Pomimo usilnych starań, nigdy nie zdołałam pojąć, co takiego ma w sobie moja synowa, że Piotrek całkowicie się jej podporządkował. Pamiętałam jego wcześniejsze dziewczyny – zdarzały się ładniejsze, weselsze, bardziej wykształcone. A jednak to Małgosia owinęła sobie mojego syna wokół małego paluszka. Zgadzał się na wszystko, co wymyśliła, spełniał każdą jej zachciankę, a jakiekolwiek próby podważania sensowności wykonywania jej poleceń traktował jak atak.
Zdarzyło się na przykład, że synowa uparła się pomalować ściany w ich mieszkaniu na ostre kolory. Sypialnię chciała mieć czerwoną, salon turkusowy, kuchnię w odcieniach fioletu. Miało to coś wspólnego z jej pasją do jogi i filozofii Dalekiego Wschodu. Wydało mi się to jednak dość niepraktyczne i wyraziłam swoje zdanie.
– Takie intensywne kolory szybko się wam opatrzą. Może lepiej te same odcienie, ale w pastelach? – zasugerowałam ostrożnie.
– Mamo, to nasz dom i nasze ściany – warknął na mnie Piotrek. – Czy my ci się wtrącamy, jakie wieszasz sobie firanki w kuchni?
– Nie miałam nic złego na myśli… – wycofałam się. – Po prostu tak sobie pomyślałam, że w otoczeniu jaskrawych ścian człowiek może się poczuć przytłoczony, no i potrzebne będzie malowanie od nowa.
Pomalowali ściany tak, jak chciała Gosia. Miałam wrażenie, że nie tylko ja czuję się poirytowana tymi jaskrawościami, kiedy przychodziłam w gości, ale więcej nie dotykałam tego tematu. Niedługo potem zresztą Małgosia zaszła w ciążę i musiałam dużo częściej gryźć się w język, żeby nie krytykować jej diety wegetariańskiej i ćwiczeń nieomal do dnia porodu. A kiedy na świat przyszła Zosia, pilnowałam się jeszcze bardziej.
Bardzo się bałam, że jedna moja uwaga wygłoszona w dobrej wierze może mnie kosztować kontakt z wnuczką. Nie, żeby Małgosia sprawiała wrażenie małostkowej czy złośliwej, ale Piotrek nie lubił, nawet kiedy zawijałam małą po swojemu w kocyk.
Zasada nr 1: nie krytykuj metod wychowawczych
Na szczęście dobrze nam się układało. Starałam się nie myśleć o tym, czego nie akceptuję w metodach wychowawczych Małgosi i Piotrka, a równocześnie szanować ich zdanie. Kiedy zostawiali u mnie małą, karmiłam ją organicznymi warzywami i nie pozwalałam spać w dzień, bo o to z naciskiem prosiła synowa. Ale nie potrafiłam odmawiać wnuczce spania ze mną, kiedy przychodziła w środku nocy i nie zamykałam jej w pokoju, żeby „nauczyła się zajmować sama sobą”.
– Ona lubi zwracać na siebie uwagę – tłumaczyła Małgosia. – Dbamy o to, żeby nie wyrosła na egoistkę. Musi zrozumieć, że świat nie kręci się wokół niej. Tak będzie jej łatwiej w życiu.
Kiwałam głową, ale i tak wiedziałam swoje. Czteroletnie dziecko potrzebuje ciepła, bliskości i właśnie uwagi ze strony dorosłych. Jeszcze zdąży nauczyć się, że świat ma jego potrzeby w nosie. Dla mnie było ważne, żeby Zosia czuła, że zawsze może do mnie przyjść się przytulić. Nie potrafiłabym odmówić jej opieki i miłości.
Kiedy wnuczka miała sześć lat, Małgosia ponownie zaszła w ciążę. Tym razem spodziewała się chłopca. Szybko okazało się, że synowa dużo gorzej znosi drugą ciążę. Pod koniec szóstego miesiąca musiała zostać w szpitalu do rozwiązania. Zosią najpierw opiekował się Piotrek, ale po kilku tygodniach poprosił, żebym wzięła małą do siebie.
– Małgosia potrzebuje mnie codziennie w szpitalu – wyjaśnił.
