawę, że jesień życia w Polsce wcale nie jest taka złota, jaką ją malują, ale dopiero gdy mamy przed oczyma konkretne liczby, zaczynamy sobie uświadamiać, jak bardzo jest źle. Jestem stałą czytelniczką naszego lokalnego tygodnika. Lubię wiedzieć, co dzieje się w gminie, co zmienia się na lepsze, co na gorsze i jakie problemy trapią naszą małą społeczność. Niedawno na pierwszej stronie pojawił się artykuł o wyjątkowo przygnębiającym tytule. „Emerytura nie wystarcza mi nawet na leki” – brzmiała treść nagłówka. Zagłębiłam się w publikację i już po kilku przeczytanych wersach moje oczy wypełniły się łzami.

Bohaterką reportażu była pani Maria. Jak wynikało z relacji schorowanej 72–latki, jej emerytura nieznacznie przekracza 400 złotych, podczas gdy same recepty każdego miesiąca obciążają ją na niemal 500 złotych. Kobieta może przeżyć wyłącznie dzięki pomocy sąsiadów, bo jej dzieci nie czują się w obowiązku, by wesprzeć matkę. Przeraziło mnie to. Mamy XXI wiek, jesteśmy krajem członkowskim UE, a ludzie wciąż cierpią z powodu skrajnej biedy.

Postanowiłam dowiedzieć się, jak duża jest skala ubóstwa wśród seniorów. Zaczęłam wertować portale internetowe, głównie te o tematyce finansowej. Niedawno w naszej gminnej bibliotece odbyło się spotkanie poświęcone bezpieczeństwu w sieci i problemowi fałszywych informacji. Wiedziałam więc, że mogę ufać tylko tym autorom, którzy przytaczają oficjalne dane Głównego Urzędu Statystycznego i w artykule zamieszczają odnośnik do strony źródłowej.

„To po prostu nie może być prawdą” – pomyślałam, gdy na ekranie komputera pojawiły się dane liczbowe. O pomyłce nie mogło być jednak mowy.

Zdawałam sobie sprawę, że jest źle, ale nie miałam pojęcia, że „źle” w praktyce oznacza „tragicznie”. Okazało się, że aż 54 proc. Polaków w wieku emerytalnym żyje w skrajnym ubóstwie! To przerażające! Po chwili dotarło do mnie, że przecież każdy z nas ma moc zmieniania otaczającej nas rzeczywistości. Wpadłam na świetny pomysł i postanowiłam zarazić nim syna i synową.

Potrzeba pomocy była ważniejsza niż święta na bogato

Zaprosiłam dzieci na obiad, by w miłej atmosferze omówić świąteczne plany. Byłam pewna, że mój pomysł przyjmą z entuzjazmem. „Na pewno zapalą się do mojego planu i przekażą go swoim znajomym” – powtarzałam sobie w myślach. Nie obawiałam się odmowy, bo mój pomysł był naprawdę dobry.

Przywitałam gości i zaprosiłam ich do stołu. Po posiłku moje wnuki zajęły się swoimi dziecięcymi sprawami, a ja zaparzyłam kawę dla syna i synowej.

– Kochani, chciałam porozmawiać z wami na temat świąt – oznajmiłam.

– Oczywiście, mamo. Mamy kilka pomysłów, ale jeżeli chcesz coś zaproponować, chętnie cię wysłuchamy – powiedział Łukasz.

Czułam się niezręcznie, poruszając temat pieniędzy, więc nie wiedziałam, jak zacząć. W końcu jednak przełamałam się i zaczęłam mówić prosto z mostu.

– Podliczyłam sobie, ile kosztowało nas poprzednie Boże Narodzenie. Wydaliśmy w sumie ponad dwa tysiące złotych na wigilijne potrawy, prezenty i wszystko inne, co było związane ze świętami, a to bardzo dużo.

– Chodzi o pieniądze, mamo? – przerwała mi Monika, moja synowa. – Przecież wiesz, że do niczego nie musisz się dokładać, weźmiemy na siebie wszystkie wydatki.

– Wiem i dziękuję wam za to. Ty też powinnaś wiedzieć, że nie pozwolę wam samodzielnie nieść tego ciężaru, ale nie o to mi chodzi.

– A o co? – zapytał ze zdziwieniem Łukasz.

