Pracowałam w lokalnej bibliotece, a mój syn wyjechał na studia medyczne do wielkiego miasta. Chociaż kochałam literaturę, to potwornie się tam nudziłam. Obserwowałam kurz mieniący się w promieniach słońca i odliczałam godziny do końca. Wspierałam Marka w jego ambitnych planach, bo nie chciałam, żeby skończył jak ja, w tej wiosce bez żadnych perspektyw. A ja, no cóż, jakoś musiałam zarobić na chleb.
Lubiłam te uśmiechy dzieci, które wypożyczały u nas książki i gry planszowe, ale umówmy się, kto w dzisiejszych czasach korzysta jeszcze z takich miejsc? Czasami czułam się tutaj jak w muzeum.
Trzymałam za niego kciuki
Kiedy Marek nas opuścił, trzymałam za niego kciuki, a w domu zrobiło się dziwnie pusto. Ledwo starczało nam na rachunki, więc syn musiał po zajęciach podejmować dorywczą pracę, ale w mieście nie było z tym problemu. Było mi wstyd, że zmuszamy do tego studenta medycyny, który ma już wystarczająco nauki.
– Skup się na egzaminach, a my postaramy się podesłać ci jakieś kieszonkowe – tłumaczyłam się.
Niestety utrzymanie domu i studenta w dużym mieście graniczyło z cudem, choć starałam się robić dobrą minę do złej gry.
– Mamo, nie martw się, to tylko praca weekendowa – wyjaśnił Marek. – To nie będzie miało wpływu na moje oceny, obiecuję wam.
Uwierzyłam mu, a kilka miesięcy później nie zaliczył ważnego kolokwium. Studenci plotkowali, że ten, kto raz zawalił egzamin u tego profesora, może pożegnać się z marzeniami. Trudno było uczyć się w nocy na poniedziałkowy test, skoro w niedzielę pracowało się do nocy w jakimś lokalu...
– Halina, co to ma być? – mąż był zaskoczony widokiem słoików w przedpokoju.
– Nie widać? Leczo z cukinii, zupa pomidorowa i kluski śląskie – wyliczałam, myjąc w tym czasie naczynia. – Henryk jedzie do Wrocławia i zgarnie mnie ze sobą, a ja podwiozę Mareczkowi trochę zapasów.
Nie musiał wydawać na jedzenie
Radość syna na widok domowego jedzenia była nie do opisania. Ale kiedy wstawiał słoiki do lodówki, zauważyłam w niej tylko... majonez i sos sojowy. Dzięki przetworom nie musiał już wydawać na żarcie, co pozwoliło mu jakoś związać koniec z końcem. Niedługo otrzymałam nawet telefon z prośbą o więcej!
– Stefan, jak tutaj spakować dwadzieścia słoików? – radziłam się męża.
Mąż uznał, że najlepiej będzie przekazać je pociągiem tzw. przesyłką konduktorską. W takiej sytuacji dorzuciłam jeszcze kilka krokietów z mięsem, aby synuś je sobie zamroził na potem. Paczka została nadana prosto do Wrocławia, skąd Marek odebrał wałówkę wraz z kolegami ze stancji.
Z czasem okazało się, że moje weki pełnią na jego kampusie rolę czegoś w rodzaju... wewnętrznej waluty. Za moje pyszne kluski czy krokiety znajomi byli w stanie podzielić się kserokopią ważnych pytań na egzamin, albo dawali Markowi przepisać od siebie jakiś projekt na zaliczenie. Z kolei gulaszem zapłacił koleżance za usługę fryzjerską, a inny przyjaciel poczęstował się słoikiem i podwiózł go do pracy na rano.
– Mamuś, może w czwartek podeślesz mi jeszcze z dziesięć weków na zapas? – upominał się syn. – Najlepiej coś z mięsem, bo w weekend będą odbywać się targi żywnościowe i wiesz, chciałbym wystawić się z twoimi lokalnymi smakołykami. Robią tutaj furorę!
Czułam, jak moje serce się raduje. Nie dość, że pomagałam synowi w trudnej sytuacji i wspierałam jego edukację, to jeszcze moje zdolności kulinarne zostały docenione przez studentów i miastowych. Eureka!
Mąż zrobił się zazdrosny
Syn pochwalił się, że wykupił już nawet miejsce na swój "kram" z moimi przetworami. Kątem oka widziałam, że Stefan zrobił się dziwnie zazdrosny o moją karierę w dużym mieście... Przynajmniej była to dla mnie odskocznia od monotonnej pracy w bibliotece i na nowo odzyskałam sens życia.
– Halina, nie przesadzasz trochę? Cała kuchnia zawalona wekami dla synusia, może całkiem przeprowadzisz się do Wrocławia, hm? Może już czas, abyś otworzyła własny sklep?!
– Stefan, odpuść sobie... Nie widzisz, że wspieram naszego syna? A co ty dla niego ostatnio zrobiłeś?
– Marek sobie poradzi, to zaradny chłopak. Tak go właśnie wychowałem. A ty robisz z niego jakiegoś nieudacznika! Zresztą, trudniłem się pracą znacznie wcześniej niż on – oburzył się mąż.
– Ach tak? Byłeś studentem jego prestiżowej uczelni? Bardzo ciekawe... Marek nie ma teraz czasu na usługiwanie miastowym! Wieczorami ma uczyć się do egzaminów, a później iść na praktyki zawodowe.