Zosia zamieszkała ze mną, choć oczywiście jeździłyśmy prawie codziennie, żeby zobaczyć się z jej mamą. Kiedy urodził się Tymoteusz, sytuacja jego siostry nieco się skomplikowała. Małgosia była przemęczona, Piotrek ledwie godził pracę zawodową z pomaganiem żonie przy noworodku. Wnuk dużo płakał, wymagał ogromu uwagi. Zaoferowałam pomoc, ale Małgosia marszczyła brwi za każdym razem, kiedy robiłam coś przy małym. Była niewyspana, rozdrażniona, na skraju załamania, kilka razy słyszałam, jak płakała, usypiając synka. Ale kiedy zapytałam ją, czy chce porozmawiać, pierwsze, co zrobiła, to zaczęła narzekać na Zosię.
– Naprawdę już nie mogę! Tymon ciągle płacze, ma kolki, nie może się uspokoić, a Zosia, zamiast mi pomagać, to jeszcze sprawia problemy… Ostatnio zsikała się do łóżka! Siedmiolatka! Akurat skończyłam karmić małego i chciałam się przespać do następnego karmienia, a musiałam zmieniać jej pościel!
– To się zdarza nawet dużym dzieciom – próbowałam ją pocieszyć.
– Nie! – nagle się rozzłościła. – Ona to robi specjalnie, żeby zwrócić na siebie uwagę! Jest zazdrosna o brata i zachowuje się tak, jakby sama była niemowlęciem!
Akurat tego, że mała mogła być trochę zazdrosna o kolejne dziecko w rodzinie, nie można było wykluczyć. Zwłaszcza że oboje rodzice skupiali się prawie wyłącznie na potrzebach noworodka, a od siedmiolatki wymagali całkowitej samodzielności i siedzenia cicho. Ich zdaniem, Zosia robiła problemy. O kolejnych kłopotach powiedział mi syn. Zaczął rozmowę od tego, że spał w nocy równo półtorej godziny i nie wie, jaki jest dzień tygodnia.
– Tymek znowu płakał? – zapytałam ze współczuciem.
– Żeby tylko… – westchnął. – Śpi z nami w łóżku, więc jak się budzi, to Gosia go karmi i można spać dalej. Tylko że Zosia urządziła nam w nocy cyrk! Przyszła koło drugiej i chciała spać z nami. Siusia do łóżka, przychodzi do rodziców w nocy…
Ścisnęło mi się serce, bo domyślałam się, że wnuczka została odesłana z niczym do swojego pokoju. Musiała czuć się okropnie – cała rodzina w łóżku za ścianą i ona sama w innym pomieszczeniu…
– Może i byśmy jej pozwolili dla świętego spokoju – kontynuował syn – ale chciała to zrobić podstępem. Wymyśliła sobie złodzieja za zasłoną i udawała, że boi się wrócić do swojego pokoju. Mówię ci, mamo, ona opowiada coraz bardziej niestworzone rzeczy, żeby tylko się nią zajmować. A Gosia i tak ledwie żyje…
Przy kolejnym spotkaniu z wnuczką zabrałam ją na lody i zapytałam mimochodem o te nocne koszmary.
– To mi się wcale nie śniło! – zaprzeczyła gwałtownie. – Tam ktoś był!
– W twoim pokoju? – upewniłam się z pełną powagą.
– Nie! – zniecierpliwiła się. – Mówiłam tacie, że on był za oknem i tylko zaglądał. Ale mógł przecież wybić szybę i się do mnie włamać, prawda?
Zastanowiłam się. Po przeprowadzce z mieszkania we wszystkich kolorach tęczy rodzina syna zamieszkała w jednopiętrowym domku z ogródkiem przy małej uliczce. Może pod oknem naprawdę ktoś chodził? Zasugerowałam to Piotrkowi.
– Mamo, poważnie?! – prychnął z dezaprobata. – Jej się to albo śniło, albo to zmyśliła, żeby się wślizgnąć do nas do łóżka. Mamy ogrodzenie i bramę. Nikt nie chodził pod oknami, zapewniam cię.
Ale na jednej „wizycie” nocnego gościa się nie skończyło
Syn opowiadał, jak to Zosia robi się coraz bardziej problematyczna.
