„Syn wrodził się w ojca: lenia i rozbójnika. A teraz ma zostać ojcem. Myślę, czy nie odebrać mu dziecka”

Kobieta zalamana synem fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„– Pozwoliłabyś zamknąć za kratami własnego syna? – zapytał. – Nawet by mi powieka nie drgnęła, gdyby cię zabrali – odparłam sucho. Po tej rozmowie awantury prawie ustały. Syn już nie próbował mnie uderzyć”.
/ 17.06.2021 08:46
Kobieta zalamana synem fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Jak ochronić to maleństwo? Nigdy mnie nie uderzył, ale widziałam, że powstrzymuje się ostatkiem sił. Myślałam, że wystarczy kochać, aby wychować dziecko na dobrego człowieka. Czasem jednak złe geny są silniejsze…

Kiedy widzę na ulicy te wszystkie babcie, dumnie pchające wózki ze swoimi wnukami, chce mi się płakać. Mam ochotę schować się w najgłębszej mysiej dziurze i zapomnieć. Nie myśleć o tym, że ja też już wkrótce zostanę babcią. I że to dziecko będzie miało takich rodziców jak mój syn i jego dziewczyna. Zastanawiam się, jaka przyszłość czeka to maleństwo? I czy będę miała szansę choć raz je przytulić?

Każda kobieta marzy chyba o szczęśliwej rodzinie

O dobrym mężu, dzieciach, o atmosferze ciepła i miłości. Ja nie znałam takiego życia. Mąż pił, awanturował się, bił mnie. Miałam 38 lat, gdy zostałam sama z ośmioletnim wówczas synem. W pustym mieszkaniu, bo mąż po rozwodzie podjechał pod dom ciężarówką i razem z kolegami wyniósł dosłownie wszystko. Meble, naczynia, pościel, ręczniki…

– Na podłodze będziesz spać i z podłogi palcami jeść. Na nic lepszego nie zasługujesz! – powiedział mi na pożegnanie.

– Może i będę! Ale ty tego nie zobaczysz! – odpowiedziałam, bo dla mnie liczyło się tylko to, że już nigdy więcej nie będę musiała go oglądać.

Maciek był jedyną radością mojego życia. Rósł jak na drożdżach, nie sprawiał żadnych kłopotów. Dobrze się uczył, a po szkole od razu wracał do domu. Ilekroć pokazywał mi szkolny dzienniczek, od góry do dołu wypełniony piątkami, wprost pękałam z dumy. Wieczorami, gdy już spał, snułam plany na przyszłość.

Wyobrażałam sobie, że Maciek skończy kiedyś studia, znajdzie dobrą pracę, założy rodzinę, a ja stanę się szczęśliwą babcią otoczoną gromadką wnuków. I wszystkim będę robiła na drutach przepiękne swetry. Takie, jakie robiła dla mnie kiedyś moja babcia.

Kłopoty zaczęły się, gdy syn skończył 13 lat. Nagle przestał się uczyć, większość czasu spędzał gdzieś na ulicy. Niestety, nie umiałam go dopilnować, a i w szkole, gdy zaczęły się problemy, po prostu spisali go na straty. Zaczął upodabniać się do ojca. Zrobił się agresywny, wulgarny. Najważniejsi stali się dla niego koledzy, alkohol…

– Dziecko, co się z tobą dzieje? – pytałam zrozpaczona, gdy półprzytomny wracał do domu nad ranem.

– Odpier… się ode mnie – bełkotał tylko i w ubraniu walił się na łóżko.

– Jak ty do mnie mówisz, przecież jestem twoją matką! – próbowałam mu przypomnieć, ale on śmiał mi się w twarz. Z żalu i bezsilności chciało mi się wyć.

Próbowałam z nim rozmawiać, jakoś go ratować. Niestety, bezskutecznie. Nie umiałam do niego dotrzeć, nie wiedziałam, gdzie szukać pomocy. Pedagog szkolny rozkładał ręce. Miałam wrażenie, że sam bał się grupy agresywnych chłopaków, którzy zaczęli rządzić w szkole. A Maciek zachowywał się coraz gorzej. Podkradał mi pieniądze, kłamał w żywe oczy.

Kiedy skończył 18 lat, w ogóle przestał się ze mną liczyć. Na każde słowo reagował krzykiem i obelgami. Śmiał się z moich łez i przerażenia. Wiedział, że się go boję, i perfidnie to wykorzystywał. Z okrucieństwem, którego nie potrafię wytłumaczyć, znęcał się nade mną psychicznie. Czasami nawet próbował mnie uderzyć.

Przestało mnie obchodzić, co robi

– Zabiję cię, ty stara k…! W jednej sekundzie przeniesiesz się na tamten świat! – groził, i z zaciśniętymi pięściami ruszał w moim kierunku. Zamykałam się w swoim pokoju i płakałam, modląc się, by nie wywarzył drzwi. Na początku nikomu nie opowiadałam o swoim problemach. Wstydziłam się takiego syna, swojej bezradności. Któregoś dnia nie wytrzymałam jednak i zwierzyłam się Ance, koleżance z pracy.