– A co z naszymi obiadami? Już zapomniałaś o mnie? – rozpaczał Stefan.
Szczerze mówiąc, brzmiało to dla mnie naprawdę żałośnie. Równie dobrze Stefan mógł sam coś dla nas ugotować, ale nie był wybitnym szefem kuchni. Poza tym nasz syn okazał się bardzo przedsiębiorczy, wpadając na pomysł sprzedawania potraw. Kto wie, może z czasem podeśle nam jakąś prowizję?
Pokazał mi zeszyt z kontaktami
– Słuchajcie, sprzedałem dosłownie każdą sztukę i już mam listę chętnych na kolejne! – ogłosił z radością Marek.
Mąż pokręcił nosem, komentując, dlaczego studenci w dużym mieście żyją w takim pędzie i nie potrafią sami nic gotować. Tymczasem klientami okazali się pracownicy korporacji, rodzice, a także smakosze domowych obiadków z Wrocławia.
Marek pokazał mi zeszyt z kontaktami do zainteresowanych osób i wyjaśnił, po ile sprzedaje każdy słoik. To było dla mnie nie do pomyślenia! Chłop ma ewidentnie łeb do interesów.
– Mamo, prawdziwym hitem jest twoje leczo z cukinią, przysmak wszystkich wegetarian – relacjonował z dumą. – Z kolei mięsożercy kochają pierogi z mięsem i zupę ogórkową! Trudno znaleźć takie polskie smaki w tutejszych drogich restauracjach. Mamuś, mówię ci, jesteś niezastąpiona!
Szybko okazało się, że dzięki moim słoikom, Marek uzbierał na czynsz za wynajem. Nie musieliśmy już wysyłać mu pieniędzy, co znacznie odciążyło nasz domowy budżet.
– No i co, łyso ci teraz? – spytałam męża po rozmowie z synem.
Nie było mi jednak do śmiechu, bo przez tę manufakturę zupełnie przestałam mieć czas dla siebie. Spędzałam w kuchni tyle godzin, co pracownicy na etacie, a do tego jeszcze dochodziła biblioteka.
Postanowił zadzwonić do syna
Czasem wybiegałam z czytelni prosto do sklepu, a w domu podwijałam rękawy i siekałam, smażyłam, gotowałam... aż do późnych godzin nocnych. Przyświecał mi jednak istotny cel. Po kilku miesiącach nawet Stefan włączył się do pomocy, albo chociaż podwoził mnie do mieszkania z zakupami.
– Halinka, nie wyglądasz dobrze, odpocznij sobie – upominał mnie mąż. – Nie możesz pracować tyle godzin na dobę, to wykluczone.
Stefan postanowił zadzwonić do Marka i wytłumaczyć mu, że matka jest w stanie wyrobić się tylko z jedną pracą. Jakoś opłacaliśmy jego drobne wydatki na początku, więc i tym razem damy sobie z tym radę.
Myślałam o ich rozmowie przez całą noc. Wspieranie Marka początkowo dawało mi frajdę, ale z biegiem czasu stałam się potwornie wykończona... Czy byłam gotowa z tego zrezygnować?
– Złożyłaś wypowiedzenie?! – wrzasnął Stefan, gdy poinformowałam go o swojej decyzji. – Przecież miałaś stałe wynagrodzenie, składkę emerytalną i ubezpieczenie... Halina!
– Tak Stefan, po prostu się tam nudziłam! Wiedziałeś o tym? Teraz zakładam własną działalność i nadal będę odprowadzać składki. Klienci dopominają się o moje przetwory. To moja życiowa szansa!
Nie minęło kilka tygodni, a stałam się właścicielką firmy cateringowej „Jak u mamy”. Mąż patrzył na ten proces z niedowierzaniem. Marek sprawił, że rozwinęłam skrzydła jako kucharka. Co więcej, ofertę poszerzyłam o wyroby cukiernicze, a do pomocy zatrudniłam dwie przyjaciółki z okolicy. I to wszystko zgodnie z prawem! Zaskoczeni?
Warto wierzyć w siebie
Marek jest wniebowzięty i sprzedaje wyroby na lokalnym bazarku. Część prowizji zostawiam jemu, bo w końcu to jego pomysł i uczciwie zarabia pieniądze dla siebie i całej rodziny. Stefan z kolei przywozi pudełka i słoiki z zaprzyjaźnionej hurtowni, a nawet maluje na torbach nasze autorskie stempelki.
Ta historia to inspiracja dla czytelników, że nie trzeba tkwić w nielubianej pracy przez lata. Czasem warto uwierzyć w siebie i spełniać w tym, co wychodzi nam najlepiej. Wystarczy trochę szczęścia i... pomysłowe rozwiązania naszych dzieci.
Kto wie, może syn wcale nie będzie chciał zostać lekarzem, a przejmie po rodzicach własną firmę?
Halina, 56 lat
Czytaj także:
„Mąż przesadza z zazdrością. Najchętniej przywiązałby mnie siłą do kaloryfera, żeby mieć mnie non stop na oku”
„Zamieszkałem z kobietą po 3 randce. W pewnym wieku się już nie wybrzydza i nie marnuje czasu”
„Mam 30 lat i jeszcze nikt nie skradł mojego wianuszka. Chcę być namiętną kochanką, ale jakoś brakuje mi chętnych”