– Znowu się zmoczyła w nocy… – relacjonował ze zniecierpliwieniem. – A na spacerze z Małgosią nagle wyszarpnęła jej wózek i zaczęła z nim biec w stronę ulicy. Gosia się przeraziła. Oboje zaczynamy się niepokoić, że z tej zazdrości Zośka coś zrobi małemu. Mamo, myślisz, że mogłabyś na jakiś czas wziąć ją do siebie? Mnie ciągle nie ma, a Gosia nie jest w stanie nieustannie pilnować niemowlaka i zaburzonego dziecka.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować. Zosia nie była zaburzona! Po prostu nie radziła sobie z nową sytuacją, jak wiele dzieci przeżywających pojawienie się młodszego rodzeństwa. Oczywiście powiedziałam, że chętnie się nią zajmę.
– Gdyby ci się zsikała… – zaczął ze skrępowaniem Piotrek.
– To sobie poradzę! Ty też sikałeś w łóżko, jakbyś chciał wiedzieć! – ucięłam dyskusję.
Kiedy wnusia się do mnie wprowadziła, nie sprawiała wrażenia dziecka „z problemami”. Owszem, ciągle pytała, kiedy zobaczy mamę i wyraźnie tęskniła za rodziną, ale w jej sytuacji uznałam to za normalne. Wszystkie noce normalnie przesypiała, nie moczyła się ani nie miała złych snów. Wyglądało na to, że problemy zostawiła w domu rodzinnym. Raz wieczorem przypomniałam jej, żeby skorzystała z toalety przed snem.
– Nie muszę – wzruszyła ramionami. – Jak mi się zachce, to wstanę i zrobię siusiu w nocy – zapewniła. Musiała zauważyć moją niepewną minę, bo dodała: – Nie martw się, babciu, ja już się nie zsikam do łóżka. W domu tak kiedyś zrobiłam, bo bałam się iść w nocy do łazienki…
– A czego się bałaś, kochanie? – zapytałam łagodnie. Spojrzała na mnie poważnie.
– Tego złodzieja – odpowiedziała. – Mówiłam tacie, że on w nocy zagląda przez moje okno. Mama kazała mi zaciągać zasłonę, ale i tak widziałam, że on tam jest. Jego cień się ruszał.
– Ale tu go nie ma? – upewniłam się; wyglądało, że wnuczka wierzy w swoje fantazje.
– Przecież ty, babciu, mieszkasz na trzecim piętrze – zdziwiła się. – To jak miałby tu chodzić pod oknem?
Kiedy rozmawiałam z synem, przekazałam mu, że Zosia zachowuje się idealnie
Może była trochę smutna, ale poza tym nic mnie nie martwiło.
– Tylko ten złodziej – rzuciłam na koniec rozmowy. – Jej się to nie śniło. Mówi o tym tak, jakby naprawdę go widziała. To dlatego bała się w nocy wychodzić z łóżka i iść do łazienki. Może powinniście zainstalować alarm, monitoring?
– Mamo, błagam cię! – żachnął się syn. – Tymek ma wirusa, gorączkuje, Małgosia płacze, że nie ma już siły, a ja mam się zajmować fantazjami mojej córki?!
Od tej rozmowy nie mówiłam już Piotrkowi, o czym opowiadała Zosia. A zwierzyła mi się, że widziała „złodzieja” również wtedy, kiedy wyrwała matce wózek i zaczęła z nim uciekać.
– On tam stał i na nas patrzył – powiedziała z lękiem w spojrzeniu. – Odwróciłam się i go zobaczyłam za mamą. Bałam się, że będzie chciał coś zrobić Tymkowi. On jest zły, babciu. Chce zrobić coś okropnego. Dlatego zaczęłam uciekać.
Poczułam, że robi mi się zimno. Widziałam po twarzy dziecka, że wierzy w to, co mówi. Ona nie zmyślała. Widywała tajemniczego mężczyznę koło domu, zarówno w dzień, jak i w nocy. Zgodnie z jej opisem był chudy i nosił czapkę, nawet kiedy nie było zimno, jak wtedy na spacerze.
Stój, złodzieju! Dzwonię po policję! Zaraz tu będą!
Wahałam się, czy jej wierzyć. Przecież to brzmiało jak czysta dziecięca fantazja. Tajemniczy złoczyńca pojawiał się zawsze, kiedy Zosia czuła się pominięta, bo mama zajmowała się jej młodszym braciszkiem. Ale co, jeśli naprawdę ktoś się kręcił koło jej rodziny? Wiedziałam, że nikt nie wierzy dziecku. Taki już los najmłodszych – dorośli zawsze ich lekceważą. Ale ja musiałam to sprawdzić.