– Jagoda, idź na policję, zgłoś to. Przecież tak nie możesz dalej żyć. Pomyśl wreszcie o sobie! – błagała mnie.

– Nie mogę, przecież to mój jedyny syn… – odpowiedziałam jej wtedy i mówiłam tak za każdym razem, gdy po kolejnych moich relacjach o wybrykach Maćka, namawiała mnie na wezwanie radiowozu. Patrzyła na mnie zrezygnowana.

– Mam nadzieję, że kiedyś zmądrzejesz – powtarzała. – Oby nie było za późno.

Dwa lata temu coś we mnie pękło. Po kolejnej awanturze i przepłakanej nocy stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoje odbicie. Zobaczyłam twarz bardzo starej kobiety. Zmęczoną, pooraną zmarszczkami, zrezygnowaną. „Jagoda, dość tego! Koniec z upokorzeniem i strachem! – powiedziałam sobie wtedy.

– Przestań się denerwować, zamartwiać. Przecież nie warto zabijać się dla takiego drania! Masz dopiero 45 lat, jeszcze kawał życia przed tobą!”. Pamiętam, że po tym wyznaniu poczułam najpierw olbrzymią ulgę, a potem nagły przypływ sił. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie pozwolę się terroryzować.

Od tamtej chwili zobojętniałam

Nie obchodziło mnie już, co zrobi mój syn. Chce pić? Niech pije. Chce wrzeszczeć? Niech wrzeszczy. Chce jeść? Niech sobie na jedzenie zarobi. Nie mogłam i nie chciałam już utrzymywać dorosłego draba. Przestałam robić zakupy. Jadałam w barach, herbatę parzyłam w swoim pokoju. Lodówka i szafki w kuchni świeciły pustkami.

– Kur…, dlaczego nie ma nic do żarcia? – pytał rozdrażniony Maciek. Nie odpowiadałam. Wzruszałam tylko ramionami i zamykałam się w swoim pokoju. Moja obojętność doprowadzała go do jeszcze większej wściekłości. Krzyczał, wyzywał mnie od najgorszych, rozbijał naczynia. Ale ja nie dawałam się już zastraszyć. Zawsze w takich wypadkach natychmiast dzwoniłam po policję. Trzeba przyznać, że ani razu nie zlekceważyli wezwania. Przyjeżdżali zawsze, i to bardzo szybko. Z satysfakcją zauważyłam, że Maćka to przeraziło. Myślał, że będę się bała złożyć na niego doniesienie, jednak ja już się przed tym nie broniłam.

– Kolego, jeszcze jedna nasza wizyta w tym domu i pójdziesz siedzieć – zagroził mu policjant podczas kolejnej nocnej interwencji. – Mamy na ciebie już tyle haków, że o wyroku w zawieszeniu możesz zapomnieć. A tam, za kratkami, lubią takich ślicznych, młodych chłoptasiów jak ty. Zobaczymy, czy im też będziesz się tak stawiać jak bezbronnej matce – dodał, uśmiechając się znacząco. Kiedy wyszedł, Maciek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Pozwoliłabyś zamknąć w pierdlu własnego syna? – zapytał.

– Nawet by mi powieka nie drgnęła, gdyby cię zabrali – odparłam sucho.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale mówiłam najszczerszą prawdę. Po tej rozmowie awantury prawie ustały. Syn już nie próbował mnie uderzyć. Czasami tylko rzucił pod nosem obelgę lub kopnął w drzwi mojego pokoju. Może dotarły do niego słowa policjanta, a może zrozumiał, że nie ma już nade mną władzy? Czułam się wspaniale… Ja, drobna kobieta, niecałe 155 centymetrów wzrostu, pokonałam olbrzyma mierzącego prawie dwa metry!

To zwycięstwo dodało mi skrzydeł, pozwoliło odzyskać szacunek do samej siebie. Zaczęłam częściej się uśmiechać, dbać o siebie. Odwiedzałam fryzjera, kosmetyczkę, kupiłam kilka porządnych ciuchów. Odnowiłam stare przyjaźnie. Czas dzieliłam teraz między pracę i spotkania ze znajomymi. Do domu wracałam zwykle późno, właściwie tylko po to, żeby się przespać. Ania była zachwycona tą przemianą.

– No, doczekałam się, że w końcu zmądrzałaś – powiedziała z radością. – Widzę, że zaczęłaś naprawdę żyć! Oby tak dalej!

Dopiero sąsiadka otworzyła mi oczy

Wiedziałam, że syn ma dziewczynę. Taką samą jak on. Bez szkoły, pracy, bez przyszłości. Całymi dniami przesiadywała z Maćkiem w jego pokoju lub włóczyła się z nim bez celu po mieście. Mijałyśmy się czasem w przedpokoju, mówiłyśmy sobie „dzień dobry” i na tym nasze kontakty właściwie się kończyły. Wcale mi to nie przeszkadzało. Ta dziewczyna, tak jak mój syn, była mi kompletnie obojętna.