Wtedy powiedziałam im o opłakanej sytuacji polskich seniorów i wyjawiłam swój mały plan. Chciałam, żebyśmy w tym roku całkowicie zrezygnowali z prezentów, może poza jakimiś symbolicznymi drobiazgami dla najmłodszych członków naszej rodziny. Zaproponowałam, żeby na wigilijny stół trafiły tylko dwa dania: barszcz z uszkami i karp. Nie chciałam też kupować choinki, skoro w piwnicy mam sztuczne drzewko, które wciąż prezentuje się dobrze. I teraz gwóźdź programu: zaproponowałam, żebyśmy zaoszczędzoną w ten sposób kwotę przekazali dla potrzebujących i może nawet powiększyli ją nieco. 

Takiej reakcji się nie spoedziwałam

– Co wy na to? – zapytałam z nieskrywanym entuzjazmem. – Moglibyście powiedzieć o tym pomyśle znajomym. Ja na pewno powiem wszystkim sąsiadom. Pomyślcie tylko, ilu seniorów mogłoby mieć dzięki nam radosne święta.

Monika i Łukasz spojrzeli po sobie i w jednej chwili wybuchli gromkim śmiechem.

– Skąd ci się uroił taki pomysł, mamo? – zapytała mnie roześmiana synowa, ocierając łzy z oczu. – Żartujesz sobie, prawda? Powiedz, proszę, że żartujesz.

– Nie, nie żartuję. Nie uważam też, żeby w chęci niesienia pomocy było coś zabawnego, więc nie wiem, skąd wasza reakcja.

– Mamo, nie po to oboje pracujemy, żeby rozdawać na lewo i prawo. My naprawdę mamy na co wydawać pieniądze. Niedługo wiosna. Będę musiała sobie kupić nowe  buty i pasującą do nich torebkę, przyda mi się też kilka nowych garsonek. Spójrz na mój telefon. Ma już dwa lata i wstyd mi pokazywać się z takim starociem wśród ludzi – punktowała. – Poza tym nie uważam, że moje dzieci mają nie dostać wymarzonych prezentów, tylko dlatego, że w tym kraju są ludzie, którzy nie potrafili zatroszczyć się o siebie, kiedy jeszcze mogli. To zadanie rządu, żeby im pomagać, nie moje.

Otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie takiej reakcji się spodziewałam. Nagle dotarło do mnie, że moja synowa nie ma w sobie za grosz empatii.

– Łukaszku, a co ty na to? – zapytałam syna.

– Łukasz mnie popiera – niemal wykrzyczała Monika.

– Nie ciebie pytałam, kochana – powiedziałam i spojrzałam na syna.

– Zgadzam się z Moniką, mamo. Mamy swoje wydatki, których nikt za nas nie pokryje. Poza tym Adaś i Marcel już się cieszą na prezenty. Codziennie zastanawiają się, co w tym roku znajdą pod choinką. Naprawdę chcesz, żebyśmy sprawili im zawód?

Nie usiądę w tym roku przy wigilijnym stole

Wyraźnie widziałam, że przytaknął jej, żeby uniknąć kłótni. W końcu znam Łukasza jak nikt inny. Nie mogłam jednak wpłynąć na ich decyzję. Są dorośli i sami mają prawo decydować w tej kwestii.

Skoro moja synowa woli egoistycznie wydać pieniądze na rzeczy, które nie są jej potrzebne, niech tak będzie. Jeżeli woli obsypać dzieci prezentami, które za dwa tygodnie skończą rzucone w kąt, gdzie będą pokrywać się kurzem, niech tak będzie. Ja jednak nie zamierzałam rezygnować ze swojego planu.

Oznajmiłam im, że w tym roku nie mogą liczyć na moją obecność przy wigilijnym stole. Mając świadomość, że tak wiele osób cierpi głód, po prostu nie mogłabym cieszyć się świętami. „Zrobisz, jak zechcesz, mamo” – skwitowała Monika.

Wciąż wierzyłam, że wpadłam na świetny pomysł. Pozostało mi tylko przekonać do niego więcej osób. Pomyślałam, że pomoże mi w tym lokalna gazeta, za sprawą której zaczęłam interesować się sytuacją seniorów. Udałam się do redakcji. Mój plan spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem. Powstał artykuł na ten temat, który wywołał niemałe poruszenie. Wygląda na to, że przynajmniej dla niektórych potrzebujących te święta będą nieco weselsze.

Czytaj także:„Żałuję, że zostawiłem żonę dla młodszej. Moja była miała klasę i ogładę, a ta młoda furiatka zaraz mnie wykończy”„Czym jest miłość, dowiedziałam się mając 10 lat. Trafiłam do rodziny zastępczej i tam po raz pierwszy ktoś mnie przytulił”„Mieszka ze mną moja mama, i zachowuje się jak kapryśna księżniczka. Kiedyś nie wytrzymam i wywalę prukwę na bruk”

Redakcja poleca

REKLAMA