Dlatego kiedy Piotrek zadzwonił, że razem z Małgosią zawieźli gorączkującego od kilku dni synka do szpitala wojewódzkiego, skorzystałam z okazji i powiedziałam, że potrzebuję zabrać parę rzeczy dla Zosi z ich domu.
– Przyjedziemy, jak odbiorę ją ze szkoły – zapowiedziałam. – Może potem zostaniemy na noc, skoro wy będziecie z Tymkiem.
– Tak, zostajemy z nim – przytaknął. – Lekarze nie wiedzą jeszcze, co się dzieje, Małgosia szaleje z niepokoju, muszę tu z nimi być.
Zostałyśmy więc z Zosią w jej rodzinnym domu. Specjalnie pogasiłam światła wcześniej, a sama – ku szczeremu zachwytowi wnuczki – położyłam sobie materac przy jej tapczanie. Powiedziałam, żeby mnie obudziła, gdyby coś ją zaniepokoiło. I rzeczywiście w środku nocy dotknęła mnie mała rączka.
– Babciu, patrz… – szepnęła wnusia, zwieszając się z łóżka. – Idzie tu…
Spojrzałam w okno, ale nie zobaczyłam nic poza cieniami drzew bujającymi się za szybą. Zasłona przepuszczała niewiele światła z uliczki i pewnie nawet gdyby ktoś naprawdę stał tuż przy oknie, nie byłabym w stanie go zauważyć. Pokręciłam więc głową na znak, że nic nie widzę.
– Jest przy bramce – szepnęła znowu mała. – Umie ją otworzyć.
– Nikogo tam nie ma – zaprzeczyłam. – Jeśli chcesz, to chodźmy do okna.
Nie chciała, więc ja wstałam i podeszłam z boku do framugi. Zamierzałam wyjrzeć na ogródek, stwierdzić jednoznacznie, że jest pusty i odsłonić okno, żeby udowodnić wnuczce, iż nie ma powodu do strachu. Tyle że kiedy leciutko odchyliłam zasłonę, przez szczelinę zobaczyłam… mężczyznę w czapce przebiegającego w pochylonej pozycji przez niewielki trawnik.
– I co? Widzisz go? – wnuczka szeptała zza moich pleców.
Nie odrywałam wzroku od męskiej postaci, która kucnęła pod daszkiem nad drzwiami wejściowymi. Pod skosem ledwie go widziałam, ale byłam pewna, że coś majstruje przy zamku!
– I co?!
– Wejdź pod kołdrę i nie wychodź z łóżka – poleciłam Zosi. – Ja idę coś sprawdzić.
Próbowała mnie zatrzymać, w jej oczach błysnęły łzy. Bała się. Ja też. Najciszej, jak potrafiłam, przekradłam się przez przedpokój i przycisnęłam do ściany. Nasłuchiwałam, aż dotarł do mnie delikatny chrobot. On naprawdę tam był! „Złodziej” nie był fantazją mojej wnuczki ani próbą zwrócenia na siebie uwagi! Ona naprawdę widziała, jak obserwował dom i najwyraźniej przygotowywał się do włamania. Musiałam zadzwonić po policję. Tyle że moja komórka leżała w kuchni. Musiałam zdążyć, zanim włamywacz pokona zamek w drzwiach. Rzuciłam się więc w stronę kuchni, ale nim wybrałam numer alarmowy, usłyszałam charakterystyczne skrzypnięcie otwieranych drzwi wejściowych.
– Stój! – wrzasnęłam w stronę cienia, który pojawił się w przedpokoju; głos mi drżał. – Dzwonię na policję! Zaraz tu będą!
Cień wyprostował się, a następnie rzucił z powrotem przez drzwi. Odetchnęłam z ulgą i w tym momencie zgłosił się dyspozytor numeru 112.
– Zgłaszam włamanie! – wykrzyczałam do telefonu. – Podaję adres…
Policja przyjechała dwanaście minut później. Oczywiście po włamywaczu nie było już śladu, ale policjanci orzekli, że faktycznie ktoś majstrował wytrychem przy zamku.