Nawet nie chciałam jej bliżej poznać. Ja miałam już swój świat, w którym ani dla niej, ani dla niego nie było miejsca. Tak było aż do ubiegłego wtorku… Okrutnie wtedy zaspałam. Poprzedniego dnia zasiedziałam się u znajomej i rano nie usłyszałam budzika. Groziło mi duże spóźnienie w pracy. Pośpiesznie zbiegałam po schodach, gdy zaczepiła mnie sąsiadka.

– No, no, tylko patrzeć, jak zostaniesz babcią. Ta Kasia twojego Maćka ma już całkiem pokaźny brzuszek. Pewnie szykujesz już weselisko, a potem od razu chrzciny. Kiedy to wszystko się odbędzie? – dopytywała się zaciekawiona.

Mój spokojny świat runął w jednej chwili

Stanęłam jak wryta. Przez chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie nawet słowa. Nowakowa miała wśród lokatorów opinię osoby świetnie poinformowanej. Od świtu do nocy przesiadywała na ławeczce pod blokiem lub stała w oknie swojego mieszkania i bacznie obserwowała, co dzieje się na naszym podwórku. Wiedziała dokładnie, kto z kim się spotyka, kto kogo zdradza, i w których mieszkaniach dochodzi do awantur. Jej informacje, którymi później bardzo chętnie się ze wszystkimi dzieliła, zazwyczaj były prawdziwe.

– Nie mam teraz czasu na rozmowę, bardzo się śpieszę do pracy – wydukałam po dłuższej chwili, i prawie biegiem ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Miałam nadzieję, że Nowakowa nie zdążyła zobaczyć mojej zaskoczonej miny. W biurze nerwowo kręciłam się na krześle. Nie potrafiłam skupić się na pracy. Przekładałam papiery z jednej strony stołu na drugą. I tak przez cały dzień. Ania spoglądała na mnie podejrzliwie.

– Czy coś się stało? – spytała wreszcie.

– Nie, chyba nic. Mam nadzieję, że nic – odpowiedziałam niepewnie. Łudziłam się jeszcze, że mojej sąsiadce coś się przywidziało. Wieczorem postanowiłam porozmawiać z Kasią. Zaczepiłam ją pod łazienką.

– Czy jesteś w ciąży? – spytałam wprost.

– Tak, to piąty miesiąc – odparła lekko, tak jakbym zapytała, czy boli ją brzuch. Pamiętam, że ta jej beztroska strasznie wtedy mnie zdenerwowała.

– Dziewczyno, z czego wy zamierzacie utrzymać to maleństwo? Przecież żadne z was nie ma pracy ani zasiłku. I czy ty w ogóle byłaś już na badaniach kontrolnych, masz lekarza prowadzącego? – dopytywałam się gorączkowo. Wtedy w przedpokoju stanął Maciek.

– To nie twoja sprawa. To nasze dziecko, nie twoje – wysyczał przez zęby. Brutalnie chwycił dziewczynę za ramię i wciągnął do swojego pokoju. – Nigdy więcej z nią nie gadaj, bo pożałujesz – usłyszałam zza drzwi.

Mój spokojny świat runął w jednej chwili. W nocy nawet nie zmrużyłam oka. Nie mogłam przestać myśleć o swojej wnuczce lub wnuku, udawać, że jej lub jego nie będzie na świecie. Już kochałam to dziecko. „Przecież to maleństwo nie jest niczemu winne. Zasługuje na szczęśliwe dzieciństwo, normalne życie” – mówiłam sobie.

Rano postanowiłam porozmawiać z synem. Byłam gotowa zapomnieć o wszystkich upokorzeniach i cierpieniach, jakich doznałam z jego strony. Chciałam mu wybaczyć i obiecać, że pomogę w wychowywaniu maleństwa. Teraz ono było przecież najważniejsze! Ale Maciek nie pozwolił mi nawet dojść do słowa.

– Wynoś się stąd natychmiast! – wykrzyczał, gdy tylko przekroczyłam próg jego pokoju. – Nigdy nie zobaczysz tego dzieciaka, nie pozwolę ci go nawet dotknąć – usłyszałam.

W jego oczach widać było tylko nienawiść. I satysfakcję, że znów zadaje mi ból. Dzisiaj w pracy rozmawiałam z Anią. Pocieszała mnie, mówiąc, że syn pewnie nie spełni swojej groźby. – Przecież oni sami nie dadzą sobie rady z malutkim dzieckiem – mówiła. – Zobaczysz, przyjdą do ciebie i poproszą o pomoc. Przestań się znowu zamartwiać! Wszystko na pewno dobrze się ułoży… – przekonywała mnie.

Wracając do domu, wstąpiłam do pasmanterii. Kupiłam nowe druty i kilka motków kolorowej wełny. Jutro zacznę dziergać na drutach dziecięcy sweterek. Może Ania ma rację i sweterek rzeczywiście się przyda? Maluch urodzi się przecież w zimie, musi być mu ciepło…

Czytaj także:
„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”
„Starzy ludzie ciągle tylko narzekają. Obiecałam sobie, że taka nie będę. I słowa dotrzymam!”
„Wstydzę się pokazywać ze swoimi wnukami. Moja córka źle je wychowała”

Redakcja poleca

REKLAMA