– Widzi pani te zarysowania wokół? – funkcjonariusz poświecił mi latarką. – Niedługo przyjedzie ekipa dochodzeniowo-śledcza, opowie im pani co się stało. My się zbieramy.
Od wielu dni przygotowywał się do tego skoku
Ekipa pod postacią dwojga funkcjonariuszy przyjechała półtorej godziny później. Funkcjonariuszka z blond kucykiem wypytała dokładnie, co widziałam. Wspomniałam, że ja widziałam tego człowieka tylko raz, ale moja wnuczka przyuważyła go już wcześniej, kiedy kręcił się przy posesji. Kiedy rozmawiałam z policjantami, Zosia na szczęście już spała. Nikt jej nie niepokoił, ale funkcjonariuszka powiedziała, że jeśli będą mieć pytania do dziecka, to skontaktują się z jej rodzicami. Dopiero wtedy pomyślałam, że muszę do nich zadzwonić.
– Więc… więc to nie były dziecięce fantazje…? – Piotrek był zszokowany moją opowieścią.
– Nie. I Zosia nie chciała zwrócić na siebie uwagi ani nie jest zaburzona! – nie powstrzymałam się od złośliwości. – Próbowała was ostrzec, a wy jej nie wierzyliście. I wiesz, co myślę? Że jesteście winni waszej córce ogromne przeprosiny!
Piotrek przyjechał do domu tej samej nocy. Małgosia i Tymon wrócili pięć dni później. Wnuk wciąż był na antybiotykach, ale już nie gorączkował. Byłam dumna z syna, bo naprawdę przeprosił swoją córeczkę. Przyrzekł jej też, że już zawsze będzie jej wierzył i że może na niego liczyć, gdyby cokolwiek ją martwiło.
Kilka miesięcy później policja ujęła młodego chłopaka, który był odpowiedzialny za kilkanaście włamań w kilku miastach. Przyznał się, że wziął na celownik dom Piotrka i kilka razy robił rozeznanie w terenie, chodząc pod oknami i ustalając, gdzie ma sypialnię pan domu. W noc włamania sądził, że dom był pusty. Wcześniej, koło południa, widział rodzinę wyjeżdżającą w pośpiechu samochodem, najwyraźniej przeoczył moment, kiedy przyjechałam ja z Zosią.
Przestępca wiedział dokładnie, gdzie stoi drogi sprzęt i gdzie pani domu trzyma biżuterię. Przez długi czas budziłam się w środku nocy z uczuciem, że ktoś mnie obserwuje albo zalewała mnie panika, że ktoś majstruje przy zamku, chociaż wróciłam do swojego mieszkania. Rozumiałam, jak bardzo musiała bać się siedmiolatka, która wiedziała, że złodziej istnieje, a wszyscy dookoła wmawiali jej, że tylko usiłuje zwrócić na siebie uwagę bo jest zazdrosna o braciszka.
Na szczęście jej rodzice starają się wszystko naprawić. Małgosia przeczytała jakąś książkę o psychologii dziecka i teraz poświęca córce znacznie więcej czasu. Raz w tygodniu robią coś tylko we dwie. Piotrek zmienił nieco postawę wobec żony. Okazało się, że wcześniej sprzeczali się, bo on był skłonny uwierzyć córce, ale Małgosia przekonała go, że Zosia zmyślała. To także ona uparła się odesłać córkę do mnie, co budziło sprzeciw Piotrka. Po tym, co się później stało, przestał już tak we wszystkim ustępować małżonce.
– Kocham ją, ale kocham też moją córkę – wyjaśnił mi swoją zmianę podejścia. – Strach pomyśleć, co by się stało, gdybyś nie spłoszyła tego gnojka… Mógłby coś wam zrobić!
Staliśmy wtedy w przedpokoju, właśnie od nich wychodziłam. Kiedy wkładałam buty, syn stał w drzwiach pokoju Zosi. Widziałam, z jaką czułością patrzył na śpiącą córeczkę. Pomyślałam wtedy, że może ta cała przerażająca historia ma jednak jakąś dobrą stronę. A pewnie nawet kilka.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel
Przez teściową nie mogłam cieszyć się ciążą. Nic jej nie pasowało...
Byliśmy zawsze zgraną rodziną. Potem pokłóciliśmy się o podział majątku